Dzieła Cyprjana Norwida/Rozprawy wierszem i prozą/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Rozprawy wierszem i prozą
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZPRAWY WIERSZEM I PROZĄ
PIEŚNI SPOŁECZNEJ CZTERY STRON
Jeżeli-że cię zapomnę, o Jerozalemie,
niech zapomni sama siebie prawica moja.
Psalm CXXXII.
I.
RÓWNOŚĆ, WOLNOŚĆ, BRATERSTWO.

W twoje chóry, pieśni nasza,
Czegoż-bo nie wplecie?
Od ołtarza do pałasza
Wszystko, co na świecie...

Z ciebie, z ciebie powyrasta
Nowy lud — i miasta...

Ty przelecisz granic straże,
Kraty cytadeli,
I zadziwią się mocarze,
Że cię nie widzieli;

I zadziwisz myślicieli,
Że tak skromna szata
I że prządka u kądzieli
Tak wysoko lata.

Zdarłeś piórka do pisania,
Panie Mikołaju[1],
Wzrosną piórka do latania
Po nietwoim kraju;

Tylko z Bogiem i z tą wolą,
Co w łasce u Boga —
A popioły zaswywolą,
Wstrząśnie się podłoga

I ze sklepień podkościelnych,
I z oranej ziemi.
Wielu wstanie nieśmiertelnych
Z szablami jasnemi.

Pierwsi będą od przeszłości,
Od przyszłości drudzy.
Tamci króla jegomości,
Ci królowej słudzy.

Jak kto kocha, tak niech kocha,
Szczęść, mu, Panie Boże!
Równie dobry pług, jak socha,
Jeśli dobrze orze.

Niech bywalcy, co za morzem
Strasznie się zmądrzyli,
Szydzą zdrowi, że dziś orzem,
Jak starcy uczyli.

Z Bogiem, z Bogiem, panie bracie,
Jeszczeć to się zmieni!
Niechno jeden spocznie w chacie,
Drugi się ożeni.

Tylko śmiechu nie odmieniem
Z tych pociesznych swarów,
Co nie warte (z przeproszeniem)
I smyczy ogarów![2]

Tylko zmienim nienawiści.
Cnocie hołd oddamy
I mądrości, co wyczyści
Po łańcuchach plamy.

Po łańcuchach cytadeli,
Co aż serce toczą,
I tych, cośmy nie widzieli,
Że są, ale tłoczą.

I tych w prawo, i tych w lewo,
I tych od zachodu,
Gdzie jest pono wolne drzewo.
Ale człek mrze z głodu.

Wolność w Polsce będzie inna,
Nie szlachecko-złota,
Ni słomiana wolność gminna
Od płota do płota,

Ni słowieńsko przepaścista
O tatarskim czynie,
Ni ta, z której kabalista[3]
Śni o gilotynie[4].

Wolność będzie z dobrej woli,
Jak w pieśni rymowej,
Gdzie i z nutą myśl swawoli
I nuta gra słowy.

Każdy Polak z łaski bożej
Swój, a narodowy;
Jeśli albo przez się tworzy
Dla Polski, królowej,

Lub przez Polskę dla jej dzieci
Z wysokości świeci.

Przez się tworzy narodowi,
Kto się doskonali;
A przez naród człowiekowi,
Kto naród ocali.

Lecz ta Polska nieskończona
Przez cel, którym pała;
Więc to tylko dwa ramiona
Świeckiego jej ciała.

Dwa ramiona orła — krzyża —
Co spodem jest z roli.
Górą k’niebu się przybliża
Przez to, co go boli.

A przez rolę czyni wiara,
Bo rzucasz nasienie,
I już Bóg się o nie stara,
By miało korzenie.

A zaś przez się (więc przez życie)
Czyni umiejętność.
Co nadziei ma sowicie,
Nie dba o majętność.

A przez miłość — dobrej woli
Narodu stróżowie,
Co nie z roli, ani z soli,
Lecz z ciernia na głowie.

A przez wiarę tylko w Boga
Równość jego synów,
A przez miłość tylko droga
Do braterstwa czynów.

A przez pewną swych kolei,
Choć wgórę podrywa.
Chrześcijańską moc nadziei
Wolność się zdobywa.

Wolność bowiem to nadzieja,
Zawsze ona wdali;
Zawsze u niej «ja» i «nie-ja»
I zawsze się pali.

Wolność nie jest to dziewica,
Jak marzy pacholę.
Ni płaczliwa pokutnica
W niedostępnym dole.

Wolność nie jest rzecz pędząca,
Jedno pęd pocisku —
Nie osoba kochająca,
Lecz ogień uścisku.

Wolność jest to wszechużycie
Wszechpotęgi bytu;
I dlategoto widzicie,
Że zawsze u szczytu.

A jak słońce, choć w osobie
Swej za światem gore,
Przez wydany kwiat na globie
W rękę jednak biorę —

Tak i wolność społeczeństwa
Słońcem jest duchowém,
Lecz przez kwiaty bezpieczeństwa
Wieńcem narodowym!

Lecz przez wonie onych kwiatów
Modlitwą nauki,
A przez piękność ich szkarłatów
Arcystylem sztuki...
............
Pieśni — pieśni! W twoje chóry
Czegóż-bo nie wplecie?
A twojemi czegóż pióry
Nie rozdasz po świecie?

II.
NIEWOLA.

Niechno które wolność pola
Ozłoci promieniem,
Wraz tem czarniej i niewola
Określa się cieniem.

Niema woli bez niewoli;
Nad ich zespoleniem,
Chce, czy nie chce, wszystko boli
Ciałem lub sumieniem.

Bo, jak Twórca w próżni ciała
Światłość z cieniem różni,
Tak i ludzkość niech oddziała
W ideału próżni.


A w rozdziale tylko prawem
Wolności z niewolą,
Pod balsamu zginą jawem
Sny, co jawnie bolą.

Każdy Polak prawem życia
Swój. — I śmierci kara
Wyrzuconą jest z użycia,
Jak pogan ofiara...

Lecz, kto świętych praw morderca,
Świętość sam utraca
I z wolności się wszechserca
W niewolę powraca —

I przykowan jest do roli,
Jak w carstwie człek rolny —
Tak iż carstwo do niewoli
Pójdzie w Polsce wolnéj...

III.
WŁASNOŚĆ.

Własność nie jest posiadaniem
(Często niewłaściwie),
Lecz społecznem używaniem
Tego, co w nas żywie.

Bo Mikolaj też posiada
Litwę i Koronę,
A jednakże coś w nas gada,
Że to ukradzione.

Posiadaczy praw on strzeże,
Komunistów wiesza,
Tylko, jeśli sam co bierze,
To sam się rozgrzesza

Własność tedy to rzecz inna,
Inna posiadanie —
Pierwsza z rodu już niewinna,
Druga, jak się stanie.

Każdy Polak z łaski bożéj
Swój przez prawo życia,
Więc, gdy przez się co utworzy,
To ma się z użycia.

A jak tylko dobrze ma się,
To przez mienie działa.
Kiedy inni w tymże czasie
Przez się, z potem ciała.

Ci czas mają — ci zaś mienie;
Niechże tedy wpływa,
Kto ma mienie, przez sumienie
Na czasów ogniwa.

Bo, jak czasy złe nastaną,
Wszystkich będzie wina —
Ale pierwej ci powstaną,
Którym idzie ślina.

Gdy zaś zdumi właścicieli,
Że ludzie pochyli
Na ojczyzny się mścicieli
Wyheroicznili,

To zadziwić zdolna wzajem
Tamtych obojętność
I, zerwawszy z obyczajem,
Wpadną na majętność.

I gwałt taki się rozniesie,
Jakiego nie było,
Tak, że drzewo drzewu w lesie
Będzie zazdrościło.

Niema mienia bez sumienia;
Na każdej zagrodzie
Ciążą długi uprawienia
Wolności w narodzie.

Życie z życiem tak graniczy,
Jak zagon z zagoném,
I nad rolą nie rolniczy
Świat jest osiedlonym.

Każdy własność ma takową,
Że chce posiadania.
I za pracą narodową
Lub ziemią ugania.

Kto nie z czasu, ale z mienia
Pan, niech się nie nudzi,
Lecz niech mienie usumienia
Przez naród dla ludzi.

I jest większy, kto posiada,
Jakby nie posiadał,
Niż kto służy u sąsiada,
By sam tylko jadał.

Lecz i taki, co nie może
Innych darzyć mieniem,
Kiedy w duchu się rozmoże,
Nadda poświęceniem.

Bo i przez się (więc przez życie)
Tworzy umiejętność,
Co nadziei ma sowicie,
Nie dba o majętność...
............
Własność tedy to rzecz inna,
Inna posiadanie —
Pierwsza z rodu już niewinna,
Druga, jak się stanie.


Lecz, co stanie się niewinnem,
To ma wiedzę siebie,
A co takiem, bo dziecinnem
Tego wiedza w niebie.

Własność tedy, ta z człowieka,
Co szepce mu w duszy,
Niech się w żądzę nie rozwścieka,
Bo i własność skruszy.

A bez takiej człek własności
Błotem się już stawa
I podlega konieczności,
Jak płynąca lawa.

Zalać może tłum chwilowo,
Lecz nic nie ocali,
I podepczą go nanowo,
Jak będą wracali.

Własność żądzą i szaleństwem
Zniszczyć się jest w stanie,
A zaspanem bezpieczeństwem
Głupie posiadanie.
............
Pieśni, pieśni, — w chóry twoje
Czegóż-bo nie wplecie,
Wszystkie serca niepokoje
I te, co na świecie!

Boże, wiecznych praw artysto,
Jak u Ciebie rządnie,
Nadzmysłowie oczywiste,
Serdeczno-rozsądnie!

Lilja własność ma kwitnięcia
Białemi kielichy,
Ani zajrzy barw książęcia
Tulipanom pychy.

Ani zajrzeć może komu
Taka najpiękniejsza,
Jak chełpliwy dąb z ogromu,
Lub trawka najmniejsza...

IV.
RZECZPOSPOLITA.

Co u zwierząt znakomitem,
To u ludzi krzywość;
I co tobie pospolitem,
Dla mnie osobliwość.

Pospolitych rzeczy zatem
Taka jest różnica,
Jak różnica świata z światem,
Z księżycem księżyca.

Wszędzie pewne prawd nasiona
I kształtów warunki —
Ziemię, ludzi i imiona
Pokrewnią w stosunki.

Tych stosunków spokrewnienie
W treści, co rozkwita
I jak drzewa jest nasienie,
To rzeczpospolita.

I nie spisek, ani zmowa,
Ani sprzysiężenie,
Ani żadna partja nowa,
Lecz wielosumienie.

Rząd jest tylko sprawiedliwość,
Co nieprawem karze;
Gromi nawet nieuczciwość,
Szanuje ołtarze.

Rząd naczyniem jest przedziwnem
Dla rzeczpospolitej,
Co zeń wieńcem się oliwnym
Przelewa w błękity.

Pospolita rzecz jest — — wiecie,
Co rzeczpospolitą?...
Miłość tylko — ta na świecie
Żebraczka niby to.

To, o bracia, a nie jaki
Krój lub chorągiewka,
Albo inne jakie znaki,
Albo jaka śpiewka.

Pieśń to cała i ogromna,
Ziemi śpiewająca,
Jak stworzenie wiekopomna,
Końca nie mająca.

I że miłość, więc dlatego
W tak różne odcienia
Przepokrewnia do jednego
Światów wszechsumienia.

Bo są różne prawd nasiona
I kształtów warunki,
Co grunt, ludzi i imiona
Pokrewnią w stosunki.

Bo i nieme zmarłych słowo
W pomniku lub czynie,
Bo i przeszłość jednakowo
Z przyszłością tam płynie.

I rząd tylko despotyczny,
Co ujednodusza
Prąd miłości różnoliczny,
Taki — to katusza!


Taki tylko, z piekła rodem,
Runąć ma i runie,
A rozleje się przechodem
Swąd po jego trunie[5].

I nierządu przejdzie chwila,
Jak dla doświadczenia,
Czy już miłość się dosila
Do swego dojrzenia.

Pospolita rzecz panowie,
To nie nierządnica,
Lecz w gwiaździstym złotogłowie
Czysta anielica.

Przywiedź króle i mocary,
Żeby z nią mówili,
A zobaczysz, czy tiary[6]
Przed którym uchyli.

Przywiedź katy i szalbierze,
Co nam wolność kradną,
A zobaczysz, czy, jak zwierzę,
Do stóp jej nie padną.

Węże ona zdepce nogą
Liljowej białości,
I przed Panem nieubogo
Zabłyśnie w miłości...

............
............

Panie! — Pieśniom szaty dałem
Takie ubożuchne,
I o sztuce zapomniałem,
We wszechpieniu głuchnę:

Głuchnę, ślepnę — wgórę lecę,
Olsnąłem, nie świecę...

Zapatrzyłem się w pięknościach
Wielkiej męczennice,
W opatrznościach i w litościach
Twych nad błyskawice.

Panie! — Iluż to już znałem
Wierniejszych Ci, Panie,

Co modlili się chorałem[7],
Cierpiąc katowanie,
I łzy leli — i krew leli
W strasznej cytadeli.

Tworzącego zeszlij ducha,
A kamień posłucha...

I rozwiane piasku ziarna
Po nieswoich sieniach —
I gdzieś zaschła krew ofiarna,
I prawdy w sumieniach...
............

Niech przeciwnik nie ucztuje
Na ducha pogrzebie,
Ani bioder przepasuje
Z odgróżką na Ciebie.

Ani, w mieście siedząc dużém,
Chorągwi rozwiesza,
Co na jednej słowo zburzym,
A na drugiej: rzesza.

I niech złosci te ustaną
Pomiędzy rodzeństwem
Bo i słodycz wyczerpana
Tem lichem męczeństwem.

Fatalności też duchowie
Niechby już przestali.
A stróżowie aniołowie
Zdala nie płakali.

Tworzącego zeszlij ducha[8]
Na świata beztory,
A i głaz się udobrucha,
Zakwitną topory.

I rozkapią się woniami
Te czarne chmurzyska,
I psalmami, motylami
Wyfruniem z mrowiska!...

Chwała, chwała Tobie, Panie,
Chwała — —
Niech się stanie!
(1848).



PROMETIDJON
RZECZ W DWÓCH DIALOGACH Z EPILOGIEM
...in quo possit intelligi, quantum restet
animae...
(Plin: «O gladjatorze konającym»)[9].

Tobie, umarły[10], te poświęcam pieśni,
Bo cień, gdy schyla się nad pargaminem,
To prawdę czyta, o podstępach nie śni...
Tobie poświęcam, Włodziu!... Słowem, czynem,
Modlitwą bliskim znajdziesz mnie i wiernym
Na szlaku białych słońc, na tym niezmiernym,
Co się kaskadą stworzenia wytacza
Z ogromnych Boga piersi, co się rozdziera
W strumienie, potem w krzyż się jasny zbiera,
I wraca — i już nigdy nie rozpacza!...[11]

Tam czekaj, drogi mój! Każdy umiera...

WSTĘP.
Morituri te salutant, Veritas[12].

............
............
............
Więc pożegnałem was, którzyście chcieli,
Bym nie osmucał tych brzegów zielonych,
A przecież żywy-m!

