Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIV
WYJAŚNIENIA

Charny, ukryty w buduarze, słyszeć mógł każde słowo rozmawiających, a wyjaśnienia, tak gorąco pożądane, nareszcie mogły mieć miejsce.
— Najjaśniejsza Pani — rzekł kardynał, kłaniając się — czy wiesz, co się dzieje z przyczyny naszego naszyjnika?
— Nie, panie, nie wiem, lecz nader chętnie dowiem się od pana.
— Dlaczego Wasza Królewska Mość, od tak dawna porozumiewał się ze mną tylko przez pomocnicę? Dlaczego królowa nie wytłumaczy mi, z jakiego powodu mnie nienawidzi?
— Nie wiem, jak rozumieć pańskie słowa; kardynale, nie mam wcale powodu nienawidzieć cię; lecz nie w tem, sądzę, leży przyczyna naszej rozmowy, zechciej więc objaśnić mnie co do tego nieszczęsnego naszyjnika, ale przedtem jeszcze... gdzie jest pani de la Motte?
— Chciałem właśnie zapytać o to, Najjaśniejsza Pani.
— Przepraszam, ale zdaje mi się, że tylko pana pytać można o panią de la Motte.
— Tylko mnie? Dlaczegóż?
— Nie pragnę pańskiej spowiedzi, kardynale, lecz chciałam mówić z panią de la Motte, posłałam po nią dziesięć razy i pozstałam bez wiadomości; przyznasz pan, że takie nagłe zniknięcie to dziwne...
— A i mnie zadziwiło to zniknięcie; kazałem poprosić do siebie panią de la Motte i też zostałem bez wiadomości.
— Więc zostawmy hrabinę, a mówmy o nas.
— O, nie, Najjaśniejsza Pani, mówmy najpierw o niej, gdyż owładnęło mną pewne podejrzenie. Podobno królowa niezadowolona była z tego, że nadskakuję pani de la Motte...
— Dotąd nie robiłam panu żadnych wyrzutów.
— Najjaśniejsza Pani! — zawołał kardynał, złożywszy błagalnie ręce i stając przed królową, zrób mi tę łaskę... nie zmieniaj tematu rozmowy: dwa słowa tylko, a zrozumielibyśmy się!
— Gdzie jest naszyjnik, który kazałam oddać jubilerom?
— Ależ ja nic nie wiem!
— Rzecz bardzo prosta: pani de la Motte wzięła naszyjnik, aby oddać go w mojem imieniu; jubilerzy twierdzą, że go nie odebrali. W rękach moich znajduje się pokwitowanie z odbioru: jubilerzy twierdzą, że podpis jest sfałszowany. Pani de la Motte mogłaby wszystko wytłumaczyć... ale nie można jej znaleźć. Pani de la Motte chciała oddać naszyjnik, pan zaś, który koniecznie chciałeś, abym go kupiła — pan, sam mi go przyniosłeś, proponując, że zapłacisz za mnie...
— Wasza Królewska Mość stanowczo odrzuciła moję propozycję — rzekł kardynał, westchnąwszy.
— Tak, pan, który obstawałeś przy tem, że naszyjnik musi być moim, nie oddałeś go więc jubilerom, aby mnie przy sposobności nakłonić do kupna. Pani de la Motte była uległa, choć wiedziała, że obrzydł mi naszyjnik, że nie mogę zań zapłacić, a tem samem zatrzymać go nie chcę; widocznie spiskowała wraz z panem w swej gorliwości, dziś zaś obawia się mego gniewu i nie pokazuje wcale. Czyż nie tak było? Muszę panu zarzucić lekkomyślność i nieposłuszeństwo... Przyrzekam panu jednakże wybaczyć pani de la Motte, lecz niech opuści miejsce pokuty. Bo wyjaśnić potrzeba wszystko. Nie chcę, aby jakakolwiek mgła przesłaniała moje życie, nie chcę, rozumiesz pan?
Gdy królowa skończyła, kardynał odparł, westchnąwszy:
— Najjaśniejsza Pani, odpowiem teraz na wszystkie jej domysły: nie mogłem obstawać przy tem, aby naszyjnik do pani powrócił, gdyż byłem przekonany, że znajduje się w jej rękach. Nie spiskowałem wcale z panią de la Motte co do naszyjnika; nie mam naszyjnika, tak samo, jak nie mają go jubilerzy, tak samo, jak pani mówi, że go nie ma.
— Ależ to niemożliwe! — zawołała przerażona królowa — nie masz pan naszyjnika?
— Nie mam, Najjaśniejsza Pani.
— Nie pan radziłeś hrabinie de la Motte, aby trzymała się zdaleka?
— Bynajmniej, Najjaśniejsza Pani.
— Pan jej nie ukryłeś?
— Nie, Najjaśniejsza Pani.
— A jakże pan tłumaczy sobie to całe zajście.
— Zmuszony jestem przyznać, że nie tłumaczę go sobie wcale. Zresztą, nie po raz pierwszy skarżę się królowej, że mnie nie rozumie.
— Kiedyż pan się skarżył? nie pamiętam już...
— Bądź Najjaśniejsza Pani łaskawa, przypomnieć sobie moje listy.
— Pańskie listy? — zapytała zdziwiona królowa — czy pisywałeś pan do mnie?
— Zbyt szczerze, aby wyjawić wszystko, co miałem na sercu.
— Królowa wstała.
