Niebezpieczna kochanka/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Niebezpieczna kochanka
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XX.
To jeszcze nie nasze ostatnie słowo...

Panna wykonała ruch, jakby pragnąc odskoczyć, ale już było zapóźno. Niespodzianie awanturnik rzucił się na nią i oplótł ją swemi rękami, a Tamara wetknęła jej w usta chusteczkę, aby uniemożliwić wołania o pomoc.
— Ratunku! — ryczał dalej chory — Mordują! Mordują!
Lecz i z nim Orzelska poradziłaby sobie łatwo. Pobiegła do sąsiedniej sypialni i przyniósłszy z tamtąd ręcznik, już zamierzała okręcić nim głowę paralityka, nie mniej mocno, niźli wczoraj to uczynił Krzesz, gdy ten zamilkł, a w jego oczach odbiło się przerażenie.
— O pieniądze wam chodzi? — począł bełkotać. — Dam... dam... ile zechcecie!... Podpiszę plenipotencję!
— Zapóźno! — mruknęła — ta przeklęta dziewczyna, napewno, zawiadomiła władze! Na nic mi teraz twoja plenipotencja!
— Ale posiadam akcje!... Wartościowe papiery!... — prosił — kilkaset tysięcy! Myślałaś, że trzymam je w banku, a one znajdują się w skrytce... Tu, w szafie gdańskiej, w skrytce... O w tej, szafie, która stoi w rogu gabinetu...
— Dobrześ się zabezpieczał przedemną! — zauważyła złośliwie.
— Zabierz je!... Zabierz. Tylko uwolnij, natychmiast, nieszczęsną! O, wiem, co chcecie z nią zrobić!
— Mój kochany! — odrzekła złośliwie — Nie uwolnimy zaraz Zosieńki! Domyśliłeś się trafnie! Pozostanie ona naszym zakładnikiem, a w razie, gdyby nam groziło niebezpieczeństwo, spotka ją śmierć...
— Nie... nie...
— Posłuchaj, moja panienko! — zwróciła się do hrabianki, która nie czyniła żadnej próby wyrwania się z żelaznego uścisku, w którym ją trzymał awanturnik — Dowiedz się, czemu takie przerażenie ogarnęło twego ojca! W podziemiach pałacu znajduje się pewna piwnica. Jeszcze nieboszczyk, Iwan zajął się jej skonstruowaniem i urządził coś w rodzaju pułapki, bo do tej piwnicy spaść można niespodzianie, gdy w przedsionku usunie się, za pomocą mechanizmu, część podłogi. Zleciał tam nawet, ongi, Krzesz, gdy go do willi przywiodła ciekawość i teraz żałuję, że na zawsze nie pozostał! Lecz, nie o to chodzi... W tej dziwnej piwnicy, bardzo ładnie odnowionej, która wygląda, jak niewinny pokoik w suterynach, oświetlony nawet elektrycznem światłem, znajduje się ruchoma podłoga. O ile się naciśnie odpowiednią sprężynkę, podłoga usuwa się z pod stóp, tego, który się tam znajduje i wpada on do głębokiej studni, skąd powrotu, ani ocalenia niema! Pokazałam kiedyś tę zdradziecką celkę memu małżonkowi, zaniósłszy go tam umyślnie z Iwanem, i pojął on teraz, że tobie ją obecnie za mieszkanie przeznaczam, najdroższa Zosieńko!
Paralityk zasłonił twarz rękami, niby pragnąc odegnać straszliwą wizję.
— Daję wam wszystko! — zawołał — Czemuż chcecie zabrać jej życie!
— Obawiasz się o twą najdroższą córeczkę? — Że więcej już nigdy jej nie zobaczysz! Nie jesteśmy tacy krwiożerczy i zaraz zaproponujemy ci układ... Panienka pójdzie do piwnicy, ale nic jej się nie stanie, o ile dotrzymasz następujących warunków. Nam na opuszczenie willi potrzeba piętnaście minut! Jeśli w tym czasie nadejdzie policja...
— Nie, nie!... Ona nie zawiadamiała policji! Lękała się skandalu! — zaprotestował.
Choć Zosia skinieniem główki potwierdziła słowa paralityka, nie rozproszyło to nieufności Tamary.
— Nic wam nie wierzę i muszę się zabezpieczyć, — mruknęła. — Kto przez tyle dni umiał udawać niewinną gąskę, jak Zosieńka, potrafi i teraz dobrze zastawić pułapkę! Otóż, gdy pojawi się policja, oświadczysz im, że twoja córka złożyła swe oskarżenie w jakimś niepojętym ataku histerji, że nie odpowiadają one prawdzie i nigdy, z mej strony, nie stała ci się najlżejsza krzywda. Jeśli zapytają o Zosieńkę, odpowiesz, że poróżniłeś się z nią, właśnie przez ten postępek i na wskutek gwałtownej sceny, jaka pomiędzy wami zaszła, wybiegła ona z domu, nie wiadomo dokąd... Zrozumiałeś?
— Tak! tak... — wymówił z rezygnacją. — Powtórzę, jak sobie życzysz!
— Przez ten czas panienka będzie się znajdowała w piwnicy, a baron Raźnia-Raźniewski, którego nazwaliście moim kochankiem i fałszerzem, musi jej pilnować, trzymając rękę na odpowiedniej sprężynie. Gdybyś począł kręcić, albo usiłował zdradzić, mechanizm zostanie wpuszczony w ruch, i spotka ją wiadomy los. Toż samo nastąpi, o ile skłamałeś, że posiadasz wartościowe papiery, a oświadczenie to miało na celu, tylko dłuższe zatrzymanie nas w willi...
Jakby pewne zmieszanie odbiło się na twarzy paralityka, lecz wnet zawołał:
— Mam... mam... papiery!... Dostaniesz je! Dostaniesz!...
Spojrzała nań badawczo.
— Pamiętaj! Wiesz, że nie cofnę się przed niczem!
A gdy paralityk pochylił głowę, snać uważając, że sterroryzowała go dostatecznie, rzuciła krótko wspólnikowi.
— Chodźmy!
Ten pochwycił, niby balast, w swe ramiona Zosieńkę, nie stawiającą żadnego oporu i uniósł do góry.

