Na scenie i za sceną

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Gomulicki
Tytuł Na scenie i za sceną
Pochodzenie Kolorowe obrazki
Wydawca Redakcya Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1868
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NA SCENIE I ZA SCENĄ.


W żyłach Niny ognista krew płynęła — w czarnych jej oczach tlał żywy płomień, ciskając na zewnątrz iskrami — świetnie białe ząbki cudnie odbijały przy koralowych ustach i śniadej twarzy.
Wioska w której dzienne światło ujrzała, rozkoszną była siedzibą: skryta w kępie drzew niby ptasie gniazdko, oblana dokoła kryształową rzeczułką, z widokiem na fioletowe szczyty Karpat, przypominała raj ziemski.
Na Ninie jednak ciche, poważne wdzięki natury, nie robiły wrażenia. Dzika jej dusza nosiła na sobie ognistemi głoskami wypisane słowo: skrzydeł!
Kiedy wiosennym rankiem mgła biała owionęła wioskę gazową zasłoną, kiedy słonko, ukośne rzucając promienie, złociło wierzchołki smukłych topoli, a skowronek dzwonił srebrną piosenkę — czarnookie dziewczę patrzało na to wszystko bez wzruszenia, z suchem okiem i spokojną piersią.
Ale kiedy w parny dzień letni, stada chmur czarnych nadpłynęły z zachodu i mrocznym całunem zakrywszy „jasne dnia oko” ryknęły szaloną burzą, lunęły potokami deszczu — wtedy Nina, z rozwianemi na wiatr włosami i płomiennym wzrokiem, wsłuchiwała się w gwar burzy, chwytała uchem wściekły łoskot gromów, goniła okiem za ognistą wstęgą piorunu i migotliwem światłem błyskawic... Drugim stygmatem jej duchowej organizacji była chęć błyszczenia... Lubiła przyglądać się w lusterku przez długie chwile swej twarzyczce, przeplatając czarniejsze od hebanu włosy kwieciem i wstążkami; lubiła się ładnie i bogato ubierać — wszystko to jednak w najniewinniejszej pod słońcem myśli. Młodzi mówili, że ma serce „kamienne” — a dla otaczających ją była „niepojęta.”
Z latami, charakter Niny przybierał coraz dziwniejsze rysy. Kiedy stary kasztan, zasadzony ręką nieboszczyka ojca przy jej urodzeniu, po raz szesnasty oblókł płaszcz ciemnej zieleni i na wiatr rozsypał białe kwiaty — ogniste jej oczy pokryła mgła wilgotna, a na całej twarzy rozlał się posępny cień tęsknoty..... I nie raz, bez przyczyny, — wsparłszy twarz na dłoni, rzewnie płakała i nie raz, gdy księżyc srebrem potrząsł drzewa ogrodu, błąkała się między niemi, nucąc jaką dziką, stepową piosenkę....
Było to szamotanie się duszy, która przyszedłszy do samopoznania, rwała się do lotu....
Jednej nocy Nina zniknęła!
W Kalince o tym wypadku różnie gadano — nie brakło domysłów najdziwaczniejszych...
I długo mieszkańcy wioski kiwali głowami, rozprawiając tajemniczo o Ninie — wreszcie dali pokój. Jedno tylko serce boleśnie zranione napróżno we łzach ulgi szukało — było to serce matki.
Upłynęło od tej chwili lat trzy.
Jakoś przy końcu trzeciego roku, w jednem z miasteczek Galicyjskich, zwykle spokojnie drzcmiącem, zrobił się rozruch. Na rogach ciasnych uliczek, porozlepiano olbrzymie czerwone afisze. — Afisze te, stylem napuszystym, donosiły o przybyciu „znanej całemu światu” trupy aktorów, która niebawem, da nader zajmujący spektakl.
Lewków miejscowych najwięcej zaintrygował ostatni numer programu. Brzmiał on:
....„Na zakończenie, sławna Nina Lauretta hiszpanka, zaangażowana czasowo do naszego towarzystwa, wykona narodowy swój taniec — kaczuczę.“
Ciekawość prowincjonalnych poczciwców nie miała granic. Na wzór ateńskich obywateli kupili się gromadkami po ulicach, rozprawiając z żywą giestykulacją o tym niesłychanym w kronice miasteczka wypadku.




