Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwie kred ukazał się na progu, kiedy królowa prędko rzekła:
— Najjaśniejszy Panie, kardynał de Rohan opowiadał tu rzeczy trudne do uwierzenia; zechciej upoważnić go do powtórzenia ich sobie.
Kardynał zbladł przy tych słowach. Położenie było dziwne. Czyż on, uważający się za kochanka, on poddany, czyż mógł powtórzyć mężowi i królowi to, co zdawało mu się, że ma prawo powiedzieć królowej-kobiecie!
Król zwrócił się do kardynała, zajętego rozmyślaniem:
— Zapewne dotyczy to sprawy naszyjnika; słuchani tych nieprawdopodobieństw... mów pan.
Pan de Rohan postanowił wybrać z dwóch trudności mniejszą.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie, sprawa to naszyjnika.
— Ależ kardynale — rzekł król — podobno pan kupiłeś ten naszyjnik?
Kardynał spojrzał na królowę i nic nieodpowiedział.
— Tak, czy nie? — zapytała królowa, prawdę panie, tylko o prawdę pytamy.
Pan de Rohan odwrócił głowę i nie odpowiedział.
— Skoro pan de Rohan odmawia odpowiedzi, zechciej pani odpowiedzieć — rzekł król, zwracając się do królowej — wszak pani musi też coś wiedzieć. Kupiłaś pani naszyjnik?
— Nie!... odparła stanowczo królowa.
Na ustach de Rohana, osiadł uśmiech szyderczy.
— Nic pan nie mówi? — zapytał go król.
— O co mnie oskarżają, Najjaśniejszy Panie?
— Jubilerzy twierdzą, że sprzedali naszyjnik panu, albo królowej; pokazują kwit królowej.
— Kwit jest sfałszowany — nadmieniła królowa.
— Jubilerzy twierdzą, że wskutek odmowy królowej, pan podjąłeś się im zapłacić; co to znaczy... panie kardynale?...
— Rzeczywiście... gotów jestem zapłacić, odparł kardynał, przesyłając królowej lekceważące spojrzenie.
— Kardynale — rzekł król — w sprawie tej znajduje się ktoś, co śmiał sfałszować podpis Najjaśniejszej Pani.
— I ktoś jeszcze, co sfałszował podpis jubilerów — dodała królowa.
— Wolno myśleć Najjaśniejszej Pani, rzekł pan de Rohan — że ja sfałszowałem oba podpisy, bo sfałszować jeden podpis lub dwa, to nader mała różnica.
— Ostrożnie, kardynale — rzekł — pogarszasz pan swą sprawę, mówię panu: usprawiedliwiaj się, a pan zdajesz się oskarżać.
Kardynał zastanawiał się przez chwilę; nagle, jakby upadając pod ciężarem tajemniczej potwarzy, która czci jego zagrażała, zawołał:
— Usprawiedliwiać się... nigdy?
— Panie, jubilerzy mówią, że skradziono im naszyjnik; pan, chcąc za naszyjnik zapłacić, przyznajesz się do winy.
— Któż w to uwierzy? — zapytał kardynał ironicznie.
— Pan przypuszczasz, że nie uwierzą, a przekonasz się pan, że już wierzą.
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie, co mówiono: nie wiem, co się stało, lecz mogę śmiało twierdzić, że nie miałem naszyjnika, że znajduje się on u kogoś, co się przyznać nie chce.
Usłyszawszy to królowa, sięgnęła po rękę króla, lecz ten rzekł:
— Rozstrzygnięcie jest od was zależne, od pani i pana; pytam raz jeszcze, czy masz pani naszyjnik?...
— Nie mam, przysięgam na cześć mojej matki, na życie mego syna!... — odparła królowa.
Król, ucieszony tą odpowiedzią, zwrócił się do kardynała:
— Teraz więc pan musi się rozprawiać ze sprawiedliwością, chyba, ie zechcesz odwołać się do mojej pobłażliwości, do mojej łaskawości.
— Pobłażanie i łaski królewskie stworzone są dla winnych, Najjaśniejszy Panie, ja więc przekładam sprawiedliwość ludzką.
— Nie chcesz się pan przyznać?...
— Nie mam nic do powiedzenia.
— Ależ panie — zawołała królowa — milczenie pańskie rzuca zły cień na mój honor.
Kardynał milczał.
— Lecz ja milczeć nie będę — mówiła królowa — milczenie to dokucza mi, gdyż daje dowód wspaniałomyślności, z której korzystać nie chcę. Zechciej przyjąć do wiadomości, Najjaśniejszy Panie, że cały występek pana de Rohan nie jest zawarty w sprawie kupna i kradzieży naszyjnika.
Kardynał de Rohan podniósł głowę; blady był śmiertelnie.
— Co to znaczy?... — zapytał zaniepokojony król.
— O!... niema powodu, niema bojaźni, ani słabostki która zdołałaby zamknąć mi usta!... W sercu mem żyją przyczyny, dla którychbym niewinności mej na plam publicznym bronić chciała!...
— Niewinności Najjaśniejszej Pani!... — zawołał król — a któż byłby tak śmiały lub tak podły, ażeby cię do takiej zmusić obrony?...
— A!... drżysz pan!... Dobrze, więc zgadłam: podłe plotki pańskie obawiają się światła prawdy! — Najjaśniejszy Panie, zechciej zażądać od pana de Rohan, aby powtórzył wszystko, to co przedtem do mnie powiedział.
— Najjaśniejsza Pani!... — zawołał kardynał — bądź ostrożna, przebierasz miarę!...
— Co pan mówi?... — zapytał wyniośle król, — któż w ten sposób odzywa się do królowej!...
