Na tułactwie/Tom trzeci/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Na tułactwie
Wydawca Gebethner i Wollf
Data wyd. 1882
Druk Druk „WIEKU“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pierwsza chwila łzawego powitania już była przeszła.
Floryan wpatrując się w twarz córki, która mu żonę przypominała, leżał nawpół, półsiedział na łóżku oparty — ona, z oczyma wlepionemi w ojca płakała cicho. Łzy spokojnie biegły po jej bladej twarzyczce. Znalazła go straszliwie wynędzniałym, zestarzałym, zmienionym, innym. Głos tylko pozostał dawny.
Lasocka nie mogła jeszcze w płaczu się utulić, łkała, usta chustką zatykała, ocierała oczy, zdawało się jej że przestanie i na nowo łzy ją dławiły. Jordan starał się za wszystkich być wesołym i tym humorem w drugich pobudzić radość, lecz i jemu się nie wiodło.
— Moi kochani — mówił — płaczecie przy powitaniu. a cóżby przy rozstaniu było. Chwała Bogu, żeśmy się żywi i cali znaleźli razem. Cieszmyż się.
Floryan nie śmiał rozpocząć rozmowy aby nie tknąć czegoś drażliwego, nie wywołać wspomnień Lasocina, narzekań na Natalię i Kosuckich.
Monia z taktem wielkim, rozpytywała ojca o zdrowie, o lekarza, o to jak prędko będzie mógł chodzić, omijała wszystko co było z przeszłością w związku.
Jordan zaczepiał Lasocką o wrażenia podróży i Paryża.
Niestety! I ona i Monia nie miały tego bałwochwalczego uwielbienia dla wszystkiego co obce, które obudza w wielu zachwyt dziecinny; przeciwnie wszystko się im wydawało w tych krajach, które przebywały, dziwacznem, nie zrozumiałem, niemiłem, po tej wsi polskiej i cichem życiu w gnieździe, z którego po raz pierwszy wyleciały.
Lasocka narzekała na zdzierstwo po hotelach, na niezrozumiałą kuchnię, na ludzi obojętnych i nietowarzyskich, a tak spieszących się i zajętych, że dla nikogo chwili nie mogli poświęcić.
Wśród cichej rozmowy ojca z córką i nieco głośniejszej Jordana z Lasocką — w hoteliku na dole usłyszeli wrzawę. Klesza ucho rozpoznało podniesiony, niespokojny głos pani Perron, odźwiernego, sług i krzyk jakiegoś podróżnego, który jakby naumyślnie coraz wrzaskliwiej się odzywał.
Hałas był taki. że wszyscy mimowolnie umilkli, a Lasocka się przestraszyła.
Floryan, który niespokojnie na drzwi spoglądał, bo się spodziewał i obawiał zarazem — nieuchronnego przybycia wdowy — i cierpiał zawczasu, myśląc jakie będzie z Monią powitanie, poznawszy także głos p. Perron, nieco ochłódł, widząc że się przypóźnić musi, będąc zajętą na dole.
Sprawa ta jakaś sporna, nie ustawała, ludzie biegali ciekawi schodzili po schodach na dół, trzaskano drzwiami; gospodyni wydawszy jakiś rozkaz głosem podniesionym zamilkła — krzykiem jej odpowiedziano, powstał tumult na dole i bramę odźwierny z hałasem zamknął. Nastąpiła chwila ciszy, ale z ulicy krzyk pod oknami parę jeszcze razy przerwał milczenie.
— Przyznam się panu — odezwała się Lasocka — że jeżeli tu tak zawsze hałasują, to dla chorego niebardzo wygodnie.
— Ale, to jakiś osobliwszy wypadek, nigdy się niepodobnego nic trafiało, od kiedy tu jestem.
Spokój przywrócony został, szeptano znowu, gdy drzwi się otworzyły i — ta, której przybycia tak się obawiał Małdrzyk, weszła blada i pomięszana.
Widać było że się do tego spotkania przygotowała, bo była inaczej ubraną niż zwykle; wdziała suknię czarną, na szyję koronki, łańcuszek jakiś paradny, broszę złotą i rękawiczki. Chciała się wydać dystyngowaną, lecz maleńka jej, ruchawa figurka, fizyognomia więcej mająca dowcipu i życia niż powagi, ze strojem tym się nie godziły.
Floryan zbladłszy, podniósł rękę i zawołał zwracając się do pani Perron:
— Moja córka! — A potem ku niej się pochylając, dodał: — Moja dobra opiekunka pani Perron, której pewnie życie i zdrowie winienem, bo mnie w całej chorobie, jak anioł pilnowała. Bądź jej wdzięczną!