W ogródku, wesoło przystrojonym zielenią, wystawiono teatrzyk. Scena znajdowała się na wzniesieniu opatrzonem w dach spiczasty trójkątny; osadzona na ostrym wierzchołku trójkąta blaszana chorągiewka ustawicznie skrzypiała. Przed estradą umieściła się doborowa — jak zapewniał afisz — muzyka (bęben niepomierną w niej odgrywał rolę). Pomiędzy drzewami ustawiono ławki; lóż i amfiteatru nie było.
Publiczność tłumnie zebrawszy się, opanowała wszystkie miejsca.
Grano jakąś komedyjkę tłómaczoną. — Publika składała się w większej części z profanów w rzeczach sztuki — stąd wynikło, że sypano oklaski aktorom, którzy prócz dobrych może chęci, innych zalet z pewnością nie posiadali. Po zapadnięciu kortyny wywołania końca nie miały.
Po długim antrakcie, zasłona znów się podniosła.
Szmer zadziwienia przebiegł po ławkach. Scenę zmieniono w jakiś pałac zaczarowany. Różnokolorowe lampki oświecały ją tajemniczem światłem, dekoracja przedstawiała lasek, pełen kwiatów, drzew figowych, pomarańczowych, krzewów lauru i kaktusu — w dali widać było urwiste gór szczyty.....
Widzowie nie ochłonęli jeszcze z wrażenia, gdy nagle, ziemi zaledwie tykając, strojna jak motyl wszystkiemi farbami tęczy, wbiegła czarująca hiszpanka.
Przywitano ją grzmotem oklasków. Cudneż bo to było stworzenie!
Lekka i powiewna jej spódniczka lśniła barwami kwiatów południowych; gorący pons, fiolet, szkarłat i purpura, walczyły na niej całą potęgą swych olśniewających blasków. Aksamitny kaftanik haftowany srebrem i złotem rzucał migotliwe światła dokoła. Przybiegłszy na sam brzeg sceny, zruciła z ramion czarną mantylę i stanęła w całym blasku jaskrawego stroju. Błysnęła czarnemi jak węgle oczyma — namiętny uśmiech zaigrał na usteczkach świetnie różowych, jak płomienny kwiat granatu. W tem muzyka zagrała żywiej, tancerka klasnęła kastanietami i z szybkością strzały puściła się w taniec... W szalonych ruchach kaczuczy, tysiącami barw mieniła się jedwabna jej suknia, oczy płonęły fosforycznym blaskiem, białe ząbki błyskały.... patrzącym na nią w głowie wirowało... Wreszcie przystanęła i z zadziwiającą giętkością przechyliła się w tył, wiewając nad głową różową szarfą.
I znowu odskoczywszy lekko parę kroków, rozpoczęła z większą jeszcze żywością śmiałe zwroty. — Zdawało się, że już jej sił niestarczy, że porwana wirem tańca skona....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Trudno opisać co się działo w chwili, kiedy zakończyła taniec. Dziwny zapał opanował wszystkich, od grzmotu oklasków aż liście z drzew spadały. Obsypano ją formalnym deszczem kwiatów, bukietów i wieńców.
Upojona temi owacjami, stała na środku sceny, do nieziemskiego zjawiska podobna, a twarz jej rozpromieniona, jaśniała szczęściem i serdeczną radością.




W dwie godziny później, w małej brudnej izdebce żydowskiego zajazdu, na krześle ze złamaną poręczą, przy kulawym o trzech nogach stoliku, siedziała młoda dziewczyna z twarzą ukrytą w dłoniach. Pierś jej rozdzierały bolesne łkania...
Łojowa, cienka świeczka, krzywo osadzona w lichtarzu rzucała do koła krąg żółto-czerwonego światła, pozostawiając kąty izdebki w zupełnym mroku.
Na stoliku leżał, rzucony w nieładzie.... kostjum hiszpanki. Leżał także obok aktorskiego przebrania list pomięty i skropiony łzami, a przy nim koperta z czarną pieczątką...
Nazajutrz niespodzianie, Nina opuściła „znane całemu światu” towarzystwo — i wyjechała do Krakowa.


