[544]NIEWOLA.
PROLOG.
W dwa półkręgi przeciwznaczne
Niech dwa chóry mię opaszą —
Dla obydwu śpiewać zacznę,
Aż się zwiodą, skrzyżą, spaszą...
Potem wirem, tokiem, prądem
Dalej w prądy, toki, wiry —
Szałem, sądem i rozsądem
Gwiazdy z nieba, z ziemi żwiry...
Potem całoczłowieczością,
Potem całonarodowiem,
Półboskością, bo mdłością,
Aż gdzie kończy się wszechzdrowiem,
Gdzie zaczyna — nadśmiertnością,
Aż — gdzie zawiem — nie dopowiem!!
*
Was — co tęsknić nie umiecie,
Was, co sercem, okiem, dłonią
Stanowicie dziś na świecie —
I was, których tchnienia gonią
W pozateraz, w pozalecie —
Półkręgami chórów dwoma
Rozeznacza, choć nie wiecie,
Kto? — i radzi sobie w świecie
Nie to świecka, nadwidoma.
Więc wam, których duszą oczy,
Dziś wiecznością, a ruch życiem,
Gdy orzeknę, że was stoczy
Czas, to przecież wzruszę gniciem!....
A wam, których okiem dusza,
Wieczność dniem i ruchem życie,
Wam gdy wspomnę, co przymusza,
Co w śmierć, w ono nadużycie
[545]
Niedowolnem prawem skuszą,
To z nadświata w świat zbłądzicie!...
Rozpocząłem z śmierci progu,
Bo mi ona siostrą w Bogu...
Bo mi ona ręki cieniem,
Skoro w słońca patrzę tarczę,
A wzrok stapia się z promieniem,
I już wątpię, czy wystarczę,
I już wątpię, czy sumieniem
Wszechsumienia nie obarczę
I — już wątpię...
A w zwątpieniu —
Śmierć przyzywam po imieniu
I jej włosa owian krepą,
Jak z przepaską napół ślepą —
Lub, jak w wielkiem ołzawieniu,
Przez brylantu patrzę kraty —
Niedolotek, choć skrzydlaty,
I przewolny, choć w więzieniu...
Śmierć mi rytmem w nieskończeniu,
Wszczęciem słowa, co nad słowa,
I językiem, w podniebieniu
Gwiazd, piejącym: O Jehowa...
Aż sprzeczności gdzie rozsnowa
W harmonijnem zjednoczeniu,
Aż gdzie ani dnia, ni cieniu!
I.
Pytaniem pierwszem dla mnie: co niewola?
Iż niedość płaszczyć się pod głazu bryłą,
Duchowi bluźniąc, że to ludzka dola,
A choćby nawet tobie łatwem było,
To nie sam jesteś...
Rodzisz pod mogiłą,
Więc niewolników drugie pokolenie,
Na poojczyste zakląwszy westchnienie,
Myślisz, że zdoła o psalmie pokutnym,
O zrozpaczeniu żyć niemęsko smutném?
Do czasu jedni pościć będą pieśnią,
Drudzy zamarzą się i w mgły roześnią,
Inni utoną w śmierci oceanie,
Ci w Sybir pójdą, owi na wygnanie,
A owi... Do tych mówię:
Kto zostanie,
Niech już nad grobem ojczyzny nie płacze,
Lecz niech uważa głaz, pytając w duchu,
Gdzie stopy wryję? Dłońmi jak zahaczę?...
Iż coraz ciaśniej przyjdzie gnić w łańcuchu —
A skoro pierwsze, szronem już pokryte,
Na drugie, bólem pokolenie zryte,
Z niezrozumieniem patrzeć będzie chłodnem,
Jużci i trzecie nadbieży przebite —
To, choćby którym grób stał się wygodnym,
Drudzy im skłócić przyjdą nawet sny te[1].
Więc pytam ciebie, prostem pytam słowem,
Czy wiesz (acz cierpisz), co to jest niewola?
Skąd ona, pokąd jest ona narowem,
A pokąd kresem lub granicą pola,
I koniecznością tak nieodcofniętą.
Jak śmierć, co każdą nić rwie napoczętą?
Jeśli-bo z siebie wyrzucisz niewolę,
Ile narowem w krew się jej zaniosło,
A ile prawem, zwierającem wolę,
Jeśli jej tyle przyjmiesz, jak rzemiosło —
Zrobiłeś wiele, wiele, bracie miły,
W tych katakumbach tej polskiej mogiły.