Monia wstała żywo i podeszła ku wdowie, która jeszcze do siebie nie mogąc przyjść, bojaźliwem wejrzeniem rzucała dokoła, i — słowo z ust jej się nie dobyło. Zastępowała go przymuszonym uśmiechem.
Monia pocałowała ją w ramię, Lasocka wstała witając obie z ciekawością wlepiały oczy w piękną francuzeczkę, która pokaszliwała, rumieniła się, bladła, zaczynała mówić — słów jej brakło. Jordan widząc ją tak pomięszaną, co, nie bez przyczyny przypisywał jakiemuś wypadkowi na dole, przysunął jej krzesło i posadził.
Chociaż śmiała i przytomna zawsze, na ten raz Perron była tak zburzoną i przelękłą, że nie wiedziała co zrobić ze sobą. Zwiększyło się jeszcze pomięszanie gdy Floryan spytał jej — co się takiego stać mogło w hotelu, iż taki hałas słychać było i głos jej nawet rozpoznał.
— A! to nasz chleb powszedni — odparła z uśmiechem dziwnym pani Perron. — Musimy przyjmować wszelkiego rodzaju ludzi, których się potem pozbyć niemożna. Są takie gbury...
Lecz natychmiast, jakby chciała zatrzeć wspomnienie tego wypadku, zwróciła się wdowa do Moni i prędko, niewyraźnie, zaczęła opowiadać jak się tu jej spodziewała, wyglądała, przygotowała pokoik, postawiła nawet bukiet. Zapewniała że jej tu będzie dobrze! że Paryż musi się jej podobać i t. d.
Za najmniejszym jednak na dole odgłosem, drżała widocznie Perron; bladła, nastawiała ucha, i po krótkim spoczynku wstała pod pozorem pilnych spraw, raz jeszcze zapraszając te panie aby się dziś przeniosły do niej.
Wieczorem nie pokazała się rychło. Nadszedł doktór: trzeba było opatrywać nogę, Jordan z paniami pojechał dopilnować przenosin — Floryan pozostał sam.
Późno już Monia z Lasocką przybyły z tłumokami do hoteliku Marsylskiego — i raz jeszcze chwilkę posiedziawszy u p. Floryana, poszły się rozpakować i umieścić w nowym lokalu, dokąd im sama gospodyni towarzyszyła.
Wszystko się pierwszych dni składało dobrze. Wprawdzie, mimo całej uprzejmości p. Perron, nie mogła ona sobie pozyskać ani serca Moni, ani Lasockiej — lecz obie one skarżyć się też na nią nie mogły.
Stara niania, kobieta bardzo doświadczona i przy całej swej dobroduszności, widząca jasno — spostrzegła coś dwuznacznego w stosunku p. Adeli do Małdrzyka. Poufałość jego z nią nie podobała się ani jej ani Moni, która chodziła zamyślona.
Raziło ją i to, że ojciec ciągle mówił o pani Perron, o swej wdzięczności dla niej, o obowiązkach, o jej sercu dobrem, o przywiązaniu do siebie.
Ze spuszczonemi oczyma słuchało tego dziewczę — a Lasockiej się przyznawała, że francuzica się jej wydawała zbyt na swój wiek trzpiotowatą i niekoniecznie dobrego tonu.
— Ale co bo mówisz — przerywała Lasocka — wprost ordynaryjna baba, tylko że paple po francuzku. Dobra może sobie być — a no, czegoś się jej boję.
Zajęcie się zbyt napastliwe Monią, także raziło starą jej piastunkę. Była może zazdrosną.
Po południu drugiego dnia naparła się p. Perron obwozić ją po Paryżu, zaciągnęła do lasku Bulońskiego, przejechała z nią po bulwarach, a w ciągu całego tego spaceru usta się jej nie zamykały. Nie mogła tego pojąć, jak młoda osoba tak obojętnie spoglądała na te cuda niezrównanego Paryża. Wyraziła jej swe podziwienie, na co odparło dziewczę wzdychając:
— Ja ojcem jestem zajętą, i o nim tylko myślę. Biedny ojciec.
— Ale ojciec będzie zdrów, a młodość ma swe prawa! wołała Perron wskazując coraz to nowe osobliwości, które przed obojętnemi oczyma Moni, przesuwały się nie zostając w pamięci.
Pierwszych dni, nie było czasu o czemś poważniejszym mówić, a Floryan też rozmowę fraszkami zapełniał. Jordan ciągle rozmyślał nad przyszłością i nad tem jak z położenia trudnego wyjść będą mogli, lecz z Małdrzykiem o tem mówić nie było podobna.
Dnie upływały napróżno, nie zmieniając fałszywego położenia, które, Floryanowi szczególniej, Jordanowi i Lasockiej, przewidującej to o czem nie wiedziała, ciężkiemi były do przeżycia.
