Na tułactwie/Tom pierwszy/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Na tułactwie
Wydawca Gebethner i Wollf
Data wyd. 1882
Druk Druk „WIEKU“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wieczór zszedł na bardzo urozmaiconej rozmowie, w ganku od ogrodu. P. Floryan był wesół, Kosucki uderzająco ponury i zamyślony.
Niepodobna było nie wpaść na myśl, że miał ciężkiego coś na sercu. Natalia dostrajająca się do męża, siedziała także posępna. Floryan napróżno usiłował ich rozbawić, w końcu przypisał to znużeniu, i odprowadził ich do przeznaczonych dla nich pokojów. Przez grzeczność dla siostry wybrał jej jeden z tych, które zajmowała będąc panną.
Mieli się pożegnać i rozejść, gdy p. Zygmunt ujął szwagra pod rękę i szepnąwszy mu coś do ucha, poszedł razem z nim do jego sypialni.
— Niezmiernie mi przykro, mój kochany bracie — odezwał się siadając u niego, gdy zostali sami — że ci twój błogi spokój przerwać muszę. Lecz nie miałbym sam pokoju w sumieniu, gdybym obowiązku nie spełnił.
Tak uroczystym wstępem uderzony Florek, który właśnie miał zapalić cygaro i z twarzą promieniejącą zabierał się baraszkować — stanął jak wryty, a po chwili zbliżył się do szwagra.
— Cóż to być może? — szepnął.
— Sprawa największej w świecie wagi — niemiła, groźna — dodał Kosucki — lecz... póki czas, należy radzić.
— Przestraszasz mnie — rzekł Floryan.
— No powiem ci szczerze i otwarcie — wybuchnął Kosucki — radbym żebyś się zląkł i nie wziął lekko tego co powiem, bo inaczej... największe nieszczęście spotkać cię może.
Pobladł p. Floryan.
— Mów, proszę cię — a jasno.
Zygmunt potarł włosy, westchnął.
— To czego się zawsze dla ciebie lękałem, com przeczuwał — mówił Zygmunt — ziściło się. Mam najpewniejszą wiadomość, że z powodu osób które w tym domu bywają, rozmów nieoględnych jakie się tu prowadzą — no, wprost całego twego postępowania nieopatrznego, jesteś pilnie podejrzany... gorzej niż to... zdaje mi się, że lada chwila pociągnionym być możesz.
Tu zniżywszy głos, szybko sypać zaczął do ucha panu Floryanowi — wiadomości, które w znacznej części były improwizowane.
Pod nawałem tych groźb, p. Floryan spoważniał, zmięszał się, ale zbytniej nie okazał trwogi.
— Proszę cię — odparł — gdyby nawet tak było jak mówisz, nie czuje się winnym; łatwo mi się będzie wytłómaczyć.
— Tak, gdyby cię do tłómaczenia się przypuszczono — odpowiedział Kosucki. — Jestem bardzo dobrze z Naczelnikiem, prośbą, datkiem, zaklęciami, wymogłem na nim tylko pewną zwłokę. Na łeb na szyję biegłem z tem do ciebie, dopóki czas, potrzeba się ratować. Na miły Bóg! dla siebie, dla dziecięcia, dla nas — zaklinam cię.
— Ale w jakiż sposób? jak — zawołał Floryan ręce załamując — ja tu nie widzę wyjścia.
— Wiesz co — sądź o mnie jak chcesz, — rzekł Zygmunt — wiem że nigdy nie miałeś do mnie serca, ale ja... kocham cię, wdzięczen jestem i gotów jestem zrobić, co tylko zdołam.
Floryan przyjęty tem oświadczeniem, pospieszył go uściskać.
— Łamałem sobie głowę nad tem, jak ciebie i majątek dla dziecka ocalić — począł gorąco Zygmunt. — Słuchaj mnie, jest jedno wyjście. U nas nic trwałego nie ma, gorące te czasy przeminą, — trzeba im zejść z oczów.
Małdrzyk chciał mu przerwać, Kosucki nie dał mówić i ciągnął dalej:
— Słuchaj — powinieneś wyjechać zagranicę.. to jeden jedyny sposób uniknięcia tego czego ty z twem zdrowiem i rozpieszczeniem nie wytrzymasz. Nie przerywaj mi, aż ci cały plan wyłożę. Ażeby majątku nie tknięto, musisz pozornie się go pozbyć, kondyktownym sposobem, jak się dawniej wyrażano. Komukolwiekbądź go sprzedać, siostrze, komu chcesz. Już ci najpodlejszy z ludzi, mając go sobie powierzonym, przywłaszczyć nie może. Monię możesz oddać z Lasocką do nas.