— Najjaśniejszy Panie — rzekła Marja Antonina — kardynał tak mówi do królowej, bo zdaje mu się, że służy mu prawo do tego.
— Czy pan de Rohan ma na to dowody? — zapytał król, zbliżywszy się do kardynała.
— Pan de Rohan twierdzi, że posiada listy — dodała królowa.
— Cóż to, mój panie? — nalegał król.
— Gdzie są te listy? — zawołała królowa, unosząc się...
Kardynał rękę przesunął po czole, na które wystąpił perlisty pot; nie mógł pojąć, aby w kobiecie mogło być tyle zuchwalstwa, tyle przewrotności. Nie mówił nic jednakże.
— O! to jeszcze nie wszystko — zawołała królowa pod wpływem własnej szczerości — kardynał twierdzi, że miewał z królową schadzki...
— Najjaśniejsza Pani, przez litość!... — zawołał król.
— Panie — rzekła królowa — jeżeli nie jesteś najpodlejszy z podłych, jeżeli cokolwiek masz świętego, powiedz, jakie masz dowody!..
Kardynał de Rohan powoli podniósł głowę i odparł:
— Najjaśniejsza Pani, nie mam dowodów.
— Nie powiększaj, panie, swej winy — rzekła królowa. — Miałeś pan pomocnicę, miałeś wspólniczkę zbrodni, miałeś świadka całego zajścia: nazwij go!...
— Któż taki?... — zapytał król.
— Pani de la Motte!... — zawołała królowa.
— A!... — rzekł król, zadowolony poniekąd, że uprzedzenia jego do Joanny były słuszne — trzeba więc znaleźć ją, zapytać...
— A tak — odpowiedziała królowa, — ale ona znikła.
— Inni, którym bardziej na niej zależało przyczynili się zapewne do jej zniknięcia, dlatego też trudno będzie ją odnaleźć.
— Jeżeli pan jesteś niewinny — rzekła królowa — powinieneś pomagać nam przy szukaniu winnych.
Kardynał de Rohan raz jeszcze spojrzał na królowę, poczem odwrócił się i założył ręce.
— Panie — zawołała król obrażony — udasz się pan do Bastylji.
Kardynał skłonił się i zapytał głosem pewnym:
— Czyż w tym stroju?... W tych szatach duchownych.... W obecności całego dworu?... Zechciej zastanowić się nad tem, Najjaśniejszy Panie... z tego wyniknie skandal okropny. Wina znów ciężka spadnie na głowę tego, który to wywołał.
— Niesprawiedliwie skazujesz kardynała na cierpienia, Najjaśniejszy Panie; tortury nie powinny oskarżenia poprzedzać.
— Tak ma być — odparł król, otwierając drzwi i szukając oczyma kogoś, komuby mógł zaufać ten rozkaz, to postanowienie.
Najbliżej stał pan de Breteuil; jego przenikliwe oczy odgadły od pierwszego spojrzenia niepokój królowej, zmieszanie króla, upadek nieprzyjaciela.
Król zaledwie przestał mówić głosem przytłumionym do kanclerza państwa, kiedy ten głośno zawołał:
— Aresztować kardynała de Rohan!...
Kardynał de Rohan drgnął. Szepty, dochodzące aż do jego uszu, niepokój wśród dworzan, nagłe przybycie stróżów bezpieczeństwa, zdawały się być złą wróżbą.
Kardynał przeszedł, nie ukłoniwszy się królowej, co niezmiernie uraziło dumę jej. Przed królem skłonił się nisko, przed panem de Breteuil przybrał minę politowania, tak, że panu de Breteuil zemsta wydała się jeszcze nie dosyć sroga.
— Zaprowadzić pana do jego apartamentu, aż do dalszego mego rozporządzenia — rzekł król.
Wokoło panowała najzupełniejsza cisza.
Król pozostał przy królowej, lecz drzwi były otwarte, podczas gdy kardynał oddalał się wzdłuż galerji.
— Czy wiesz, Najjaśniejsza Pani — zapytał, dysząc, król, gdyż z trudnością zapanował nad sobą — że ta cała sprawa wywoła sąd publiczny, skandal, pod którego ciosem padnie honor winnych?...
— Dzięki!... — zawołała królowa, ściskając z wdzięcznością rękę króla — znalazłeś, Najjaśniejszy Panie, środek, który mnie dostatecznie usprawiedliwi.
— Dziękujesz mi, Najjaśniejsza Pani?...
— Z całej duszy!... Postąpiłeś po królewsku, że zaś ja postępowałam jak królowa, wierzaj mi, Najjaśniejszy Panie!...
— Dobrze!... — odparł król, przejęty radością, — położymy tamę wszystkim podłościom.
Po tych słowach król złożył pocałunek na czole żony i udał się do swoich apartamentów.
— Panie — rzekł kardynał do prowadzącego go oficera — ponieważ zostanę tu cały dzień i dużo będzie niepokoju, czy nie mógłbym zawiadomić moich domowników, że jestem aresztowany?...
— Byleby tylko nikt nie spostrzegł — odparł oficer.
Kardynał podziękował; pomówiwszy ze swym służącym po niemiecku, napisał kilka słów na kartce, a zwinąwszy bilecik, upuścił go na ziemię i rzekł do oficera:
— Idę z panem.
Sługa rzucił się na bilecik, jak sęp na swoją zdobycz, poczem wybiegł z pałacu, siadł na konia i popędził do Paryża.
Kardynał przez okna na schodach widział go pędzącego.
— Ona mnie gubi — szepnął — lecz ja ją wyratuję. Dla ciebie, królu mój, tak czynię. Przez Ciebie, Boże mój, który każesz przebaczać winy, przebaczam...