Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XLVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVIII
BADANIA

Kiedy pan de Crosne tak rozprawiał z panem Cagliostro, zjawił się w Bastylji, w imieniu króla, pan de Breteuil, aby badać pana de Rohan.
Widzenie się tych dwóch wrogów mogło być burzliwe. Panu de Breteuil nie obca była duma pana de Rohan. Pan de Rohan odmówił odpowiedzi. Kanclerz państwa nalegał, lecz pan de Rohan oświadczył, że zdaje się na sąd parlamentarny i sędziów.
Pan de Breteuil ustąpić musiał, przed stanowczem oświadczeniem oskarżonego.
Sprowadzić kazał panią de la Motte, zajętą układaniem swych pamiętników; usłuchała natychmiast.
Pan de Breteuil w krótkich wyrazach objaśnił jej położenie, które sama znała najlepiej.
Odpowiedziała, że ma dowody swej niewinności, ze dostarczy ich, kiedy zajdzie tego potrzeba.
Pan de Breteuil zauważył, że to nader ważne.
Joanna opowiedziała całą bajkę, którą wymyśliła; był to cały ciąg najróżnorodniejszych insynuacyj i zapewnień, że owe dwa fałszowane pokwitowania pochodzą niewiadomo skąd.
I ona oświadczyła, że skoro parlament zajmuje się tą sprawą, powie prawdę tylko w obecności kardynała i na skutek jego obwinień.
Wtedy oznajmił jej pan de Breteuil, że kardynał całą winę na nią zwala.
— Wszystko? — zapytała Joanna — nawet kradzież?
— Nawet kradzież.
— Każ pan powiedzieć kardynałów. — rzekła Joanna że radzę mu porzucić dotychczasowy, a niekorzystny sposób obrony.
Na tem skończyło się, lecz pan Breteuil nie był zadowolony; żądał kilku jeszcze szczegółów.
Panu de Breteuil potrzeba było wyjaśnień do owych protokółów, zebranych przez hrabiego Prowancji, które stały się powodem szmeru ogólnego.
Kanclerz państwa był człowiekiem sprytnym; wiedział, jak postępować należy z kobietą, i przyrzekł pani de la Motte Bóg wie co, aby wskazała kogoś winnego.
— Oskarż pani kogo, a sama się oswobodzisz — odparł niewzruszony Breteuil.
Lecz hrabina pogrążyła się w rozważne milczenie, przez co pierwsze widzenie się kanclerza państwa z hrabiną żadnego nie osiągnęło skutku.
Nagle rozeszły się pogłoski, że znaleziono dowody: sprzedano brylanty w Anglji, gdzie urzędnicy pana de Vergames przytrzymali pana de Villette.
Pierwszy atak, który Joanna znieść musiała, był okropny.
Skonfrontowano Joannę z panem Réteau de Villette, którego uważała za wiernego wspólnika; jakże wielkiem było jej zdziwienie, gdy usłyszała, że Réteau przyznaje się do fałszerstwa podpisów królowej, jubilerów i do sfałszowania pokwitowań!
Zapytany, dlaczego popełnił takie przestępstwo, odparł, że zadość uczynił prośbie pani de la Motte.
Ona, choć wystraszona, broniła się i przeczyła; wściekłą była jak lwica; twierdziła, że nie widziała nigdy, nie znała wcale pana Réteau de Villette.
Lecz znów spadły na nią dwa gromy, dwa przygnębiające zeznania.
Pierwszym świadkiem był właściciel dorożki, znaleziony przez pana de Crosne, który oświadczył, że dnia tego i tego, o takiej godzinie, oznaczonej poprzednio przez pana de Villette, wiózł damę w takim stroju na ulicę Montmatre.
Damą, otaczającą się taką tajemnicą, mogła być tylko pani de la Motte, mieszkająca na ulicy Saint-Claude.
A jakże zaprzeczyć można znajomości z panem de Villette, kiedy świadek zeznał, że widział go, siedzącego na koźle powozu pocztowego, z którego wysiadła hrabina; poznano go po bladej i niespokojnej twarzy.
Tym świadkiem był jeden ze służących Cagliostra.
