Nieco o istocie kwestji kobiecej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Anastazy Pietkiewicz
Tytuł Nieco o istocie kwestji kobiecej
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NIECO O ISTOCIE KWESTJI KOBIECEJ.



Dużo u nas się mówiło i pisało o tak zwanej „kwestji kobiecej“ i sporo pod jej adresem naplotło się koszałek-opałek, a jednak pomimo, iż źródło jej wogóle tkwi w rozwoju społecznym okresu dzisiejszego, mało kto dotąd jeszcze rozumie u nas właściwą jej istotę, chociaż i nasze życie jest nieodłączną cząstką tego rozwoju. Zbliżano się do prawdy, łapano ją za ogon, czego rzeczowym dowodem może być niejedna powieść naszych wybitniejszych autorek, budzicielek „samodzielności kobiecej“. I przyznać im trzeba, że dając w ideałach powieściowych wyraz wymaganiom chwili, łapały istotnie prawdę za omyk, ale pomimo ich całej spostrzegawczości, on się wymykał, w palcach zostawało kilka strzępków sierści, z której trudno zgadnąć, co to za zwierzę? Pochodziło to stąd, że albo ręce były za krótkie, albo oko ćmiło się łzą starej sielankowości, albo nareszcie stąd, że chociaż ręka sięgająca kwestji kobiecej była dość długa, ale dłoń krępowała rękawiczka uszyta ze skórki różowo-błękitnych ekonomistów i socjologów. „Kwestję kobiecą“ zacieśniono więc do obrębu saloników drobnoziemiańskich i drobnomieszczańskich, nie wiedząc o tem, że ona w rzeczywistości jest czemś rozleglejszem; daje się porównać do rośliny niepodzielnej, mającej nietylko kwiat o tak ckliwej woni, jak „feminizm“ z p. Szeligą, jego kielichem, ale i łodygę, bujnie już rozrosłą na grancie naszego życia, i liście, aż pożółkłe z dojrzałości. Jest rośliną, wijącą się nieprzerwanie po przez wszystkie piętra gmachu społecznego.
Zrodziła się ona u nas razem z upadkiem pańszczyzny i wtargnięciem w nasz organizm gospodarczy pieniądza, jako jedynego bodźca i kierownika wytwarzania, a maszyny, jako nieodzownego narzędzia produkcji towarowej, obliczonej na szybsze i rozleglejsze zaspokojenie spożywczości krajowej i rynków dalej leżących. Od lat trzydziestu, na wszystkich szczeblach społecznych, trwa proces rozkładu naszej „jednostki ekonomicznej“, t. j. rodziny, zarówno chłopskiej, jak rzemieślniczej, małomieszczańskiej itd. Cicha dotychczas i ustronna „komórka“ społeczna, wystawiona na potężne wpływy nowoczesnej gospodarki, przestaje być tem, czem dawniej była: skarbnicą cnót domowych, uprawianych przez niewiastę-kapłankę. Darzono ją — a filisterstwo i obecnie darzy hojnie — zaszczytem kapłaństwa, ale ono miało i dziś jeszcze miewa inny sens życiowy: było zręczną hypnotyzacją mężczyzny-władcy, usiłującego odciągnąć uwagę swojej poddanki od jej właściwej roli. Rola ta zaś polegała na tem, że kobieta między jednym porodem a drugim pielęgnowała dzieci albo na wyłącznie domowy użytek: przędła, tkała, cerowała, szyła, chleb piekła, prała i pilnowała garnków. Dziś jeszcze większość naszych kobiet, zwłaszcza w sferze chłopskiej i małomieszczańskiej, pędzi żywot nałożnic, nianiek i kucharek.
