Nacia/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nacia |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Drukarnia A. Ginsa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pan Adam zmienił się bardzo. Zaprzestał spacerów, do pokoju szkolnego nigdy nie wchodził, lecz przepędzał czas z siostrą, której cichy smutek pojmował teraz i odczuwał całem sercem.
— Jeżeli taka matka przykładem swoich cnót nie wychowa anioła — powtarzał w duchu — cóż dopiero inne, mniej doskonałe i mniej poświęcone dzieciom! Ileż tu pychy, ile pogardliwej wyniosłości!... jak ona potrafi gnębić i poniżać!...
Wstrząsał się na wspomnienie awantury z Manią.
— Biedna dziewczyna!... myślał. — Jeszcze przeprasza kapryśnicę i przyjmuje winę na siebie.
Pod pierwszem wrażeniem, udał się do Borejków, nie zastał ich wszakże. Przyjęła go Mania, oczekująca powrotu matki z targu i zajęta w kuchni wieczerzą dla ojca.
Panienka, o półtora roku ledwie starsza od Naci, zamiast śmiać się i trzpiotać, pełniła z całą powagą rolę gospodyni domu. Nie zakłopotana bynajmniej wizytą pana Brzozowieckiego, wydała Kundzi jakieś rozporządzenie, a następnie poprosiła gościa do bawialni.
W kwadrans później zjawił się gospodarz, nadjechała i żona — oboje serdecznością swoją tak zachwycili pana Adama, że przesiedział na folwarku cały wieczór. Próżno też Nacia wypatrywała go w ogrodzie, szukała po całym domu; wróciwszy, poszedł zaraz do siebie i wcale się nie pokazał.
Badany nazajutrz przez silnie zaintrygowaną siostrzenicę, odpowiedział krótko!
— Odwiedziłem Borejków.
— Borejków? — powtórzyła zdziwiona — alboż tam wujcio bywał kiedy?
— Chcę sobie wynagrodzić i teraz często bywać u nich będę.
— Nudni ludzie! Ona tylko o kurach rozprawia, a on o uprawie pól.
— Przedmioty bardzo zajmujące dla nas.
— Wujaszek żartuje....
— Bynajmniej. Wszak jesteśmy dziećmi rolników. Posiadamy ziemię, cały nasz byt pochodzi z roli, wszystko więc, co dotyczy gospodarstwa, interesować nas powinno. Śmiejesz się, że pani Borejkowa mówi o kurach, a czy zastanowiłaś się kiedy, że hodowla tych pożytecznych ptaków dać by ci mogła przyzwoite utrzymanie. Zwiedzałem we Francyi takie gospodarstwa ze sztucznemi wylęgarniami i robaczarniami i powiem ci prawdę, dużo mnie one nauczyły. Rezultaty pracy drobnej na pozór, są tak zdumiewające, że szanować się każą.
— Jak wujaszek mówi, inaczej to wszystko wypada, ale kiedy taka prostaczka plecie....
— Nie zauważyłem w pani Borejkowej prostactwa, jakie jej przypisujesz.
— Co wujciowi się zdaje! Ordynarna strasznie.... sama robi w krosnach, a nawet stroi siebie i Manię w wełnianki domowego tkania. Zdaje mi się, że widzę sługę.
— Cześć rozsądkowi i pracy! Doprawdy gdybyś mniej lekceważyła Borejków, z powodu jakiejś urojonej ich niższości, spędziłabyś tam niejedną chwilę pożytecznie i przyjemnie, jak naprzykład ja wczoraj. Mama twoja tam bywa, ty zaś nie chcesz, bo on jest naszym oficyalistą. Dla takiej też racyi, wielka niedawno przyjaciołka Skrodzkich, teraz wcale ich nie znasz.
— Skrodzkie, wujaszku? Eh! nie ma o kim mówić!
— Miłe i dobrze wychowane panny.
— Aż zanadto nawet. W Warszawie niby się uczą — myślałam, że na pensyi — a wie wujaszek czego? Jedna szycia i kroju, druga kwiaciarstwa!
— Gdyby próżnowania, byłyby podług ciebie godniejsze szacunku.
— Mam przyjaźnić się ze szwaczkami? Ślicznie dziękuję! wolę nasze obywatelskie panienki.
— Nadewszystko zaś pannę Emilię, która daje ci lekcye grymasów i wymagań.
— Wujaszku!
— Przecież Stasia i Frania Borskie, albo Hela Rosłońska nie cieszą się twoją sympatyą. Za mądre, powiadasz, pszczelarki, mleczarki i ogrodniczki, a tamta myśląca jedynie o sukni i kapeluszu, to dopiero doskonałość!
Rozmowę przerwało wejście Ignacego, który oznajmił obiad. Nacia nie odezwała się już ani jednem słowem, lecz nachmurzona weszła do jadalni. Przez cały czas obiadu nie spojrzała na „wujaszka,“ za karę, że stał się teraz niegrzeczny i ciągle mówi impertynencye.