*

...Witajcie, anieli
Pokornej pracy, w szatach rozświetlonych,
Z zaplątanemi włosami w promienie,
Jak moda świętych uczy: odniechcenie!...

*

O sztuko! Człowiek do ciebie powraca,
Jak do cierpliwej matki dziecię smutne,
Lub marnotrawny syn, gdy życie skraca,
A słyszy Parek[13] śpiew: «Utnę już — utnę!...»
O sztuko, wiecznej tęczo Jerozalem,
Tyś jest przymierza lukiem po potopach
Historji; tobie gdy ofiary palem,
Wraz się jagnięta pasą na okopach...
Ty wtedy skrzydła roztaczasz, złocone
W świątyni Pańskiej oknach szyb kolorem,
Jakby litanje, cicho skrysztalone,
Co na aniołów czekają wieczorem.

*

Tak jesteś czasu ciszy; czasu burzy
Ty się zamieniasz w ton, czekasz w trybunie,
Aż się sumienie kształtem wymarmurzy,
Podniesie czoło, i fałsz w proch aż runie!

*

Tak jesteś czasu burzy; czasu gromu
Tyś bohaterstwa bezwiednym rumieńcem,
Z orłami hufce prowadzisz do domu
I nad grobowcem, biała, stajesz z wieńcem...

DO CZYTELNIKA.
I.
Pismo to przyozdobić miałem myśl imieniem, któreby je od formalnej książkowej krytyki uchowało. Wszakże ufam do tyla publiczności, że tego sobie wybiegu, lubo arcyprzyjętego i pod pewnym względem wielce mi pochlebnego, nie pozwolę. Zamiast powagi imienia położę raczej powagę rzeczy samej. Forma greckiego dialogu[14] zdała mi się być najkorzystniejszą do zaszczepienia głównych pojęć o powadze sztuki, bez czego niepodobna do rozwinięcia dalszego, w prozie historycznej i w prozie technicznej, przystąpić.

C. Norwid: Jankiel.

W dialogach podobnych najważniejsze dla ludzkości pytania rozstrzygały się u tych ludów, a mianowicie u Greków, u tych, mówię, bez których, przynajmniej co do znajomości formy, nic jeszcze dotąd uczynić nie jesteśmy w stanie i nic się nie uczyniło stanowczego.
II.
W dialogu pierwszym idzie o formę, to jest piękno.
W drugim o treść, to jest o dobro, i o światłość obu, prawdę.
III.
W obydwóch dialogach o zyskanie uznania potrzeby i powagi jak najżywotniejszej i jak najrozciąglejszej dla tego, co «sztuką» się nazywa — a to zaś z powodów, których elementarne pojęcia czytelnik znajdzie naprzód w tych dialogach, potem w uszanowaniu pracy ludzkiej, a potem w historji i technice.
Autor, nie mając na celu rozumu, który zaczyna od negacji i kończy na negacji, to jest, kroku nie robi, a któremu drogi są utorowane i nie spotykające zawad, owszem, rozprzestrzeniane nawet przez tych, którzy z konsekwencjami rozumu w czynie walczą —
Ale, mając na celu mądrość, która zaczyna od bojaźni bożej, «bo początkiem mądrości jest bojaźń boża», a która, tak od bojaźni w Bogu zaczynając, kończy na wolności w Bogu, musi sobie krzyżem, to jest bolesnem bojowaniem, drogę pierwej otwierać — i dlatego czytelnik wiele niemiłych rzeczy tam napotka, których smutno było dożyć w sobie, smutniej dowiedzieć się, a jeszcze smutniej wywlekać na forum[15] i pasować się z niemi. Gorzką taką pracę dlaczegożeś przedsięwziął?...
BOGUMIŁ.
DIALOG, W KTÓRYM JEST RZECZ O SZTUCE I STANOWISKU SZTUKI.
JAKO FORMA.
Nie za sobą z krzyżem Zbawiciela, ale za Zbawicielem z krzyżem swoim, ta jest zasada wszechharmonji społecznej w chrześcijaństwie — ten jest tego, co zowią materjalnie specjalnościami, rytm i akord. Ta to jest nareszcie tajemnica ruchu sprawiedliwego.

Taka rozmowa była o Chopinie,
Który naczelnym u nas jest artystą:
«Co do mnie, polski ja w nim zamach cenię,
Nie melancholję romantyczno-mglistą,
I, chociaż małe mam wyobrażenie
O sztuce, przecież wiem co jest muzyka;
I może lepiej wiem od grającego,
Jeśli mi serce bierze i odmyka,
Jak ktoś, do domu wchodzący własnego».
............
«Jest to zapewne wiele — rzekł Bogumił —
Lecz jabym główniej myśl artysty badał,
I czy dosłownie naród on spowiadał,
Czy się nie wstydził prawdy i nie stłumił,
Mogąc łatwiejszy oklask zyskać sobie,
Mogąc być prędzej i szerzej uznanym,
Czy, mówię, prawdę na swym stawiał grobie,
Czy się jej grobem podpierał ciosanym?»
«Cóż te morały do rzeczy należą? —
Konstanty na to o zwał się z młodzieżą —
Albo cóż prawda tam, gdzie jest udanie,
Tam, gdzie jest wszystko przez naśladowanie?
Albo muzyka coby mi znaczyła,
Żebym już musiał, jak hjeroglif[16], badać,
Lub, wedle onych pojęć Bogumiła,
Żebym się musiał w mazurku spowiadać!
Co pięknem, to się każdemu podoba,
I konfesjonał na to niepotrzebny.
«Ho, hop — koniku mój, rwij się od żłoba...
Ho hop!...» Cóż na to Bogumił wielebny?»

Tu się rozśmiało wielu, co już znaczy,
Że najzupełniej prawda okazaną
I że mówiący pięknie się tłumaczy,
I już o sztuce tu nie rozmawiano.

Tylko grający, stojąc przy pulpicie,
O kompozycji[17] mówili warunkach,
O tem wcieleniu życia w sztuki życie,
Gdzie kalkul[18] w duchu i duch sam w rachunkach.
Więc znów rozmowa własną prawdy wagą
W nieśmiertelniejszej powracała zbroi,
Bo są nieznane siły, które nagą
Myśl, gdy już o nią dumny człek nie stoi,
Na niespodzianym stawiają świeczniku —
Bo jest, powiadam, w słowa określniku
Architektura taka, jak te gmachy,
Gdzie, któryś z mędrców starożytnych mniema,

Że duch się jego mieści, to na dachy
Wstępując płaskie, to pomiędzy dwiema
Kolumny w sieniach stając, to w piwnicy.
Więc i z rozmowy duchem tak się stało.

«Co piękne, nie jest to — mówił Maurycy —
Co się podoba dziś, lub podobało,
Lecz, co się winno podobać, jak niemniej
I to, co dobre, nie jest, z czem przyjemniej,
Lecz, co ulepsza».

«Ha! — Konstanty nato —
Więc piękne jest to coś dla kasty jednej,
Więc piękne mądrym jest arystokratą?»

«Dla dwóch: dla kasty, bo tak zwiesz ją, wiednej
I dla mającej czystą serca wolę».

«Ho — hop!... bogdaj to piosnki nieuczone,
Ludowe. Ho — hop!»

«A przecież wiedz, że piosnki one,
O których mówim tak, przy pełnym stole,
Herbatę chińską pijąc, niezupełnie
Przez nieuczoność się określać dają
I że ich wiele jest o złotej wełnie
Baranka, który za nas wszystkich ma ją,
I że ich wiele jest z głębszej krainy
Nad to, co o nich mówi się nawiasem».

«Arystokracja jest bo i u gminy,
Jak między szlachtą gmin też bywa czasem» —
Ambroży dodał.

«Co do mnie, jeżeli
Tu o harmonji mówim — hrabia rzeknie —
Ta jest z porządku. Gdzie porządnie — pięknie,
Gdzie bezrząd — chaos, z szatanem anieli!
Więc dyscyplina u mnie, a uczciwa,
Jest tą harmonją, łączącą ogniwa.
Niech zatem każdy rzeczy swej pilnuje[19];
Ten to generał-bas[20] harmonizuje!»

«Za pozwoleniem — przerwie znów Ambroży —
Przeciw ogniwom, łańcuchom, obroży
Nikt tu zapewne nie ma nic. My, panie,
O idealnem mówiliśmy kole
Bez względu, jakie ma zastosowanie,
Czy kto zeń pierścień ślubny lub niewolę,
Czy kto tryumfu ark[21] kościoła banię,
Lub do zegarka łańcuch zeń utworzy».

Tu «zamachowy» mąż: «Dzięki ci, panie!
Przecieżeś przy mnie stanął raz, Ambroży.
To też myślałem zawsze, żeś ludowiec».

«Nie wprowadzajże mnie przez dobre chęci
W niewybłąkany frazesów manowiec».

Tu zamachowicz rzekł: «Ambroży kręci!»

Alić Bogumił wezwie: «Rzecz o sztuce,
Elementarna rzecz, jakże daleko
Unosi! Dalej, niźli, mówiąc, rzucę
Słowami, chucią... ducha może całą rzeką,
Jakoby arfą, dograć mającą w otchłani...»
............
«Przestańmy! Cyt!... Uciszcie się, moi kochani! —
Władysław wołał — Wkrótce Bogumił zaśpiewa».

«A cóż mam śpiewać? Nie chcę być od rzeczy.
Każdy o pięknem słowa się spodziewa,
Więc chyba zamknąć przyszłoby rozmowę
Rozmowy hymnem».
«Mów, nikt ci nie przeczy,
I owszem, choćby i to, co nienowe».
............
«Spytam się tedy wiecznego człowieka,
Spytam się dziejów o spowiedź piękności,
Wiecznego człeka, bo ten nie zazdrości,
Wiecznego człeka, bo bez żądzy czeka,
Spytam się tego bez namiejętności:
Cóż wiesz o pięknem?
..... Kształtem jest miłości.
On mi przez Indy, Persy, Egipt, Greków,
Stoma języki, i wiekami wieków,
I granitami rudemi, i złotem,
Marmurem, kością słoniów, człeka potem,
To mi powiada on, Prometej z młotem.

Kształtem miłości piękno jest, i tyle,
Ile ją człowiek oglądał na świecie,
W ogromnym Bogu, albo w sobie-pyle,
Na tego Boga wystrojonym dziecię,
Tyle o pięknem człowiek wie i głosi,
Choć każdy w sobie cień pięknego nosi
I każdy, każdy z nas, tym piękna pyłem!
Gdyby go czysto uchował w sumieniu,
A granitowi rzekł: «Żyj, jako żyłem!»
Toby się granit poczuł na wyjrzeniu

I może palcem przecierał powieki,
Jak przebudzony mąż z ziemi dalekiéj.
Lecz to z granitu bryłą tenby zrobił,
A inny z tęczy kolorem na ścianie,
A inny drzewaby tak usposobił,
Żeby się dłońmi splotły w rusztowanie,
A jeszcze inny głosuby kolumnę,
Rzucając w psalmy akordów rozumne,
Porozpowijał, jak rzecz zmartwychwstałą,
Co się zachwyca w niebo. Szłaby dusza
Tam, tam, a płótno nadółby spadało,
Jako jesienny liść, gdy dojrzy grusza.

*

Więc stądto, stąd i słuchacz i widz jest artystą,
Lecz prymem[22] ten, a owy niezbędnym chórzystą;
Więc stąd chórzysta w innej prymem jest operze,
A prym chórzystą-widzem w nieswej atmosferze;
I tak się śpiewa ona pieśń miłości dawna,
Nieznana raz, to znowu sławna i przesławna...
............
I dość: niech «słuchacz w duszy swej dośpiewa!»
To w niebo tak, a w ziemię jak się pieśń przelewa.
Praktycznym wam i sobie, ilem jest praktykiem,
Opowiem. Jak kamienie krągłe, za strumykiem
Kształcone falą, tak jest za pieśnią i praca,
A praca — toć największa praktyczność na świecie.
Tu człeka znów wiecznego zapytam, bo wieczny,
Bo prawdę mówi, kłamać nie może, jak dziecię,
Od pychy sław pancerzem historji bezpieczny.

*

Więc, jak o pięknem, teraz powiedz mi o pracy?

*

Prometej Adam wstał, na rękach z ziemi
Podnosząc się, i mówić zacznie tak: Próżniacy!
Próżniacy wy, ciekawość siły wam zatrwoży,
Gdy, jak o pięknem rzekłem, że jest profil[23] boży,
Przez grzech stracony, nawet w nas, profilu cieniach,
I mało gdzie i w rzadkich odczuwam sumieniach,
Tak i o pracy powiem, że zguby szukaniem,
Dla której pieśń ustawnem się nawoływaniem.
Więc szukał Ind, nurtując granit z lampą w dłoni,
I znalazł to, z czem szukał; szukał Pers w pogoni,
I dognał to, czem gonił; szukał Egipt w Nilu
I złowił to, czem łowił; toż Grek, i Etruski,
I świata pan. Rzymianin, i Part z koniem w łuski,
I różny inny mąż, których jest tylu!

A teraz wróćcie do waszej rozmowy
O sztukach pięknych i pieśni ludowej,
A teraz wróćcie do wyobrażenia,
Że jest rozrywką znudzonej materji
Odcedzać światło i czyścić półcienia,
Z bezkolorowej wskrzeszając Syberji
Pozatracane boskości wspomnienia;
Że piękno to jest, co się wam podoba
Przez samolubstwo czasu lub koterji,
Aż zobaczycie, że druga osoba
Piękna, że dobro też zsamolubnieje
I na wygodno koniecznie zdrobnieje,
I wnet za ciasnym będzie glob dla ludzi,
Aż jaki piorun rozedrze zasłonę,
Aż jaki wicher na nowo rozbudzi,
Aż jakie fale zatętnią czerwone!

*

Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno nato jest, by zachwycało
Do pracy — praca, by się zmartwychwstało.

*

I stąd największym prosty lud poetą,
Co nuci z dłońmi ziemią bronzowemi,
A wieszcz perjodem pieśni i profetą[24],
Odlatującym z pieśniami od ziemi.
I stąd największym prosty lud muzykiem,
Lecz muzyk jego płomiennym językiem.
I stąd najlepszym Cezar historykiem,
Który dyktował z konia, nie przy biurze,
I Michał-Anioł, co kuł sam w marmurze.

*

Pieśń a praktyczność — jedno, zaręczone,
Jak mąż i dziewka, w obliczu wieczności.
Zepsułeś sztukę, to zepsułeś żonę,
I narobiłeś intryg tej ludzkości,

I narobiłeś romansów. A Adam
Prometej: «Z pracy, bez ciebie, upadam,
O przyjaciółko!» — woła, jako w pieśni,
Co nad pieśniami pieśń, próżno się wcześni!

*

O Polsko, pieśnią Pan Bóg cię zapala,
Aż rozgorzejesz, jak lampa na globie!
I chłop, co nieraz rąbie u Moskala,
Dla onej pieśni robi, co jest w tobie,
Dla onej, która to carstwo rozwala!

*

Rzecz dziwna! Wszakże jeszcze są dziwniejsze.
Pieśń twa, o Polsko, przeszła już ciemniejsze
I na świeczniku staje ze skrzydłami
Złotemi... także dźwięk, co gra harfami
I polonezem przechodzi Europę...
I — tylko kształtu nie masz dla wnętrzności:
Alabastrową jakoby kanopę[25]
Dłótując, bryły zawsze nam za drobne
I zawsze formy do obcych podobne...