Pierwotność techniki wytwórczej domowego przemysłu, obliczonego tylko na potrzeby członków rodziny, czyniła pracę kobiet mało wydajną, a więc przewlekłą, żmudną, mozolną. Nic przeto dziwnego, że póki życie kobiety upływało przy kołowrotku, krosnach, stępie, dzieży i w dreptaniu około statków kuchennych, żeby temu wszystkiemu podołać, musiała ona wytężać wszystkie swoje siły. Nic też dziwnego, że całkiem pochłonięta tak pracowitem „kapłaństwem“, tem samem nie mogła swoim bytem nastręczyć realnego wątku do tak zwanej „kwestji kobiecej“.
Ta „kwestja“ — powtarzam raz jeszcze — zjawia się u nas w związku z dokonaniem reformy włościańskiej i rozkwitem produkcji wielkoprzemysłowej, jest więc z istoty swej najczystszym wytworem stosunków ekonomicznych, podległych ogólnym prawom rozwoju cywilizacyi tegoczesnej. To zaś, co o niej mówi się w piśmiennictwie naszem, jest tylko wtórnem, idejowem, lecz, niestety! półświadomem dopiero odbiciem. Przebieg jej dziejowy, przedmiotowo pojęty, odbywa się w następujący sposób: Zniesienie pańszczyźnianej zawisłości chłopa wciągnęło nasze rolnictwo w wir gospodarki pieniężnej i przywróciło setkom tysięcy bezrolnej ludności wiejskiej prawo swobody osobistej. Wraz z tem zapanowała era pracy najemnej i produkcji rolniczo-towarowej. Życie ziemiańsko-chłopskie, skostniałe ongi w powijakach patryarchalnego feudalizmu, zadrgało i potoczyło się szlakiem namiętnych wyścigów i walk zażartych o pieniądz. Pod jego wszechwładną dyktaturą musiały nastąpić głębokie zmiany i w cichej, ustronnej komórce społecznej — w rodzinie.
Pogoń za pieniądzem, jako jedynym środkiem gromadzenia zasobów na jutro, i zaspakajania potrzeb codziennych, wysunęła na pierwszy plan, z małemi wyjątkami, u nas prawie wszędzie, produkcję na sprzedaż. Ta zaś wywarła potężny wpływ, na społeczny podział pracy. Domowy przemysł kobiecy, uprawiany za czasów pańszczyźnianych pod strzechą kmiecą dla bezpośredniego spożycia i dziesięciny dworskiej, uległ także ogólnemu prądowi: przedzierzgnął się na równi z chłopskiem rolnictwem w wytwarzanie towarowe. Jednocześnie, z początku sztucznie, zawdzięczając bodźcom polityki protekcyjnej, później i organicznie, w następstwie rozpętania mocą aktu prawodawczego miljonowej rzeszy bezrolnej, która skutkiem tego stała się cennem zbiorowiskiem siły roboczej, zakwitnął u nas wielki przemysł maszynowy. Jednocześnie też z drugiej strony wysiliła się, również w kierunku produkcji towarowej, wielka i średnia uprawa roli. A punktem zbornym dla wytworów naszego przemysłu i rolnictwa bez różnicy jego kalibru wciąż jest rynek krajowy, wcale nie osamotniony, lecz stanowiący integralną cząstkę wymiany wszechświatowej i wywierającej na nią nacisk bardzo doniosły w następstwa. Kogo raz ten nurt zdradziecki porwie, ten tańczyć musi iście tańcem djabelskim: zręczność i siła przemódz muszą nieudolność i słabość.
Patrzmyż, co się dzieje.
