[34]NADDUNAJSKA ELEGJA
- Wśród margerytek i kwiatków żółtych, jak wilgotne pisklę, ledwo wypierzone,
- znów czarne trznadle, poświęcone Erosowi, biegają ruchliwie, kruszynę unosząc w dziobie,
- a pomylony turysta przywabia je świegotliwem gwizdaniem.
- O, szeroko rozsiadłe miasto nad szaro rozlanym Dunajem,
- gdzie nadzy chłopcy, od słońca spaleni na ochrę,
- w łagodnym powiewie leżą, szczęśliwi i rozwaleni, jak turcy, pobici przez Sobieskiego!
- Grodzie pokorny, wspaniale zubożała stolico,
- gdzie od lat dwudziestu w sieniach mrocznych na zniszczonych marmurach
- nie zmieniono wyrytego napisu (złote są zgłoski i litość budzące!):
- „k. und k. Post“.
- Tutaj naprzeciw parków mrocznych z osiemnastego stulecia, najad odłupanych, kryjących
- okaleczenie pośród lauru lśniącego, i gazonów, dzisiaj strzyżonych ku uciesze
- gawiedzi przez krótko triumfującą demokrację:
- dostojnie kute portale opustoszałych pałaców niechętnie i ciężko obracają się w pordzewiałych zawiasach,
[35]
budząc przeciągłe echo pustki w noce księżycowe, przymuszające do szczęścia.
Miasto, gdzie ty — czyż ty, mój ojcze? — żyjący już tylko w tych słowach pogrobowych,
a przecie zieleniejących lękliwie, jak wiosenna darń na mogile,
student z prowincjonalnego miasteczka, z zapadłej polskiej prowincji,
piękny, z uśmiechem onieśmielenia,
spotykałeś na rogu dziewczęta, skromne spłoszone dziewczęta,
by im ofiarować bukiecik fiołków, ty, z czasem najpierwszy z dandysów!
O, grodzie, po latach trzydziestu mej najdziwniejszej i płochej — jak ty, o, Robercie! — miłości,
wstrząsającej i nagłej, jak zmartwychwstanie
(zapomnieć jej, zapomnieć nie mogę);
tu, włóczący się między balkonem w Schönbrunn, gdzie, pół-leżąc, zapatrzony w lwy obłaskawione w klatce,
konał syn cesarza, zżarty gruźlicą, mizerny, śmiesznie wielkich czynów spragniony,
drobny, szczupły, czarujący w siwym, obcisłym mundurze lejtnanta,
z pod fiołkowych paluszków Fanny Elster, chłodnych na oczach piekących od bezsenności i bezsilnego płaczu,
zerkający zalotnie ku sławie potomnej, ku Francji i śmierci, — [36]
a ubogim pokojem na prostej uliczce z rozrzuconemi na pianinie pismami angielskiemi, gdzie wspłonęła i zgasła ma gwałtowna gwiazda;
tu, błądzący — o, wstydzie! — wśród ruin drobnych pamiątek,
przewracający wstecz tę księgę trzydziestoletnią
(a na każdej stronicy zgłoskami z płomienia, który na popiół mnie spala,
że kruszę się w dłoniach, jak proch z urny pompejańskiej,
widniał napis: „miłość lub klęska“);
tutaj pod płytami siedzący, przeżartemi mchem niestrudzonego czasu, spłukiwanemi deszczami stuleci,
płytami, wmurowanemi w spękane ściany domostw zmurszałych, o krętych ganeczkach,
które pod bluszcze wybladłe i ślady domyślnych jaśminów
kryją jedyną pamiątkę młodości burzliwej i wielkiej,
co powołanych zabija, by wiekuiście niezmiennych, pogrzebać w strasznym triumfie w piersi potomnych;
tu — o, jaskółki przelotne, o, czekane zawsze rozczarowujące słowiki! —
nad cienkiem winem siedzący, co, spienione, uderza do głowy,
jak nieśmiertelność do czerepu posągów;
czoło w dłoniach ukrywszy, gorycz przeżuwający śpiewną, która nas jedna z gwiazdami, [37]
ze smakiem nicości na wargach ściętych i zziębłych,
otulony w płaszcz samozwańczy poety wieku XX,
w samo serce raz jeszcze dźgnięty żądłem nieuleczalnej czułości,
pod krzewem rozkwitłej magnolji i deszczem złotym, roniącym wyblakłe łzy,
tak niepochwytne, jak zamęt uczuć,
shańbiony o zmierzchu,
cień twój ujrzałem, jak wyrok nieodwołalny, Schubercie!
à Robert de Banneuville,
ami jomaisjamais oublié.