<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Nad Spreą
Podtytuł obrazki współczesne
Wydawca Wydawnictwo „Nowej Reformy“
Data wyd. 1906
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W trzy miesiące po opisanych wypadkach Wolski siedział wieczorem przy lampie w swojej izdebce zadumany... zziębły mimo odzieży, którą się obwijał — blady i smutny.
Przed nim leżała roztwarta Fizyologia i notatki do niej... ale na rozrzuconych kartkach... widać było roztwarty list... na którym spoczywały jego oczy wlepione nieruchomie — list kobiecą pisany ręką, po niemiecku... Drobnym i pięknym charakterem jak sznureczkami plecionemi udatnie zasypana była cała ćwiartka na wszystkie strony... ćwiartka welinowa, biała, lśniąca, na której górnym brzegu misternie związana cyfra łączyła w sobie dwie głoski W. i R. szlachecką pokryte koroną.
Kajetan czytał i odczytywał zadumany, pogrążony, smutny jak noc... smutny jak dzień pogrzebowy. W okna bił wicher wczesnej wiosny, która się jeszcze mogła zimą nazywać... w domu panowała cisza ponura... w izdebce przejmujące zimno jak na dworze a od okna chwilami dął jeszcze chłodniejszy wiatr...
Dosyć było spojrzeć na Wolskiego, ażeby odgadnąć, że mu na świecie było tak strasznie ciężko, tak okrutnie smutno, tak nieporatowanie i rozpaczliwie źle, iż nie wiedział, co pocznie z sobą. Siadał na chwilę, patrzał na ten list, czytał go, odsuwał, chodził znowu, naostatek schowawszy go do szufladki stolika, rzucił się w róg starej sofki, podparł na dłoni i zadumał.
Stuknięcie do drzwi, którego się mógł spodziewać, bo wprzódy daleko słychać było chód po schodach, ale tego nie uważał zamyślony Kajo — przestraszyło go tak, iż się zerwał cały drżący i chwycił za głowę. Wzrok jego padł naprzód na stolik, bo nie był pewnym, czy list schował — i dopiero słabym głosem chciał się odezwać, aby wszedł ten gość wieczorny... gdy nie czekając pozwolenia, wtoczył się płaszczem obwinięty garbus.
— A niechże ich z tym berlińskim klimatem!... Na podwórzu choć psy goń! Ale ba! i u ciebie widzę nie palono.. czy co?
— Nie palono... późno... wkrótce pójdę spać — węgla nie ma... kłopot... dzwonić... prosić... — rzekł Wolski.
Garbus nie zdejmując ani kapelusza ani płaszcza, wzdychając, usiadł na stołku. Popatrzał na towarzysza i głową pokiwał.
— Coraz gorszy z ciebie desperat — rzekł. — Proszę cię, powinienbyś ze mnie brać przykład. Nie mogę tego zataić ani przed sobą ani przed światem, że jestem odrobinę garbaty... jestem goły — nauka mi idzie nierównie ciężej niż tobie... żadna Niemka (tu chrząknął) nie zakochała się we mnie, coby mi mogło urozmaicać przyjemnie egzystencyę, mam długi, perspektywa egzaminu nie pocieszająca, a spojrzże na mnie, wyglądam raźniej i weselej od ciebie.
Pfe! pfe! i dziesięćkroć pfe! Należeć chcesz chyba do tej kasty ludzi, którzy żywota nie widzą i nie czują nic jak jego nędzę. Zgadzam się na to, że życie najpiękniejsze ma zawsze damoklesowy miecz zawieszony nad sobą, ale jak skoro jest co nieuniknionem, człowiek rozumny i silny oswaja się z tem i nie stęka. Stękanie na nic się nie zdało a nudne jest dla drugich i dla siebie. To dzieciństwo. Dzieci tylko płaczą i lamentują, mężczyzna szuka środka do zaradzenia złemu a, jeśli go nie ma, po rzymsku zawija się w płaszcz i powiada losowi — za pozwoleniem — kpie losie, bij — i niech cię kaci porwą. Możesz bić ale jęku mojego nie posłyszysz.
— Alboż ja jęczę? — odezwał się Kajo.
— Twarzą, postawą, oczyma — powiadasz, żeś nieszczęśliwy, a nieszczęśliwym być nie powinieneś.
Wolski się gorzko uśmiechnął, założył ręce na piersiach.
— Cóż dalej? — zapytał.
