Niebezpieczne związki/List XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LIST XXXVI.

Wicehrabia de Valmont do Prezydentowej de Tourvel.
(Znaczony z Dijon).

Surowość twoja, pani, wzmaga się z każdym dniem; i, zdawałoby się doprawdy, iż w stosunku do mnie mniej lękasz się być niesprawiedliwą, niżeli zdolną do wyrozumiałości. Wydawszy na mnie wyrok bez wysłuchania mnie, musiałaś uczuć w istocie, że łatwiej ci będzie nie czytać moich racyj, niżeli na nie odpowiedzieć. Odmawiasz uparcie przyjęcia moich listów; zwracasz je ze wzgardą. Zmuszasz mnie wreszcie, bym musiał uciekać się do podstępu, w tej chwili właśnie, w której moim jedynym celem jest przekonać panią o mej dobrej wierze. Konieczność obrony, w jakiej mnie postawiłaś, usprawiedliwia wszakże wszystkie jej środki. W poczuciu szczerości mych uczuć, i przekonaniu, że wystarczy dać ci je poznać w ich prawdziwej istocie, aby uniewinnić się w twoich oczach, odważyłem się na ten niewinny podstęp. Ośmielam się mniemać, że pani mi go przebaczysz; nie powinno cię dziwić, iż miłość bardziej jest przemyślna w sposobach wynurzania swych uczuć, niż obojętność w oddalaniu ich od siebie.
Pozwól więc, pani, aby me serce odsłoniło się przed tobą całkowicie. Masz prawo, pani, masz obowiązek poznać je do głębi.
Przybywając do pani de Rosemonde, daleki byłem od przewidywania losu, który mnie tu oczekiwał. Nie wiedziałem, że tu przebywasz; dodam nawet, z właściwą mi szczerością, że, gdybym i wiedział o tem, nie byłoby mnie to zaniepokoiło; nie, iżbym nie oddawał twym wdziękom należnej im sprawiedliwości, ale, przywykły podlegać jedynie zachceniom, poddawać się im tylko wówczas, kiedy je podsycała nadzieja powodzenia, nie znałem poprostu, co to są udręczenia miłości.
Byłaś pani świadkiem, jak bardzo nalegała na mnie pani de Rosemonde, bym u niej pozostał przynajmniej czas jakiś. Spędziłem już jeden dzień w twojem towarzystwie: mimo to uległem jedynie, lub przynajmniej zdawało mi się że jedynie ulegam przyjemności tak naturalnej i tak usprawiedliwionej okazania względów sędziwej i czcigodnej krewnej. Rodzaj życia, jaki prowadzi się tutaj, różnił się bardzo, zaiste, od tego, do jakiego byłem przyzwyczajony; mimo to, nic mnie nie kosztowało zastosować się do niego! Nie starając się zgłębiać przyczyn przemiany, jaka odbywała się we mnie, przypisywałem ją jedynie tej łatwości mego charakteru, o której, zdaje mi się, już pani wspominałem kiedyś.
Na nieszczęście (i czemuż trzeba, aby to było nieszczęściem?) poznając cię, pani, lepiej, poznałem wkrótce, że twoja postać urocza, która jedynie z początku ściągnęła mą uwagę, była najmniejszą z pomiędzy twych zalet; twoja dusza niebiańska wprawiła w zdumienie, porwała za sobą moją. Podziwiałem piękność, ubóstwiałem cnotę. Nie kusząc się o to, by cię zdobywać, pragnąłem stać się ciebie godnym. Odwołując się do twego pobłażania za moją przeszłość, marzyłem o twojej sympatyi na przyszłość. Szukałem jej w twoich słowach, śledziłem za nią w twoich spojrzeniach; w spojrzeniach, z których płynęła trucizna tem niebezpieczniejsza, że sączona bez zamiaru, a wchłaniana bez obawy.
I tak poznałem miłość. Ale jakże daleki byłem wówczas od rozpaczy! Zdecydowany pogrzebać ją w wieczystem milczeniu, oddawałem się bez obawy, zarówno jak bez miary, temu rozkosznemu uczuciu. Każdy dzień pomnażał jego potęgę. Wkrótce przyjemność widywania ciebie stała się koniecznością. Skoro tylko oddaliłaś się na chwilę, serce moje ściskało się od żalu; szelest, który zwiastował mi twój powrót, przyprawiał je o drżenie radości. Istniałem już jedynie dla ciebie i przez ciebie. Mimo to, ciebie samej wzywam na świadectwo: czy kiedykolwiek, czy to pośród wesołości niewinnych igraszek, czy wówczas, gdy nas pochłaniała poważna rozmowa, wymknęło mi się bodaj jedno słowo, zdolne zdradzić tajemnicę mego serca?
Wreszcie nadszedł dzień, w którym miała się rozpocząć moja niedola; a przez jakiś niepojęty fatalizm, dobry uczynek stał się jej zwiastunem. Tak, pani, w obliczu tych nieszczęśliwych, którym użyczyłem pomocy, ty pani, objawiając skarby tej najcenniejszej tkliwości, która upiększa piękność samą i dodaje blasku cnocie, obłąkałaś do reszty serce moje, już nieprzytomne z nadmiaru miłości. Przypominasz sobie może zamyślenie, w jakiem utonąłem w czasie owego powrotu! Niestety! starałem się jeszcze walczyć ze skłonnością, która, czułem to, stawała się mocniejszą odemnie.
Wówczas to, kiedy już wyczerpałem siły w tej nierównej walce, przypadek, którego nie byłem mocen przewidzieć, kazał mi się znaleźć sam na sam z tobą. Tutaj uległem, wyznaję. Serce moje, nazbyt wezbrane, nie zdołało powstrzymać ani słów, ani łez, które się z niego wydarły przemocą. Ale czyż to jest zbrodnią? a jeśli jest nawet, czy nie dosyć ukarany jestem przez straszliwe cierpienia, jakich doznaję?
Pożerany miłością bez cienia nadziei, błagam cię, pani, o litość i znajduję nienawiść; jedyne szczęście moje czerpiąc w twoim widoku, mimowoli szukam cię oczyma, i drżę przed spotkaniem twych spojrzeń. W okropnym stanie do jakiegoś mnie doprowadziła, trawię dni na ukrywaniu moich cierpień, zaś noce na oddawaniu się im ze zdwojoną siłą; podczas gdy ty, spokojna i obojętna, jeśli znasz te męczarnie, to tylko stąd, że umiesz je zadawać i dumę czerpać z twoich okrucieństw. Mimo to, ty, pani, się uskarżasz, a ja się usprawiedliwiam!
Oto wszystko, pani, oto wierne przedstawienie moich, jak nazywasz, błędów, które może słuszniej byłoby nazywać mojem nieszczęściem. Miłość czysta i szczera, cześć niezmącona ani na chwilę, poddanie się bez granic: oto uczucia, jakiemi mnie natchnęłaś. Takiego hołdu nie obawiałbym się przedłożyć nawet samemu Bóstwu. O ty, która jesteś jego najpiękniejszem dziełem, chciej naśladować je w dobroci i pobłażaniu! Wejrzyj na moje okrutne męczarnie; pomyśl zwłaszcza, że nieszczęsnemu, postawionemu przez ciebie między najwyższą szczęśliwością, a najstraszliwszą rozpaczą, pierwsze słowo, które wyrzekniesz, będzie wyrokiem jego wiekuistego losu.

23 sierpnia 17**.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.