Nasi okupanci/Przygody Villona w kraju okupowanym

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Nasi okupanci
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia T-wa Polskiej Macierzy Szkolnej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przygody Franciszka Villona
w kraju okupowanym

PEWNEGO dnia przyszła mi nieodparta chęć, aby cała Polska święciła pięćsetlecie urodzin Villona, o którego istnieniu — w znakomitej większości — nigdy nie słyszała. »Zachcenie mężczyzny w ciąży« — powiedzą ci, którzy mnie pomawiają o wszystkie perwersje. Postanowiłem puścić się z odczytem. Lubię, od czasu do czasu, popatrzeć sobie w oczy z moją publicznością, od czasu zaś mego ostatniego objazdu pasterskiego upłynęło sześć czy siedem lat.
Dotąd zwilonizowałem 24 miast. Warszawa (z recydywą); Łódź, Kielce, Katowice, Sosnowiec... (W Bielsku odmówiono mi sali). Dalej Tarnów (gdzie omal nie powtórzyłem przygody gogolowskiego rewizora, wzięty przez miejscowe władze za komisję ministerjalną, jak to opisałem na innem miejscu); Krynica, Kraków — mój kochany Kraków, dla którego nie mam dość słów podzięki za serdeczne przyjęcie »marnotrawnego syna«; Zakopane, gdzie wpadłem w przyjazne objęcia »czterdziestu lekarzy«, autorów znanego adresu[1], wrogów etyki i społeczeństwa, agentów moskiewskich, subwencjonowanych przez Berlin (jak to daje do zrozumienia krakowski Głos Narodu).
Jedziemy dalej. Radom, Lublin (w Przemyślu odmówiono mi sali), Stanisławów, gdzie miały być podobno wrogie demonstracje, ale skończyło się na kwiatkach i oklaskach...
Lwów. Od rana chodzą groźne wieści: odczyt ma być zerwany, ja — pobity i wyświecony z miasta. Wieczór, sala przepełniona, komisarz policji bardzo się troska ilością dostawionych krzeseł. Pytam go, co mu to szkodzi? »Proszę pana, — odpowiada dobrodusznie, — krzesło normalne jest przymocowane do podłogi, ale krzesłem dostawionem można w łeb dostać«. W rezultacie — najserdeczniejsza owacja, o jakiej mogłem zamarzyć.
Białystok, Grodno, Wilno. W Wilnie odnawiam miłe znajomości, podejmowany przez świeżo powstały wpół-żartobliwy — tradycje wileńskie! — Związek Sumaryjczyków.
Częstochowa. Młode Tow. Przyjaciół Francji inauguruje tym odczytem swoją działalność. Sala teatru okazuje się o połowę zamała, wszystkie drzwi trzeba zostawić otwarte. Po odczycie, wieczerza w kółku przyjaciół Francji, przy świeczkach, — z powodu strajku elektrycznego, — co wytwarza nastrój dość wilonowski. Coprawda, trochę mnie to żenuje najadać się na koszt tego biedaka, który tak często w życiu niedojadł... Pakując do ust apetyczną kanapkę, mimowoli słyszę ironiczną strofę Wielkiego Testamentu. »Ci mają winko i pieczyste — ptaszęta, rybkę, leśne zwiérzę, — sosy i smaki zawiesiste, — jajca, kładzione, z octem, świéże... — Nie są podobni do murarzy, — którym trza służyć w wielkim trudzie; — tu się pomocnik nie nadarzy: — sami se zżują, dobrzy ludzie«...