— Ale, na miłego Boga — przerwał Floryan — jakże chcesz abym się oddalił. Pozwolenia na to nie dostanę, kiedy już jestem posądzony, a przekradać się — nie chcę. Uciekać jak winowajca, jak złodziej, gdy się czuję niewinnym.
Zżymnął się p. Zygmunt.
— Któż o tem mówi — zawołał żywo, zbliżając się do szwagra. Są na wszystko sposoby, ja na siebie biorę wyrobienie ci paszportu... antedatowanego. Nikt za to odpowiedzialnym nie będzie.
Małdrzyk stał z oczyma wlepionemi w ziemię, przybity, zdrętwiały. Jak piorun z jasnego nieba spadało to na niego, nie mógł jeszcze zebrać myśli.
Kosucki, który nie chciał mu dać zbyt rozmyślać, począł dalej rozwijać swój temat, wskazywać konieczność tego kroku a w perspektywie tylko parę lat przebytych spokojnie zagranicą.
Nie mógł poznać po szwagrze jakie to na nim robiło wrażenie. Floryan rzucił się na kanapkę, zapalił cygaro, głęboko się zadumał.
Wybiła północ, gdy Zygmunt naostatek, znękaniem szwagra i jego milczeniem zmuszonym się widział sypialny pokój opuścić.
Ale na odchodnem zbliżył się jeszcze do Floryana.
— Zrobisz naturalnie co zechcesz, ale cię uprzedzam — rzekł — że należy działać szybko, ani dnia ani godziny nie ma do stracenia. Umyślnie z tem przybyłem, ofiaruję ci moje braterskie usługi, jestem w sumieniu czysty.
Uściskali się raz jeszcze w progu. Kosucki wyszedł.
Chwilę długą Floryan stał nieporuszony w tem miejscu, w którym go szwagier zostawił. Spojrzał na zegar — było po północy. Otworzył drzwi sypialni i skierował się ku oficynie.
Stał w niej Jordan. W oknie jego było światło jeszcze. Przyjaciel gospodarza, pomimo największych nalegań, nie chciał nigdy innego zająć mieszkania nad nędzną izdebkę w oficynie. Tłómaczył się z tego bardzo naiwnie.
— Mój kochany Florku — jeżeli chcesz żeby mi było dobrze, nie pakuj mnie do pałacu i nie dawaj paradnych mebli. Jestem z natury i nałogu brudny, a gdy potrzebuję pilnować się abym nie plunął gdzie nietrzeba, nie zwalał czegoś — jestem nieszczęśliwy. Potrzebuję barłogu aby się w nim wylęgać bez troski. Cóż chcesz? natura.
Floryan zostawił go w oficynie.
W istocie izba Jordana była w straszliwym bezładzie. Tylko dawne mieszkania akademików zrównać się z nią mogły. Książki i szkarpetki, tytuń i świece, suknie i talerze leżały razem, jedne na drugich. Jordan palił nieustannie cygara, popiół ich, niedogarki, szczątki, okrywały wszystko.
W chwili gdy Florek drzwi otworzył, przyjaciel leżał na łóżku, w koszuli, z nogami do góry podniesionemi, z cygarem w ustach. Na stołku przy nim paliła się kopcąc mała lampeczka. Podarta książka leżała na łóżku. Z oczyma w sufit wlepionemi dumał.
Zwrócił oczy ku drzwiom i wykrzyknął:
— Florek — a toż co?
Dość mu było podniosłszy się spojrzeć na przyjaciela, aby z twarzy jego, od tylu lat tak dobrze mu znanej — wyczytać że nie dla zabawy przychodził.
Małdrzyk przysunął sobie stołek do łóżka, rzeczy jakieś z niego zrzuciwszy — siadł i milczał czas jakiś.
Potem, w bardzo prostych wyrazach, opowiedział pocichu co mu przyniósł Kosucki.
Jordan podniosłszy się zpościeli, objąwszy kolana rękami, słuchał go z uwagą, nie przerywając. Małdrzyk chcący coś z twarzy jego wyczytać, nic z niej wyrozumieć nie mógł. Marszczyła się, drgała, krzywiła, zasępiała, uśmiechała nawet szydersko.