Tamara poszła przodem. Choć dokoła waliło się wszystko, Zosieńka dotarła do prawdy, a malarz skradł biżuterję, świtała jeszcze resztka nadzieji. Orzelski nie ośmieli się złamać narzuconych mu warunków, a jeśli w skrytce znajdują się naprawdę cenne akcje będą mieli za co uciec. Na pierwsze wydatki starczą te parę tysięcy, które zachowała przezornie w swem biureczku.
Jedna zachodzi obawa. Czy służąca nie podsłuchała skandalicznej sceny i nie pojawi się, jako groźny, a niepożądany świadek.
Hrabina lekko skinęła ręką rzekomemu baronowi, by na chwilę przystanął, a sama ostrożnie zwiedziła dalsze pokoje i sień. Subretki, na szczęście tam nie było i musiała się ona znajdować w służbowych pokojach.
Odetchnęła z ulgą.
Teraz bez przeszkód, dotarli z Raźnią-Raźniewskim do krętych schodów, wiodących z hall’u do podziemi.
Jeszcze chwila — i stali przed małemi obitemi blachą drzwiami, od których klucz posiadała Tamara.
Zgrzytnął zamek, później rozległ się trzask przekręconego elektrycznego kontaktu i ukazała się niewielka, czysta celka, pomalowana na biało olejną farbą, bez mebli, na pozór, niezamieszkały pokoik, z którego chwilowo nikt nie korzysta.
— Pozostaniesz tu! — rzekła Tamara, wskazując wspólnikowi, aby do tej celki wepchnął Zosieńkę — Twoje życie zawisło od posłuszeństwa ojca! — Choć w tejże chwili chustka — prowizoryczny knebel — wypadła z ust panny i swobodnie mogła ona odpowiedzieć — wzruszyła tylko ramionami, odwracając się z pogardą od swej prześladowczym.
— Takaś dumna, moja panienko? — zawołała ironicznie Tamara. — Trudno! I mnie nie pociąga z tobą, podstępna dziewczyno, rozmowa! Żegnaj! Mam nadzieję, na zawsze! A gdy później, zastanowisz się dobrze, dojdziesz do przekonania, że najlepiej będzie wszystko zatuszować, bo wszczynanie przeciw nam sprawy, nie miałoby żadnego sensu!...
Zatrzasnęły się drzwi.

Zosieńka pozostała sama. Opuścił ją nagle ten pozorny spokój i obojętność, z jaką zachowała się dotychczas i z rozpaczą załamały się jej ręce.
— Nigdy ze mnie nic nie wyjdzie! — szepnęła cicho. — Za prędko dałam się unieść oburzeniu! A wszystko szło doskonale! Należało zaczekać jeszcze pół godziny!... Tak jeszcze pół godziny...
Tymczasem Tamara szybko biegła na górę, po schodach, nagląc do pośpiechu towarzysza:
— Chwili niema do stracenia! Ani chwili! — powtarzała. — Różnie wypaść może i lepiej, żebyśmy się nie spotkali z policją!... Zaraz ci pokażę, gdzie znajduje się mechanizm...
Przystanęła przed jedną ze ścian, w przedsionku, wskazując na ukryty we framudze guziczek, ledwie dostrzegalny dla niewtajemniczonego.
— Oto sprężyna! Tu pozostań! Ja pójdę po pieniądze i papiery... Za kilka minut powrócę i natychmiast opuścimy pałacyk. Jeśli, w najgorszym wypadku, przybędą w tym czasie wywiadowcy i poczną się dobijać do drzwi, sama im otworzę i ciebie nie zauważą. Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie a Orzelski nie zdradzi! Nie zaryzykuje on dla zemsty, życia córki!
— A jeśli? — przerwał.
— W takim razie — wyrzekła twardo — nie cofniemy się przed niczem! O ile posłyszysz z gabinetu moje wołania o ratunek, śpiesz do mnie! O reszcie, zbytecznie nadmieniać. Tylko śmierć mnie rozłączy z tobą! Browning chyba stale nosisz w kieszeni?
Awanturnik powoli skinął głową, a w jego stalowych oczach zaigrały złe błyski. I on wiedział, że wygrywają ostatnią stawkę i, że nie mają już nic do stracenia.
Wolał zginąć, niźli znów powrócić do więzienia w Szwajcarji.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.