Niewola — jest to formy postawienie
Na miejsce celu. — Oto uciśnienie...
Poczęty jestem: wiem, że skończyć muszę,
Ile formalną tu bywam osobą,
Więc i nie czekam, aż mi wezmą duszę,
Lecz duchem formę z każdą niszczę dobą —
Unadforemniam się i palę ciało,
By, jako mirra, w woń się rozleciało,
Przez pot, co trudom zacnym towarzyszy,
Przez łzy lub czynne cierpienia w zaciszy,
Częstokroć przez krew, dla celu wylaną;
Tak, że nareszcie śmierć, ta form mistrzyni,
Gdy przyjdzie, dusza będzie rozebraną
I rzuci resztę szat do czarnej skrzyni.
To niegdyś Sokrat dowodząc Atenie,
Nie umarł... skończył tylko dowodzenie.
Bo wolność — jest to celem przetrawienie
Doczesnej formy. Oto wyzwolenie!...
Lecz tobie w Rosji, bracie Słowianinie,
Cezarską formę przynieśli z Zachodu
I na rodzimej postawiono gminie,
Tak, że cesarstwo masz, nie masz narodu!
A tobie, Czechu i bracie Rusinie,
Cezarską formę przynieśli z południa,
[546]
Co czeskich, ruskich, gdy napotka w gminie,
Bierze i sobie na carskich przeludnia —
A ciebie, ciebie, Polsko, formy trzema
Przykryto, Bogu kłamiąc, jako Kain,
Iż życia więcej pod formami niema,
Że się zapadły i obszary krain — —
Ale Bóg spyta — On, co sam jest celem
I życiem — kto tu pustych form czcicielem?
Niejeden do was faryzeusz rzecze:
«Bezformalnego niema nic, niestety!»
Tak, lecz «niestety», więc już formie przeczę,
Więc chcę, by środkiem była mi do mety,
Więc jej używam ja, nie mnie używa;
Więc poco cel mój, Boga, mi zakrywa?
A Bóg mój żywot jest i zmartwychwstanie,
I to jest wszystek cel, choć przez konanie.
Wiem, że i naród formy miewa różne,
Jak człowiek szaty świetne i podróżne,
Lecz wiem, że, formę gdy zdejmiesz z narodu,
To jeszcze będzie walczył wieki całe
O te, co w życiu ma, formy dostałe —
A wiem, że, cesarz gdy bezdzietnie skona,
Cała historja cesarstwa skończona!
Że i minister czasem lub wikary
Cesarstwo z sobą wywleka na mary...
Bo jest to forma tylko, co używa,
Śmiertelną będąc, życiem żyjąc obcem,
Gdy ja chcę formy użyć, jak ogniwa
W łańcuchu dziejów, lub granicy z kopcem;
Gdy ja, co wolno mi, chcę wiedzieć pierwéj,
By, co nie wolnem, na boku zostało
Jako wyjątek, jak konieczność przerwy,
Jak ta osobność, którą zowią: ciało.
Duchem ja idę przez ciała foremność,
Bo tylko względem światła bywa ciemność —
Lecz światło nie jest względnym cieniu brakiem.
Nie-Moskal nie jest już przeto Polakiem —
I nie chcę, abym, co nie wolno, wiedział,
By to, co wolno, wyjątkiem zostało[2];
U mnie jest wolność grunt — niewola przedział,
U mnie duch treść jest, pozorem jest ciało.
————————————
Kobieto, która z harmonijnem łkaniem
Przed Matki Boskiej klękasz malowaniem,
Co starła węża głowę bosą nogą,
Małżeństwa formy nie uznawszy celem,
Lecz jako środek, by żyć z przyjacielem,
Jako konieczny dla świata wyjątek, B
rudnego ciągłą rzezią niewiniątek —
Kobieto dobra, miałażbyś ty czoło
Nie dla miłości iść przed ołtarz Pana —
Lecz od małżeństwa, przez zawrotne koło,
Jak niewolnica wlekąc się sprzedana,
Wciąż na niewolę narzekać ojczyzny,
A dzieci uczyć — czego? — tej zgnilizny!...
Gdy zasnął Adam, w sobie miał już żonę,
Nie tę lub ową, poza nim stworzoną,
Lecz jako żebro sercu jego bliską,
Miał ją — a Bóg jej dał byt i nazwisko.