Dotąd wszystko odbywało się pogodnie: zato teraz zbierają się groźne chmury. Następna tura miała objąć Toruń, Gdynię, Gdańsk, Grudziądz. Gdańsk odpadł; odmówiono »bezbożnikowi« sali. W Toruniu wszystko zapowiadało się jak najlepiej, atmosfera przychylnego zainteresowania. Wieczór miał się odbyć w sali teatralnej. Naraz przychodzi depesza: »Odczyt niemożliwy«. Co się stało? Poprostu pewne sfery zagroziły dyrektorowi teatru... zdemolowaniem sceny; kiedy zaś ta groźba nie poskutkowała, przydano do niej inną: zapowiedź nieodnowienia dzierżawy gmachu, która wygasa dn. 1 kwietnia, podczas gdy kontrakty z aktorami są do września. Argument bez repliki! Atak był skierowany na ostatnią chwilę, tak aby za późno już było przenieść się do innej sali. Niemniej otrzymałem z Torunia wiele wyrazów oburzenia z powodu terroru oraz zaproszeń na przyszłość.
Z Gdyni dochodzą również wieści alarmujące! Właściciel sali zrazu pod naporem agitacji cofa się, potem, mimo wszystko, godzi się dotrzymać umowy; jedziemy tedy do Gdyni. Kupuję na dworcu miejscowe pisma; widzę wielkiemi czcionkami tytuł: Wróg Kościoła w Gdyni. (To ja). Autor notatki wyraża nadzieję, że »społeczeństwo gdyńskie, które już nieraz dawało dowody przynależności do Kościoła katolickiego, napewno odpowiednio zareaguje na odczyt«... Na odczyt o Villonie, tym biednym Villonie, który dla swojej matki napisał tak śliczną modlitwę do Najświętszej Panny!...
Próba rozagitowania Gdyni, która skupia w sobie żywioły z całej Polski, spaliła na panewce; odczyt odbył się w atmosferze życzliwości i sympatji. I oto podziwiajmy ekwilibrystykę: ta sama gazetka, która daremnie podburzała wszelkiemi sposobami spokojnych Gdynian, pisze nazajutrz, że »Boy miał być w Gdyni wygwizdany i obrzucony jajami, ale że jedna z czołowych osobistości interwenjowała wśród wzburzonej młodzieży, aby zaniechała podobnego czynu, nie licującego z godnością katolika«. Gazetka stwierdza na pociechę, że »mimo iż udział publiczności był dość liczny, były to tylko elementy napływowe, które w imprezach religijnych (?) udziału nie biorą. Na szczęście, ludność kaszubska na odczyt nie poszła, czem dała dowód, że zwolennicy rozwodów nie mają u nas nic do szukania«.
Przyznaję, że nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się zapełnić sali ludnością kaszubską; w zupełności wystarczyły mi »elementy napływowe«...
Gdzieżby się zresztą odczyt o Villonie mógł odbyć bez polityki! Jakoż Goniec Pomorski stwierdza, że »salę głównie wypełnili miejscowi sanatorzy«, przyczem daje dowód głębokiej przenikliwości: »pierwszy odczyt był taki, by nikogo nie zrazić. Chodzi o to, by Boy-Żeleński mógł na przyszłość głosić swoje znane teorje o wolnej miłości i t. d. Społeczeństwo katolickie powinno zwrócić uwagę na występy tego znanego wroga zasad religji katolickiej«...
Ale nie mam czasu badać bliżej nastrojów Gdyni, bo odczyt kończy się o kwadrans na trzecią w południe, a o wpół do trzeciej odchodzi pociąg do Grudziądza. I tam próby terroru zawiodły, mieszkańcy Grudziądza odwiedzają mnie za kulisami z wyrazami sympatji i solidarności...
Włocławek. Znów przygrywka w prasie. Szumny tytuł: W obronie godności naszego miasta. Czytam: »Rzecz ciekawa, kto w naszem mieście odczuwa potrzebę tej niewybrednej strawy, jakiej dostarcza biedny umysł godnego współczucia człowieka. Jedno wiadomo, że ogół zdrowo myślących obywateli naszego miasta jeszcze tak nisko nie upadł, by dla zaspokojenia swych potrzeb kulturalnych miał słuchać ludzi, których zainteresowania nie wychodzą poza wąski zakres spraw seksualnych... Jesteśmy przekonani, że obywatele włocławscy nie dadzą się sprowokować... Nie pozwolimy sobie przed oczyma roztaczać tak pojętej postępowości... Nie współdziałajmy z tymi co dokonywają moralnego rozbioru Polski«...