*

Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci;
I tak się kocha matkę, ojca, braci,
Kochankę, Boga nawet, więc mi smutno,
Że mazowieckie ani jedno płótno[26]
Nie jest sztandarem sztuce, że ciosowy
W krakowskiem kamień zapomniał rozmowy,
Że wszystkie chaty chłopskie krzywe, że kościoły
Nie na ogiwie[27] polskim stoją, że stodoły
Za długie, świętych figury patronów
Bez wyrazu; od szczytu wież aż do zagonów
Rozbiorem kraju forma pokrzywdzona woła
O łokieć z trzciny w ręku Pańskiego anioła.
Niejeden szlachcic widział «Apollina»
I skopasową milejską Wenerę,
A wyprowadzić nie umie komina,
W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę,
Budując śpichlerz, często zapomina,
Że użyteczne nigdy nie jest samo,
Że piękne wchodzi, nie pytając, bramą!

*

Kto kocha, widzieć chce choć cień obrazu,
Choć ślad, do lubej wiodący mieszkania.
Choć rozłożone ręce drogowskazu,
Choć krzyż, litanji choć nawoływania.
Choćby kamienną wieżę, w błyskawice
Idącą, Boga by oglądać lice!

*

Bo miłość strachu nie zna i jest śmiała,
Choć wie, że konać musi, jak konała;
Choć wie, że krzyżów za sobą pociąga
Pułk, jak wiązanych arkad[28] wodociąga,
I że przypłynie krwią do kaskad[29] wiecznych,
Czerwieniejących w otchłaniach słonecznych.

*

I wszelka inna miłość bez wcielenia
Jest upiorowem myśleniem myślenia.
Bo u Polaków Charitas[30] z Amorem
Są już miłości słowem niepodzielnem,
Którego logik nie przetnie toporem,
Jak bohaterska pierś, jest nieśmiertelnem.

*

O Grecjo! Ciebie że kochano, widzę
Dziś jeszcze w każdej marmuru kruszynie,
W naśladownictwie, którego się wstydzę
Za wiek mój, w kolumn karbowanych trzcinie,
Opłakiwanej od wierzchu akantem[31],
W łamanych wierszach na łkania zapału,
I w sokratejskiej sowie z ócz brylantem,
I w całej filos[32] twojej — aż do szału!

*

O Rzymie! Ciebie że kiedyś kochano,
W kodeksie jeszcze widzę barbarzyńskim,
Którego krzyżem dotąd nie złamano,
W akademickim języku latyńskim,
W pofałszowanych Cezarach i w słowie:
Roma. To odwróć, Amor ci odpowie!

*

O Polsko! Wiem ja, że artystów czołem
Są męczennicy. Tych sztuka popiołem[33].
Ale czyż wszyscy wiedzą to w ojczyźnie
I czy posiałaś sztuką krwawe żyźnie?
............

*

Pieśń masz, lecz pieśni gdzież rozgałęzianie?
Toż i przywódca Konrad uwięziony
Mówi-ć, że czuje jej zaokrąglanie,
Że się lubuje wdziękiem onej strony
I zda się dłońmi tykać już wcielanie...[34]
Kto kocha, widzieć chce oczyma w oczy,
Czuć choćby powiew jedwabnych warkoczy.
Kto kocha, małe temu ogromnieje,
I lada promyk zolbrzymia nadzieje;
Upiorowego niedość mu myślenia.
Chce w apostolstwo, czyn, dziecię wcielenia,
Bohater w dzieło wielkie lub w ojczyznę.
Bóg w kościół, człowiek w poważną siwiznę.

*

O, gdybym jedną kaplicę zobaczył.
Choćby, jak pokój ten, wielkości takiej,
Gdzieby się polski duch raz wytłumaczył,
Usymbolicznił rozkwitłemi znaki,
Gdzieby kamieniarz, cieśla, mularz, snycerz,
Poeta, wreszcie męczennik i rycerz
Odpoczął w pracy, czynie i w modlitwie[35],
Gdzieby czerwony marmur, cios, żelazo,
Miedź, bronz i modrzew polski się zjednały
Pod postaciami, co, niejedną skazą
Poryte, leżą w nas, jak w sercu skały —
O, tobym w liściach rzeźbionych paproci,
I w koniczyny treflach[36] i w stokroci,
I w kos zacięciu łukiem, i we freskach,
O bazyljanek mówiących męczeństwie[37],
O, tobym w drobnych nawet arabeskach[38]
Z naturą rzeczy polskiej w pokrewieństwie
Nierozplątanem będących, doślepił,
Że to miłości balsam bronz ten zlepił.
..........
Izrael wiarą bardzo się rozszerzył,
To też największą z godzin miał godzinę,
Lecz póty wierzył, aż się przeniewierzył,
Gdy Wcielonego zobaczył w dziecinę.
To strach mnie nieraz przechodzi zimnicą
(Czy może słabość), gdy tej naszej wiary,
Co ma dośpiewać się zmartwychwstalnicą,
Nie widzę, aby miłości filary
Podejmowały ciężką piramidę;
I drżę, i, nucąc psalm, sierota, idę.

*

Gdzież idę? Idę sobie do duchowych,
Co materjalnym zwą mię rzemieślnikiem;
Duch u nich próżnia, form brak postaciowych,
Nieowładnięcie formy treściownikiem.
Duch u nich miejscem na duch. Potem idę
Do świeckich, ci mnie widzą za duchowym
I jak mistyczną goszczą piramidę.
I tak przechadzam się w śnie Prometowym!
............

*

............
To dość! O pięknem rzecz jest rozwiniona.
A teraz lampę wewnątrz stawiam urny.
Statuę grecką weź, zrąb jej ramiona,
Nos, głowę, nogi, opięte w koturny,
I ledwo torsu grubą zostaw bryłę:
Jeszcze za żywych stu uduchowniona,
Jeszcze to nie głaz ślepy. Jedną żyłę
Pozostaw, wskrzesi. I tę zrąb, zostanie
Materji tyle prawie, co gadanie.
To w tem o pięknem przypowieść ma leży.
I tak ja widzę przyszłą w Polsce sztukę,
Jako chorągiew na prac ludzkich wieży,
Nie jak zabawkę, ani jak naukę,
Lecz jak najwyższe z rzemiosł apostoła
I jak najniższą modlitwę anioła.

*

Pomiędzy temi praca się stopniuje[39],
Aż niepotrzebne prace zginąć muszą;

Ze zbudowania w duchu się buduje,
Smak się oczyszcza i żądze się głuszą,
Przyroda niema jest uszanowaną,
I rozebrzmiewa czyn długą hosanną!
Nie on tatarski czyn, krwawa drabina
Na rusztowanie, czerwone łunami,
W cesarstwie tego tu świata Kaina,
Lecz konań wielki psalm z wykonaniami,
Lecz praca, coraz miłością ulżona,
Aż się i trudów trud wreszcie wykona».
............
Tu skończył. Jedni rzecz znaleźli śliczną,
A gadaniną drudzy ekscentryczną[40],
A inni dzieło pisać mu radzili,
Ile możności grube, z tablicami,
Którego nigdyby nie rozkupili,
Czytali głośno, chwalili stronami,
Któreby w Lipsku wyszło po trzech latach,
Gdy może, z chleba lepiąc w kazamatach,
Powstanie jaki polski Benvenuto
I w orlim hełmie wyrzeźbi rozkutą!

*

Dość jest, jeżeli z wierszy tych zostanie
Dwa w życiu, jeśli medalem przysłowia
W skarbonkę słowa wierszy stąd dwa wkanie...[41]
Skończyłem.
Życzę-ć, czytelniku, zdrowia.

WIESŁAW.
DIALOG, W KTÓRYM JEST RZECZ O PRAWDZIE, JEJ PROMIENIACH I DUCHU.
JAKO TREŚĆ.
31. Bo możecie wszyscy, jeden po drugim, prorokować, aby się wszyscy uczyli i wszyscy pocieszeni byli...
XIV. Św. Paweł.

«A ja wam mówię, — Wiesław się odzywa —
Że, co opinji głosem się nazywa,
To jest... cóż?
To jest proroctwa promieniem
Ostatnim, z którym świat niecałkiem zrywa;
To jest ludzkości wstrząśniętem sumieniem,
I nie narodu tego lub owego,
Wedle spuścizny i ojczyzny jego,
Co tylko służy ku zespołecznieniu
Różnowyraźnych akordów w sumieniu,
Ale ludzkości, ile jej dojrzewa
Co wiek, co wieku mąż, co cud, co dzieło,
Jeśli się w Boga obliczu poczęło!»

«To jest mistycyzm — Konstanty mu na to —
Lub filozofja; to Schelling[42] i Plato...»
«To urojenie głów bezczynnych», — doda
Generał jazdy.
«To jest może oda
Do czynu...» szepnie mąż tak zwany stanu.

«A ja zaprzeczyć śmiem jasnemu panu —
Prowadził dalej Wiesław — mnie się widzi,
Że człowiek zawsze sił się wyższych wstydzi
I, do motyla podobny na wozie,
«Ot, jakże ciężę mu!» lubi powtarzać...»
«Nie przeczę... owszem... choć się kocham w prozie —
Konstanty nato — lecz... może się zdarzać!»

«Jeśli mistycyzm jest to urojenie,
Lub urojenie tylko mistycyzmem,
To nie wiem, zaco słowo to: «sumienie»,
Miałby dotykać kto z was ostracyzmem[43].
I owszem... to-ć jest urzeczywistnienie
Najdoskonalsze, i może jedyne,
I owszem, brylant to jest, który wagą
Przecieka, prując powierzchowną glinę,
I owszem, prawda to z swą piersią nagą!

Co większa, tu się spytam generała:
Czy siła, która zastępby złamała
Karabinierów konnych, jest marotą?[44]
Nie, a więc mniejsza, czy z śpiżu, jak działa,
I czy jest konna, czy chadza piechotą,
Jeśli przepędza zbrojnych, mniejsza o to»[45].

«I owszem — na to z uśmiechem generał —
Radbym dowodził takowym żołnierzem».

«A jabym — na to ktoś — rad go ubierał
I karmił wojsko takie...»

«Bardzo wierzem!»
Krzyknięto, wielce dowcip chwaląc owy,
I o opinji nie było rozmowy ......

Bo tak się w Polsce, tej najtragiczniejszej
Z narodów, każda dyskusja przecina,
Choćby o rzeczy z ważnych najważniejszej,
Choćby o siłę szło, co sprawę wszczyna.
Dowcipność lada, często bardzo krucha,
Skrępowanego prawdy Ugolina[46]
Druzgoce. Cichość nastąpiła głucha,
Jak po zaśpiewie na pogrzeb chóralnym,
Jak po zabiciu kogoś choć moralném,
Jeśli moralnem może być zabicie?!!
«Panowie! — Wiesław wszczął — czemu milczycie?
Czemu po śmiechu każdym taka próżnia?
Czy nie zabito w lesie tym podróżnia?
Czemu ta cichość, jakby po przestępstwie?
Otóż znów powiem wam, ja, natręt nudny,
Że to po drwinach z prawdy, po odstępstwie!
I...»

Tu zaczęto zżymać się. «Obłudny...
Wykrętarz...» «Człowiek, świata nie znający —
Szeptano.

«Oh, znam ten świat cudny
I przeto trzymam go tak za puls drżący,
A, w chore oczy patrząc, śledzę życie!...
Znam go, bom spytał was, czemu milczycie?
To dość...»

Tu kilku rzekło: «Gadaj dalej!...»
«Widzicie: prawda jest, tylko się pali
Pod popiołami białemi, co leżą,
Jako westalek chór z śnieżną odzieżą.

Owóż opinji jeszcze onej cieniem
Jest i milczenie to wasze przed chwilą.
Bo ona, rzekłem już, że jest promieniem
Ostatnim proroctw. Sny jej się nie mylą.
Ona, jak chmury dotknie, to wystrzela,
Ona, jak słowo rzeknie, to się wciela,
Ona, jak czoło pomaże, to wstawa,
I promienieje, i promień rozdawa...
Bo ona głosem ludu, głosem Boga!

Tu muszę szerzej mówić, tu, jeżeli
Bym przerwał, krzywaby was mogła droga
Tam powieść, kędy źli chodzą anieli.
Tu już nie pytam was o pozwoleństwo,
Sam mówię.

Skądże głos ów ma pierwszeństwo?
Czemu na puszczy on ma być wołaniem?
A stąd proroctwem czemu? W Izraelu
Skąd są proroki? Z tem się zapytaniem
Przechadzam.

Owóż widzę ich tam wielu,
Jako z pospólstwem, z książęty, z kapłany
Najuporczywiej walczą te łachmany.
Któż oni? Prawo jakie ich podpiera?
To, że dla prawdy każdy z nich umiera
Codzień, co chwila, co słowo, co groza,
Co oklask. Prawa przed nimi litera
Drży, jak pod wiatrów skrzydłem żółta łoza,
I mają tylko dwa warunki zgóry[47],
Pierwszy: że jeden ojców Bóg, a wtóry:
Żeby walczyli prawdą i dla prawdy.
Dziś, kiedy w ustach lud wszędzie i zawdy,
Głos ludu musiał wnijść, i masz go w jury[48].
............

Opinjo, ojczyzn ojczyzno, twe siły
Są z głosu ludu. Głos ten wszakże wtedy
Pozarastane otwiera mogiły
I jest ogromnym głosem Boga, kiedy
Już tylko głosem i bez swojej siły —
Kiedy orzeka prawdę, by ją orzec,
Jak w nieczłowieczem ujęciu toporzec —
Kiedy jest przeto na puszczy wołaniem,
Gdy musi żebrać, aby go słuchano,
Choć mógłby bawić tęcz umalowaniem —
Kiedy jest ducha ostatnią wygraną,
Kiedy, bez kształtu prawie i bez linji,
Głos czegoś... nie wiem... głos jakiejś opinji...
............

To strach! — — Milczycie teraz, strach to wielki,
Ten głos, przez potów, krwi i łez kropelki
Ociekający w sumienia naczynie
Pod narodami, jak w mistyczną skrzynię,
Jak w wór bajeczny Greków z morskim wiatrem,
Jak w ściek pod męczeństw tu amfiteatrem...

*

To mówiąc, słuchać każę, każę nato,
By nie ociekła i stąd kropla zato...»
............

«Ho, więc prorokiem jesteś? Nie wiedziałem!» —
Konstanty wrzaśnie, a inni z zapałem:
«Przestań!» A inni: «Mów...»