Przeto, nieprawość popełniając prawą[3],
Porzuci ona własną matkę łzawą
[547]
I przed ołtarzem stanie z ulubionym
Po nierozdzielność tego, co złączoném.
Niejeden powie faryzeusz na to:
«Człek rzadki może być mędrcem, jak Plato,
Jest doskonałość nad siły ziemiana...»[4]
Uznam to, owszem, i dlatego właśnie
Ludzka ułomność nie ma być wzniecana,
Iż sama wznieca się — i sama gaśnie —
Z kościołem walki nie pocznę ja karléj,
Ni chcę familji roznieporządnienia,
Lecz radbym tylko, by inaczej marli,
Jak mrą — lecz, szerzej rozdawszy sklepienia,
Pragnąłbym wolnych jasne widzieć czoła,
Bo sporo-ć jeszcze jest dni i przestrzeni
Od najczystszego z zwierząt do anioła,
I niedość ziewać tu, w wielkiej tej sieni!
O Jezu, Jezu! Ty, któryś z proroków
Ani z zakonu i słowa nie zmienił,
Tylkoś je, nakształt chmur, nakształt obłoków,
Promieńmi słońca wolności zrumienił —
Prawdziwy Boże i człeku prawdziwy,
Który cesarstwo cesarstw tego świata
Umiałeś spożyć gałązką oliwy —
Ty pobłogosław nam w poddaństwie kata.
Niech niewolniki nie będziem ludzkiemi,
Bo wolność tam jest, gdzie duch Pański czuwa.
Niech, jako Fidjasz, ideały z ziemi
Tworzym, nie ziemia piersi nam opsuwa,
Bałwany czyniąc i tak kupcząc niemi,
Że nie zostanie miejsca dla człowieka,
Że nie zostanie dla człowieka ziemi,
Choćby wyciągał dłoń po ostrze ćwieka!
II.
Pytaniem drugiem u mnie: skąd niewola?
Wroga mojego znać chciałbym do głębi;
Skąd, gdzie, dlaczego łańcuchem okolą
Moją szlachetną pierś? Czemu krew ziębi?
Więc badam w sobie dwa pierwiastki różne,
Ten, co widzialny, ów, co niewidzialny,
Jakby zwaśnione z sobą dwa podróżne
Woddali jednał cel jeden — moralny.
A potem siebie, tak niewolonego,
Znów między znaném widzę a nieznaném,
Między «skąd idę?» a «idę do czego?»
W sobie i w dziejach ja ukrzyżowanym!
——————————
I żal mi bardzo was, o postępowi,
Którzy zniweczyć przeszłość chcecie całą,
By łatwiej było, lecz jako żółwiowi,
Orzec: «Tak wiele już ubiegłem z chwałą».
Tylko że, aby drogę mierzyć przyszłą,
Trzeba-ć koniecznie pomnieć, skąd się wyszło!
I żal mi, żal mi was, o opieszali,
Którzy zniweczyć przyszłość chcecie całą.
Podczas gdy wasza przeszłość w was, bo ciało,
Przyszłością waszą, duchem, wciąż się pali,
Podczas gdy zwierzchnia część rozpierzcha w strugi
Pod tym wewnętrznym ogniem onej drugiéj —
I żal mi jeszcze tych, którzy się dziwią,
Że, chociaż formę tak i tak wykrzywią,
Frygijską czapkę[5] na drzewie zawieszą,
Lilije z tarczy odrzucą herbowéj,
Czapkę znów odjąć z gałęzi pośpieszą,
Zasadzić lilje lub krzew jaki nowy.
Nietrzeźwiej z formą w osobie człowieka
Pytagorejscy czynili bigoci[6],
Umyślnie ślepnąc, by weschła powieka,
Widoku róży próżna lub stokroci,
Wolniejsze marzeń kwiatom dała pole,
A duch, przez formy szczerb, czuł szerszą wolę.
Lecz inna — zewnątrz, przez podarte ciało,
Przez nerwów siatkę kusić myśl człowieka,
Co już u Drujdów[7], u Indów się działo[8],
A inna — skoro duch formy te zwleka,
I wyskrzydłowia się, jak orlę z gniazda,
I wyobłacza się, jak z chmury gwiazda,
I coraz jaśniej wie, gdzie, naco czeka.
W człeka istocie niewola jest z ciała,
[548]
Skoro je za cel duch postawi sobie,
W narodzie z formy, choćby doskonała,
Choćby to była z form przednia na globie,
Jeśli się celem, nie zaś środkiem stała.