Długo nie przemówił nic Klesz — dumał.
— Cóż ty na to? — dokończył Floryan — przychodzę do ciebie po radę. Mów.
— Ba! — zawołał Jordan — gdybym wiedział co mówić!! W tem co ci przyniósł Kosucki nie ma nic do prawdy niepodobnego, owszem jest, sądzę albo cała lub pół prawdy. Rada jego nawet złą mi się nie wydaje, a jednakże — szczerze powiedziawszy — nie wzbudza we mnie zaufania i — boję się go.
— Mój Jordanie — przerwał Małdrzyk — ja go nie lubię także, lecz lękam się abyśmy oba nie byli niesprawiedliwi i uprzedzeni. Niemiły jest, niesympatyczny, lecz o żadną nieuczciwość nie mam prawa go posądzać. Siostra moja jest — dosyć powiedzieć, siostrą.
— Tak — a on szwagrem! — dodał Jordan i począł oburącz rwać włosy na głowie, które się straszliwie najeżyły. — Rób jak cię natchnie twój duch opiekuńczy — mój Florku — nie pytaj mnie, bo nie chcę mieć na sumieniu twojego postanowienia. Jedno ci tylko powiadam — że bezemnie zagranicę nie pojedziesz — gdybym miał o żebraczym chlebie wlec się za tobą — nie opuszczę cię. Jesteś zanadto dobry i nieopatrzny, wierzysz wszystkim. Ja z tobą, choćby lokajem.
Florek rzucił mu się na szyję.
— Co począć! co począć! — zawołał wyrywając się i biegając po izdebce. — Monia! moja Monia! jak ja ją porzucę, jak ja bez niej, jak ona bezemnie wyżyje.
Jordan syknął tylko.
— Gdyby dłużej tam przyszło pozostać — odezwał się — nie rozumiem dla czegobys córki nie miał wziąść do siebie. Wychowanie zagranicą daleko łatwiejsze niż tutaj. Skorzystałaby na tem. Wątła jest, powieźlibyśmy ją do morza, w klimat cieplejszy.
Myśl ta silnie zdawała się przemawiać do przekonania p. Floryana.
— Masz słuszność — rzekł — toby się doskonale złożyło.
— Tak mi się zdaje — począł Jordan — chociaż znowu powtarzam, nie słuchaj mnie, a rób po swej myśli. Przecież dochody z majątku przysyłać ci będą.
Floryan myślał chodząc milczący po pokoju. Z pierwszej trwogi ochłonąwszy, był teraz pod panowaniem fantazyi, która mu przedstawiała ponętne obrazy, pięknych krajów, morskich wybrzeży, — życia wyswobodzonego z trosk powszednich, podróży z Monią, która się miała napawać wrażeniem piękności nowych, rozwijać pod wpływem tej cywilizacyi tworzącej cuda.
Niemal z radością chwytał już tę myśl dobrowolnego wygnania i wyswobodzenia od trosk wszelkich.
Druga już była i na dzień się zbierało, gdy Małdrzyk wyszedł z oficyny, wrócił do swego pokoju i położył się rozgorączkowany na spoczynek, nie mogąc usnąć aż do rana.
Gorzej było z Jordanem, który natychmiast po wyjściu przyjaciela, oddział się i, że mu duszno było w izdebce, pobiegł do ogrodu, rozmyślać. Tu leżącego na ławce i uśpionego ze znużenia słońce zastało.
Owocem dumania a może walki z samym sobą, którą Jordan toczył zwykle, gdy mu do niej przeciwnika brakowało, było teraz — przekonanie całkiem wczorajszemu przeciwne.
Floryan spał jeszcze snem ciężkim, gdy Klesz wszedł pocichu do sypialni i usiadł przy łóżku jego.
Małdrzyk otworzył oczy, nie mogąc zrazu oprzytomnieć.
— Słuchajno — odezwał się Jordan, biorąc go za rękę. — Całą noc rozmyślałem nad tem o czem mówiliśmy wczoraj. Zdaje mi się, że i ty i ja źleśmy radzili.
Wiesz co — kraj opuścić jest łatwo — powrócić do niego trudno. Wyrwany z pośrodka tego społeczeństwa, którego jest cząstką składową, człowiek z konieczności dziczeje. Wcielić się musi w nową całość, a to nieinaczej jak wyrzekając się swojej. Rzecz okropna, a dla nas, niemłodych, to operacya, którą się często życiem przypłaca. Serce, obowiązki, nałóg, wszystko nas przywiązuje do tej ziemi.
