Nacia/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nacia |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Drukarnia A. Ginsa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Jakżeście się państwo bawili? pytała panna Julia przy śniadaniu, do którego ledwie w południe się zebrano.
— Doskonale! odrzekł pan Adam. Niech pani żałuje swego uporu — a prosiłem, a namawiałem!
— Ja zaś — wtrąciła Natalka, spodziewałam się czegoś więcej.
— Marzenia są zwykle piękniejsze od rzeczywistości — rzekła pani Brzozowiecka. Co zaś się tyczy wczorajszego wieczoru, powinien chyba zadowolnić wszystkich.
— Ach! mamo! Emilka wcale nie potrafi gośćmi się zająć — dba jedynie o siebie. A jak przedtem zaprasza, obiecuje złote góry!
— Moje dziecko, Milunia jest jeszcze zbyt młodą, by mogła sobie poradzić z tak licznem towarzystwem, jak wczorajsze.
— Ona jest niegodziwa!
— Splamiła ci pewno suknię przy kolacyi? — zagadnął pan Adam.
— Gdyby tylko tyle!
— Więc czemże zasłużyła na takie miano?
Nacia, rozejrzawszy się po pokoju, przyciszonym głosem odpowiedziała swoją krzywdę.
— Zaraz po przyjeździe Milunia wycałowała mnie i wyściskała, oglądając ze wszystkich stron moją sukienkę. Gdy się przyznałam, że pochodzi z Paryża, chwyciła się za głowę.
— Ach! śliczna! cudna! arcydzieło — powtarzała raz po raz.
— Wiesz, Naciu, że Milunia zawsze przesadza trochę.
— Zaraz, wujaszku, proszę posłuchać.... W przerwie między tańcami chodziłyśmy po sali we dwie z Kazią Gorzyńską, która także skarżyła się na nudy. Rozmawiamy, aż tu z wielką miną, przyczepiona do starszych panien, zjawia się Milunia. Spojrzawszy na mnie, zaczęła coś szeptać do Flory Niesiołowskiej. — Daj pokój — mówi Flora, to jeszcze dziecko. — Nie dziecko, ale indyczka w sukni paryskiej; widzisz jak się nadyma, jak się czupurzy! Słysząc to, Kazia wzięła moją stronę; powiedziała jej parę słów, ale dobrych: — Nie zapraszaj indyczek, panno Żabińska, ponieważ sama jesteś gąską, trudno ci będzie z niemi się rozmówić. Ja uciekłam do mamy i prosiłam, żebyśmy do domu jechali, zatrzymano nas jednak.
— Ucałuj ręce i nogi mamy, że ci nie dała rozpuścić loków i schowała pod klucz ów biały wachlarz, przedmiot twoich gorących westchnień — odezwał się pan Adam. Byłaś ubrana ładnie, lecz bez przesady. Panna Żabińska wyświadczyła ci łaskę swojem postępowaniem — znasz ją teraz i jak radziłem, powinnaś jej unikać.
Nacia podniosła chusteczkę do oczu, wzdychając z głębi piersi.
To ma być bal! to owe cuda, któremi sobie tak długo zaprzątała głowę! Zamiast miłych wspomnień, pozostał jej ból głowy, dreszcz z niewyspania, a co najważniejsza, wstręt do lubionej niegdyś sąsiadki.
Było nad czem płakać!
W otwartych drzwiach jadalni ukazała się jakaś mała figurka i dygnęła w progu. Panna Julia żywo do niej podbiegła, a w ślad za nią i pani Brzozowiecka.
Nacia przypatrywała jej się ciekawie: co za maleństwo? żywa lalka, nic więcej! Józia zerknęła na nią parę razy, a później z własnego popędu, czy też za podszeptem panny Julii, zbliżyła się, nadstawiając buziaka.
— A może teraz i ty pozwolisz się pocałować? rzekła figlarnie.
— Pozwolę.
Córka pana Marcina zawisła rączkami na szyi siostry. Powitanie odbyło się jak można najlepiej.