Stanowczo, w »biegu głupoty naprzełaj« tym razem dziennikarz z Włocławka zdobył puhar wędrowny. Pozatem odczyt odbył się bez przeszkód.
Płock. Tu jeszcze groźniej. W miejscowej gazetce, w rubryce Nadesłane, czytam odezwę Do katolików miasta Płocka: »Doszło do naszej wiadomości, że Boy-Żeleński ma wygłosić w Płocku odczyt. Ze względu na całokształt działalności p. Boy-Żeleńskiego, która godzi w istotne zasady moralności chrześcijańskiej, mamy głębokie przeświadczenie, że wszyscy, którzy czują i myślą po katolicku, nie wezmą udziału w zapowiedzianym odczycie«.
Następują oficjalne podpisy i tytuły proboszczów wszystkich parafij Płocka.
Ta metoda, połączona z niesłychaną wręcz agitacją z ambony (agitacja z ambony była zresztą prawie we wszystkich miastach prowincjonalnych), okazała się skuteczniejsza od innych. Służące w Płocku powtarzały sobie ze zgrozą, że ksiądz nie da rozgrzeszenia temu, kto pójdzie na wiec urządzony przez Antychrysta (To był mój odczyt o Villonie!) W niedużem mieście, gdzie każdego widzą i każdego znają, mało kto ma ochotę dostać się na czarną listę Czarnej Ręki. Sala była słabo wypełniona, mimo że sam dziennik, który zamieścił owo nadesłane, uczuł potrzebę odgrodzenia się od tego »protestu«, stwierdzając, że uważa go za »chybiony w zupełności« i że »nic nie stoi na przeszkodzie, aby wysłuchać odczytu o Villonie, poecie francuskim z przed lat 500, t. j. z czasów kiedy ludzie nie roznamiętniali się jeszcze z powodu projektowanej reformy małżeńskiej«.
Powiedzcie, czy to wszystko nie są dokumenty godne utrwalenia?
Kalisz, Piotrków, Tomaszów Mazowiecki zamknęły bez przeszkód ten objazd pasterski, który narazie wypadło mi zakończyć, mimo zaproszeń z wielu stron Polski.
Wracając w przerwach do Warszawy, zastawałem, jak zwykle, pliki korespondencji. Najwięcej listów otrzymuję z najbardziej okupowanych dzielnic: z Pomorza, z Poznańskiego, ze Śląska. Kto pisze? Najrozmaitsi: prokurator, sędzia, nauczyciel, robotnik, młodzież. Kto nie czytał takich listów, ten nie może mieć pojęcia o prawdziwym nastroju ludności w stosunku do naszych okupantów. Ach, jak tam ludzie zaciskają pięści, jak zgrzytają zębami, a równocześnie jak panicznie się boją! Poprostu utraty chleba, represyj, zemsty. Ucisk — w małych zwłaszcza środowiskach — jest straszliwy. Tam nie można być nawet neutralnym, trzeba być karnym szeregowcem w kadrach świętoszkostwa, patrzyć bez mrugnięcia okiem na ogłupianie, łupiestwo, cynizm tyjący kosztem skrajnej nędzy, na zuchwałą brutalność czarnych wielkorządców. »Specjalnie tutaj, na Śląsku, — pisze mi jeden z przygodnych korespondentów, — sprawa mieszania się kleru do wszystkiego ma odrębny i niespotykany gdzieindziej charakter. Ta tłusta, czerwona łapa, wyciągnięta z czarnej sutanny, gnębi najmniejszy przejaw myśli«...