Małdrzyk o kuli i kiju już się po pokoju przechadzał, a Monia napraszała się aby mu za kij służyć mogła.
Jednego dnia Jordan w ulicy złapawszy doktora Moulin, zatrzymał go pytaniem:
— Powiedz mi, kochany doktorze, czy z biedy, z konieczności, nasz chory mógłby odbyć już podróż?
— Z biedy zawsze można wieść chorego, choćby w gorszym stanie niż on, ale nie powiem aby to mogło dobrze wpłynąć na przebieg choroby.
Dla czego pan pytasz o to?
— Ot, tak sobie — rzekł Jordan — bo przecie o podróży żadnej nie myślimy, chociaż mnie się zdaje, że wiejskie powietrze dla Floryana by lepszem było.
— Powietrze, zapewne, ale podróż?
Doktór odszedł ramionami poruszywszy.
Klesz do zupełnego wyzdrowienia musiał rozmowę stanowczą odłożyć. Tymczasem niespodziane zupełnie zaszły okoliczności, które, jak zobaczymy, plany wszystkie pomięszały.
Monia z panią Lasocką były w swojem mieszkaniu dnia jednego, gdy hałas podobny do tego jaki ich tu powitał po przybyciu wszczął się na dole.
U Małdrzyka Jordan był tylko. Słysząc krzyk portyera i jakby szamotanie się na dole, otworzył drzwi i chciał zejść zobaczyć co się tam stało — gdy na schodach zatętniał chód pośpieszny i mężczyzna czarno zarosły, średnich lat, z wzrokiem gniewnym, rozpychając służbę, która mu drogę zabiegała, wpadł na górę — wprost na Klesza.
Bez namysłu, popatrzywszy na niego, odepchnął i siłą wtargnął do pokoju. Szukał tu kogoś oczyma, a zobaczywszy Floryana, który oparty na kuli stał przy łóżku, zuchwale postąpił ku niemu. Nie zdejmując kapelusza, podparł się w bok.
— A! to waćpan jesteś ten polak, coś mi tu moją narzeczoną zbałamucił?
Jordan przybiegł osłaniając sobą Małdrzyka, ale napastnik go odepchnął.
— A! śliczny mi seduktor! — roześmiał się — śliczny! o kulach! kaleka. Chcesz waćpan abym mu drogę nogę strzaskał! Do tego przyjdzie — tak — bo ja tego nie zniosę, aby kobietę, której wierzyłem, która moją była i być musi, wziął mi lada kto z przed nosa.
Małdrzyk cały zczerwieniony, nie wiedział co mówić, pięść ściskał.
— Mości panie! mości panie!
— Nic nie pomoże — krzyczał napastnik — musimy się rozprawić, na życie lub śmierć. Nie ustąpię!
W tej chwili wpadła blada Perron i zobaczywszy co się działo z krzykiem padła na krzesło.
Małdrzyk stał mrucząc:
— Rozprawimy się.
— A naprzód — wrzasnął francuz dobywając z kieszeni papiery — chcę żebyś wiedział, że ja tu nie staję bez przyczyny i bez prawa. Oto są dowody że żyliśmy ze sobą jak mąż z żoną, że mam uroczyste przyrzeczenie małżeństwa.
Od tego nie ustąpię. Bić się, będę się bił — procesować się, będę procesował. Dosyć dla niej cierpiałem. Spytaj z jakich szpon ją wyrwałem, w jakiem była położeniu, co mi winna.
Przywiązałem się do tej niewdzięcznicy, cierpiałem dla niej — odegnać się nie dam... a... przywiedzie mnie do ostateczności, zabiję ciebie, zabiję ją... zabiję kto mi w drogę wlezie.
Jordan starał się go upamiętać.
— Za pozwoleniem — rzekł biorąc go za rękę, odtrącony natychmiast.
— Nie wdawaj się w rzecz nie swoją.
— Jestem przyjacielem tego pana, do którego niesłusznie się waćpan czepiasz.
— Jakto, niesłusznie?
— Że pani Perron przez litość go pilnowała w chorobie, przecież prawa waćpana naruszone nie są! — zawołał Jordan. — Nikt panu narzeczonej odbierać nie myśli.
Floryan zarumieniwszy się wtrącił:
— Ale, gdyby tak było? jakie masz — waćpan prawa? kobieta sobą rozporządza, jest wolną.
— Nieprawda! na piśmie mam jej przyrzeczenie. Synaczek się nasz chowa w Anzières.
Pani Perron zemdlała wykrzyknąwszy coś — Floryan padł na łóżko. Jordan przystąpił do zapaleńca.