— Zdaje mi się, że mylimy się oboje; skończmy ten żarcik. Co pan mówi o jakichś listach. Jakie to listy i co pan ma na sercu, czy w sercu, bo nie wiem, jakeś pan powiedział?
— Boże mój! czyżbym zbyt głośno wyjawił tajemnicę mojej duszy?
— Jaką tajemnicę. Czy pan jesteś przy zdrowych zmysłach, kardynale?
— Mówisz pan, jak człowiek, pragnący zastawić pułapkę, lub chcący mnie zawstydzić przy świadkach.
— Przysięgam, Najjaśniejszej Pani, ze nic nie powiedziałem... Ale czy rzeczywiście ktoś nas słyszy.
— Nikt absolutnie; wytłumacz się więc, kardynale, dowiedź, żeś przy zdrowych zmysłach.
— A! pani! dlaczegóż nie ma tu hrabiny de la Motte, onaby mi pomogła, ona, nasza przyjaciółka, do obudzenia przywiązania Najjaśniejszej Pani. lub przynajmniej do odświeżenia pamięci.
— Nasza przyjaciółka... przywiązanie moje... pamięć moja... Co to jest?...
— Najjaśniejsza Pani, błagam cię — zawołał kardynał oburzony ostrym tonem mowy królowej, błagam cię, oszczędzaj mnie. Możesz mnie nie kochać już, lecz nie obrażaj...
— Boże mój! — zawołała, blednąc królowa, co ten człowiek mówi?
— Dobrze więc — zaczął znowu kardynał de Rohan, coraz bardziej rozjątrzony i rozgniewany — dobrze, byłem dyskretny i trzymałem się zdala, ale Najjaśniejsza Pani mnie maltretuje. Powinienem wiedzieć, że kiedy królowa mówi „nie chcę już“, to takie ma znaczenie, jak gdy kobieta mówi „chcę“. Tego prawa nie można obalić!
Królowa jęknęła, ujęła gwałtownie koronki przy rękawie kardynała i zawołała głosem drżącym:
— Powtórz pan: kiedy powiedziałam „nie chcę już“, a kiedy „chcę“. Do kogo miałam to powiedzieć?
— Ależ do mnie jedno i drugie.
— Do pana?
— Zapomnij, żeś powiedziała jedno, a i ja o drugiem zapomnę!
— Jesteś nędznikiem, panie de Rohan, jesteś kłamcą! Jesteś podły, potwarz rzucasz na kobietę!
— Ja?
— Jesteś zdrajcą! obrażasz królowę!
— A pani jesteś kobietą bez serca, królową bez wiary! Doprowadziłaś mnie do tego, że zakochałem się szalenie w tobie; pozwoliłaś mi żywić nadzieję!
— Nadzieję?! Boże, czyż ja jestem obłąkana, czy on jest zbrodniarzem?...
— Czyż ja śmiałbym prosić o spotkanie w nocy, na które się zgodziłaś?
Królowo jęknęła głucho z gniewu; jękowi towarzyszyło westchnienie, pochodzące z buduaru.
— Czyż ja — mówił dalej pan de Rohan, śmiałbym wejść sam w mocy do parku wersalskiego, gdybyś nie ty przysłała panią de la Motte? Czy ja śmiałbym skraść klucz od drzwi przy domku nadzorczym? Czyż ja śmiałbym prosić o różę, o tę ubóstwianą różę, różę przeklętą, zwiędłą pod gorącem moich warg! Czyż ja przymusiłem cię do tego, abyś zeszła nazajutrz i podała mi do ucałowania obie ręce...
— Dosyć tego, dosyć!
— Czyż ja, nareszcie, śmiałbym marzyć o tej trzeciej nocy, wśród ciszy spędzonej, wśród przewrotnych przysiąg miłosnych?
— Panie — zawołała królowa, cofając się, pan bluźnisz!
— Boże mój! — odparł kardynał, oczy ku niebu podnosząc. — Ty tylko wiesz, co byłbym poświęcił, aby uzyskać szczerą miłość tej kobiety!
— Panie de Rohan, jeśli pan pragniesz pozostać przy tem wszystkiem, to przyznaj, że chciałeś mnie zgubić; że wymyśliłeś wszystkie te okropności, że nie byłeś pan w nocy w Wersalu...
— Byłem — odparł wyniośle kardynał.
— Panie de Rohan, przyznaj na litość Boską, że nie mnie widywałeś w parku.
— Umrę, jeżeli trzeba, lecz twierdzę, że tylko panią widywałem w parku wersalskim, do którego prowadzała mnie pani de la Motte.
— Raz jeszcze — zawołała, chwiejąc się, śmiertelnie blada królowa — cofasz pan?
— Nie!.
— Po raz drugi — przyznaj, że wymyśliłeś na mnie tę niegodziwość?
— Nie!
— Po raz ostatni — panie de Rohan, przyznaj pan, że pana oszukano, że to wszystko potwarz, marzenia, niemożliwości; przyznaj, że jestem niewinna!
— Nie, nie mogę!
Królowa wyprostowała się uroczyście i rzekła:
— Sprawiedliwość króla będzie panu wymierzona, skoro nie obawiasz się sprawiedliwości Boga.
Królowa zadzwoniła tak gwałtownie, że kilka dam weszło równocześnie.
— Niechaj poproszą Jego Królewską Mość o zaszczycenie mnie swemi odwiedzinami.
Oficer udał się z poleceniem do króla.
Nieustraszony kardynał stał w pokoju.
Po dziesięciu minutach król stanął na progu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.