— Żal mi cię — rzekł garbus — mówmy otwarcie, z kościami mnie znasz, spodziewam się, że w przyjaźń moją wierzysz a zwierzyć mi się z żadną swą biedą nie chcesz. Chociaż żaden z nas nie łatwo słucha kogo... zawsze lżej radzić we dwóch i podzielić się goryczą. Mów, co ci jest, bo jak nie powiesz... zgadnę.
— Ciekawym! — rozśmiał się Wolski i przeszedł z głową spuszczoną po pokoju.
— Nie wyzywaj, powiadam ci, mam oczy ostrowidza. Zgadnę...
— Cóż możesz odgadnąć? co! że nie mam ani grosza? że mam długi? że w piecu nie palę, bo węgla nie ma za co kupić?
— To są wszystko curae posteriores — odezwał się Wojtuś — z tegobyś ty się śmiał jak ja.
To mówiąc wstał, zniżył głos i począł seryo.
— Na sercu mi leżało od dawna, żeby się rozmówić z tobą. Czekałem, ażebyś ty rozpoczął, lecz widzę, że do tego nie przyjdzie nigdy — muszę sam palce włożyć między drzwi — ale z dobrej woli, żeby cię ratować. Nic mi nie potrzebujesz mówić, nie szpiegując wcale, łacno się było domyśleć wszystkiego. — Zrobiłeś jedno pierwsze głupstwo, żeś niepotrzebnie skoczył w wodę Niemca ratować! Co się było mięszać nie w swoją sprawę? Zatem poszło, żeś się z całą dostojną poznał rodziną, że w rodzinie znalazła się bardzo piękna panna. Nie przeczę, piękna, mówią, że rozumna, przypuszczam, że anioł dobroci — ale — Niemka.
Grzech pierworodny nie zmazany nigdy i niczem... Zakochałeś się w niej, zakochała się w tobie i brniesz po uszy w sentymencie, z którego wypłynąć na suchy brzeg nieskończenie trudniej niż z mętnej i smętnej Sprei. Hier liegt des Pudels Kern.
Rodzice panny świeżo uszlachceni i bogaci córki takiemu jak ty biedakowi nie dadzą; matka, którą kochasz, gdybyś jej, nie wiem, jak bogatą przyprowadził synowę, nie umiejącą po polsku, będzie rzewnemi płakała łzami... ty sam nie wiesz, jakby ci było wchodząc w ten świat, którego nie znasz, z którymbyś związać się musiał a który ci nie przebaczy tego, żeś się urodził Polakiem. Oto twoje położenie...
— Skądże wiesz? jakże możesz... — przerwał gwałtownie Wolski.
— Nie zaprzeczaj mi, tak jest — dodał Wojtuś. — Co się nawarzyło, trzeba wypić. Ale w położeniach tego rodzaju na heroiczne lekarstwo zdobyć się potrzeba... Napisać rozpaczliwy list z pożegnaniem do pięknej panny, zapakować tłumoczek i przenieść się z resztą medycyny do Halli lub do Lipska, aby pokusę z oczu stracić...
Wolski słuchał — westchnął, milczał chwilę... z trudnością dobyło mu się wreszcie z piersi:
— Rozpaczliwe położenie...
— Tak! nareszcie się przyznajesz...
— Ale ja ją kocham — zawołał Kajo gorąco — ale ona mnie kocha — nasze dusze się rozumieją.
— Wiem, wiem... wiem... daj ty mi z tem pokój... stare to dzieje... będzie bolało, lecz lepiej odboleć chwilę, niż męczyć się całe życie... Na co to roić próżno? Wiem od Hänschena, który mi to nie pytany powiedział, że rodzice przyrzekli siostrę jego baronowi Liebenthal... tobie jej nie dadzą.
Masz z Niemcami do czynienia — pamiętaj. Gdybyś pannę wykradł, zrobią ci proces i wsadzą do cuchthausu, pannę bądź co bądź odbiorą i jutro baron się z nią ożeni... a matka umrze z żalu i ze wstydu.
Wolski milczał znowu... począł się przechadzać po pokoju.
— Masz słuszność — odezwał się ochrypłym głosem po chwili — masz słuszność — rozum mówi przez twoje usta... ale rozum bywa głupi... gdy idzie o serce.