«Już powiedziałem!
Więc, co jest prorok, wiecie, a co wieszcze,
Przestańcie gwarzyć, pokrótce obwieszczę.
Jako więc prorok, wychodząc z sumienia,
Prawdą dla prawdy gore w kształt promienia,
Tak wieszcz z piękności wychodzi poczucia
(A piękność kształtem prawdy i miłości),
Więc od snowania wchadza do wysnucia,
Określa profil... Stąd zalet całości
Szukamy w wieszczu — stąd wszyscy wieszczowie
Rozpoczynali piękności podziwem —
Stąd nieraz wiecznych się z nich rzeczy dowie
Ten tylko, kto wie, że ogniw z ogniwem
Złączenia właśnie są przez przeciwności,
Że za profilem prawdy i miłości
Tegoż profilu całość jest odjemna,
Przeciwna, jakbyś wystrzygł nożycami
Z papieru i część odleciała ciemna,
Część tła, co w profil się szczerbami plami.
Tę część na niebo kładąc, wieszcz powiada:
Oto błękitnej prawdy jest plejada![49]
Gdy prorok, owszem, część istotną bierze,
W nadziei razem, w miłości i wierze,
Bo prorok idzie, wieszcz po próżni lata,
Unosi, częściej zachwycać potrafia,
A wróżbiarz z fatów, z przypadkowań łata,
Nie idzie, ani ulata, lecz trafia.

I tak, w Italji, tej mojej macosze,
Tak pięknej, wieszczów laur na gruzach szumi...
I tak, u matki mojej jest potrosze
Proroctwa, choć je car i głupstwo tłumi,
Car, bo rozumny, głupstwo, bo tchórzliwe,
Zamiast oczyszczać, depce serca żywe!

*

I tak wróżbiarze, z trafów się karmiący,
To są dzisiejsi świata politycy,
Kuglarze, fatum słudzy, czarownicy!
Tym wieszcz i prorok — to miecz gorejący!»
............

Tu kredą koło zakreślił na stole,
A potem z środka promień wywiódł w kole
I mówił:
«Środek, który centrum[50] znaczy,
Znaczy i sposób w tym polskim języku,
Który ma w sobie i w ludziach słuchaczy.
Owóż to jeden sposób! O, mistyku
Największy, Piaście stary, tyś to wiedział
Od złotowłosych pielgrzymów z za świata!»
............

Tu zamilkł. Potem rzekł: «Ta cała krata
Promieni, w formy strzelających przedział,
To są prorocze wnętrzności narodu,
A wieszczów wieniec to linja obwodu,
A wnętrzny koła astr[51], skąd są promienie,
To przenajczystsze narodu sumienie!

Stądto natchniony kmieć na trafowników,
Na powierzchownej prawdy udawaczy,
Ma ono mądre słowo carowników.
Car w ludzie jest to, co le prestige[52] znaczy.

Więc niechaj prawdą dla prawdy walczący
Wpierw rozczarują czar ów carujący,
Car ów, co władzy zewnętrznem kłamaniem,
Więc nie od Boga władzy pochodzącej,
Niech go odgarną dziś, a dziś powstaniem!
Dziś jeszcze wstawszy stąd, od tego stoła,
Gdzie zasiedliśmy w podobieństwo koła.
............
A czar ów w nas jest, kiedy się drapujem,
W niewiastach, kiedy anielskości kłamią,
W duchownych, w których ducha mało czujem,
W konspiratorach[53], co sztylety łamią
Na wykrzykników trupie, w mężach stanu,
Co w oknach lampy palą przez noc całą,
W poetach, ile zaślepieni chwałą.
Najjaśniejszemu ci wciąż służą panu,
Bo on, to papież czaru.

Czar papieży,
Ile z zewnętrznej pochodzi przyczyny,
Z szat drogich, pawich piór i pajęczyny
Koronek, również do niego należy[54],
I przez to tylko łączność tam być może,
Nim wojnę prawdy Polska wygra w sobie,
Nim przed oblicze miecz przyniesiem boże,
A On odpowie: «Dość jest. Resztę zrobię».

O Polsko! Granic twych nie widzę linji,
Nic nie masz oprócz głosu, tak uboga!
Istniejesz przecie: tyś córą opinji,
Tyś głosem, który jest to, co głos Boga!

*

O Polsko! Twojem proroctwo wyznaniem,
Bo jednaś dzisiaj na puszczy wołaniem.

*

Tak wierzę, tak jest, ile człowiek może,
Że jest, powiedzieć; tak jest, wielki Boże!
............
A teraz wróćcie do waszej rozmowy,
Do rozłamania głosu na koterje[55],
Gdzie w drobnych kółkach coraz genjusz nowy,
Powstając, ludzkie za sobą mizerje,
Osobistości, będzie wlec dopóty,
Aż i proroctwa nie stanie... na buty!»

*

Tu przestał, słowo hamując ostatnie.
Jedni mówili: «Prawdę ma!» A drudzy,
Że się tłumaczy niedość akuratnie,
Że demokratą, ni arystokratą,
Że mógłby wody dolewać, jak słudzy
Na Galilejskiej Kanie[56]. Wiesław na to:

«O bracia! Wino jeśli silne dawam,
Nie małobaczny piwnic jam niszczyciel,
Tylko, że w wierze o winie przestawam.
Jak zbraknie, wody dam — zmieni Zbawiciel!»

*

Tu przemilkł. Potem rzekł: «Prawdy powietrze
Póki jest czyste, wszystko się rozwija:
Weselsze kwiaty, liście w sobie letsze,
Jaśniejszy lilji dzban, smuklejsza szyja,
Wolniejszy człeka ruch i myśli człeka...
To zbrudź, to zamąć — liść, kwiat, człowiek czeka!

*

A chcecież widzieć tego, który mąci?
Oto, patrzajcie, tam stoi ten krwawiec
I mówi: «Jam jest, który Pana strąci
Zwysoka, jako zepsuty latawiec —
Jam jest, któremu msze się także mruczą
W każdem pochlebstwie sobie, każdym swarze,
W teatrze pychy własnej, w pychy farze —
Jam jest, któremu nieraz dzieci uczą
Na księży, wdzięczyć nakazując twarze,
Stygmatyzować[57] fałszem, biedzić, krasić,
Któremu palić świece nie nowina
I nie nowina zapalone gasić,
Któremu poszczą nieraz, ba, i biczem
Tną się, by o tem wszystkiem trąbić niczem,
Któremu stroją się w ornaty złote,
Krok udawając, co nie z tego świata,
Albo i w chłopską, dziurawą kapotę,
Albo i w mądry biret[58] i w stygmata[59]
Jam jest on wszechfalsz zewnętrznego świata!»

*

Ten, ów, widzicie, mąci, mąci tyle.
Że, gdy do walki wyjdzie z nim gladjator[60],
To nieraz bracia, co wątpią o sile,
Wpierw mu, jak Jowisz, murem staną, Stator[61],
Albo rozszarpią i uczczą w mogile!

*

Ileż to razy za piękne on stawił
Potworne? Peruk piętrowaniem bawił,
Bo mu do rogów były podobniejsze,
Lub nadętością szat, bo tem próżniejsze!
Albo wspinaniem się na korki twarde,
Jak kopyt róg, lub musem na postawy harde
I rozrzucenia bohaterskie włosa.
Zmrużenia powiek, wgórę podrzucenia nosa,

Schylenia powiek nakształt dojrzałego kłosa!
To on, mąciciel, który mszy tych i kantyków[62]
Zdaleka słucha póty, póty, tuman czyniąc.
Aż mają uszy, a nie słyszą krzyków,
Aż Boga przedać idą gdzie za piéniądz
I przepijają szaty jezusowe...
............
Aż złe i dobre miną, wezmą nowe!»

EPILOG.
I.

Słowo jest czynu testamentem; czego się nie może czynem dopiąć, to się w słowie testuje[63], przekazuje; takie tylko słowa są potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem, wszelkie inne są mniej lub więcej uczoną frazeologją albo mechaniczną koniecznością, jeżeli nie rzeczą samej sztuki.

II.

Każdy naród przychodzi inną drogą do uczestnictwa w sztuce; ile razy przychodzi taż samą, co i drugie, to nie on do sztuki, ale sztuka doń przychodzi, i jest rośliną egzotyczną, i niema tam miejsca na artystów... Tak jest gdzie niegdzie do dziś.

III.

Owóż, tak przychodzili:
Indjanin cierpliwy przez pojęcie grzechu i pokuty, pracę dla pracy.
Egipcjanin przez religijną Nilu inżynierję.
Fenicjanin przez pojęcia życia, jako używania, handel, przemysł, konstrukcję okrętów. Stąd na kolonje starożytne.
Hebrajczyk przez lirykę i chwałę Pana, oczekiwanie, zawieszenie. (Na krzyżu!).
Pers przez pojęcie światła, skąd kolory tkanin perskich sławne.
Babilończyk przez pojęcie mocy i panowania (pion i cegła).
Grek przez półboską t. j. bohaterską heroiczność.
Rzymianin przez pojęcie ogromu i ogarnięcia (koloseum).
Chrystjanizm przez przecięcie linji ziemskiej horyzontalnej i linji nadziemskiej prostopadłej, z nieba padłej, czyli przez znalezienie środka +, to jest przez tajemnicę krzyża (środek po polsku znaczy zarazem sposób).
Niderlandczyk praktyczny przez chemję, to jest przez wynalezienie olejnego malowania (Van Eyck), stąd na Niemcy i narody północne.
Włoch przez natchnienia ś. Franciszka z Asyżu i przez plastyczną muzę Danta, wokoło których cała się sztuka włoska koncentruje[64].

IV.

Francuz przez pojęcie poloru i zewnętrznej cywilizacji kształtowanie stopniowe, moda: po łacinie modus, tryb.
W Polsce od grobu Fryderyka Chopina rozwinie się sztuka, jako powoju wieniec, przez pojęcia nieco sumienniejsze o formie życia, to jest o kierunku pięknego i o treści życia, to jest o kierunku dobra i prawdy. Wtedy artyzm się złoży w całość narodowej sztuki[65].

V.

Podnoszenie ludowych natchnień do potęgi, przenikającej i ogarniającej ludzkość całą, podnoszenie ludowego do ludzkości nie przez stosowanie zewnętrzne i koncesje formalne, ale przez wewnętrzny rozwój dojrzałości, oto jest, co wysłuchać daje się z muzy Fryderyka jako zaśpiew na sztukę narodową. Myśli, które jeszcze nie nadleciały na widnokrąg, szumią zdala skrzydłami, niby arfy eolskie... i w tem to wieszczba jest muzyki. Kiedy już je okiem objąć można, malarz tęczą lecące zachwyca na płótno lub mur gmachu. A skoro już lekkiemi skrzydły swemi poczynają osiadać na frontonach świątyń i zmarinurzać, jak postacie do snu się kładące, wtedy rzeźbiarz miejsce im otwiera w cichem łonie głazu ciosanego. Tam śpią na pokolenia i nieraz na nowo w pieśń wstępują przez ruinę, pejzaż lub legendę, przez natchnienie poety!
Tak to zapracowywa się na sztukę w labiryncie tych sił postaciowania, które wyobraźni imię noszą. Narodowy artysta organizuje wyobraźnię, jak naprzykład polityk narodowy organizuje siły stanu.

VI.

Kapitał albo posag narodowy nietylko jest w geodetycznem[66] usposobieniu kraju (ziemi), nietylko w klimakterycznych[67] jej warunkach, nietylko w sile ramion i krwi rasy, ale i w potędze obrobienia i użycia onych materjałów. Natura wyobraźni, to jest siły postaciowania, w obowiązującej jest harmonji względem otaczającego materjału. Zdawałoby się, iż człowiek, z ziemi żywotności zasób wyciągając, obowiązanym jest ją podnieść i uświęcić godnością idealizacji twórczej.
Narody, które przepomnialy onego-to ziemi podnoszenia, nie postawiwszy sztuki swojej, a tem samem nie wywiązawszy z niej łańcucha rzemiosł i rękodzieł, albo byt realny utraciły, albo praca u nich, z pracą ducha żadnego nie mając połączenia, jest tylko konieczną fatalnością i pokutą pewnej warstwy ludu, który, drogą ręcznej pracy zdobywając nawet wewnętrzne ukształcenie, coraz myśli naturą musi się odsuwać od tej drugiej, duchowo tylko pracującej, wyższej warstwy narodu. Bo inna jest treść myśli, pracy ręcznej drogą otrzymana, inna samem myśleniem. Kończy się więc na tem, że odstrzelona myśl od związku stopniowego z pracami, w chwilach trudnych powraca do onej-to ludowej inteligencji i rozumu chłopskiego, albo motywów ludowych, albo przysłów, albo legend i pieśni i tradycyj technicznych nawet szuka. Często już jest za późno. Wtedy kość pacierzowa z mleczem swoim, połączającym całość pracy w narodzie, się rozpada na wspomnienia przeszłości i utęsknienia do przyszłości.
Pomiędzy przeszłością a przyszłością otwiera się próżnia rozpaczliwa. W tej próżni zrodzone pokolenie, między przeszłością a przyszłością, niezłączonemi niczem, czemże w rzeczywistości ma pozostać? Aniołem, co przelata, upiorem, co przewiewa, zniewieściałem niczem, męczennikiem, Hamletem?

VII.

Weźcie z Żydów naukę, o rodacy, z Żydów, którzy to w dumę, wam podobną, przez nadziewania się przyszłością i wyglądania zaszli. Jak to oni, co, wszelkiem wcielaniem i postaciowaniem pogardziwszy, nie rozwinęli sztuki swojej, lubo w słodkim klimacie, jak to oni, mówię, w każdej próbie obiecowali sobie stawić Panu świątynię i drzwi gmachu przyoblekać w rzezania i świeczniki lać złote i miedziane. Bo powiadam wam, że kmiecie my wszyscy tu jesteśmy i od uczestnictwa w związku pracy nikomu wywinąć się nie wolno pod karami wielkiemi, które stąd na społeczeństwo upadają.
A kara jest pierwsza i najgłówniejsza zato, że się słowo rozłamie narodowe na słowo ludowe i zewnętrzne ono słowo uczone. I jak zbawicielski głos zawoła, to już go nie poznacie, to powiecie: «Miałżeby przyjść zowąd? A wszakże go zinąd wyglądamy...» Tak u Żydów się stało. (Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tem, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi. Aby nie było, albo coraz mniej było tego, co Chrystus Pan w smutku człowieczeństwa swojego orzekł: «Nie jest prorok beze czci, tylko w ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich». Postęp prawdziwy dąży owszem do tego, aby prorok, to jest, sumienny mąż, głos prawdy, uczczony, albo raczej zrealizowany był w ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich. Trzeba bardzo czystego powietrza prawdy, ażeby skutek ten nastąpił, i trzeba urobienia wybornego powściągliwości, aby miejsce dla głoszącego prawdę się znalazło. Na każącego Skargę o tym stanie Polski, w jakim ją dziś widzimy, butna szlachta polska porywała się; nie wierzono, aby naród wielki rozproszony po świecie chleba żebrał. Powietrze prawdy może się dotyla zanieczyścić, iż nic się wznioślejszego nie rozwinie w narodzie, aż przez sokratejskie zwycięstwo nad narodem własnym. Takich zwycięstw stopniowe umorzenie, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, przyprowadzić winno do uniepotrzebnienia męczeństw. To jest postęp).
Końcem końców, praca z grzechu jest, i tylko ją miłość odkupuje (co tu w myśli o sztuce, jako uldze pracy, wspomnieliśmy, a zaś uldze dlatego, że, nawet materjalniej rzeczy biorąc, toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami[68] sztuk są, a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości). Żydzi przeto, do których znów powrócę, postawili jeden tylko pomnik, a i tego wartości nie pojęli, postawili fatalnie, bo to jest on krzyż Pański. I dziś oto cóż czynią? Przemysł, to dziecię sztuki, calem ich widzicie zatrudnieniem!