Od dziecka każdy musi być wpisany do bractwa. Najpierw — do Stowarzyszenia Dzieciątka Jezus, wyciskającego z dzieci — jak dzisiaj — bezrobotnych przeważnie nędzarzy znaczne kwoty na Murzynka w Afryce. Starsi — do Stowarzyszenia Młodzieży. Oczywiście składki. Dziewczęta, po dziesięć, tworzą różę. Jedenasta już szuka towarzyszek do nowej róży. Każda róża musi przynajmniej raz do roku dać na mszę za członkinie. Prócz tego, inne związki młodzieży, Straż Honorowa, tercjarze, sztandary, kwesty, pielgrzymki, nie kończące się nigdy »odnowienia kościoła«. Składki, składki. Starsi — to przeróżne Bractwa Mężów i Żon katolickich, Czcicieli Oblicza Pana Jezusa. Najstarsze baby — to Arcybractwo Matek. I znów składki, składki, aż do ostatniego tchu.
Ale największy terror połączony jest z obrzędem kolendy. Cóż za uroczystość, cóż za aparat, i w rezultacie do jakiego celu! Ksiądz obchodzi dom w asyście kościelnych, organistów, zelatorów. Drzwi domów muszą być naoścież otwarte. Na stole ma być krzyż i jarzące się świece; obok — pisma kościelne i religijne, na podłodze klęcznik lub poduszka. Gdyby ktoś w tym czasie — nie daj Boże — musiał wyjechać, ma zostawić pieniądze dla księdza u gospodarza. Temi i innemi sposobami, tam gdzie komornik nie znajdzie już nic, poborcy w sutannie wyciskają jeszcze z największej biedoty miljony.
Ale nie chcę już cytować listów, jakie otrzymuję; mimo iż tchną prawdą, mogłyby się wydać podejrzane. Wolę sięgnąć do samego źródła. Oto Szarlejskie Wiadomości Parafialne, organ Akcji Katolickiej, z dn. 14 lutego 1932. Cóż za posępna lektura! Same »gorzkie żale« — »drogi krzyżowe dla dzieci« — »drogi krzyżowe dla dorosłych« i po każdym wierszu: płać, płać, płać! I co za sposoby wymuszenia, pod grozą mąk piekielnych, hańby doczesnej, no i — o czem się nie wspomina, ale co wszyscy dobrze wiedzą — pod grozą utraty pracy i bytu, z piętnem »bezbożnika«. Każdy z parafjan musi oddać kartkę odbytej spowiedzi: »bez tej kartki (czytamy w Wiadomościach Parafjalnych) — czego Boże nie daj — pogrzeb bez krzyża, bez kapłana, bez miejsca poświęconego, pod płotem«... Ale nie tylko za brak kartki spowiedzi grożą takie rygory. To samo za uchylenie się od kolendy, owej osławionej kolendy, która jest poprostu zorganizowanym szantażem. W dzień gdy kapłan chodzi po kolendzie (czytamy tamże), »prosimy, żeby wszystkie rodziny zostały w domu... Tu zależy wiele na gospodarzu domu, żeby wszystkich komorników zawiadomił o kolendzie i na nich wpływał... Jeżeli się coś gorszącego dzieje w jakim domu, o czem duszpasterz wiedzieć powinien, ażeby według możności to naprawić, wtedy prosimy nam to przed kolendą powiedzieć w kancelarji, albo przy samej kolendzie... W każdym razie ogłaszamy, że w razie pogrzebu — co Pan Bóg nie da — do tej rodziny kapłan po zwłoki nie pójdzie, gdzie mu przy kolendzie wstępu wzbroniono«... A stawki tej kolendy — w stosunku do środków materjalnych ludności — olbrzymie.
Płacić, płacić, płacić bezustanku. »W środę (czytamy dalej w Wiadomościach Parafialnych) uroczystość Trzech Króli... W tym dniu jest kolekta na misje pogańskie... Po rannem nabożeństwie absolucja generalna dla Tercjarzy... Popołudniu przyniosą zelatorzy (zelatorki) ze Stowarzyszenia św. Dziecięctwa Pana Jezusa składkę za styczeń do kancelarji. Niech każde dziecko zdobędzie nowych członków dla naszego stowarzyszenia. Jest jeszcze wiele dzieci w Piekarach, które nie należą, a mogą należeć od urodzenia (!) aż do 16 roku przynajmniej. Dzieci, które jeszcze nie mają nowej listy składkowej, niech przyjdą po nią do kancelarji.«...