W starciach współzawodniczych ziarna ziemiańskiego na rynkach krajowych z chłopskiem, a z amerykańskiem, indyjskiem, australijskiem i t. p. na rynkach światowych, nieruchome dotąd majątki zaczęły żywo przebiegać z rąk do rąk. To gospodarcze trzęsienie ziemi zburzyło setki tysięcy „cichych“ komórek rodzinnych i przerzuciło je na bruk miejski, pomnażając niemi szeregi różnych warstw społecznych, najwięcej zaś urzędniczą. Chłopska rodzina zachwiała się także w posadach swoich. Przemysł kobiecy, tak pochłaniający swą wytwórczynię, o ile napotkał przyjazne warunki rozwoju, urósł w zyskowe źródło zarobku, o ile zaś nie mógł sprostać potędze wielkiego przemysłu, zniknął bezpowrotnie. Okazało się chłopu zbyt kosztownem odziewać się w samodział, kożuchy i płótno wyrobu domowego, od kiedy Łódź z Białymstokiem i t. d., taniemi tkaninami, a wielcy przedsiębiorcy wytworami kuśmierskiemi nawodnili jarmarki mało-miasteczkowe. Prastare krosna i kołowrotki ustąpiły miejsca tkalniom i przędzalniom parowym. Żarna i stępa także przestały więzić w domu kobietę, odkiedy przekupki jarmarczne zaczęły sprzedawać po cenach dość przystępnych t. zw. „legominy“ i mąki z młynów parowych lub wiatraków, kierowanych ręką męską. Tu i owdzie w okolicach podmiejskich nawet dzieża zamienia się w szaflik na pomyje dla trzody chlewnej i krów, od kiedy tuczenie wieprzów, wyrabianie nabiału i uprawa warzyw na potrzeby miasta rozwinęły się w korzystniejsze gospodarstwo kobiece, niżeli wypiekanie chleba prostackiego, który wybornie dziś zastępują piekarnie parowe pieczywem nierównie delikatniejszem. Zresztą zboże hoduje się także wyłącznie na sprzedaż, dla pokrycia ciężarów publicznych i długów lichwiarskich. Ku ostatecznemu utrapieniu sielankowych obrońców starodawnej roli kobiet, maszyna wielkiego przemysłu nietylko zdruzgotała krosna i kołowrotek, ale ręce obsługujące je dotąd wprzęgła do warsztatów przędzalniczo-tkackich. Co gorsza, ręce te, okrzyczane za nieudolniejsze i mniej wydajne od męskich, okazały się dla celów wielkiej produkcji maszynowej daleko pożądańszemi. Fabryki Łodzi, Tomaszowa, Pabjanic, Żyrardowa i Zgierza zatrudniają obecnie prawie tyle kobiet, co i mężczyzn. Istnieje w kraju naszym prócz tkacko-przędzalnianego, wiele innych jeszcze gałęzi przemysłu, gdzie praca kobiet znalazła lub wciąż znajduje szerokie zastosowanie. Dość nadmienić ceglarstwo, roboty budowlane i t. p., gdzie siła robocza niespecjalna kobiet, dostarczana przez włościaństwo upadające, jest bardzo poszukiwaną.
A kobiety klasy średniej niemajętnej, w znacznej swej części stanowiącej żywioł zrujnowanych ziemian i małomieszczan (córek majstrów, średnich kupców)? One także musiały wkroczyć do królestwa mężczyzny, stanąć na jego polach zarobkowych. Pod tym względem dokonały one szerokiego podboju. Telefonja, telegrafja, buchalterja, pedagogja, medycyna, a nawet piśmiennictwo i sztuka należą już u nas do posterunków dawno przez nie zdobytych.
Ma się rozumieć, że wobec tego nie może już dziś być mowy o powrocie naszych kobiet do dawnego trybu życia, jakkolwiek mocno to byłoby pożądanem przez niejednego filistra. Nowe siły społeczne, raz je wyrwawszy z ciasnoty ogniska domowego, poprowadzą je po drodze dalszego wyzwolenia. Ale ono stanie się całkowitem nie wcześniej, aż kwestja społeczna, której „sprawa kobieca“ jest tylko cząstką organiczną, zostanie rozwiązaną, nie w myśl wstecznictwa, usiłującego odwrócić lub powstrzymać logiczny bieg dziejów, lecz w myśl postępu socjologicznego, który pcha ludzkość ku ideałowi największej sprawiedliwości, zapewniającej jednostce ludzkiej na ziemi najszerszy, najpełniejszy rozwój ducha.

Warszawa.Zygmunt Atanazy Pietkiewicz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Anastazy Pietkiewicz.