Młodych podróżnych śmiało się dwoje, Zbierając fjołki kwitnące.
A szczęścia tyle było w ich śmiechu! — Ona, jak psotny aniołek
Figlarnie piosnkę rzucała echu, Lubemu każdy fijołek.
Mnich patrzał długo w żywe widziadła, Myślą się wymknął za kraty,
Głowa mu ciężéj na piersi spadła.... I jemu rosły gdzieś kwiaty!...
I jemu niegdyś, dawno tak szczerze Serce się śmiało do świata....
Jęknął ponury dzwon na pacierze — W oknie zamknęła się krata.
II.
Rozstawiono placówki, noc zapadła wcześnie,
U ognisk odpoczywa cały obóz we śnie,
A na czatach przy krzyżu u smukłych topoli
Stoi żołnierz i duma o wojackiéj doli.
Jutro słotny dzień wstanie, bo pod chmur zasłoną
Utonął księżyc cały i gwiazdy nie płoną, —
Jedna tylko żołnierza towarzyszka blada
Czasami się do niego z pod chmury wykrada.
Niekiedy wiatr zajęczy i bez echa skona,
Suchy liść zaszeleści, broń szczęknie trącona,
Lub z tajemniczém hasłem przemkną jakieś cienie —
To ront czaty odwiedza.... Głucha noc, milczenie....
Pod krzyżem na placówce żołnierz tęskno marzy,
Zapomniał, że mu czuwać kazano na straży,
Wpatrzył się w dal, gdzie z okien czyjéjś chaty błyska
Pośród nocy wesoły promień u ogniska.
Smutno mu.... Ach, on również tam w dalekiéj stronie
Ma chatę, w któréj także ciepły ogień płonie,
A w chacie żonę młodą, co gdzieś u komina
Płacze sama, kołysząc do snu jego syna....
I narzeka, że wojna jest światu potrzebą,
I o téj saméj porze patrzy może w niebo
I u téj saméj gwiazdy pyta trwożne serce:
Jaki mu los przeznaczył Pan Bóg na żołnierce.
Ej, ty gwiazdo zdradliwa, lepiéj cię nie badać,
Jeżeli masz w odpowiedź z nieba w bezdeń spadać!...
Jutro zagrzmi zwycięztwem ta cisza złowroga,
Kto ciebie smutna wieszczko strącił?... — Palec Boga.
III.
Tam gondola fale muska Księżyc srebrzy po niéj ślady,
W ciszy tylko wiosło pluska, Lub z pod ciemnéj kolumnady
Jakiś szept się ozwie głośniéj,
To namiętniéj, tu żałośniéj I zapada w noc, i tonie....
Echo niesie barkarolę — A w pałacu na balkonie
Dziewczę smutek ma na czole A tęsknotę kryje w łonie —
I w toń ciemną zapatrzona
Zwiędłe kwiaty zrywa z łona I po listku rzuca w fale....
Cicho, ani wiatr szeleśnie.... Po błękitnym wód krysztale
Rozsypane echem pieśnie Wpadły w głuche morza fale.
Chyba dziś on nie przypłynie
Życzyć miłych snowsnów dziewczynie, Chyba darmo dziś go czeka?...
Już przed balkon dobrze znana Nie przybiegnie łódź zdaleka
Najmilszego snów jéj pana.... A tak szybko noc ucieka!...
Za ostatnim kwiatem z łona
W toń łza spadła uroniona, Księżyc stoczył się na morze....
IV.
Słońca kinkietów u saméj powały
Złotawe blaski do okoła siały,
Z zielonych krzewów wychyliwszy głowę,
Zda się — pląsały gracye marmurowe,
A dźwięki walca rozlewając czary,
W wir porywały taneczników pary.
Złączeni z sobą w objęciu, po sali,
Jak dwa tęczowe motyle fruwali —
Lica ich ogniem rozkoszy pałały,
Na ustach szeptem jakieś słowa drżały....
I pierś do piersi zbliżona namiętna
Dwojga serc jedne powtarzała tętna....
∗ ∗ ∗
Widziałem potém, jak pod wpływem czaru
Szeptali z sobą w głębi buduaru....
On do ust cisnął jéj wachlarz, a ona
Skubała listki z kamelii u łona,
Potém z bukietu niechcący, nieśmiało
Wyrwała drobną konwalijkę białą.
∗ ∗ ∗
A potém, zwykły balowy podatek,
Za wachlarz w zamian oddała mu kwiatek —
Lecz kryjąc oczy, dziwnie pomięszana
Odpowiadała: „Nie rozumiem pana!“...
I ząbków perły na koral ust kładła,
Tamując słowa.... i drżała.... i bladła...
I niby w same obojętne słowa
Plotła się cicho tych dwojga rozmowa.
Lecz kiedy hasło znów do tańca dali,
Frunęli razem z westchnieniem do sali;
Ot, jedno więcéj marzenie na świecie —
I konwalijka jedna mniéj w bukiecie!...
∗ ∗ ∗
Wiecznie to samo!... kwiaty wybujałe,
W snach i marzeniach, i konwalje białe,
I te illuzye barwione tęczowo
Więdną najczęściéj w jednę noc balową,
A późniéj tylko ochłodzone skronie
Jakaś wspomnienia woń czasem owionie....