»Stow. Młodzieży męskiej... Druh kasjer prosi, żeby druhowie zapłacili na składkach zaległości za stary rok i za I kwartał nowego roku«...
Dalej: »Nikt nie ma prawa siedzieć w ławce (kościelnej), jeżeli należytość za miejsce nie zapłacił; przy rewizji kościelnej taki może się narażać, że go się z ławki wyprosi«...
Bilans, jaki mi jeden z przygodnych korespondentów z sum wyciskanych temi drogami w przybliżeniu przesyła, jest przerażający. Kontrast bogactwa kleru z nędzą jego podatników — również. A życie duchowe, umysłowe, w tej atmosferze fałszu, ucisku ciemnoty, szpiegostwa, denuncjacji? Ci którzy nie są doszczętnie ogłupieni, dławią się poprostu od wściekłości i nienawiści. Obawiam się, że żaden Moskal ani Prusak nie budził takiej reakcji wewnętrznego buntu jak ta okupacja, głębiej wdzierająca się w dusze, w życie prywatne i w kieszenie niż jakakolwiek inna. To też ślepota i sobkostwo naszych okupantów są wprost groźne: od iskry, któraby padła na te prochy, mógłby spłonąć cały kraj!
Tę atmosferę trzeba poznać, aby zrozumieć niepoczytalny szał, jaki ogarnął pewne sfery z powodu odczytów moich bodaj o... Villonie. Bo gdyby wnioskować z tych Wiadomości Parafjalnych, — jak i z wielu innych objawów, — trzebaby dojść do przekonania, że katolicyzm w Polsce jest zaledwie w jakich 20% religją, a w 80% przemysłem, znakomicie zorganizowanem przedsięwzięciem finansowem. Aparat działa z drapieżną precyzją, ale zarazem z poczuciem, że wszystko to wspiera się na ciemnocie i na zastraszeniu i że wystarczyłoby trochę światła i powietrza, aby podciąć ten przemysł, uprawiany w mroku i zaduchu. Katolicyzm nasz jest niemal obojętny na punkcie dogmatu; — może np. Towiański, który przeczył bóstwu Chrystusa, być in odore sanctitatis u naszych katolickich pisarzy. Jest obojętny na wszystko, co nie ma bezpośredniego związku z taksami i opłatami (kara śmierci, sądy doraźne); natomiast wszystko, co dotyka w jakiejbądź mierze aparatu finansowego, uderza w najczulszy punkt tego »katolicyzmu«. Dlatego wydobyć na światło szalbierczy i świętokradzki przemysł »unieważnień«, oświetlić dzisiejsze praktyki rozwodowe, oświadczyć się po stronie uczciwości i prawa, znaczy — w ich języku — »godzić w istotne zasady moralności chrześcijańskiej«. Ładne dają świadectwo tej moralności chrześcijańskiej!
Równocześnie, zastaję w pliku korespondencji numer brukselskiej Revue Catholique, a w nim — również sprawozdanie z mojego odczytu. Jakże inna atmosfera! Pisał je Paul Cazin, który właśnie bawił we Lwowie. Odmalowawszy w sympatycznych słowach charakter odczytu, Cazin — jeden z czołowych katolickich pisarzy francuskich — kończy słowami:
»...sławny Boy, którego dowcipny i wywrotowy brak uszanowania, dziedzictwo naszego Beaumarchais, wywołuje oburzenie albo zachwyt, wznieca burze śmiechu albo zgorszeń, ale zmusza wszystkich do myślenia, co jest samo w sobie olbrzymia korzyścią«.
Tak pisze Revue Catholique... Otóż właśnie tego myślenia, tej »olbrzymiej korzyści«, najbardziej boją się u nas duchowne sfery. Bo mogłoby ono stanąć wpoprzek innym znów »olbrzymim korzyściom«...





  1. Patrz Dokumenty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.