— Pięknie powiedziano — ale nie do rzeczy — ozwał się uparty Wojtuś. — Rozum trzeba mieć zawsze. Jeszcze jedno przypuszczenie. Wykradasz pannę... Baron Liebenthal zrzeka się raz już kradzionej, rodzice ci ją zostawiają — lecz... radca komercyjny — na to jest radcą i komercyjnym, ażeby rachował, zyskuje na tem posag panny i zostawia was waszemu szczęściu sielankowemu bez złamanego szeląga. Co dalej? panna czyta, gra i śpiewa, ale szyć ani na maszynie ani bez maszyny nie umie.. istota idealna... Ty jeszcze nie masz patentu i marzniecie oboje w nieopalonej izbie, co doświadczona rzecz, wymraża wszelką miłość najidealniejszą.
Szybko skończywszy mówić, Wojtuś, który zmarzł, bo w izdebce zimniej może niż na dworze, począł chodzić i trzeć ręce — parę razy się wzdrygnął i nie mówiąc słowa ani się żegnając wyszedł.
— Wracam natychmiast — rzekł w progu.
Wolski jak stał z założonemi rękami w środku pokoju, ze zwieszoną na piersi głową tak pozostał — zdawał się skamieniały.
Po krótkiej chwilce powrócił Wojtuś, a za służącą chustką wełnianą otulona Richterowa.
— Otóż to widzi Herr von Wolski, na co mnie... compromittirt... Ludzie pomyśleć, że ja panu nie chcę kredyt dać na jedny mizerny Korb Steinkohlu. Pan jest nie dobry... pan jest niewdzięczny, Herr von Wolski... jak można z pańskie zdrowie chcieć marznąć... a mnie taki Kummer zrobić...
Wolskiego ten czuły macierzyński głos poruszył, zbliżył się, chwytając za rękę panią Richterową.
— Pani szanowna — rzekł — ja i tak nadużywam dobroci waszej, jestem wam dłużny...
— No to co? to mi pan kiedyś to oddasz — poczęła gestykulując żywo gospodyni. — ’s geht nischt!.. pfuj! To jest nie ładnie...
Zbliżyła się do pieca, szepcąc coś służącej i wyszła...
W piecu się zaczynało już palić... była choć nadzieja, że się kiedyś ociepli, a że piec był starożytny, żelazny, nie potrzebował nawet na to wiele czasu...
Milczący jakiś czas stali przeciw sobie towarzysze, Wolski popatrzał na garbusa, wziął go za rękę i nie mówiąc słowa uścisnął ją.
— Poczciwy, dobry Wojtusiu... nigdy nie ratuj tonących z wody i tonącym jak ja nie podawaj ręki... bo co przeznaczone... to nie minie.
— E! co ma wisieć nie utonie! — rozśmiał się Wojtuś — bądź dobrej myśli — kochasz się — przekochasz... Miłość jak wszelka choroba przechodzi, niezmiernie rzadki wypadek, ażeby przeszła w stan chroniczny... Patologia uczucia naucza tej prawdy. — Jesteś młody...
— A to moja pierwsza miłość!
— Wiem, taka bywa najstraszniejsza, gwałtowna... lecz — wierz mi — najkrótsza... Znowu się zwrócę do teoryi, ogólne prawo bytu — co silne to krótkie...
— Tego prawa nie znam... nego!
— Uczy cię go proste wpatrzenie się w świat... a mów, co chcesz, prawa bytu i fenomenów są ogólne i jedne.
— Tak — mówił cicho Kajo — można przekochać się, ale można i umrzeć.
Jak Werther i Kleist... zgadzam się na to. Ale jabym takich kochanków chował na cmentarzu przy domu waryatów... Miłość jest tak wyśmienitą rzeczą, że kochać się, nawet bez nadziei, dla samej satysfakcyi kochania... nieopłacone szczęście, a ci zabijają się dlatego, że... osły!!

»Płomień ich nie może być uwieńczony«

Osły!! Samobójstwo takie jest zaprzeczeniem miłości samej lub dowodem, że to nie była miłość, ale fiksacya...
Kochaj się i — nie mówmy o tem... Niech Wilhelminę wydają za barona — ty się kochaj — niech żyje z nim... ty się kochaj — póki tylko możesz się kochać.
A! — westchnął Wojtuś, smutnie kiwając głową — gdybym ja umiał i mógł się kochać — w kim chcesz — w mężatce, mniszce... pannie, wdowie, rozwódce, osobie stanu nieokreślonego i określić się nie dającego, bylem się kochał... ale — nie mogę.
Mimowolnie zaczął się śmiać Kajo... choć był smutny...
— Dlaczego? — spytał.
Wojtuś wskazał swój garb...
— Na co mi się to zdało, kiedy żadna w świecie nie może mi »wypłacić się wzajemnością«. Jestem skazany na wiekuisty post serca...