VIII.

Żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonję tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną. Od lat kilku słyszano[69], że świadczyłem tej prawdzie; wielu, to czytając, wspomni sobie albo słowa moje, albo listy, albo rękopisma, albo i rozrzucone nawet druki. Piszę to dziś dorywczo, aby ślad pozostawić, alebym wam rozwinął przez całą ogromność historyczną, ile to się wagi przywiązuje do rzeczy, którą dziś nawiasem w szkicu tutaj określam, bo nie mogę zbyt na zdrowie moje liczyć; piszę więc, jakbym mówił.

IX.

Różnica pomiędzy słowem ludu a słowem pisanem i uczonem jest ta, że lud myśli postaciami.
A umiejętnik postacie do myśli swych dorabia.
Że więc tylko przez harmonję tradycyjną pracy narodu ten dialog, ta rozmowa myśli ludowej z myślą społeczeństwa odbywa się. Rozmowy tej ujęcie w harmonję sztuki, rękodzieł, rzemiosł i rolnictwa stanowi zdrowie narodowe, stanowi przytomność i obecność, byt.

X.

Naród, tracąc przytomność, traci obecność, nie jest, nie istnieje.
Głos prawdy, ludzie, prawdą żyjący i dla prawdy, mogą znowu powołać go do życia.

XI.

Lud ręczną pracą zdobywa wiedzę, i dlatego nie potrzebuję już tłumaczyć, czemu on myśli postaciami. Jużcić on tylko ciągle postaciuje, pracą plastyczną myśląc. Wykazałem więc, jaka jest różnica myślenia ludowego i przyczyna różnicy.

XII.

Kto ma teraz trochę zastanowienia, ten zrozumie, jaką pełnią powinność piętrzące się arkady tego sztuk wodociągu, połączającego łańcuch pracy, bo ducha pracy (to jest, ono myślenie ludowe i naturę mu przyrodzoną) z myśleniem ludzkości w społeczeństwie, które czyni powinność połączania narodów z narodami, ale połączania, nie naśladowania i małpowania, bo wtedy ludowa myśl odstąpi, jako nie czyniących powinności, kiedy ona swą pełni.

XIII.

Naród bowiem składa się z tej sfery dolnej, która go różni od drugich.
I z tej górnej, co łączy go z drugiemi.
Ale łączy go, a nie siebie.
Te zaś dwie całości w dialogu onej myśli ludowej ze społeczną nieustannym przestają, jako wyżej się rzekło. Taka to jest architektura onej kopuły niewidzialnej, w której siedzi skrzydlaty duch narodu i psalmów wstęgi prześpiewuje.

XIV.

Nie liczenia na trafy, na wypadki, ale na postępki w trzeźwości prawdziwych proroków, to jest, prawdą dla prawdy i z wyznaniem jednego ojców Boga walczących. Kto powiada, że jest materjalizmem podnosić materję narodową, len od onej nieuniknionej pokuty syna adamowego odciąga. Odkupywać ciężar pracy miłością twórczą, to jest raczej do czynienia stojącemu w prawdzie obowiązku, mnożyć chleby cudem patrjotyzmu dodatniego, twórczego, cudem, mówię, miłości tego obowiązku, któryto ojczyzną albo narodem nazywamy. A zaś przedewszystkiem z myśleniem ludowem w pracowitej harmonji się kojarzyć, czego główne pojęcia są powyżej. Oczyszczać głos opinji, tak, iżby przeczysto się dał słyszeć, trąbę jakby sprawując ku wysłuchiwaniu wołań Pana. Uwagi te, jakby nierozdzielne z powodzeniem sztuki w Polsce, kreślę.

XV.

Tylko sztuce, pojętej w całej swojej prawdzie i powadze, Polak dzisiaj poświęcić może życie. Wieleż to talentów już zmarniało przez nierozświecenie tego poważnego stanowiska, jakie sztuka ma zająć! Zwłaszcza, iż sztuka poświęcenia zupełnego wymaga i jest jednym z zakonów pracy ludów i pracy ludzkości.

XVI.

Kto odwodzi od rozwinięcia sztuk, rzemiosł i rękodzieł w narodowym kierunku, ten odwodzi naród od nieuniknionej tu pokuty, w dumę go wprowadza, w próżność. Nie pełniący pokuty sumienia czystego mieć nie mogą; objaśniam to, co w «Pieśni Społecznej» zawołałem: «Niema mienia bez sumienia!» Objaśniam to i w porozrzucanych fragmentach pism moich; od ich początku aż do dziś czytelnik objaśnienia najróżnostronniejsze znaleźć może.

XVII.

Kto powiada: Anglik nato, by brzytwy robił, a Włoch aby malował, i t. d., a my za pieniądze kupim wszystko, w błędzie jest; nie zna rzeczy, bo pieniędzy nie będzie, jak się pracy u siebie do godności czynnego myślenia uświęconej modlitwą sztuki nie podniesie. Bo to nie jest tak, jak ci panowie myślą: u Anglika ono robienie brzytwy, a u Włocha ono malowanie, a u Polaka sianie zboża, to tylko punkta wyjścia pracy, nie zaś cała ich praca. Każdy musi odrabiać ową pańszczyznę adamową.

XVIII.

Rozdzielenie ekspozycyj[70] publicznych na ekspozycje czyli wystawy sztuk pięknych i rzemiosł albo przemysłu jest najdoskonalszym dowodem, o ile sztuka dziś swej powinności nie wypełnia. Wystawa powinna być, przeciwnie, tak urządzona, ażeby od statuy pięknej do urny grobowej, do talerza, do szklanki pięknej, do kosza, uplecionego pięknie, cała cyrkulacja idei piękna w czasie danym uwidomioną była. Żeby od gobelinu[71], przedstawiającego rafaelowski pendzel jedwabną tkaniną, do najprostszego plócienka cała gama idei pięknego, rozlewająca się w pracy, uwidomioną była; wtedy wystawy będą użytecznie i sprawiedliwie na uszanowanie i ocenienie pracy wpływać. Dziś jest to rozdział duszy z ciałem, czyli śmierć.

XIX.

Czytelniku, obywatelu dziewiętnastego wieku, mamże ci tłumaczyć skąpstwo słowa i niekwiecistość stylu? Czytelniku, Polaku, mamże ci tłumaczyć, czemu tu o rzeczach narodowych w tej estetycznej pracy mówię? Czytelniku, artysto, wiedz, żem znał, i grzebał, i opłakiwał wielu z naszych utalentowanych wielce i porozbłąkiwanych po wszech drogach artystów[72]. Czem mogę, służę słowem i urabianiem publiczności a podnoszeniem twórczego ducha postaciującej siły naszej.
Onego czasu Górnicki pisał w Dworzaninie:
«Wspomnę też tu i to, żem Dworzaninowi (szlachcicowi) malowania nie znaczył, bo mi się to widzi niepotrzebne, a też naszym Polakom, którzy delicatum palatum[73] niedawno mieć poczęli, nie szłoby to w smak...» etc.
Czy mamy się w wieku XIX na tej estetyce Górnickiego, jak na całej zdobyczy w polskiem sztuki pojęciu, oprzeć?

XX.

Nie książek, ale prawd — to mi przewodniczyć zwykło w piśmie. Sądzę, że nie nadużyłem materji w tej książeczce i, że-ć się zdać może, czytelniku, ile uduchowniona myślą jest. Nie jest to, co winienem z podróży moich po cmentarzach sztuk przynieść, wszakże zczasem opóźniać się nie godzi; niechaj i to służy za początek:
Nie z krzyżem Zbawiciela za sobą, ale z krzyżem swoim za Zbawicielem idąc, uważałem za powinność dać głos myślom, w piśmie tem objętym, i dlatego zmiłuj się, czytelniku, za to, co się broszurą dziś nazywa, testamentu sumiennej myśli nie bierz. Owszem, dobre odczytuj i kończ w sobie, a błogosławiony, kto się nie zgorszy ze mnie!
Pisałem w wigilją roku 1851.


PIĘĆ ZARYSÓW OBYCZAJOWYCH
Kochającym westchnienie moje,
A nienawidzącym uśmiech mój.
Byron.
1.
RZECZYWISTOŚĆ.

Szekspira dramat, który ma takie nazwanie:
«Śmierć Juljusza Cezara»[74], czytano wieczorem
I, jakkolwiek znał każdy z wchodzących w zebranie
To arcydzieło, jednak ciszono się chórem,
Jakby drżąc, albo razem znów słuchać nie chciano:
I niby arfą byli, przez mistrza ograną.
Działo się to pod wieczór ciepły; otworzone
Na balkon okna w salę brały laurów wonie,
Od góry zaś niepewną gwiazd białych koronę
Tej konstelacji, która, upadłszy po stronie
Drogi mlecznej, zowie się «tarczą króla Jana
Sobieskiego»[75].

— Czytano scenę, co jest znana,
Scenę nocną, w samotnym Brutusa namiocie,
Kiedy miał szpadą sarkazm wypisać o cnocie —
Jeśli więc mówię: byli do arfy podobni,
To już z Szekspira biorę, który chłopca woła,
Żeby grał Brutusowi w tejże właśnie scenie,
Potem ażeby zasnął i przyszło widzenie —
A przyszło, skoro pamięć czuć się już nie zdoła,
Przepadłszy pierwej, struna za struną, pod palcem
Chłopca, którego zdejmą sen. Takim to malcem,
Jakoby paziem, Szekspir porobił przybory
Do wrażeń, umilkł potem — i wchodzą upiory.
Choć pewno pisarz o tym nie myślał fortelu,
Tylko tworzył, logika tworzenia nie nasza
I dlatego tak dziwnie misterna, jak wielu
Żadną się być wydaje. Tworzył, jako czasza,
Do wrębów pełna, błękit powtarza wysoki
I uchyla płyn z siebie, dopiero, gdy w czarę
Łzy upadną na płynem odbite obłoki,
Łzy, co nie mierzyć zwykły, lecz przepełniać miarę.
Archimedes tak znalazł koronny rachunek,
Wcale nie poto idąc do łaźni publicznej —
Twórczość albowiem jest to pewnik i trafunek,
Przypadkowy nazewnątrz, wewnętrznie logiczny.
Z sumienia nań gdy pojrzysz, wyda ci się ona
Złożoną z długich zasług, aż jest dopełniona,
Niby koroną pracy będąc sprawiedliwą;
Z zewnątrz zaś twórczość, owszem, będzie ci się zdawać
Darem hojności niebios i tą linją krzywą,
Bez której prostym życia musi nie dostawać,
Linją, co w geometrji buntem jest, leczona
Czyni, że geometrja jest zużyteczniona,
Bo inaczej bez liter byłaby wskazówką,
Niezaprzeczenie pewną w sobie łamigłówką.

Czytano więc jak twórczą rzecz, zaś jako znaną
Przerywano w czytaniu i czytać wracano —
Aż wreszcie od Cezara przyszła republika

I polityka czasów, które się dotyka
Z tym grzmotem słów, narazie bolesnych i mętnych,
Które historja mija, a realność myli:
Sądem poważnych, sercem ludzi niepamiętnych,
Czyniąc zjednanych co rok z tem, z czem się waśnili.

«Oh! Doświadczenie — Wiesław mówił — doświadczenie,
Czemże ty dla nas jesteś? Przyjrzyjmy się, proszę,
Wszak, nie będąc starcami, gdy cofniem wspomnienie
Poza nas: pobojowisk sto, cztery rokosze.
I cała młodość nasza przeszła na czytaniu
Telegraficznych depesz o różnem powstaniu —
I mawia się wśród sinej krwi, jak wśród bławatków:
Od ostatnich do tylko co zaszłych wypadków —
A nim wyrzekłeś ona chrześcijańską datę,
Już się zmieniła! Czasy w wypadki bogate...
Bogdajby w myśli, cnoty i dopięcia planów!
O, nie patrz na uśpione w kolebce dzieciny,
Ani rad igrzyskami chłopiąt się zastanów,
Ani bądź ojcem, ani licz się między syny,
Ani, piastunem będąc, drobne baw pacholę —
Bo samolubem konasz, zostawując — bole!
I nic więcej».

To rzekłszy, ręką szukał serca,
Spokojny, jako chirurg, blady, jak morderca,
Gdyż wiedział, że mu na to odrzekną: «Bądź bogiem!»
I naprzód czuł, że prawdy te są monologiem.
Chryzogon, to słyszawszy, pocznie w inne słowa:
«Ludzkość wymaga ofiar — ludzkość jest zbiorowa,
Gdy jednostkowy człowiek kona, albo chory,
Ona idzie — silna to jest dziewka i zdrowa —
Ten, owy grób przeskoczy, odepchnie doktory
I dalej rusza — to jest realności prawo:
Bogiem bądź lub nie przychodź tu z twarzą bladawą,
Jak nów katakumbowy, bo ludzkość urosła!»
— «Przyznaję — na to Wiesław — że krzepka to pani,
Lubo nie mogę mniemać, że czuła i wzniosła,
Ani zwałbym postępem, co wstecz się pogani —
Rzeczywistości nawet wręcz odmawiam zwania
Energji, która tylko to wie, że ugania!»

«Jako? Cóż to jest? — nagle razem zawołano —
Tak rychło więc do tego doszliście już, aby
O realności samej poróżnić się miano?
Jeżeli tak, to koniec. Wpierw rozmowa szłaby.
Ale, jeżeli nawet w tem się już różnicie,
Że ów nazywa śmiercią, co tamtemu życie —
To za wiele; czytajmyż już lepiej Szekspira!

Czytajmy!» — i ucichli —

— Okno ktoś otwiéra,
Które był lekko przywiał Wiesław — ktoś nadchodzi,
Płaszczem okryty —

— Ha! ha! Straszyć nas przychodzi —
Zgadnijcie, kto? — To mówiąc, milcząca postura[76]
Wstrzymywaną jest, aby nie zdjęła kaptura
Aksamitnego — —

— «Bądźcie spokojni, panowie,
Zawoła gość, nie zgadnie żaden! Powiem ja sam,
Kaptur zaś, ile zechcę, zatrzymam na głowie
I długo was nie znudzę — idę — nie popasam —»
A słowa te powoli mówiąc, siadł przy stole,
Ręką podparłszy głowę, gdy kaptur, na czole
Wywinięty, obrzucał lica jego cieniem;
Łokciem zaś parł Szekspira tom ów otworzony.

Milczano z półuśmiechem — «Ja jestem zwątpieniem
Rzeczywistości — mówił ów gość nieproszony.
«Jakoż, gdyby naprzykład cień królewicowi

Ojcowski się pokazał i rzekł, jak w Szekspirze:
— Dwór ten cały i orszak cały równe snowi,
I wszystek blask ów, co się po zbroicach liże,
Jak wąż — i te chorągwie, i to, co stanowi
Całą realność, wszystko to równe jest snowi.
I żeby, mówię, skreślił rzecz każdą prawdziwie,
Jak ona jest — i żeby widział więc królewic,
Jak jest, to naprzód byłby warjatem u dziewic,
Potem u wszechpochlebców, potem u dworaków,
Potem u czaszek pustych, potem i u ptaków
Cmentarnych, i rzucanoby kościami za nim,
Wołając «ideolog![77] Realność popsowa,
Bo warjat jest» — — i taka tragedja grobowa
Grałaby się, a grała kosztem arcytanim,
Tańszym, niż ten Szekspira dzisiaj tom.