Cierpieć — musi człowiek wszędzie, lepiej najsroższą katuszę znieść u siebie, niż błąkać się wyrzuconemu, oderwanemu po obczyźnie.
Nie — nie — uchodzić nie można, nie godzi się — tułactwo to śmierć.
Patetyczny ten wykrzyknik, ledwie przebudzonego Floryana zdumiał nadzwyczajnie.
— Przypomnij co mówiłeś wczoraj! — zawołał.
— Głupstwo mówiłem, bez zastanowienia się głębszego — odparł spokojnie Jordan.
Argumenta, które teraz głosił, do serca i przekonania panu Floryanowi nie przypadały. Milczał, Klesz dowodził z zapałem i nie ustępował, nalegał.
— Nie pojedziesz więc zemną — rzekł w końcu Floryan — jeżeli mnie okoliczności zmuszą, na rok, na dwa się oddalić. To się samo z siebie rozumie. Ja też nie myślę wcale o wygnaniu się na wieki.
— To zupełnie inna kwestya — odpowiedział chłodno Jordan. — Jeżeli ty zrobisz głupstwo — za nic w świecie nie dam ci go popełnić samemu. Idę z tobą, tembardziej że czuję się ci potrzebnym.
Poczęli się sprzeczać z sobą.
— Mój kochany — zawołał w końcu Floryan — ty przypuszczasz najgorsze. Ja się oddalam, ale z najmocniejszem przekonaniem, iż wkrótce powrócę do Lasocina.
— Nikt inaczej kraju nie opuszcza — przerwał Klesz — jak z tą nadzieją, która najczęściej zawodzi.
Nadchodzący sługa, rozmowie tej koniec położył. Jordan powrócił do oficyny. Wszyscy wstawali, zbliżała się godzina śniadania. Pierwsza zjawiła się Natalia z chmurą na czole. Przychodziła błagać i prosić brata, aby usłuchał rady jej męża — ściskała go ze łzami w oczach; zaklinała na miłość dla córki.
Floryan wczoraj już zachwiany — dawał się namówić na wszystko. Kosucki z nadzwyczajną gorliwością podejmował mu się posług wszelkich, brał wszystko na siebie. Szło o to aby nie tracić czasu, natychmiast akt sprzedaży na imię siostry dopełnić; uzyskać pozwolenie wyjazdu, i uchodzić. Monia miała pozostać ażby p. Floryan obrał sobie miejsce pobytu i urządził się tak by ją mógł przyjąć.
Około południa, ułożonem było wszystko. Dziecku nie powiedziano nic więcej nad to, iż ojciec na czas jakiś oddalić się musi.
Małdrzyk, jak mu się to trafiało najczęściej, był bez większego zapasu w domu, Kosucki ofiarował się natychmiast z pożyczką kilku tysięcy rubli.
Nie było wymówki, pozoru do zmiany planu tak mądrze obmyślanego. P. Zygmunt naglił tylko z wykonaniem i nazajutrz już mieli jechać do akt, aby corychlej sprzedaż symulowaną dokonać. Koszta miał też szwagier opłacić.
Przed samym obiadem, zmęczony, z twarzą zmienioną wszedł Małdrzyk do pokoju Jordana, który siedział w swej izdebce, po dniu brudniej się jeszcze wydającej. Palił cygaro i patrzył w ogród. Przez cały ranek w pałacu go nie było.
— Jordku — zawołał ściskając go — rzecz jest postanowiona, nie ma sposobu — jadę.
— Więc, jedziemy — poprawił go Jordan. — Byłem na to przygotowany.
— Nie mogę przyjąć tej ofiary — rzekł Floryan.
— Powlokę się za tobą sam — odezwał się Klesz — jak chcesz. Nie opuszczę cię.
Patrzali na siebie czas jakiś.
Floryan rękę mu podał, ścisnęli dłonie w milczeniu.
— Nie namyśliłeś się znowu inaczej? — zapytał gospodarz ze smutnym uśmiechem.
Jordan ruszeniem ramion odpowiedział — a potem dodał:
— Znasz mnie — w wielkich i małych rzeczach, po roztrząśnięciu pro i contra, kończę zawsze na tem że — nie wiem nic i niczego nie jestem pewny. Myślałem dużo — nie wiem nic. Kończę na fatalizmie: są losy i przeznaczenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.