Na tułactwie/Tom drugi/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Na tułactwie
Wydawca Gebethner i Wollf
Data wyd. 1882
Druk Druk „WIEKU“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Spóźniony bardzo nad zwykłą godzinę powrót do domu p. Floryana, nie podobał się pani Perron, która nań z wieczerzą czekała. Musiał się jej tłómaczyć że spotkał przyjaciela dawnego, i niemógł się tak łatwo z nim rozstać tembardziej, że mający stosunki w Paryżu ziomek, obiecywał mu pomoc swoją.
— A do czegóż ona panu jest potrzebną? — zapytała wdowa.
— Do wyrwania się z tej uciążliwej pańszczyzny rysowania — rzekł Florek. — Nudzi mnie to.
Popatrzyła nań nie odpowiadając.
W ciągu dalszej rozmowy umiała dobyć z Małdrzyka czem się zajmował w Paryżu przyjaciel jego, dowiedziała się, że miał komis win i że szczęśliwie grywał na giełdzie.
— Dałeś mu pan swój adres? — zapytała.
— Nie mogłem odmówić.
— Zróbże tak abym ja go zobaczyć mogła gdy przyjdzie, nie zawadzi że mu spojrzę w oczy — odezwała się wdowa. — Znam wielu podróżujących z winami, różnie się im dzieje, a na giełdzie! ho! ho — gra niebezpieczna!
Dotknęło i to panią Perron, że Florek z wielkim mówił zapałem o cyrku i miss Jenny. Uwielbienie dla niej nie podobało się gosposi i rzuciła obelżywem — saltimbanques! Florek się tłómaczył namiętnością swoją do koni.
Wieczór zszedł jakoś kwaśno. Przez całą noc Małdrzykowi śniła się arena, a nad nią na skrzydlatym rumaku unosząca się w powietrzu, lekka jak one, miss Jenny. Wstał z bólem głowy, lecz że musiał dnia tego kończyć rysunki, przeklinając swą pańszczyznę, zasiadł do pracy. Szła mu źle bardzo, darł i rzucał papiery.
Przed południem jeszcze niespodzianie się zjawił Micio. Nie miał widać znajomości wiele w Paryżu a towarzystwa potrzebował. Wydane być musiały stosowne rozkazy na dole, gdyż kwadrans zaledwie posiedział de Lada, gdy z kluczykami w ręku, w miluchnym rannym stroju, ale łańcuszkami i pierścionkami okryta, zjawiła się pod jakimś pozorem gosposia.
Zdziwiony trochę tem zjawiskiem, którego się nie spodziewał, gość z galanteryą polsko-francuzką wstał na powitanie nieznajomej. Florek nie uważał jak ciekawym wzrokiem zmierzyli się wzajemnie. Wrażenie musiało być dobre, gdyż pani Perron trochę długo się zatrzymała u progu, stała się bardzo wesołą, zawiązała żartobliwą gawędkę z p. de Lada i odeszła rozpromieniona.
— Ale wiesz, że ta twoja gosposia bardzo śliczna i miluchna! — roześmiał się Micio — do pozazdroszczenia!
Po tym krótkim epizodzie, uparł się Florka zaprosić na śniadanie na bulwary. Dawny sąsiad — wyciągnął go z sobą, a po śniadaniu chciał koniecznie zabrać ze sobą do cyrku, gdzie niezawodnie miss Jenny zastać mieli.
Małdrzyk się niebardzo opierał. Śniadanie wykwintne z doskonałem winem Burgundzkiem leżącem w koszyczku — przeciągnęło się nieco, lecz obu ich wprawiło w ten złoty humor, który szczęśliwym daje umiejętnie nakarmiony żołądek.
Małdrzyk się czuł jakby innym człowiekiem. Niczem nieusprawiedliwiona nadzieja wstępowała do jego serca. Myślał sobie że gdy taki Micio mógł się dorobić świetnego stanowiska na paryskim bruku, los nie mógł mu tej samej łaski odmówić. Wart był przecie tyle przynajmniej co on.
W cyrku zastali zamięszanie wielkie — ale p. Richard był cokolwiek uprzejmiejszym.