Garbusowi zdawało się, że powinien był przyjaciela rozweselić i czarne jego myśli rozpędzić. Spojrzał nań, Wolski stał znowu pogrążony i jakby już nie wiedzący, co mówili i z czego się uśmiechnął przed chwilą.
Westchnienie głębokie wyrwało mu się z piersi.
— Wiesz — zawołał — wypowiedziano mi dom. Scena była przykra — jeszcze mi się zimno robi, gdy o tem pomyślę... Helma kazała mi przyjść pod jakimś pozorem... wiedziałem, że tam na mnie złem patrzą okiem posądzając, że nikczemnie korzystałem z ich obowiązków, jakie mają dla mnie, aby nie o córkę ale o posag jej się starać.
Cóż chcesz! ma to pozór taki w istocie! Jestem ubogi — ona bogata! Bóg widzi, że ile razy przyszło mi próg tego domu przestąpić, dreszcze przechodziły po mnie. Lecz Helma kazała, dla niej rzuciłbym się w ogień.
— I rzuciłeś się w istocie — w piekło... mruknął Wojtuś.
— W przedpokoju — kończył po cichu Wolski — spotkał mnie pan radca, sztywny, zimny, gniewny. Zobaczywszy mnie, nie mówiąc słowa — ręką wskazał mi drzwi swojego gabinetu. Domyślałem się, co mnie czeka... Weszliśmy. Stary otworzył drzwi od drugiego pokoju, aby wyjrzeć, czyśmy sami. Nie prosił mnie siedzieć, zbierał się widocznie na wystąpienie urzędowe. »Musimy się z panem rozmówić, rzekł w ostatku odetchnąwszy. Widzi pan jestem ojcem — mam obowiązki. Nie mogę zaprzeczyć, żeśmy panu wiele winni — starałem się część mej wdzięczności okazać mu, wyrabiając oznakę honorową, której pan, widzę, nigdy nawet nie nosisz... Pan uczęszczałeś do mojego domu, który dlań był otwarty... ale się nie godziło z tego korzystać, aby mi córkę bałamucić. Tak! tak jest — bałamucić, powtórzył, widząc, że mu chcę przerwać — nie mogę tego inaczej nazwać jak bałamuceniem — bo — widzi pan, trudno przypuścić, abym ja mógł córkę moją, której sama edukacya kosztuje z piętnaście tysięcy talarów, wydał za studenta medycyny.
Sam pan mówisz, że nie masz nic, nawet tego baronostwa. Jakże to może być! jak to może być, abyś pan sobie to wyobrażał... Byłbym ostatecznie głupim i wyrodnym ojcem, bez wnętrzności dla własnego dziecięcia...
Więc, widzi pan — dokończył — Wilhelmina wychodzi za barona Liebenthal... który odebrał znaczną sukcesyę i wkrótce będzie majorem... byle wojna, pułkownikiem... niechże pan jej nie kompromituje.
Milczałem, jak słup stojąc...
— Wiesz pan co — dodał radca — nie jestem człowiekiem bez serca, chcę panu okazać wdzięczność moją...
Tu się zawahał. — Pożyczę panu na prosty rewers bez procentu tysiąc talarów, abyś spokojnie dokończył nauki w Getyndze, w Bonn, gdzie pan chce.
Usłyszawszy to, odskoczyłem jak oparzony, skłoniłem się panu radcy i wyszedłem.
Wojtuś słuchał z wielką ciekawością oddech wstrzymując, tak go to zajmowało.
— Zdaje się — dodał Wolski po chwili — że mimo wyglądania radcy Helma była podedrzwiami i całą rozmowę słyszała.
— Ha! tak... — mruknął Wojtuś — ale dla czegoż się tego domyślasz?
— Wnoszę z jej listu.
Mimowolnie prawie wygadawszy się z listem, Wolski sam siebie nastraszył i dłonią potarł niespokojny po czole.
— Pisujecie więc do siebie, tegom się domyślał. Żadna młodzieńcza miłość bez pióra i kałamarza obyć się nie może. Koniecznie potrzebujecie się uwieczniać, choć w ten sposób...
Wojtuś zaczął się śmiać a Wolski, któremu to przykrość czyniło, zamilkł zachmurzony.
— No, mów dalej — słowo daję — uszanuję waszą miłość. Cóż pisze panna...
Na to pytanie długo nie było odpowiedzi. Kajo się przechadzał po izdebce krokami wielkiemi i wzdychał. Tarł włosy rozrzucone, łamał ręce.