— — Tu zcicha
Zaśmiał się, potem ręką sięgnął do balkonu
I urwał kwiat — i głowę skłonił do kielicha,
Jak ten, co czystą lubi woń lub śni i wzdycha.

Tu rzekł Chryzogon: «Lampa gaśnie nam, panowie!
Światła!» — Wraz świecznik, który, na bronzowej głowie
Sfinksa oparty, gorzał, zniknął — zadzwoniono:
I po przestanku równie cichym, jak niedługim,
Sługa wbiegł ze świecznikiem takim samym drugim,
Głowę mającym sfinksa — głowę pozłoconą.
1847.

2.
PISARSTWO.

Ktokolwiek pisze rzeczy, jak one się dzieją,
Ten stawa się cynikiem[78] kto, jak się dziać mogą,
Ten bywa wizjonarzem[79], radzi się zeń śmieją,
I bardzo słusznie — trzecią zaś kto idzie drogą,
Czyli kto pisze, jak się rzeczy dziać powinny,
Ten bywa nawet zdrajcą — to niemniej jest słusznie,
Bowiem zdradza nałogi. Pierwszy więc jest gminny
I plaski, drugi marzy tylko wielkodusznie,
Trzeci zaś obrał drogę, dopóki żyw, brudną:
Styl jego nieprzystępny i intryga nudną.

Tak więc — nie piszmy w onych trzech zboczeniach głównych,
To jest: nie piszmy wcale — lecz, znając usterki,
Przejdźmy z manowców sztuki do ścieżek jej równych
Z laską krytyki w ręku, jak dawne pasterki,
Te zwłaszcza, które wieków temu parę lano,
W powykrzywiane formy, bladą porcelaną.
Lub, co jest tem bezpieczniej dla błędnych stóp człeka,
Oprawmy je w żelaza, niczem niezachwiane,
Tam i owdzie puszczając, gdy stanęła rzeka,
Szyby swoje ku słońcu podawszy pisane —
A każda kresa na nich, jak ślad dyjamentu,
W geometryczne jasno złoży się figury,
Od równoległych linij do elips zakrętu
Żadnej nie cierpiąc chyby ducha i natury!
Jakkolwiek powielekroć wśród takiej zabawki
Niejeden krytyk runął, lecz runął z uwagą,
Że człek jest tylko marnem igrzyskiem ślizgawki —
Szaty że pęknąć mogą — prawda że jest nagą!
Co więc bynajmniej z toru myśleńca nie zbija;
Ty mówisz, że on upadł — on że się omija,
Albo pogląda w niebo, z Arystotelesem
Natchnąć się i tem raźniej poskoczyć obcesem.

Niema-bo jak krytyki rzemiosło sprężyste,
Na czytelników krótkiej oparte pamięci,
Tudzież na smaku; dwie to bazy[80] wiekuiste,

Jak granit! Chcesz krytykiem być? Wystarcza chęci.
Wczoraj jeśli sarkałeś na stylu zawiłość,
Głośże dziś, że niejasno tłumaczy się miłość,
Że cienie są potrzebne, jak północna pora —
By poufnego tobie zakryć autora —
Chmur kilka tam i owdzie wcale nie zawadzi,
Skoro chmura, jak słońce, do celu prowadzi;
Jutro znów jasność stylu zalecisz innemu,
Szkłem pałacem sprowadzisz mu światło na lice;
Czytelnicy przepomną, nim spytają «Czemu?»
I pióra twego wielbić będą błyskawice;
Onegdaj jeśli cynizm gromiłeś w kim innym,
Możesz pojutrze książki oddzielić od człeka,
Wskazać, iż tchnienie boże nie samym niewinnym,
Lecz, komu chce, się dawa i zasług nie czeka —
Lilja że w błotach miękkie zapuszcza korzenie,
Wenus z szumowin morskich bierze narodzenie,
Że błędem jest pożądać od sztukmistrza czynów,
Nie zaś dzieł sztuki jego — palm, nie zaś wawrzynów.
Sposobem tym, gdy pamięć czytelników płocha,
Uczynisz, co chcesz, z sądem takiego motłocha,
Bo tylko smak, i tylko jeszcze twój koniecznie,
Dasz jemu w miejsce prawdy, istniejącej wiecznie.
To zaś, gdy trwa przez wiele lat, robi się potem
Samo przez się, jak śpiącej prządce z kołowrotem
Nić idzie w palce martwe, włókno w nić się niesie,
Noga w takt kołem kręci i nie morduje się;
A ktoby ci zarzucił, że gościsz niedługo
W przysionkach prawdy, jako niestały przechodzień,
Westchnij i powiedz: «Człek jest jedno-dziennym sługą,
Wystarcza mu więc, gdy się niepokoi o dzień».

3.
RUINY.

W ruinach, w nocy, mówią się i takie słowa,
Które gdzie indziej dziwnym brzmiałyby sposobem;
Nietylko bowiem z myśli jest myśli osnowa —
Człowieka myślącego postawno nad grobem
I mów z nim, a następnie, spotkawszy go w tłumie
Maskaradowym[81], spytaj o rzeczy też same:
Zobaczysz, co rozumiał tam, co tu rozumie.
Wprowadź go w okowaną więzień niskich bramę
I do tryumfalnego arku[82], co błękitną
Z wnętrza jaśnieje szybą czystego powietrza,
A poznasz wraz, gdzie jego myśl pocznie być szczytną,
Gdzie szybszym rytm i tęcza porównań gdzie letsza?
Zali to jest mistyczne?[83] Nie wiem, ale to wiem,
Że nie tłumaczy się to dyjetą i zdrowiem,
Bo ani się ku temu przeziębić nie zdoła,
Ani dostać gorączki.

— W świątyni pokoju,
Gdzie przez wyłomy sklepień gwiazdy ciekną z nieba,
Gdzie bluszcz czarny gronami pełnemi się wiesza,
Chodził o nocy Wiesław z Markiem. Głazów rzesza
Ogromnych, jak postaci wiele w sądnym stroju,
Lub rzesza widm, tu, owdzie — sterczała głowami:
Niektóre spały, inne niby ramionami
Dźwigały się, a inne pochylały skronie.
Cicho było — zdaleka czerniał ark Tytusa,
Kolosseum i Forum po przeciwnej stronie,
I oliw sad. Firmament, jak lice Chrystusa,
Wypogodzony bardzo, jasny od promieni,
Z historycznością onych na dole kamieni
Zgadzał się, jako gdy jest tło stosowne z twarzą,
Pejzaż z sceną, dla której stanowić ma ramy.
W taki czas spyta Marek:

— Czy się jeszcze zdarzą
Zburzenia takie, jak te, co tu spotykamy?
Czy ruin takich więcej zostanie po świecie? —
— Takich? Wątpię — całości ku temu nie mamy
Równie plastycznych[84]; wszakże, tychto ruin dziecię,
Tejże wynik oświaty niemniej kolosalny,
Naprzyklad naród cały skoro się obala,
Potężna jest ruina, zarys mniej widzialny.
Tu zmilkli; potem Marek rzekł:

— Przyszłość ocala,
Co jej potrzebne; naród żaden nie umiera,
Tak, jako człowiek — ciało tylko się otwiera,
Niby trumna — następnie duch, wedle zasługi.
Zstępuje lub wstępuje wyżej, albo niżej —
Cały ciąg przyrodzenia, ilekolwiek długi.
Służy ku temu — formy są, jak mnogość krzyży
Lżejszych lub cięższych — w roślin przechodzi formułę
Wegetujące martwe serce — więcej czułe
Przechodzi w formę ptaka, mniej czułe w minerał;
Jak żył duch, tak się będzie nareszcie ubierał —
Acz są i wyższe sfery.

— Tego nie czekałem! —
Wykrzyknie Wiesław. — Mówisz więc, że za pokutę
Duch się z właściwą sobie formułą i ciałem
Spotka w ciągu stworzenia, jako nuta w nutę?
Cóż mi to za pokuta? Harmonja skończona!
Jam myślał wprost przeciwnie: że forma rozstrzona,
Że duch nad ciało wzniesion i całowidzenie
Sił życia niepowrotne — że to jest cierpienie!
Gdy duch nad czasów gruzem, smętnie rozrzuconym,
Jest, jak ten oto księżyc, w górze zawieszonym
Nad bezharmonją ruin — i włóknem promieni
Nastraja ład i cierpi, że nie może siłą,
Jak za życia, oburącz chwycić tych kamieni,
By złożył je w świątynię — — I tak nad mogiłą
Samego siebie siada, lamentując póty,
Aż Bóg lub człek mu dogra niedogranej nuty.
Kmieć polski to opiewać zdaje się, gdy mniema,
Że ten lub ów spokoju człowiek zgasły nie ma
Dla tej lub tej przyczyny — że we śnie, na jawie,
W symbolicznej o pomoc kwestuje postawie —
I pokutuje.

Sztuka gdyby jeszcze była
Czuwającą, nie taką, jak ją widzisz, zgniła,
To winnaby w grobowcu wyświecać potrzebę
Zmarłego; dziedziczyłby syn po ojcu glebę,
Nie zaś one kolumny złamane, lub one
Trupie głowy. Cmentarze chrześcijan z tej przyczyny
Gorszą mię; codzień mówisz: w ciała zmartwychwstanie
Wierzymy — lecz cmentarze tak są opuszczone,
Takie bezmyślne, starogreckie gadaniny,
Pojęte źle, jonickie, korynckie płakanie,
W herbach ze średnich wieków, z krzyżem, jak z orderem,
Przypiętym gwałtem — wszystko wyraźnie nieszczerem:
Nałóg tylko, i nałóg, i lekceważenie
Życia lub śmierci, w mgliste ubrane westchnienie.
Z czego ani się dziwię, że metempsychozę[85]
Wykładasz mi, z Owida przełożywszy w prozę,
Bo, jeśli mniemać można, że dziś chrześcijanie
Niezbyt wierzą w uznane ciała zmartwychwstanie,
To nie dziw mi, iż wracasz w czasy Pytagora,
Platona i Owida, w tych rzeczach doktora.
— Wszakże ja — ciągnął Wiesław — widzę, iż to ciało
Nawet, jak uczy chemja, jest z głównej zasady,
Której sztucznie otrzymać nigdy się nie dało

Z absolutną czystością — że, dalej, pokłady
Rozliczne doń się niosą swemi proporcjami
I że, jako się w chemji ma z minerałami,
Tak jest i z ciałem ludzkiem: ileś go ocalił
Czystością, tyłeś podniósł i uzmartwychwstalił.
Reszta zaś, powiedziałbym, w ogniu się odcedza,
Jak rozrzucone w świecie uczucie i wiedza,
Albo czyn, albo praca. Co złe z nas zostaje,
To w ustach złych w siedemkroć wraca i powstaje;
My zaś cierpim, czekając, aż w lepsze się zmieni
Przez lepszych. — My rzucamy tu mnóstwo promieni
Krzywych lub prostych — dobrzy, te zebrawszy drugie,
Pracują, by odprościć pierwsze, i zasługę
W tem mają. Trudno zatem wierzyłbym w przemianę
Owidjuszową — owszem, skoro złe uczynię
I płaczę, to gdy wyższym się od siebie stanę,
Bo, jeślim równy sobie, jako się obwinię?
Że zaś upadek podnieść nie może człowieka,
Więc łaska to sprawuje, że upadek widzę;
Więc się zadłużam Temu, co mię lepszym czeka,
Więc z łaski pokutuję i z łaski się wstydzę.
Gdybym zaś, jak ty mniemasz, czyniąc rzecz pająka,
Stał się pająkiem, duch mój grzechu nie wyjąka,
Owszem, byłby w swej prawdzie, czyniąc, co się tycze
Pająka, tryumfalne przywdziawszy oblicze,
I jako prawy pająk chełpiłby się z czynu,
I nawet byłby wielkim wśród pająków gminu!
Powiem nawet, że prawie możnaby już wiedzieć,
Skoro się duch z pokuty wyzwala czasowej;
Neron czy w limbach[86] jeszcze dotychmiast ma siedzieć?
Pytanie śmieszne — wszakże, z zwyczajów osnowy
Bacząc, czy obojętnym już, lub jeszcze kusi,
Lub wzbudza żal — poznamy, ile cierpieć musi.
A wszystko to, jak widzisz, prawie namacalne
I tak jasne, że, gdybym dał do Przeglądnika
W Poznaniu, to nie wziętoby mię za mistyka:
Tylkoby oskarżono znów, że materjalne.
Mniejsza o to!

Słyszałeś, że i świętych ciała
Znajdują się w całości, jakby forma ona,
Zatrzymana lub na czas w duchu zachwycona,
Dnia gromnego zmartwychwstań swobodnie czekała.
Bywa nawet, że ciało to blaskiem jaśnieje;
Tu, zda się, mówię brednie — tak wszelako bywa.
Mniej u żywych, aczkolwiek i tu światłość dnieje
Promienna, coś, jakoby mojżeszowa grzywa,
Blask, podobien do tego, który apostoły
W czas przemienienia swemi schylonemi czoły
Witali, gdy mówili: «Dobrze nam tu, Panie» —
światłość ta, to jest przedświt już na zmartwychwstanie.
Przypomnij sobie, jeśli widziałeś, oblicze
Poczciwego człowieka, gdy myśli rzecz świętą,
Zali niema tam blasku? Albo głowę, ściętą
W sprawie czystej? Lub może widziałeś i bicze
Ciemności na człowieku, co myśli rzecz ciemną,
Chroniąc się od światłości, iż mu nieprzyjemną.
Skra jest skrą! Lecz ta światłość w potędze ogromnej
— Nie już w odblasku — Szawła butnego obala.
Kto spojrzał, gdzie sam w sobie gore wiekopomny,
Temu się łuną czoło śmiertelne zapala.
Figur zaś tu nie myślę retorycznych — wierzę.
W życiu, co dnia, acz tego nie oddawa słowo,
Nieraz ów blask nad zacną przelatuje głową,
I jeśli powiem widny, to tylko zbyt szczerze,
Bo jest więcej wewnętrzny, niźli planetarny,
Bo złowić go nie zdołasz sztuką fotografu;

Bo szybszy i nie jako czas i przestrzeń marny,
Szybszy od gromu, szybszy od wszelkiego trafu,
Od ścisłych czasu mierzeń — co więcej, iż przytem
Niewydrożonem sumień płynący korytem.
Chciej-no go pendzlem schwycić, musisz wprzód sam w sobie
Zbudować się ku temu — twarze wtedy obie,
Tego, co kreśli obraz, i jego modelu,
Podobne są chwilowo, współzbłysnąwszy w celu.
Mów, jak chcesz, i zwij, jak chcesz, te słowa, a przecie
Każdy, kto palcem sztuki dotknął, wyzna ze mną,
Że tak jest pewno, pewniej, niż wiele na świecie
Nieomylności ludzkich, — i, choć mówię ciemno,
Jaśniejsze to od jasnych wielu kontradykcyj[87],
Co świecą dziś, lecz jutro już trza im restrykcyj[88],
Nawet i kłamstw, ażeby świetną ich wymowę
Utrzymać — bo rozpierzcha się, jak mgły marcowe,
Po których ciemne widać błoto.

