Nieszczęścia najszczęśliwszego męża/Zaprosiny

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Nieszczęścia najszczęśliwszego męża
Podtytuł Zaprosiny
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZAPROSINY.

Dziś śpiewa nowa śpiewaczka, pani Biller; dziś tańcuje panna Miller. — „Panie Telembecki, idź Waćpan, kup nam bilet do loży.“ — Wrócił wkrótce zadyszany Telembecki z oświadczeniem, iż wprawdzie jest jeszcze trzy bilety do wzięcia, ale cena podwyższona na dwa dukaty, przeto musiał wrócić zapytać się pana, czy każe tak wiele zapłacić. „To już przepadło! nie będziemy na teatrze, zawołała na pół z płaczem Amalja.“ — Ale dla czegóż zapytał Astolf, i zwracając mowę do Telembeckiego: idź Waćpan jak najspieszniéj... Nim on dojdzie, przerwie Amalja, biletu nie będzie. — A więc sam pójdę, rzekł Astolf, wziął płaszcz, kapelusz, zleciał ze schodów i pobiegł daléj.
Nie mylne było przeczucie Amalji: Astolf już żadnego miejsca nie zastał w kasie, ale spostrzegłszy stojącego lokaja, z ogromnie szerokim galonem u kołnierza i w lekkich nankinowych pantalonikach, trzymającego jeszcze w ręku ostatni bilet, przyszła mu myśl szczęśliwa wejść z tymże w układy, co téż za pomocą trzeciego dukata jak najlepiéj wykonał. Uśmiech więc tryumfalny w twarzy śpieszy zaspokoić kochaną Amalję; gdy przy rogu jezuickiego kościoła spotyka Alfreda, Emila, i kilku z młodzieży, którzy go ledwie nie codzień zaszczycali swojemi odwiedzinami; nie może wymówić się, jako najlepszym przyjaciołom, ceniącym aż nadto, każdą z nim przepędzoną chwilą i idzie z nimi... gdzie? — na ostrygi. Po ostrygach puknął szampan — pieniły się kieliszki — butelki mijały. Już rozmowa głośna — już Astolf wspomina kawalerskie czasy — już oświadczenia przyjaźni hucznie się wzmagają — już i łza rozczulenia, zabłysnąwszy w oku rozbryzgnęła się nie jedna na marmurowym stoliku, i złączyła się wilgotnym kręgiem, wyciskiem smutnego kieliszka. „Kochajmy się!“ brzękły kieliszki i już próżne. — „Niech żyje przyjaźń!“ Duszkiem spełnione. — „Niech żyje Astolf!“ zawołał Alfred i do dźwięku szkła, do głosów podniesionych na najwyższy stopień, chcąc jeszcze coś piękniejszego dodać: rznął butelką o ścianę, lecz nie pewna ręka, nie pewnie rzut wykonała i byłby Astolf w łeb dostał, gdyby się nie był przypadkiem w przeciwną stronę pochylił. Na tyle uprzejmości, nie mógł Astolf zostać obojętnym; i ze łzawém okiem, wśród tysiącznych uściśnień, wszystkich na obiad na dzień jutrzejszy do siebie zaprosił, co téż mu hucznie i solennie przyrzeczono. Prosząc zaś, aby go nie wstrzymywano, bo jak najśpieszniéj idzie do Malci, potknął się na wyciągniętych nogach Emila, i w cudzym kapeluszu wyszedł na ulicę. Spojrzał w górę chcąc na ratuszowej wieży zobaczyć godzinę: kichnął jakiéjś przechodzącéj babie w samo ucho — która go za to brzydkim zelżyła wyrazem — lecz nie tylko zegara, ale i wieży nie mógł zobaczyć stąd wnosząc iż pił za wiele, bał się i kroku daléj postąpić; gdy chrapliwy głos poczciwego Telembeckiego, którego doświadczenie na pierwszy rzut oka, odgadnęło stan pana, dał się słyszeć w samą porę:
— Niech się pan na mnie oprze.
— Mój Telembesiu, powiedz mi, widzisz ty wieżę?
— Nie panie.
— A dla czego ty wieży nie widzisz, mój Telembesiu?
— Bo wieży niema.
— A gdzież jest wieża?
— Zawaliła się panie.
— Szkoda Telembesiu; wielka szkoda; wieża się zawaliła; nie wiem która godzina; jedenasta jest?
— Już po trzeciéj. Pani niespokojna czeka z obiadem.
— Djable ślisko; a komu to dzwonią Telembesiu?
— To sanki fijakrowskie.
— Jabym jechał Telembesiu.
Przyjechał Astolf do domu, spotkał na schodach Amalją dopytującą się co się stało; ale dążność ku kanapie najukochańszego męża, zaspokoiła ją w krótce, lubo wcale nie ucieszyła.
Wybiła szósta — Astolf śpi. Amalja coraz nie spokojniejsza, zapewne o zdrowie męża; pierwszy raz była szczerze na niego rozgniewana, zapewne że się nie szanuje. I kiedy panna Piotrowska weszła spytać się, jaki kapelusz pani weźmie dziś na teatr, nic jéj nie odpowiedziała, ale kazawszy wynieść świéce do drugiego pokoju, zasiadła w kącie sofy; (bo któż się dąsa przy świécy i nie w kącie?) i przedsięwzięła cały tam wieczór przepędzić. Bije wpół do siódméj — chustka przy oczach. Bije trzy kwadranse — „To nie do zniesienia! Żebym choć wiedziała, że pewnie w domu zostanę!“ zawołała nieszczęśliwa żona, i znalazła się na środku pokoju; ale w ten moment ziewnięcie Astolfa, jakby ją pchnęło w dopiero co porzucony kącik. Podparła się na ręku i wszelkiéj siły nad sobą wezwała, by się okazać jak najobojętniejszą, jeżeli po ziewnięciu nastąpi zupełne obudzenie; o czém wkrótce mogla się przekonać, słysząc w trzecim pokoju: „Jest tam kto! — daj szklankę wody — która godzina? — gdzie pani? — Malciu!“ — żadnej odpowiedzi — Malciu! — odkrząknąwszy powtórzył Astolf. — Hm, dość ciche, ale wcale nie obojętne było odpowiedzią na to drugie zawołanie. „Malciu, już czas do teatru, mamy bilet.“ Malcia zerwała się prędko, lecz jeszcze prędzéj usiadła; gdyż po usuniętéj niespokojności szybko gniew górę bierze na sprawcę téjże. Wszedł Astolf — fontaź chustki przy uchu, kołnierzyk wyżéj nosa — z świecą w ręku; opowiadał swoje zdarzenie, lecz postrzegł w krótce, iż kreślenie humorystyczne jego wypadków, nie najlepiéj było przyjęte; musiał uniewinniać się, na końcu po tysiąc razy przeprosić, nim skłonił Amalję by na teatr jechała, czego z razu żadnym sposobem nie chciała. „Dziwna rzecz, mówił później do siebie, usiłując trafić do rękawa, który mu Daniel jak najzręczniéj nadstawiał — dziwna rzecz, gniewała się — jednak dla niéj poszedłem po bilet, dla niéj... westchnął i włożył na głowę przestrony kapelusz.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.