— Helma na wszystko gotowa — rzekł jakby sam do siebie — ona wie, że ojciec nie zezwoli na to małżeństwo. Zdaje się, że ma za sobą matkę.. Z matką nigdy nie mówiłem o tem. Gotową jest opuścić dom rodzicielski i iść ze mną w świat...
Wojtuś chwycił go za rękę gwałtownie.
— Szalony! zlituj się! nie mów mi tego! nie daj się wplątać... opamiętaj... Matka... kraj... przyszłość! Zgubionym jesteś człowiekiem, jeśli to uczynisz. Rodzina będzie bez litości... Ściągniesz na siebie nieszczęście. Otrząśnij się — uchodź! zaklinam cię...
Wolski stał, nie dając po sobie poznać, co myślał.
— Jest gorzej, niżeli sądziłem — począł garbaty — za dalekoście zaszli. Już nie o samego ciebie mi idzie, chodzi mi i o los kobiety egzaltowanej, nieopatrznej, poświęcającej się, nie rozmierzywszy głębiny, w którą chce skoczyć.
Odepchnięta przez swoich, nieprzyjęta przez naszych, — ona także byłaby nieszczęśliwą. Nie wiesz, co to jest być przesadzonym w świat nowy lub oderwanym od wszelkich z ludźmi stosunków... Jestem starszy od ciebie... chłodniejszy od ciebie... Błagam cię, zastanów się bacznie. Za chwilę szału życia oddawać się nie godzi.
— Za chwilę niebieskiego szczęścia! — zawołał z zapałem ręce składając Wolski.
Garbus spojrzał nań, głową zaczął potrząsać, usta wydął i jakby stan ten uznał zrozpaczonym, rzucił się w krzesło gniewny i smutny.
Po namyśle zerwał się jednak z siedzenia.
— Słuchaj Kaju — rzekł zimniej — o jednąbym cię rzecz prosił, którą dla mnie uczynić możesz.
Wolski się odwrócił z pytającą twarzą.
— Rób, co chcesz — kończył Wojtuś — nie powiem nic — proszę cię o jedno, nie spiesz się, błagam cię — daj jej i sobie czas do rozmysłu.
— A jeśli ją naglić będą o wyjście za Liebenthala?
— O! nie frasuj się! jeśli nie zechce wyjść, potrafi zwlec, choćby nie przyszytą falbaną. Kobiety są w takich razach nieskończenie zręczniejsze od nas. Potrzeba namysłu, potrzeba próby samych siebie. W chwili takiego szału nie widzi się nic, ona sama rozmyślać nie może.
Wolski się uśmiechnął dziwnie.
— Wierzę najmocniej, że cię kocha, że ubóstwia — i nie mogło być inaczej, przyniosłeś jej z sobą woń poezyi i ideału, gdy dotąd żyła wśród najobrzydliwszej prozy. Rozumiem, pojmuję, nie dziwuję się, wierzę, ale zarazem błagam... Nie spiesz się...
— Wszakże o pośpiechu mowy nie ma, westchnął Wolski. Dla mnie on już dlatego jest niepodobieństwem, że — jak widziałeś — dodał, uśmiechając się smutnie, węgli nie było do pieca. Od trzech dni marznę w nieopalonej izdebce...
Dobył z pod szlafroka, którym był okręcony, nogę i pokazał Wojtusiowi but w ruinach...
Garbus się uśmiechnął, jakby go na ten raz ta nędza wielce uradowała.
Oddychał wolniej.
— No — rzekł — godzina późna, czas do domu, mam jeszcze coś pisać.
Podał rękę Wolskiemu.
— A propos — wtrącił — jest rzeczą prawdopodobną, że będę musiał na kilka dni wyjechać do Lipska.
— Po co? — zapytał Wolski...
— Mam głupi interes studencki, nie warto i mówić o tem... Wrócę prędko, spodziewam zastać w dobrem cię zdrowiu... i może trochę ostygłego...
Powtarzam ci — kochaj się — nie mam nic przeciwko temu — platonicznie!... doskonale. Nie platonicznie! wola twoja... eterycznie czy somatycznie — ale nie żeń się na miłość bożą nie mając grosza przy duszy i to z dziewicą, która może być kolekcyą doskonałości i kompendium wszystkich cnót, ale rasa inna, plemię odrębne. Niemka! Niemka! Niemka! człowiecze, niech cię to przejmie zgrozą i trwogą i da ci jasnowidzenie przepaści, nad którą stoisz!
Więcej nie powiem! — Dobranoc!
I drzwi zatrzasnął za sobą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.