O, tak, bracie:
Katakumby tak mówią, tak tu i w dogmacie,
W życiu i w wiedzy. Cóż mi są metempsychozy?
Eneasz wszedł do piekieł i wyszedł bez zgrozy,
Orfeus i Pytagor byli tam niechrzczeni —
Lecz mnie ci więcej drożsi, co, w rzeczach potocznych
Trzeźwi będąc, są przecież w wieczne zachwyceni,
Treść niewidzialną z onych zgadując widocznych.
Jakkolwiek wiem, iż ludzie uwzięli się na to,
Żeby nie iść do niebios, lecz stękać za kratą,
Szwankując się i trapiąc. Wszystkie weź cmentarze
I aby jeden pokaż, który mi zaprzeczy:
Bo inna protestanckie one wirydarze[89],
One ogródki, ono, wcale nic do rzeczy,
Skrywanie aktu śmierci kobiercem fijołków,
A inna zamyślenie smętne pod drezdeńską
Sykstyną Rafaela, pogodnych aniołków,
Co wieją jeszcze oną wolną, nazareńską
Prostotą i bynajmniej nie są przerażeni
Widzeniem, ani oczu kryją, jak Żydowie,
Kiedy grzmotami mówił Bóg w snopach promieni
Do Mojżesza — i owszem, to im jest na zdrowie.
Twarzy swoich nie martwią one wyniszczeniem,
Lecz włos trefiony mają, wzrok jasny natchnieniem
I łagodnością błogiej głębiny sumienia:
Grób żaden tak lekkiego nie użył kamienia! —

Nieraz gorzki mię uśmiech brał na tych cmentarzach,
Gdzie plączące niewiasty, w batystach[90] z marmuru,
Martwią się; nie widziałem w tych posągów twarzach
Różnic życia a śmierci — wszystkie, jak z albomu
Portrety, które mało obchodzą nas w domu.
Widziałżeś grób człowieka, co umarł szczęśliwie,
Grób prawie że radosny? Grób, co tobie mówi:
Ciesz się, bo oto ludzie kończą już godziwie
I śmierć podobną bywa łagodnemu snowi!
Krokiem zwycięstwa nowym nie pogardzaj, bracie!
Nie — oni ci postawią płaczącą figurę,
Siebie żałując — w trzy dni ani wiesz o stracie.
Skoro ci ząb wypadnie, czujesz miejsce próżne,
Lecz często mniej, gdy duchy odchodzą podróżne,
A figury kamienne płaczą — płaczą zrana
I wieczór, jak najęte.

O ty ukochana
Ludzkości chrześcijańska! Czy taić ci o tem,
Że jesteś nieskończenie szanowne nicpotem? —
Osiemnaście więc wieków trwasz, a taka próżnia

We wszystkiem! Mało gdzie cię myśl wyższa odróżnia
Od pogan, z których żyjesz!

Czyście nie widzieli,
Że mieszkacie w świątyniach starożytnych bogów
I w bohaterów grobach? Że aniby śmieli
Stworzyć co architekci, prócz stodół a stogów,
Bez świątyń tych i grobów, z których nasze domy?
Cóż zaś zostanie po nas?

Tu Marek rzekł: «Co my
Myśleć mamy o grobach w wilję zmartwychwstania?
Lada ranek czekamy dnia ostatecznego».

Czekacie? — Prawda! Znam ja ten liryzm czekania,
Usprawiedliwiać zdolny, ależ nie każdego!
Przysłowiem się on stał już. Tak i o narodzie
Mniemamy! Mając kilka błyskawic w odwodzie,
Czekać można, aż spyta kto: «Mili panowie!
Rzeczono jest, że ani nawet aniołowie
Nie wiedzą dnia tych czasów i że będzie właśnie
Przeciwnie — skądże jedni wy wiecie tak jaśnie?»
Co zaś znów do narodu — zaiste, że miło
Powiedzieć sobie: na czas stanowczy się chowam,
Aż dzień przyjdzie, gdy wszystko będzie się robiło
Samo przez się; więc k’temu rzeknę tylko to wam:
Że — bądźcież bezpotomni, skoro tak myślicie,
Lub życiu czyńcie przyszłość, powodując życie!
Mnich gdy powie, że Pana wygląda na niebie.
Istnie on prawdę mówi, użyteczną wielce,
Bo jest tą dziewką mądrą[91], co czuwa za ciebie
I oliw tłustość co dnia wlewa po kropelce.
On społeczeństwo czasu pragnienia napoi,
Chleb pomnoży. Lecz inna, gdy tam się nie stoi,
Gdy i bierze się z świata i światu zadłuża,
A klasztornego zewnątrz używa przedmurza.
Lecz dość — bo smutków wiele znam niewyrażonych,
A mało słów, co służyć im lubią. Mój drogi!
Smutno jest, gdyby z pierwszych który umęczonych
Wstał teraz i z swą stanął palmą pośród drogi,
Co te do arku płaskie wyściela kamienie —
Ah, drogi mój — i gdyby spytał o krwi morze.
Wylane za nas...

Tutaj stało się milczenie.
Droga pomiędzy nimi, jak potoku łoże
Wysłanego kamieniem, bardzo była pusta —
Tą szli pod ark Tytusa; gdzie niegdzie zdaleka
Bielał kolumny odłam, jak wisząca chusta,
Lub czernił się na niebios otchłannem przezroczu.
Szli tak po głazach, kędy wracał imperator
Ze zburzonego miasta świętego[92], co czytaj
W Tacycie[93] — i sumienia, czemu tryumfator,
Zapytaj!
Pisałem 1849

4.
BURZA.

«O społeczeństwo ludzkie, ty byłobyś rajem,
Albo przynajmniej czemsiś pogodnem bez przerwy,
Gdyby nie ta rzecz jedna, co zowią: zwyczajem,
I druga, niedość znana starożytnym: nerwy!
Galileusz, gdy matka w kolebkę go niosła,
Czy winien był, że przed nim barbarzyńskie sędzie
Roznamiętnili kodeks[94], a klątwa z nim rosła? —
I że pierw jest człowieka wróg, nim człowiek będzie?
Wróg zwyczaj, pokolenia nie ważący za nic,

Jakby je wszystkie naprzód znał i był bez granic.
Jemu to gdy pokażą niemowlę w pieluchach,
Ceni je ledwo jako ogniwko w łańcuchach,
Jak dalszy ciąg, jak wiersza zerwanego kropki,
Próbując, ile ramię będzie do maczugi,
Ile do ostróg nowonarodzone stopki? —
Aż tu właśnie że przyszedł czas zrzucać kolczugi,
Aż tu broń idzie palna za kolebką dziecka,
I dorósł mąż, wołając: Ludzkości zdradziecka!
Cóż mi ty za obecność dałaś? — Narodzeni
Po panteizmie, który biblję fałszem mieni,
Inaczej znów w też same wstępują okowy —
Człowiek nowy swobodnie wznieść nie może głowy
Ku niebu, tylko zaraz przez ordzałe kraty,
Bo, zanim wyjdzie na świat, są już kazamaty[95].
Bo, jeśli woła «wierzę», pierwej jest pytanie,
Czy, jak to on powiedział, usłyszeć są w stanie,
Czy raczej tak, jak słuchać się ponawykało,
Nim usta te, co rzekły «wierzę», były ciało!»

To mówiąc, Wiesław w ciche pozierał niebiosy,
Jak człek, którego bliższa nadzieja ucieka.
Skwar był — kropelka jedna, jak zbłąkanej rosy,
Upadła mu na rękę — zagrzmiało zdaleka —
Szyb drżenie i szmer kwiatów, co u okna stały,
I lot gołębia, krzywo pędzącego nadół,
Ledwo że atmosfery zmianę zwiastowały.
Jużci grom bił na niebie i deszcz lał na padół
I wielkie smugi złotych błyskawic na ścianie,
Jakoby adamaszku[96] żółtego zdzieranie,
Tam i owdzie w mieszkaniu czyniły niepokój;
Rzekłbyś, że skrzydła z siarki zagarnęły pokój.
Grzmiało tak i łyskało się zapamiętale,
Wtem, kołatanie do drzwi usłyszawszy mocne,
Wstał Wiesław i, przebiegłszy osiarczoną salę,
Drzwi otwiera, lecz komuż?

— Jak widzenie nocne,
Gdy w spieczonej gorączką rozbłyśnie źrenicy,
Poznał nieprzyjaciela!

— «Co chcesz tu, Maurycy?
Ty, który, nim gdzie wnijdę, oczerniasz mię gniewnie?»
Maurycy na to: «Więcej o tem ani mowy,
Ani myśli! Czy słyszysz, jak pada ulewnie?
Czas zmienił się — przepraszam cię — jestem nerwowy!»


Tu samo się przysłowie stare napomyka,
Mało gdzie równie trafne — że: «racja fizyka!»

5.
LILJE.

Konna rozmowa czasem nie jest nieprzyjemna,
Zwłaszcza, gdy księżycowa noc, od spodu ciemna,
Od góry jasna, srebrzy drzew wierzchołki pełne,
Jak runa owiec, gęsto puszczających wełnę,
Młyny gdy przytem szumią na stawach dalekie,
A ku drodze się dęby schylają kalekie,
I jest smętno — konie zaś, z jednej będąc stajni,
Strzyżeniem ucha szepcą wzajemną pociechę,
Że spocząć pod znajomą powracają strzechę.
W podobny czas do domu zjeżdżać są zwyczajni
Jerzy i Wiesław — pierwszy na siwym, a owy
Na jabłkowitym, perskim, który ma podkowy
Kute w Tobolsku, grzywę czarną, kulę w karku,
Iż jest od Kabardyńca kupion na jarmarku[97].

Jechali więc tyłami stodół, dzwonnic, młynów —
A był nad nimi księżyc pełny, srebrny cały,
Jak rzymski medal męża, dojrzałością czynów
Zupełnego, co w tryumf przeszedł arkiem chwały,
Jak pieniądz srebrny z czasów tragicznych Cezara,
Na którym legjonisty postać z ciężarami
Wojennemi wykrągla się kształtem filara.
Albo jak dawna polska złotówka z orłami.
Jechali tak w oplotach starego cmentarza
Żydowskiego, co kirkut[98] zwą u arendarza.
Kamienie białe, zwierzchu księżycem srebrzone,
Sterczały naokoło, jak widma, gdy nocą
Z murawy się podnoszą cicho i szczebiocą
Do siebie, czy od ludzi nie są spostrzeżone?

Jechali tak, gdy Jerzy z rozmowy w gościnie,
Skąd wracali, te słowa z westchnieniem wywinie:
«Smutno, o, smutno! Wielkie rozdarcie na świecie,
Na które gdyby ludzie lekarstwo wiedzieli,
Ile że jest lekarstwo, ustaliby przecie
Rozdzierać się i męczyć. Pan ciągle kościeli
I jedna, oni dręczyć się i targać wolą —
Rany zadawać, nie jak chirurgowie śmieli,
Lecz jakoby oprawce, węglem, gwoździem, solą
I żółcią». Alić Wiesław odpowie mu na to:
«Próżność i wywyższenia się żądza to czyni.
Zaradzić temu? Chyba, że wolności stratą
Konieczną i cenzurą, co, jak ochmistrzyni,
W opiekę weźmie, silną także dyktaturą.
Albo zaradzić temu jeszcze można chłostą
Sprawiedliwości Pańskiej, głodem, gromów chmurą,
Najazdem i zarazy obrzydliwej krostą».

Więc Jerzy rzecze, dając siwemu ostrogę:
«Bóg tylko, że jest wiecznym, i ci, co mu chwały
Zaprzeczyli, obierać taką zwykli drogę —
Człowiek zaś, nieśmiertelny zarówno jak mały,
Nie mniemam, by skutecznie tychże sprężyn użył;
Dłużny jest — cóż więc, gdyby nadto się zadłużył?»
To mówiąc, przejeżdżali łąkę ścieżką wąską,
A konie, cugle mając zlekka opuszczone,
Igrały nozdrzem z każdą po drodze gałązką.
Strzemiona na wierzch siodeł były zarzucone
Niedbale, niby obrót mowy w zaufaniu —
A było zorze, jakby tuż na przedświtaniu.
———————————
Lilje wonne opodal rosły ————
———————————
——————— przeto Jerzy
Te powie słowa: «Gdyby, co wiedzieć należy,
Wiedzieć chciano i pomnieć chciano wszechprzytomnie,
Pomnieć i ufać temu całą prawdy siłą
(To zaś jest, co te lilje mówią teraz do mnie —
To zaś jest, co tym liljom powiedziano było
Przed wiekami, na puszczy — tam), gdyby wiedziano,
Że, mimo żądz i miotań, więcej się nie staną
Na cal jeden nad tyle, ile stać się mogą;
Że ani włosa barwy zmienić nic są w stanie,
Ale że biada, jeśli wsteczną pójdą drogą,
Nie dotrzymawszy miary, o, najdroższy panie,
Jakżeby dziś już równo było na planecie,
I nikt na krnąbrne sarkać nie musiałby dziecię,
I aniby zdradzano, ni podstępowano.
Ni oczerniano, święcąc kropidłem rozsądku
Albo umiejętności. Wtedyby w porządku
Przedwiecznym dojrzewano i zmartwychwstawano.
Wtedyby odpoznano, że zazdrość bezsilna,
Ślepa zawiść, praktyczność, bez Boga omylna,
I że się nie zda na nic kłamać w imię boże,
Lub zbożnieć w imię kłamstwa — że, chcecie albo nie,
Prawda zwycięży, choćbyś w grot ubrane słonie
Popędził na nią, choćbyś na tortur ją łoże
Wyciągnął».

A więc Wiesław tu wstrzyma swojego
Czerkieskiego — i czapki przed krzyżem uchyli
I rzecze: «Dzięki Tobie, Ojcze, ze wszystkiego
Mojego serca, iżeś tym, co się spysznili

Umiejętnością, zakrył rzeczy te, a onym
Prostaczkom je objawił ciemnym i wzgardzonym».

Modląc się tak, wesoło do dom powrócili.
To zaś wszystko działo się o nocy, bo we dnie
Możeby wstydem było modlić się przed krzyżem
Przydrożnym — raz, że fraszki[99] nie dają powszednie,
Drugi raz, że to droga traktu z Żytomiérzem,
Kędy powozy jeżdżą, zaś ostatni, trzeci,
Że, skoro chcesz się modlić, to wnijdź do komory
I sam z Przedwiecznym zostań, jak z ojcem są dzieci.
To ostatni jest powód — nie najmniejszym wtory!



O SZTUCE
(DLA POLAKÓW)
Są obrazy Van Eycka, z tym podpisem, w rogach umieszczanym: «Jak mogłem. VE».
ZAWIERA TREŚCI:
1. Sztuka w obliczu czasu bieżącego i w obliczu ścisłych umiejętności. — 2. Sztuka w obliczu praw natury. — 3. Sztuka w obliczu życia. — 4. Sztuka w odniesieniu do religji. — 5. Pojęcia narodowe. — Razem: Objawienie, uzasadnienie i obrona sztuki u Polaków.
DEDYKACJA.
Tym, którzy z wielką historji zniewagą
U słupa prawdę rozebrawszy nago,
Już, już, świstali,
Jako dziewicy obuwie wężowi
Spadnie na czoło lada kwiat i powié:
«Dotąd!... Nie daléj!...»
∗             ∗
Tym zaś, co, serca jeszcze mając szczątek,
Nie powstydzili się wielkich pamiątek
Myślą czcić wielką,
Palmy się schylą od wołań anioła
I, pognębione okrążywszy czoła,
Łzę otrą wszelką.
I.

