Murowano dom nowy.... Wysoko u dachu,
Gdzie z przyszłą wiosną miały gnieździć się jaskółki
Dwóch ludzi pracowało — a przy ścianie gmachu
Między niebem a ziemią, deska nakształt półki
Dźwigała ich — i na tém rusztowaniu kruchém
Stali obaj, pracując, razem, w czoła pocie.
Młody był silnym, zdrowym jak dąb, tęgim zuchemzuchem,
Robił za trzech i gwizdał głośno przy robocie,
Starszy milczał i w myślach smutnych zatopiony
Dumał.... Ot, rano wrócił dziś z pogrzebu żony,
A teraz znów przy pracy, choć los dotknął srogo,
I na kęs chleba niéma zarabiać dla kogo....
Ciężkie życie, gdy człeka i dzieci odbiegły,
I żona i dom pusty na tym ludnym świecie —
Nie warte garści piasku, ni złamanéj cegły....
Psi los! ale cóż robić!... żyć potrzeba przecie....
∗ ∗ ∗
Młody gwizdał i kielnią śmigał tak wesoło,
Jakby mu znój strugami nie spływał na czoło.
Wtém.... deska zatrzeszczała pod nogami obu,
Słoje spruchniałe pękły.... chwila, oka mgnienie,
A obaj na dół spadną razem, w przepaść grobu,
Co się pod nimi rozwarł! Śmierci cienie
Mignęły nieszczęśliwym obu przed oczyma.
Deska na pół złamana dwóch już nie utrzyma —
Ratuj Trójco Najświętsza!... Młodszy zrozpaczony
Nagą ścianę pochwycił silnemi ramiony
Jakby szukał ratunku, zanim w przepaść zleci....
Starszy spojrzał na niego, krzyż zrobił na czole
I skacząc z deski, szepnął: — Zostań!... ty masz dzieci!
U góry zawisł człowiek — trup leżał na dole.