Miss Jenny w bardzo wytwornem ubraniu — powitała słodkim uśmieszkiem swojego wielbiciela. Florkowi wydała się i dziś bardzo ładną, lecz strój, światło, zupełnie odmienne warunki, czyniły ją jakby inną do niepoznania. Miała ruchy, obejście się, nawet fizyognomię pięknej angielki, chociaż była nią tylko z przezwiska.
Z równą grzecznością przyjmowała i Florka, który ją i p. Richarda ujął tem, że z wielką znajomością rzeczy o koniach mówił. Trafili właśnie na chwilę, gdy dyrektor, któremu szło o zastąpienie skaleczonego konia — targował się z roztrucharzem o nabycie nowego wierzchowca. Krew, maść, wzrost, wszystko odpowiadało wymaganiom — lecz młody koń był surowy i ostry.
P. Richard opowiadał z pewną goryczą, że mu dziś przy próbie dwóch jego berejterów z siebie zsadził.
Małdrzyk, który niegdyś bardzo dzikie konie lubił, i niejednego tabuna zwyciężył, począł obchodzić pięknego wierzchowca, opatrywać go — i wyraził się w ostatku, że koń mu się nie zdawał tak trudnym do pokonania.
Richard się roześmiał.
— Na Boga — zawołał — musisz być pan jeźdźcem niepospolitym, gdy się to mu łatwem zdaje.
— Byłem niegdyś niezłym — odparł zimno Florek — chociaż nie mogę pewno ani z najgorszym pańskim masztalerzem się dziś mierzyć. Pan to wiesz, że każdy koń, jak człowiek, wymaga stosownego do swego charakteru sposobu obejścia się. Są ludzie co koniowi z oczów czytają — ja dawniej to umiałem.
Konia przeprowadzano, Florek wodził za nim pożądliwemi oczyma, a dyrektor, sam najlepszy jeździec, słuchał i przypatrywał mu się z zajęciem. Miss Jenny rozmawiała z Miciem.
Małdrzykowi prawdziwie szalona myśl przyszła do głowy. Czuł w sobie nadzwyczajną siłę i niezmiernie pragnienie znalezienia się na siodle.
— Gdybyś pan kazał go osiodłać — rzekł — naprawdę, choć nie kawalkator, a prosty sobie polski jeździec i myśliwy, spróbowałbym ja czy też on mnie zrzuci.
Richard i miss Jenny spojrzeli nań z podziwieniem, uśmiechał się z taką pewnością siebie, iż i oni trochę zaufania powzięli.
— Seryo? — spytał dyrektor — chcesz pan spróbować? Chętnie się na to zgodzę, ale następstw nie biorę na siebie. Wprawdzie na placu dużo piasku... ale...
— Każ pan osiodłać, proszę! — odezwał się Florek.
Kilku z cyrkowych jeźdźców, świadkami będąc tego, szydersko się uśmiechali i ramionami poruszali. Dwóch z nich koń zrzucił.
Byli pewni, że zarozumiały polak jak piłka się stoczy z wierzchowca, który chrapał i niecierpliwił się groźno.
Na znak dany przez dyrektora przyniesiono siodło, a Florek stanął naprzód przed koniem, patrząc mu uparcie w oczy — mówić coś zaczął do niego — głaskać, pomimo rzucania się i znowu oko w oko — z natężoną siłą wejrzenia długo patrzał. Wierzchowiec dał się osiodłać. Wszyscy w cichości i z ciekawością ironiczną spoglądali na zuchwałego polaka, który jakby się tajemniczym jakimś językiem rozmówił z koniem — widocznie złagodzonym znacznie, ujął cugle, dotknął strzemienia i — siedział na nim. Koń spiął się raz, zdawało się że wszystkie siły wytężył aby jeźdźca zrzucić ze siebie, prychnął dziarsko i w susach powolnych począł obiegać arenę. P. Floryan siedział jak przylepiony do konia, ze swobodą, z rycerskim wdziękiem wcale różnym od tego jaki daje sztuką wyuczona jazda szkolna.
Dyrektor niezmiernie zdumiony, bił brawo, lecz nadewszystko zachwycona była miss Jenny.
Dwaj cyrkowi jeźdźcy patrzyli posobie skonfundowani.
Małdrzyk objechał wkoło raz i drugi, ściągnął cugle, zwolnił kroku, stanął i zeskoczył zręcznie.
