[114]PIEŚŃ TRZECIA.
Dokąd zmierzam? Gdzie jestem? Klasycy francuzcy.
|
I.
Klnę się na Boga, że chciałem gorąco
Streścić jedynie baśń następującą.
Baśń ta ponętną mogła w pewnéj mierze
Dać czytelnikom rzecz o bohaterze;
Miast pchnąć do lotu serca pieśń marzącą,
Jam jego życiem się zajął zbyt szczerze.
II.
Taktykę własną wybornie poznaję,
Trojaką cnotą zbieram pracy plony:
[115]
Byłem zbyt krótki, długi lub wprost baję;
Plan, treść, bohater — wszystko w opak staje,
Tak jak ten placek niedość wypieczony,
Z jednéj surowy, dobry z drugiéj strony.
III.
Nie mym udziałem było grać w teatrze.
Choćbym miał nawet warunki najrzadsze,
W jakiejżbym roli wystąpić mógł śmiało,
Gdy na potknięcie takich mężów patrzę,
Co lat dwadzieścia pędzą myśl zuchwałą,
Pewni że z biegu wyjdą zawsze cało?
IV.
Śmiać mi się teraz radzą towarzysze,
Chcą, bym pozrywał liry mojéj struny,
Bym się Hassana wyparł i Namuny.
Lecz baśń istniała; więc choć drwiny słyszę,
Pokrótce streszczę ich losów piołuny, —
Niechaj je sobie kto zechce opisze.
V.
Manię miał pewien muzułmanin młody
Co miesiąc płacić za dwie niewolnice.
Z każdą z nich trzykroć spijał uciech miody,
Poczém obiedwie szły precz na ulicę,
Obdarowane i pełne swobody.
Miast nich, po inne słał na targowicę.
VI.
Była w téj liczbie dzieweczka, porwana
Z ulic Kadyksu od możnéj rodziny.
[116]
Jakiś grek, stary łotr, pewnego rana,
Zdawna już ceniąc wdzięki téj dziewczyny,
I że rodzina jéj była mu znana,
Wziął ją na spacer i skradł, bez jéj winy.
VII.
Hassan Hiszpanki kochał całe życie,
Téj zaś wdziękami był oszołomiony;
Worek pistoli wręczył jéj w zachwycie,
I dobrém słowem darząc należycie,
Sam ją na okręt zawiózł, rozczulony,
Aby w rodzinne mogła wrócić strony.
VIII.
Ale Hiszpanka ranną była w serce.
Zrazu potulnie szła w zmysłów rozterce,
Bo czuła piękna, że kocha go szczerze.
Nagle mu rzecze: Ja tobie nie wierzę!
Moje uczucia depecesz w poniewierce,
O, i nie z serca twa litość się bierze.
IX.
Poszła do portu milcząca i cicha;
Z woreczkiem w ręku siadła, ani wzdycha.
Lecz gdy uczuła, że z morza wiatr wieje,
Że okręt żagle od brzegu odpycha,
Serce jéj zmiękło, a tracąc nadzieję,
Spuściła woal i szczerze łzy leje.
X.
Wtém dolatuje brzęk kajdan. Żyd stary
Na targowisko wiedzie swe ofiary.
[117]
Sześć Afrykanek staje na dywanie.
Żyd złotych rybek chwali kupno tanie.
W promieniach słońca rosną tłumu gwary,
Ciała się kręcą, — słychać handlowanie.
XI.
Podwójnym trafem, Hassan téż przybywa;
Namuna wstaje, biegnie, żyda wzywa.
„Jestem blondynką — rzecze — lecz me ciało
Zyska na cenie, gdy barwa fałszywa
Zmieni mi włosy, — więc mi głowę całą
Zczesz, by niczyje oko nie poznało.”
XII.
Jak dla Kamila Konstancya przed laty,
Własnym sztyletem rozdziera swe szaty
I rzecze: „sprzedaj mnie teraz, o cenie
Pomówisz późniéj.” Co mówiąc, w arenie
Chwyta za łańcuch, przykuty do kraty,
I daje serce w zamian za spojrzenie.
XIII.
I gdyby prawda nie była mi drogą,
Rzekłbym, iż Hassan odkupił niebogą,
Gdy mu ją z targu żyd przywiódł znękaną;
Że się na zdradzie zbyt późno poznano,
I że od nieba rozkoszy noc błogą
Biednej Namunie w nagrodę krzywd dano.
XIV.
I rzekłbym, zwłaszcza, że Hassan dziś czuje,
Iż prędzéj — późniéj kobieta wygrywa;
[118]
Że miłość własna innym ustępuje;
Lecz traf jest możny, — przez niego to bywa
W życiu zaledwie jedna noc szczęśliwa,
Jak na dzień jeden sławę się zyskuje.
Grudzień, 1832 r.