— Jestto sprawa pani Perron i wasza — rzekł — mój przyjaciel na prawa jego następować, nie będzie. Ustąp pan, proszę... lub...
Przyszedłszy do siebie, wdowa z krzykiem podbiegła do francuza, chwyciła go za rękę i gwałtem wyciągnęła z pokoju.
Części tej sceny — niestety — Monia i Lasocka były, jeśli nie świadkami, to słuchaczkami w sieni. Dziewczę zrozumiawszy położenie uciekło się zamknąć w swej izdebce.
Klesz chciał natychmiast korzystać z wypadku i przystąpił do Floryana, który z głową w dłoniach leżał na łóżku.
— Słuchaj Florek — rzekł — nie pozostaje ci nic, jak natychmiast się ztąd wynosić. Ani tobie, ani twojemu dziecku dłużej w tym domu nie przystało zostać. Każę cię bodaj na rękach przenieść do pierwszego lepszego hotelu.
— Na Boga, człowiecze, jam dłużny — zawołał Małdrzyk, jam zadłużony, ja przywiązałem się do niej. Cóż pocznę ze sobą i dzieckiem...
I zajęczał boleśnie.
— Zapłacę co potrzeba, wszystko — zawołał Jordan — tu o coś więcej idzie niż o pieniądze, bo o twoją cześć, o przyszłość dziecięcia. Musimy iść ztąd. Ta kobieta...
Małdrzyk dal mu znak aby nie śmiał nic mówić na nią. Jordan zamilkł, lecz nie ustąpił.
— Pakować się i wynosić! — zawołał — od tego nie ustępuję. Idę do Moni, aby i one były gotowe. Sam widzieć się będę z gospodynią i ureguluję rachunki. Musimy ztąd, natychmiast, dosyć jest tej jednej sceny.
Klesz mówił z taką energią, tak nakazująco, iż Małdrzyk zawsze miękki — uległ. Byłby się opierał może, gdyby nie dziecię.
Nie tracąc chwili, Jordan pobiegł na górę do gospodyni. Zastał tu francuza przechadzającego się wielkiemi krokami po jej saloniku z miną zwycięzcy. Perron siedziała na kanapie z rękami załamanemi. Na widok wchodzącego francuz poskoczył do progu groźnie.
— Przychodzę panią od nas uwolnić i od niepokoju a nieporozumienia, którego byliśmy przyczyną — odezwał się Jordan niepatrząc na francuza. — Wynosimy się natychmiast. Radbym nasz dług opłacił, przynajmniej ten, jaki się daje opłacić pieniędzmi — bo wdzięczność za jej starania około chorego, pozostanie na zawsze długiem.
Wdowa wstała z krzesła jakby chciała zaprotestować, francuz spojrzał na nią groźno.
— Wynoście się, tak, tak wynoście — rzekł szydersko — szczęśliwej drogi, a co się należy zapłaćcie. Kłaniam uniżenie.
I wskazał na drzwi.
Jordanowi tego tylko było potrzeba, wyszedł co żywiej, krzątając się tak i rzucając pieniędzmi, że w godzinę wszystko było gotowe. Hotel wybrany jak najbliżej, mieszkanie na parterze, dozwalało Floryana o wieczornym mroku przeprowadzić pieszo do nowego lokalu.
Monia z jednej strony, Jordan szedł przy nim z drugiej. Rzeczy zrzucono w nieładzie naprędce, zdano komisyonerom, przewieziono niebawem. Szło głównie o chorego, którego położono na łóżko, a Klesz przewidując gorączkę, posłał po dr. Moulin.
Małdrzyk był przybity, milczący, nie mówił słowa.
Spadło to na niego jak kamień na głowę przechodnia, zmiana tak nagła poruszyła całą jego istotą, lecz widział przy sobie dziecię, nieodstępował go przyjaciel i rozwaga musiała mu też wskazywać, że położenie jego wcale się nie pogorszyło.
Skłonny z charakteru do gwałtownego ale krótkiego tylko poczucia każdej boleści, Floryan już szukał dla uspokojenia się — tego coby go pocieszyć mogło.
Klesz dnia tego nie odszedł ani na chwilę. Córka także upierała się aby noc spędzić przy ojcu, udając jakby całego zajścia nierozumiała i tłumaczyła je jakimś sporem i nieporozumieniem.
Doktór przybyły przepisał lekarstwo, głową potrząsł, nakazał spoczynek i trybem wielu w podobnych razach, dał morfinę, aby sen choć sztuczny sprowadzić.
Około północy Małdrzyk spał, a Monia z oczyma suchemi modliła się przed obrazkiem starym, N. Panny, który z domu przywiozła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.