Koń, który zdawał się w czasie całej krótkiej przejażdżki zupełnie spokojnym — teraz dopiero spostrzeżono, że cały stał potem okryty.
Richard podał rękę Floryanowi.
— Tak tylko polacy jeżdżą na koniach — rzekł — nie szkolna to jazda, ale centaurów!
Miss Jenny wyciągnęła też obcisłą rękawiczką objętą, długą rączkę i porzuciwszy zupełnie Micia zajęła się Małdrzykiem.
Florek skromnie wymawiał się, że się nigdy naprawdę jeździć konno nie uczył, ale miał lat dziewięć gdy na konia siadać i z konia spadać począł. A potem — potem to już jakoś samo przyszło, że na każdym koniu usiedzieć mógł i z każdym sobie dać radę, nawet z takim tabunem, którego do lat siedmiu nikt nie miał w ręku.
Lekce to sobie ważył, gdy na dyrektorze i pięknej amazonce jazda ta dziwna, nieuczona a tak pewna siebie ogromne zrobiła wrażenie.
P. Richard gotów był już konia kupić, a Florek śmiejąc się żartem wyrwał się z tem, że dla przyjemności jeżdżenia gotów konia ujeżdżać.
Zawiązała się tym wypadkiem taka dobra znajomość między dyrektorem, miss Jenny a Florkiem, iż przy pożegnaniu musiał im dać słowo, że ich będzie odwiedzać. Mr. Richard ofiarował mu wolne wnijście do cyrku każdego czasu.
Wszystko to — nie byłoby może Małdrzyka bardzo pociągnęło do towarzystwa, które dla niego wcale stosownem nie było, gdyby nie wejrzenie miss Jenny i jej sposób obejścia się z nim, tak wyzywający, natarczywy gorączkowy jakiś, iż Florkowi znowu się głowa zawróciła. Dziewczę było piękne, a miało w sobie coś tak oryginalnego, ekscentrycznego, śmiałego — biedny człowiek nie mógł się temu urokowi oprzeć.
Pochlebiało mu też może iż tak słynna artystka — w Paryżu — zwróciła na niego uwagę, raczyła się wdzięczyć. Takie szczęście dawno go nie spotkało. Tu po raz pierwszy odegrał jakąś rolę, potrafił się odznaczyć, był czemś więcej niż pierwszym lepszym w tłumie.
Micio de Lada w czasie całego tego epizodu stał przybierając jak najwdzięczniejsze pozy, a nie mogąc zwrócić na siebie uwagi miss Jenny, która cała była zajęta śmiałym jeźdźcem. Wprawiło go to w nieszczególny humor, żałował może iż wprowadził tak nieoględnie starego znajomego do swych cyrkowych przyjaciół, ale mógłże przewidzieć że niemłody już, zbiedzony, milczący Małdrzyk zdobędzie się na taki coup d’etat.
Floryan wychodził z cyrku daleko śmielszy i pewniejszy siebie. Micio milczący. Przemógł się jednak, otrząsł z tej zazdrości i nanowo począwszy badać p. Floryana, zrobił mu nadzieję że wynajdzie dlań jakieś nie tak uciążliwe zajęcie.
W ciągu rozmowy, nieznacznie rozpytywał się o panią Perron, która na nim pewne wrażenie uczyniła, a że dosyć lekceważąco mówił o niej, Małdrzyk chcąc ją lepiej w jego opinii postawić, powiedział mu, że wdówka była hotelu nie dzierżawczynią, jak sądził, ale właścicielką i że bliżej znający jej interesa, szacowali ją co najmniej na parękroć sto tysięcy franków.
— Ho! ho! — zawołał Micio — gdyby to prawda była, pani Perron byłaby smacznym kąskiem. Ładna, roztropna, niestara — i parękroć stotysięcy gotówki dla człowieka co pieniędzmi umie obracać... możnaby się z tego milionów dorobić.
Małdrzyk poruszył ramionami i dodał chłodno:
— Na co miliony, dośćby było tych parykrociów ażeby żyć spokojnie i bez troski!
— O! ja potrzebuję milionów! — odparł Micio, bez tego nie mogę żyć!
Rozstali się bardzo przyjacielsko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.