<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Nacia
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia A. Ginsa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
Waculek.

Jak myślisz — pytał nazajutrz Wacio, wyszedłszy z siostrą do parku — dobrze cię tatuś ulokował?
— O, teraz widzę, jak dobrze!
— Pokochasz tutaj wszystkich niedługo.
— Ciotunię, pannę Julię, Nacię i wuja Adama. Już ich kocham, Waculku.
— Bądź dobra, posłuszna, kochaj ich, ale pamiętaj też i o nas.
Rzuciła się na szyję braciszkowi.
— Mój złoty!
— Proś często o napisanie listu, abyśmy zawsze wiedzieli, czy jesteś zdrowa.
— Może codzień?
— Trochę to za wiele kłopotu dla cioci....
— Jak wprawię się lepiej w pisanie, sama co wieczór pisywać będę.
— A wyślesz raz na tydzień — dobrze?
— To się dopiero nazbiera! Nie wiem, czy poczta zechce przyjąć taki ogromny list.
— Bądź spokojna — przyjmie.
— Ciocia! czy widzisz ciocię! zawołała Józia i puściła się pędem na spotkanie pani Brzozowieckiej, która, z książką w ręku, szła główną aleją.
— Wróć się — może przeszkadzać będziesz, mitygował brat.
Ale dziewczynka już słów jego nie słyszała. Po chwili dogoniła ciotkę i ucałowana szła dalej z nią razem.
Wacław cofnął się za drzewo, udając, że nie widzi figlarnych minek siostry, która go do siebie wzywała. Był bardzo rozrzewniony, a jak zazwyczaj chłopcy w jego latach, wstydził się z tem zdradzić. Każde dobre słowo zwrócone do Józi napędzało mu łzy do oczu; on przecież jest mężczyzną, płakać nie powinien.
Lecz nawet mężczyźnie trudno nad sobą zapanować, gdy spada nań wielkie i niespodziewane szczęście. A tutaj spadło tak nagle — odrazu!...
Gdy ojciec zawołał go do kancelaryi i po długiej rozmowie kazał towarzyszyć Józi do Zaborów, chłopak uczuł, że mu piersi ból rozsadza. W pierwszej chwili myślał paść ojcu do nóg, błagać ze łzami, by dziecka z domu nie oddawał — spojrzawszy jednak w zamglone źrenice pana Marcina, zrozumiał, że to postanowienie dużo go kosztowało i ze słowami: dobrze, ojcze — uciekł z pokoju.
Wyjechali bardzo rano; Józieńka zacięła się równie jak brat i nie utrudniała ojcu ciężkiej chwili — on też był mężny.... Dopiero gdy przed karczmą babina jakaś, podchmielona zapewne, rzekła im na drogę płaczliwym głosem: „ach, biedne, biedne pisklątko wyrzucone z gniazda!,“ Wacław oczy zasłonił i, tuląc siostrę, na dobre się rozpłakał.
Przez drogę do nieznanego i prawie obcego domu, gdyż stryj, będący łącznikiem dwóch rodzin, dawno już nie żyje, chłopak cierpiał tortury.
— Pisklę wyrzucone z gniazda! powtarzał w duchu — wyrzucone bez litości!
Słyszał nieraz o bogatej krewnej, która po mężu wieczną przywdziała żałobę; w szlacheckim dworku przesadzano potrosze jej bogactwa, ale on o tem nie wiedział. Zaborów, stare siedlisko rodu, przedstawiało mu się czemś w rodzaju średniowiecznych kastelów, z murami wilgotnemi od pleśni, wałami i rowami — ciotka jako wielka dama, nieprzystępna i dumna, obok niej zastępy sług, niby wykrojonych z obrazu. Widział tam już siostrę samotną, nieszczęśliwą, uwięzioną, niby ptaszę w klatce.
— Biedne pisklątko!
Odurzony nagłem przejściem z mroków groźnego jutra do pogodnej i uśmiechniętej teraźniejszości, chłopak zapłakał od wielkiego uszczęśliwienia i obejmując wzrokiem szlachetną postać pani Brzozowieckiej, szeptał niby w pacierzu.
— Panie błogosław, Panie wynagródź!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.