Tak zwany „bal“ nastręczył mnóstwo poważnych kwestyj: jak się uczesać, który wziąć wachlarz z pomiędzy darowanych przez wuja, czy przybrać głowę kwiatami i t. p. Rozstrzygając je w myśli na rozmaity sposób, zwłaszcza wieczorem w wigilię balu, Nacia później bardzo źle spała, rano zaś panna Julia musiała ją budzić kilka razy.
Dzień, oczekiwany z takiem upragnieniem, przyniósł Naci nowe troski. Zamiast loków, co wydawało się konieczne, mama uplotła warkocz jak na codzień, o kwiatach zabroniła nawet mówić i przypięła jej do boku mały wachlarzyk chiński, prawdziwą nędzę, wartości paru złotych, podczas gdy tamte paryskie, zamknięte w więzieniu z pluszu i jedwabiu, błagały niemal, by je pokazać ludziom.
Ciężko wzdychając, dziewczynka przeglądała się jednak we wszystkich lustrach, dumna z sukni pięknie uszytej i doskonale w miasteczku do jej figury przypasowanej. Na odjezdnem jeszcze próbowała wzruszyć matkę prośbą.
— Biały wachlarz, mamusiu, biały, ze wszystkich najskromniejszy! powtarzała z przymileniem. — Tamte będą na później....
— I biały niech poczeka — odparła pani Brzozowiecka. Spiesz się, Naciu, siadamy.
Około północy panna Julia, wystraszona hałaśliwem ujadaniem psów folwarcznych, zapaliwszy świecę, poszła obudzić Ignacego, który sypiał w pokoju kredensowym. Spotkała się z nim w sieni, gdzie układał jakieś manatki.
— Panienka przyjechała — rzekł stary lokaj — mała panienka i panicz. Siedzą w pokoju stołowym. Lampę zapaliłem, a herbatę wnet podam.
Ogarnąwszy się cokolwiek, panna Julia poszła do dzieci, z których jedno, chociaż nieznane, mogło już liczyć na jej sympatyę. Idąc prędko z myślą o nakarmieniu zmęczonych, u progu jadalni stanęła jak wryta.
Na staroświeckiej kanapie pod portretem Jerzego Zaborowskiego, dziadka pani Zofii, siedział chłopiec, około lat piętnastu mieć mogący, i trzymał na kolanach dziewczynkę, która zanosiła się od płaczu. O ile chłopak był silny i tęgi, a smagła jego twarz jaśniała zdrowiem, o tyle dziewczynka wydawała się delikatną i słabą.
— Waciu, Waculku — szeptała pieszczotliwie — o! mój braciszku, zostań ze mną.
— Józiu złota, wiesz, że nie mogę.
— Ach, zostań! — prosiło dziecko, głaszcząc twarz brata. Gdybyś wiedział, jak się boję, jak mi straszno. Mój Boże! czemuż mama nie zabrała mnie z sobą?! Tatko mnie wyrzuca, wyrzuca, oddaje do obcych. Waculku, mój Waculku!
— Ciężkie to bardzo, ale nie mamy innej rady. Ja po wakacyach wracam do miasta, tatko ma gospodarstwo, a ciotka Klara wyszła zamąż. Tobie potrzeba opieki.
Dziewczynka płakała dalej, mimo pocałunków i najtkliwszych zapewnień, jakiemi Wacław usiłował ją pocieszyć.
— Nigdy już nie zobaczę Majdanu, ani sroczki, ani Filusia — powtarzała z rozpaczliwem łkaniem.
Nie mogąc wytrwać dłużej w roli obojętnego widza, panna Julia weszła do pokoju i na powitanie uściskała dziewczynkę.
— Uspokój się Józiu — rzekła z prawdziwie macierzyńską czułością. Na jesieni wszyscy pojedziemy do Majdanu, odwiedzić tatusia i Waculka. Zobaczysz, jak Burek będzie się cieszył, sroczka zaskrzeczy....
Dziecię wybuchnęło srebrzystym śmiechem.
— Sroczka nie skrzeczy! Co też pani powiada? Moja Sroczka jest pieskiem i umie szczekać, tak samo jak Burek.
— Przez ten czas lepiej się nauczy.
— Już mnie doskonale, chociaż tak mała — o tyciuchna — dodała Józia, mierząc wielkość suki na swojej rączce.
— Dlaczego jej nie zabrałaś?
Drobne usteczka wydęły się w komiczny sposób, powieki poczerwieniały i zaczęły gwałtownie mrugać.
— Bo.... bo.... wybuchnęło dziecię, niezdolne powstrzymać łkania — bo — ona ma tam mamę!
— A ty tu znajdziesz dwie, najmilszy aniołku! zawołała panna Julia, tuląc Józię. Chciej tylko nas kochać.
Pod wpływem serdecznego obejścia, Józia uspokoiła się powoli i wypiwszy herbatę, zasnęła na krześle.
Ułożono ją na sofie w pokoju nauczycielki, której Wacio polecał siostrzyczkę, dziękując za dobroć w pierwszych chwilach okazaną.