III.
Pytaniem trzeciem u mnie, jak daleko
W wolności trudach naród mój przestawa,
Trumienne pokąd już dźwignięte wieko,
Bym znał, co mogę lub na co nie stawa,
Bym, wiedząc, co jest słuszne, co niesłuszne,
W oczekiwanie nie upadł bezduszne.
Naród, że cierpi, więc nie jest ideją,
Lecz jest wcieleniem żywém, organiczném,
Istotą rzeczy. Czuć ją, poznać chcę ją...
I oto z starym światem politycznym
Już od kolebki do boju powstawam,
Gdyż rzekł: «Narody tworzę, bo wykrawam».
Gdyż, jako życia twórca. Bóg, powiedział:
I ukaranym ma być w dumie swojej,
Chociażby nie wiem jak wysoko siedział,
W bronzowej choćby stał, jak Goljat, zbroi;
Mówię, że kamień polny będzie wiedział,
Kędy się czaszki doszukać Goljata,
Niźli sam kata miecz kark zwab kata.
Bo naród cierpi, więc nie jest ideją,
Jedno wcieleniem żywém, organiczném,
Istotą rzeczy — Uczuć, poznać chcę ją,
Uzacnić ją chcę bytem politycznym,
A bytem formy tej, którą zasłużył,
By nie kształt jego, lecz on kształtu użył,
By, mówię, wolnym był, nie służył ciału,
Przez stopnie idąc form — do ideału.
O polityczni męże, ludzie stanu,
Praktyczne głowy... wierszem do was mówię,
Jak Ezop swemu wielmożnemu panu —
I pytam: czemu cierpią narodowie?
Kto są, że cierpią... bo-ć nieorganiczni
Nie cierpią — lecz są, jako wy, praktyczni — —
Lub precz odejdźcie! — Nie rzekę i słowa
Zstępując w limby wielkiego narodu,
Krzywą wam stała się najprostsza mowa,
Bez epopei wam i bez rapsodu,
Cezarskim, formy pustej niewolnikom,
I wam, formalnej wolności sprawnikom.
Do limbów ludu wielkiego sam schodzę
Bez pancernego dotąd towarzysza,
Bez Wirgilego z pochodnią na drodze —
Jęk tylko przy mnie — płacz się nie ucisza,
Mogiły tylko — gdzieś wichrami rwane,
Gdzieś bez rycerzy konie rozbiegane...
Czasem wygnańców bladych twarze blade
I łez niewieścich rosę krótkotrwałą
Widzę — lub głupstwo czerstwe, jak dryjadę[9]
Rumianą, w pląsach, w chichotaniu całą —
I czczość... a wyżej, nad owym chaosem,
Kometę sądu, z okrwawionym włosem.
(NARÓD).
Bo naród cierpi!... więc jest organizmem
(Choćby mu formy obce narzucono)
W posadzie swojej, on patryjotyzmem,
Więc on miłością, więc tą bytu stroną,
Która jest wiecznym przeciwformalizmem —
A jako w człeku duch odmienia ciało,
By mu dowoli się rozduchowniało,
Ku ostatniemu formy zaprzeczeniu
Przez śmierć; — a jako naród, carstwem kryty,
Choć najbezbożniej przyrwany w korzeniu,
Będzie się przez grób wydzierał w błękity;
Tak — jeszcze w sobie on z rzeczpospolitéj
(Która niecierpi form) i z form się składa,
A te niż władną nim on niemi włada —
A iż się składa z rzeczypospolitéj,
Co form nie znosi, i z tych form czasowych,
Więc z rzeczy sobie przeciwnych jest z wity —
Przeciwnych póty, pókąd współruchowych[10].
Skąd, jeśli pytasz o formę rządową,
Przeciwformalnej strony o to pytaj.
Co duchem — w drugiej, co osobą, czytaj,
Będziesz uczucie miał w pogodzie z głową —
W pogodzie, to jest, w wolnem zaprzeczaniu
Przez umartwienia ku zmartwychpowstaniu.
[549]
Forma bo każda treści jest martwiącej,
Koniecznej, wszakże urzeczowniającej...
(GMINA).
Więc myślą twoją, bracie Słowianinie,
O ludziach wolnych gmina gada gminie,
I posły sobie ma z republikanów,
Co wedle ducha są bezformularni —
Faworem[11] rzeszy i faworem panów
Gardzący, prawdzie wewnętrznej ofiarni.