Parny dzień czerwcowy kończył się cudnym wieczorem. Mrok już zaczynał pokrywać ziemię — z za lasu wypływała srebrna tarcza księżyca. Na niebie była pogoda. Od północy tylko zaciemniały błękit lekkie, przejrzyste chmurki. — Białą szeroką drogą, przerzynającą Kalinkę, toczył się zwolna powóz pocztowy. Konie były oblane potem — wierzch powozu bielił się od kurzu.
W pewnej odległości za wioską, skryty w wybujałej trawie i gęstej zieleni, spał cichym „snem bez marzeń“ cmentarz. Przed spruchniałą i do połowy wywróconą bramą jego powóz zatrzymał się.
Wysiadła z niego kobieta młoda i piękna, cała czarno i nadzwyczaj skromnie ubrana. Otworzyła pocichu furtkę drewnianą i chwiejnym krokiem weszła do sypialni zmarłych. Postępowała jakiś czas ścieżką wijącą się wężykiem po trawie — wreszcie przystanęła przed kamiennym nagrobkiem. Smutne westchnienie wybiegło z jej piersi, klęknęła, i pochyliwszy głowę, złożyła ręce do modlitwy.
W tej chwili księżyc wynurzył się z za lasu i tajemniczem światłem oblał cmentarz — na grobowym kamieniu błysnęły złocone głoski i pod zwykłym napisem można było wyczytać:

....„Umarła z żalu po córce.”

— Boże! jęknęła kobieta — tyś świadkiem, żem jaj niewinna... Bolesne łkania wstrząsnęły nią — osunęła się na ziemię i płomiennemi usty zaczęła całować zimny marmur.
Wtem puszczyk zajęczał złowrogo — bladą twarz księżyca zasunęła chmura, cień oblał wszystko. — Gdzieś z pod ziemi wyrwał się wiatr chłodny i wionął po cmentarzu, a wkradłszy się między suche trawy, zagrał jakimś dziwnym, krew mrożącym akordem.... Błędne ogniki poczęły na grobach swój taniec Makabra — hukanie puszczyka nie ustawało...
Twarz nieznajomej zrobiła się trupio-biała, chciała powstać — nie mogła; chciała krzyknąć — lecz z drżących ust wybiegł tylko cichy szept:
— Aneto!...
— Aneto!... odszepnęło echo.
I cisza zaległa do koła....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O północy zerwała się szalona burza.
Łoskot grzmotów przerwał sen twardy pocztyljona — zeskoczył on szybko z kozła i przybiegł do powozu, w którym oparta na miękkich poduszkach spała młoda dziewczyna. Obudził ją i spytał o panią. Dziewczyna szeroko otworzyła zaspane oczy i ze strachem odrzekła:
— Jest na cmentarzu...
Obejrzał się za siebie i okiem badał tę ciemną, tajemniczą, najeżoną nagrobkami i krzyżami przestrzeń, na której burza wściekle harce wyprawiała — i dreszcz śmiertelnej trwogi przebiegł mu snać po nerwach, bo zadygotał jak w febrze i rzekł dzwoniąc zębami:
— Ja tam iść nie myślę....
W tej chwili dały się słyszeć bolesne krzyki, zagłuszane jękiem wichru i przez otwartą furtkę wybiegła z cmentarza kobieta z rozwianym włosem i ubiorem w nieładzie....
Wciąż krzyczała okropnym, rozpacznym głosem:
— Ratujcie!.... ratujcie!...
Zbliżyła się do niej młoda dziewczyna i prawie przemocą zmusiła do zajęcia miejsca w powozie. — Skronie jej ogniem pałały, z ust spalonych gorączką wyrywały się słowa bez związku...
Pocztyljon zaciął konie — i powóz oddalił się szybkim pędem...


∗                              ∗

Piękny świat Krakowa zdziwił się niesłychanie, przeczytawszy w jednem z pism czasowych, następną wiadomostkę:
„Nina-Lauretta, prima ballerina naszej sceny, bawiąca obecnie w Karpatach, wstąpiła, jak nam donoszą, do klasztoru. Strata tej zdolnej i lubianej przez ogół artystki, zapewne nie tak łatwo da się powetować.“







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wiktor Gomulicki.