To było pierwsze ogniwo oskarżenia.
Pan de Rohan bronił się, broniąc Cagliostra.
Kardynał przeczył tak uparcie, że zrozpaczona Joanna po raz pierwszy wspomniała o szalonej miłości kardynała dla królowej.
Pan de Cagliostro zażądał, aby go aresztowano i badano dla stwierdzenia niewinności.
Oskarżający i sędziowie przejęli się zapałem na pierwszy odbłysk prawdy, a opinia publiczna natychmiast oświadczyła się za kardynałem i Cagliostrem, przeciw królowej.
Nieszczęśliwa królowa poleciła wówczas ogłoszenie raportów, przyniesionych królowi, a powołując się na pana de Crosne, zaklinała go, aby powiedział, co tylko wie.
Ten zręcznie obmyślony krok o mało co nie zgnębił Joanny.
W chwili też, kiedy Joanna najgłośniej wołała, że nigdy w nocy nie była w Wersalu, że nic nie wie o stosunkach kardynała i królowej, ta myślała o Oliwji, żywem świadectwie, które zmienić musi głos opinii i zburzyć cały gmach kłamstw, nagromadzonych przez hrabinę.
Kiedy pan de Rohan zobaczył Oliwję, tą królowę przedmieścia; kiedy przypomniał sobie różę, uścisk ręki i łazienki Apolina, pobladł i chętnie złożyłby u stóp Marji-Antoniny życie swoje, aby uzyskać przebaczenie.
Ale i ta pociecha było mu wzbroniona; nie mógł uznać tożsamości Oliwji, nie przyznając że kocha prawdziwą królowę, a przyznanie się do pomyłki byłoby ubliżeniem, oskarżeniem... pozwalał więc Joannie przeczyć, a sam milczał.
Kiedy panowie de Breteuil i de Crosne chcieli zmusić Joannę do jaśniejszych opowiadań, rzekła:
— Najlepszym sposobem przekonania się, że królowa nie była w parku w nocy, będzie pokazanie kobiety, podobnej do królowej i przyznającej się do nocnych przechadzek. Jeśli się znajdzie taka, sprawa się zakończy.
Ta bezczelna insynuacja dobry wywarła skutek. Znów podała nieco prawdy.
Lecz Oiiwja, w swej okropnej niespokojności, wskazywała szczegóły i dowody, nie zapominała o niczem, mówiła tak przekonywająco, że hrabina zmienić musiała taktykę: przyznała się.
Przyznała się, że wprowadziła kardynała do Wersalu; że Jego Ekscelencja bądź co bądź chciał widzieć królowę i dać jej zapewnienie przywiązania pełnego szacunku; przyznała się, gdyż widziała w tem korzyść, nie istniejącą przy zaprzeczaniu; przyznała się, gdyż, oskarżając królowę, stawała się pomocnicą licznych wrogów królowej.
Po raz dziesiąty zmieniły się role w tym piekielnym procesie; kardynał grał rolę oszukanego; Oliwja grała rolę prostytutki bez poezji i uczuć; Joanna rolę intrygantki... i nie mogła wybrać lepszej.
Marja Antonina stawała się przez to Dozimeną, konszachtującą z Prosinem przeciw panu Jourdain, kardynałowi.
Joanna oznajmiła, że przechadzki odbywały się z wiedzą królowej, ukrytej za drzewami i pokładającej się ze śmiechu, gdy słyszała namiętne wyznania zakochanego pana de Rohan.
To jeszcze wymyśliła złodziejka, nie wiedząc, jak ukryć swą kradzież; taki majestat królewski zrobiła z dawnej czci Marji-Teresy i Marji Leszczyńskiej.
Królowa ugięła się pod ciężarem tego oskarżenia, gdyż nie mogła dowieść fałszu.
Nie mogła, Joanna, bo doprowadzona do ostateczności oświadczyła, że ogłosi listy miłosne, pisane przez pana de Rohan do królowej, a przecież w rękach Joanny znajdowały się listy, dowody szalonej miłości kardynała.
Królowa dlatego wreszcie nie mogła dowieść swej niewinności, że zbyt wiele osób skłonnych było do przyjęcia kłamstw za prawdę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.