Gmina też innych nie wyznacza z tłumu,
Nie rozumiejąc innego rozumu —
Ci zaś są praktyk nie bardzo świadomi,
Ale praktyczność z nich jedynie żywa,
Bo oni, duchem prąc, jako cięciwa,
Niepokonalnie w przyszłość są ruchomi.
Ci, jeśli formę mają postanowić,
Muszą się oraz i zbezpostępowić,
Z duchowych, mówię, praw ustąpić nieco;
Więc przyobleką się w kształty niepewne,
Które się lada ruszeniem rozlecą...
Rzeczy te oni z gruntu lekceważą;
Grunt ich jest postęp — stąd ani człowieka,
Ani ci formy wyraźnie pokażą;
Stałego u nich nic, zmian wszystko czeka!
Czeka — a pędzi...
...Kto jest dobrej wiary,
Ten już zrozumiał, że bezwarunkowo
Onym to pędom czekania bez miary
Nie można sprawę rzucać narodową,
I że duch formy nie chce, ani człeka;
Więc niech obiera duch — — reszty niech czeka.
(RÓD).
Narodzie! Rody czcij (ile są z ducha),
Ty, coś jest także wielkim rodem rodów!
Ród nie jest tylko forma czcza i sucha,
Ale miłości zdrój i tęcza płodów.
Duch — który, nieraz przesłonion wiekami,
Gruzami wieżyc przywalon sto razy,
Odwezwie zczasem: «Znów my — i ciż sami!...
Gdzież sławy nasze?... Gdzie, ach, nasze zmazy?»[12]
Tak był Zawisza, jeszcze stąd, po wiekach,
Na nieprzyjaciół samotrzeć godzący,
Tak jest niejeden i dziś, w matek mlekach
Błędne lub zacne dziadów słodkossący...
Bo, póki ród się handlarstwem posagów
Nie przeposaży na zagon szparagów,
Póty jak kręty slup, ołtarz zdobiący,
Póty jak wonna gromnica się pali,
Albo jak włóczni żerdź z płomieniem stali.
Więc, jeśli gmina (ród demokratyczny
Społeczny) w własnej cel ma formie swojéj,
A przeto stan z niej żywi się praktyczny,
I szpieg, i żandarm, co u bramy stoi,
To ród — (ta wzamian historyczna gmina) —
Iż poza sobą cel ma w duchu rodu,
Ustawne z formą carstwa boje wszczyna;
On na wygnaniu blednieć idzie z głodu,
Albo przy taczkach kona na Syberji,
Lub się przeradza w służalczej liberji...
Gminy więc swymi niech republikany
Wybiorą rodów (z ducha znanych) duchy;
Z tych jeden wstanie najpoczciwiej znany,
A z tego — mąż się sam[13], jako z pieluchy,
Najsamowładniej wywinie — i będzie
Bolesławowski miał duch w swym urzędzie.
Korony jemu rzymskie państwo nie da,
Ale ją włoży sobie sam na czoło,
Z ducha narodu w sejmu wszedłszy koło
I w kościół, co więc oleju nic przeda!...
Stąd gminy wolne kształci się sumienie
I mężów, ogień czczących postępowy,
Stąd pilne rodów o sobie baczenie,
Stąd wolnym kościół od świeckiej podmowy,
Nie zaś wolności tłoczącym nasiona...
Stąd i naczelny syn rzeczpospolitéj
Niehamowane czującym ramiona:
Stąd i bezczelny szał w gruncie pobity.
[550]
Ten — (mniemam) cierpi organizm w narodzie,
Lecz czyli formy wolniejszej już dożył[14]
Czy w gminie prostość, czy uczciwość w rodzie
Na wadze myśli ogólnej położył?
Czy, owszem marzeń kołysań litanja,
Za lada czasów woli pędzać manją,
Wszechdojrzałości oczekując ludów —
Albo łych ziemskich cudów: rewolucji.
Albo niebieskich rewolucyj: cudów?...
To czytelnika zostawiam solucji...[15]
Żadne bo pióro w osobności swojej
Ostatecznego wyrzec nic nic zdoła —
2adcn bo śpiewak, co na chmurze stoi,
Choćby żaglowem skrzydłem wiał anioła,
Nie zrzuca z niebios prawd, lecz o nie woła!
A czas jest — czas jest — sny się na nas niosą
Różane, łzawa przetykane rosą,
Sny miękkie — kajdan płód — gdy jaw straszliwy,
Gdy prawda, nogą cierń depcąca bosą.