— Już się kochają! rzekła pani Brzozowiecka ze łzami w oczach.
— Bóg by to dał! westchnęła nauczycielka. Po śniadaniu Nacia prosiła o uwolnienie od nauk, trzeba bowiem upamiętnić pierwszy dzień Józi w Zaborach. Wyszły natychmiast obie do ogrodu i nie wróciły aż na obiad.
Dobra to rzecz mieć towarzyszkę posłuszną każdemu skinieniu, która, niby piesek, patrzy ciągle w oczy, gotowa u nóg się położyć. Zabawne stworzonko! Mówi, że piękniejszego ogrodu jak w Zaborach nie ma chyba na całym świecie, a z porzeczek i agrestu chce robić wino, „jak ciocia Klara.“ Oho! zrobi doskonale, pamięta przepis! Niech tylko dadzą szklanny gąsior duży jak ona sama a zrobi z pewnością.
— Chcesz, Naciu? pyta — narwiemy zaraz parę garncy agrestu, bo już dojrzały. Później opadnie z krzaków, albo wyschnie i będzie szkoda.
— Eh! nudna rzecz takie zrywanie!...
— Nie nudna, bo z niej będzie pożytek.
Trzeba było widzieć, z jak poważną miną wypowiedziała te słowa.
Nacia zanosiła się od śmiechu.
Odradziwszy Józi fabrykacyę win owocowych, poprowadziła ją do altanki japońskiej. Co tam było radości — ile wykrzykników.
— Ach! jakżebym chciała mieszkać w tym malutkim domku! jak tutaj ładnie!
— Mieszkałabyś sama?
— O, tak.
— Nie boisz się?
— Nie — mam Bozię.
To powiedziawszy, wyjęła z za stanika srebrny medalik z Matką Boską i przycisnęła do ust.
— To po mamusi.... rzekła uroczyście.
Ogród Zaborowski, utrzymany bardzo starannie, kończył się parkiem, przerżniętym kilkakrotnie srebrną falą rzeki. Józia aż krzyknęła ze zdumienia, ujrzawszy massę wody niespokojnej i wijącej się bez ustanku, niby ciało olbrzymiego węża.
— Gdzie ona biegnie? dokąd? po co? pytało dziecię.
— Do morza, ale ty nie wiesz....
— Wiem. Ciocia mówiła co to jest morze, opowiadała o bałwanach, o burzy morskiej.
— Mądraś bardzo.
— Nie, ale słuchać lubię i pamiętam.
Łódka przyczepiona do brzegu zwróciła uwagę dziewczynki.
— A to jak się nazywa?
— To właśnie mały okręt. Nazywa się łódka. Chcesz, możemy się przejechać po wodzie?
— Do morza?
— E — nie. Do końca parku.
— Waculek! zawołała Józia, spostrzegłszy brata, który szedł z ogrodnikiem.
— Proszę tu do nas, Waciu.
Chłopak przybiegł skwapliwie, a gdy panienki usiadły, muskularnem ramieniem łódkę odepchnął i sam wskoczył do niej.
— Ale — tłomaczył się zakłopotany — ja nie na dużo się przydam, bo wiosłować nie potrafię.
— Nauczysz się — rzekła Nacia — tymczasem będziesz sterował.
Wtajemniczony w manipulacyę steru, Brzozowiecki pełnił sumiennie, co do niego należało. Gdy przypłynęli do mostu, Józia ze strachem spojrzała w górę.
— A jak to na nas zleci?
— Zabije — odparła Natalka, bawiąc się jej trwogą.
— Oh!
Wacio do siostry rękę wyciągnął.
— Boisz się, Józiu, czego? Pod moją opieką możesz być spokojna.
Dziewczynka, blizka płaczu, rozpromieniła twarz uśmiechem; za chwilę mieli już nad sobą czysty lazur niebios.
Gdy po przejażdżce wrócili do domu, upojona tyloma wrażeniami Józia zasnęła, nie doczekawszy herbaty. Pierwszy dzień w Zaborach przyniósł jej mnóstwo niespodzianek.