Może już spyta: «Czemuś nieszczęśliwy?!»
Wierzę, że naród trwa, bo cierpi noże;
Wiem, że organizm tylko krew lać może —
Wierzę, iż główną przeto powinnością
Znać ów organizm, krzepić go miłością —
Że, aby pomóc bólem złożonemu,
Nie dość organizm lepszy wyśnić jemu,
Ucząc, iż będzie duchem, jak spróchnieje,
Lecz rany zamknąć, życia wlać nadzieję —
Wierzę, że miłość nie wtłacza ideję,
Lecz że ją wciela i sama boleje —
Wierzę, iż celem jest wszechdoskonałość
Przez wykonania stopniowe po całość —
Wierzę, że ludom, gdy nie postąpienie,
Lecz dostąpienie hasłem ostateczne,
Tytańskie[16] na pierś wracają kamienie:
Takie ich ruchy są bezwiednie wsteczne —
I — że wolności rozpołowić dwójcę
Jest to znieść walkę, miejsce dając bójce —
I że, gdy wolność postępu w osobie
Na rzecz postępu w historji zaprzeczysz.
Wielki ci stanic mąż na woli grobie,
Pytając: «Czemu to ducha kaleczysz?...
Ktoś jest, człowieku marny?» — a ty jemu:
— Jam Brutus, chcę cię zgnieść, choć nie wiem, czemu!
Wierzę, iż postęp w historji gdy zgładzę
Na rzecz postępu w osobie człowieka,
Odwlekę wolność, ojczyznę przesadzę
I będę cieszył się, że sprawa czeka —
Lecz aniołowie z umarłych popiołu
Na mój czy wstaną głos — zasiąść do stołu!?
——————————
Wierzę, iż w błędzie są owi krytycy,
Którzy mnie rają dziś okrzętność wiersza;
Na rynku owszem albo na ulicy
Radzę im czytać to... iż jest rzecz pierwsza!
— Szczęśni!... W ogrojcach u Bogarodzicy.
Gdzie lilje złotym wiatrem się kołyszą,
Przejrzystsze formy znajdą i opiszą.
Nie gnani będąc siarką błyskawicy...
Dziś — nad otchłanią mar, wiejącą mgłami,
Nad piramidy studnią cembrowaną
Kośćmi białemi, bluszczu sztandarami.
Stojąc, zapuszczam lampę, choć glinianą:
Powietrze badam błędnem światła trwaniem,
Jak człek, co, w otchłań nim stąpi nieznaną,
Dreszcz zrzuca pierwej z ramion — przeżegnaniem.
[551]
ARCHITA.
Geometrycznej nieświadom nauki
Widziałem prosty lud, kładący bruki,
I, jako kamień jedna się z kamieniem.
Baczyłem, stojąc pod filarów cieniem —
Aż żal mi było bezwiedności gminu,
Mimo że wieczną on jest wagą czynu!...
Więc, geometrji myślane promienie
(Rzeknę) gdy z głazem złączę i ożenię,
Sferyczność[19] w drzewie wykluwszy toporem,
Siłami ramion pchnę bronzowe walce,
Promienne jeśli kołom natknę palce...
To — któż wie...
PLATO.
Boskie zmysłowiąc obrysy[20],
Archito, koturn rzucisz za kulisy,
Języka lotność niebieskiego zgrubisz[21],
Więc filozofję, Grecję może zgubisz...
ARCHITA.
O Plato! Padam przed prawdy bezkońcem
I nieraz, myśli z drzewa ciosąc, płaczę,
Tak wielce wszystko przesiąkłe jest słońcem,
Któremu nie ty, ni ja biegów znaczę;
Dlatego świętych nie zniżę arkanów[22]
Ani ojczyzny krągłą tarcz wyszczerbię,
Owszem: z tych, które rażą cię dziś, planów,
Z kres tych na Grecji idealnym herbie,
Z liczebnych równań w sił zmienionych dźwignie
(Lubo promienność uroku w nich stygnie),
Któż wie — powtarzam — czy lud, w sobie drobny,
Bezsilny ciałem, jak wyspa osobny,
Sykulów[23], mówię, naprzykład, siedziba[24]
Tą siły ramion zmnożywszy nauką,
Nie zdoła bronić się, jak morska ryba?...
PLATO.
Przyjdzie i tobie dzień zwycięstwa, sztuko!...
|