Pisać o sztuce dla narodu, który ani muzeów, ani pomników, właściwie mówiąc, nie ma — pisać dla publiczności, która zaledwo biernie albo wypadkowo obznajmiona jest z tym przedmiotem, jest to nie pisać o sztuce, ale objawić ją.
Niemniej pisać o sztuce dla Polaków i po polsku w chwili, kiedy bardzo niedawno część ta intencyj i pracy obwołaną została za niewłaściwą, szkodliwą i osławienia godną[100], owszem, tak poniżonemu przedmiotowi obywatelską godność zyskać, jest to nie pisać o sztuce, ale uzasadnić ją i postanowić.
Trudność ta druga, gdyby nie była z braku rozwiązania onej wstępnej i pierwszej pochodzącą, byłaby może nie do zwalczenia dla współczesnych.
Skoro zatem okaże się możebność korzystnego obcowania z taką publicznością w takim przedmiocie, znikną przez to samo osławienia i wyklinania owe, albowiem okażą się być, czem są — niewczesnemi.
Okazanie pogodne (ponadpanfletystyczne) niewczesności zarzutów bywa i zagładzeniem onych wszędzie, a jest nieodzownie w tym przedmiocie.
Gdyby Polska-naród nie wyczekiwała i mogła nie wyczekiwać nic od Polski-społeczeństwa, jak np. w kwestji włościańskiej dziś się dzieje, owszem, gdyby bez obrazy majestatu cywilizacji mogła Polska-naród uważać Polskę-społeczeństwo z a wynik tylko geograficzno-strategicznych widoków i planów swoich, zaiste, że ten promień intencji i pracy, który się sztuką zowie, mógłby być dla niej obojętnym, jak też z nim poczynali sobie wielcy nawet pisarze nasi, co wspomniało się indziej[101]. Kiedy albowiem naród dopiero uzasadnia się, a społeczeństwa ważność nietylko, że wyrównywać mu nie może, ale zupełnie jest wypadkową i podrzędną, i do dalszych poruczeń zostawioną, wtedy zaiste, że jedyna tylko sztuka obchodzić go zwykła, inżynierja, lub wyłączniej sama sztuka wojskowa, jakkolwiek i ta jeszcze niestety... jest sztuką!

Owszem, dostrzec się daje, iż wyłączenie pierwiastku sztuki zpośród licznych darów, znamienujących wodza — owszem, ograniczenie się na heroizmie nagim bez udziału tej historycznej estetyki, która epopeję tworzy, dawać zwykło wiele bitw szczęśliwych, wiele przegranych wojen... Tak i w zewszechmiar oddalonej napozór sztuce lekarskiej bynajmniej niepłonnym jest przydatkiem, iż umiejętność ta i ta możność «sztuką» się zowie. Nietylko albowiem wśród licznych szczęśliwego lekarza darów mile witanem bywa, jeżeli jest odgadującym bystro, ale, jak dalece rzeźbiarskiego prawie ukształcenia chirurgja wymaga, o tem nie można wątpić — co zaś fizjonomiki się dotyczę, jak naprzykład szanowne dzieła Lavatera[102], o tych zawyrokować nawet trudno, czyli są dla artystów, czyli dla lekarzy sporządzone. Mamże i o umiejętności, skąd imąd ścisłej, to jest o matematyce nie przepomnieć, iż tam, gdzie astronomji się oddaje i usługi jej pełni, powielekroć opiera się ona na prawach, profetyzmem[103] natchnienia otrzymanych, i te za posadę sobie bierze sama indziej wszechzasadniczą będąc, tak iż nie skłamię, jeśli powiem, iż skrzydłom owdzie cyrkiel zdąża... Prawo z czemże obcuje, jeśli bezprawiem nie jest?... Jawność, sąd przysięgłych i obrońcy do ilaż bez oratorstwa obejść się mogą?... Historji potrafiłżebym archeologję i paleografję i właściwą nawet monumentalną sztuki odjąć bez powalenia jej na ziemię?...
Jeżeli więc wojskowa sztuka, medycyna, matematyka, prawo i historja, zdanie swoje o sztuce wiekami całemi zapisawszy, do nierozdzielnego onąż współudziału stanowczo przypuściły, nie pozostaje nam, zaiste, poszukiwać, gdzie jest ów głos zaprzeczny, tak niepobłażliwie z istotą sztuki obchodzący się, ale raczej, pominąwszy go, wejrzeć jeszcze w dwie najpoważniejsze sfery bytu: w naturę i w życie, czyli czasem w tych dwóch nie jest sztuki istota więcej, niżli w powyższych i ostatecznie uprawnioną? Poczem już, gdyby tak być miało i tak okazało się, religijnego tylko jeszcze spytać należałoby się namaszczenia, czyli i to nie jest sztuce odmówionem.

II.

Sztuka, w znaczeniu przyjętem najpowszechniej dlatego może, że w znaczeniu jej najniższem, będąc «naśladowaniem natury», nie może być już przez to samo w naturze inaczej dociekaną, jeno jako piękno i onego to piękna bezpośredni okres, czynny udział, osobna pora, słowem prawo, wpośród współdziałania wszystkich innych praw natury istniejące i obowiązujące. Takowy to udział, taki okres, osobna pora taka, prawo takie, jestże w całosprawie przyrodzenia tak wyraźnem i dzielnie obowiązującem, ażeby, na niem się oparłszy, uprawnić przeto ową tylowiekową pracę intencji i wiedzy, która «sztuką» zowie się?... Natura wydzieliłaż miejsce i czas prawu takowemu, prawu piękna? — Że albowiem wszystko w naturze pięknem jest albo bywa, to może właśnie dlatego, że wszystko nie ma jeszcze przez to samo osobnej istoty swojej i podejrzewać dałoby się raczej o zależność od sposobu rzeczy uważania, od sposobu patrzania na nie. Lecz nie — prawo to, prawo piękna, ma i czas, sobie osobno wydzielony w porze kwitnienia wszelakiego, i ma przedmiot swój w kwiecie.
Jakoż kwiat, ta to błaha zawiązka piękna, która wdzięczy się dziś, a jutro wiatr ją zwarzy, pochłonie zwierzę paszczą? grubą, człowiek nogą poważną zdepcze — kwiat, który nietylko w każdym względzie ponadużytecznie pięknym bywa, ale jeszcze są kwiaty jakoby na wyłączną posługę piękności i to bardzo wyszukanej, przeznaczone. Kwiat i pora kwitnięcia, we wszystkiem piękna, tak dalece «realnem i praktycznem» (jak to dziś mówią) prawem jest, iż, gdyby Atylla lub inny barbarzyniec jaki bicza trzaskiem zmiótł te wdzięczne fraszki i te ozdoby z pól a drzew, zaiste, że obozy jego w odwrotnym marszu nawet musiałyby wymierać głodem wielkim, za pogwałcenie onych to słabych praw pobite. Od owoców prawdy albowiem aż do ziarnka rośliny najdrobniejszej, która w szczelinie głazu twardego ma mieszkanie, wszystko przechodzić musi porę kwiatu, porę piękną kwitnienia, jeśli ma być owocem użytecznym i ważność mającym. «Przypatrzcie się (mówi Pan i Mistrz) liljom jako rosną: nie pracują ani przędą, a powiadam wam, że i Salomon we wszystkiej ozdobie nie był tak ubranym, jako jedna z tych» (Łukasza Ś. XII. 27).

III.

Ale, że, niźli i o religijne zapytamy się dla sztuki namaszczenie, obiecaliśmy sobie nietylko praw jej pomiędzy prawami natury poszukiwać, lecz i w sferze moralnej życia wskazać, jakie zajmowałaby ona miejsce, pośpieszamy więc orzec, że, jeżeli jest w człowieczeństwa dziejach stan prostoty, z której się wychodzi, i tej drugiej prostoty, do której się dochodzi, stan prostactwa i stan prostoty doskonałej, tedy cały on ciąg onego to właśnie dochodzenia nie może się bez arcypoważnego udziału sztuki w życiu obejść i nie obywa się. Zaiste, bardzo prostotliwą, naturalną i bezwykwintną jest rzeczą oddać w dwakroć poszturk mało uważnego przechodnia w ulicy ciasnej. Zaiste, bardzo ofiarnym jest czynem policzek nadstawić po uderzeniu pierwszem, ale ani ofiarną i stygmatyczną, ani naturalną rzeczą jest wymierzyć sobie i bliźniemu swemu sprawiedliwość. Samo słowo «wymierzyć» zapowiada już coś sztucznego.
W tymże względzie, osobie nieprzyjaznej złą nowinę donieść w całej przeraźliwej jej nagości, naturalnym jest czynem, i nic w sobie sztucznego nie mającym, ale zaczekać na upamiętanie się czyje, ale uprzedzić one, ale temu, który zranił ciebie, okryć mogącą zabić go wiadomość, są to nienaturalne i wielkiego wymagające artyzmu poruszenia. Jakoż podłość jest bliższą człowieczości, ale sztuka w życiu więcej jest obowiązującą i potrzebną. «Miej serce... i patrzaj w serce!»
Nietylko «miej» powiada tu poeta, ale zarazem «miej i patrzaj» w nie... Wiersz ten, może największy treścią, jaki kiedy kolwiek napisał ś. p. Adam Mickiewicz, pomijamy z żalem, iż nie możemy tutaj dla szczupłości zakresu w szerokości chociażby równej całemu temu pismu badać go i wykładać.
Zbliżyliśmy się albowiem już do samego, że tak nazwę, prądu sztuki w życiu, gdzie pomiędzy naturalnością podłą, naturalnością nałogową, wolną od udawania dlatego, iż celu jeszcze niema, a pomiędzy siebie tylko na celu mającą ogładą zewnętrzną, jednem słowem, pomiędzy bezlubstwa a samolubstwa grubdjaństwem i fałszem, żaden składny dwuznacznik, żadna, mówię, doktryna upogodzić nie może wciąż powstawać muszących przeciwieństw na polu życia, jedynie albowiem tam aż przeprowadzonej sztuki jest to okres. Jakoż, gdyby tu technicznego a przeto wyłącznego wolno było użyć wyrażenia, powiedzieć dałoby się, iż sztuka equacją[104] jest postępu, postępu, nawet moralnego, o ile ten historji jest przedmiotem.
Ileż-bo to smutków do niewypowiedzenia smutnych, boleści ileż do niewypowiedzenia bolesnych, ileż to i trudności do niewypowiedzenia trudnych dlatego jedynie spotyka się, iż przez niewypowiadanie tychże słuszne aż do onegoto niewypowiedzianego wzrosły stopnia!... Hamlet w domu swych przodków czemu to aż z aktorami przestawanie za jedyną mieni sobie ulgę?...
Zaiste podrzędnym, przypadkowym lub okolicznościowym, a niekiedy dziwacznym mienią ów głęboko mistrzowski pomysł wprowadzenia aktorów na dwór książęcia w chwili, kiedy już całe dworu tego rzeczywiste, potoczne i naturalne życie wynaturzonym tylko fałszem stało się. Z stanowiska jednakże, o którem powyżej mówiliśmy, dramatyczny ten obrót najprostszem rzeczy jest następstwem. Kiedy albowiem cały obyczaj familijny i powszednia jego rzeczywistość brudną stały się maską, wtedy maska teatru zamieniła się tylko w rzeczywistość, nieskończenie godniejszą wyboru i pierwszeństwa. Przyjęła nawet silę akcji i jakoby prawdą stała się. Na przykładzie, następnie umieszczonym, z aktu pierwszego sceny drugiej wziętym, łatwo jest dopatrzyć wszystkich tych zarysów sztuki w życiu, o których dotąd mówiliśmy, a które uprzytomnia się wydatniej za zbliżeniem spostrzeżeń z wzorem (pomnieć tylko należy, że rozmowa jest matki z synem po śmierci ojca).

MATKA. Wiesz sam, i rzeczą jest najprostszą w świecie,
I tak to bywa wciąż, że, co się rodzi,
Przechodzić musi przez śmierć w nicość trzecię,
W wieczność...
HAMLET. Wiem, pani: tak, to tak przechodzi...
MATKA. Więc czemuż rzeczy nie brać, jak są one?
Zwyczajne czemu zdawać się ma dziwném?
HAMLET. Zdawać?... O pani, to nie jest zmyślone
Czarnym kolorem płaszcza, ruchem sztywnym,
Wzdychaniem, które silę płuc oznacza,
Bladością cery, dużym łez potokiem,
Z całą ich formą, modą i urokiem
Który się zdawać może, że rozpacza...
Nie, to mię wszystko najmniéj nie wyraża.
Właśnie, iż sztuka wygrać to jest w stanie,
Właśnie, iż często udać się to zdarza,
Gdy to, co cierpię ja, jest nad udanie...

Kiedy tak, w pierwszym zaraz akcie i w drugiej scenie (a więc dobrze jeszcze przed ucieczką do aktorów i sceny) zasiania się już Hamlet przed ona radą matki, ażeby brać rzeczy, jak są one, naturalnie i poprostu i nie wdać się w patetyczne smutki, królowa odrzuca się na stanowisko, przypuszczające dramę w życiu i próbuje, do ila ta celom jej posłuży, mówiąc:

— Że Hamlet ojca płacze, jest przykładnie,
Bardzo przykładnie, owszem, bardzo ładnie...

Na tym to przykładzie krótkim o ile tego wymaga zakres pisma, ale w którym brzmią główne tony, o przeprowadzonej sztuce w życie świadczące, zamykamy nasz okres, temuż poglądowi na sztukę poświęcony i należny, a przechodzimy do uważania onejże wobec religji.

IV.

Kiedy niedawno zmarła Rachel[105], która była wielką artystką dramatyczną, znalazła się już na południu talentu swego i w Potsdamie grała przed złożoną z królów publicznością, zdarzyło się, iż po najpomyślniejszem z tych przedstawień, skoro się udała na spoczynek, uczuła była jakoby rękę wielką, tłoczącą jej pierś na sposób, w jaki się pędzącego w biegu zatrzymuje... i usłyszała była głos: «Tu koniec twój — tu skonasz!...» I zdało się jej było, iż obejrzała się za głosem, patrząc, gdzie skonać ma, gdzie jest jej koniec?
Ale zobaczyła tylko czworoboczną izbę, wapnem prostem bieloną, pustą, i zdało się jej, że nic w tej tak pospolitej izbie niema.
A patrząc, patrząc dłużej, kiedy dziwowała się onej wielkiej prostocie miejsca tego, dostrzegła jeszcze klęcznik i dostrzegła postać klęczącą, ta zaś była jakoby posąg, którego nie można było widzieć twarzy, lecz który na wejrzenie przypominał statuę Polymnji[106] z Louvru... Dzienników wiele powtarzało zdarzenie to, które słynna aktorka opowiadała była bliskim swoim, ale nikt snu owego nie tłumaczył. Jest on jednakże wielce jasny... Każdy aktor, wchodząc do celi kameduły, przed podobnym klęcznikiem powiedzieć sobie może z onym głosem tajemnym: «Tu koniec twój...»
Jakoż wobec religji sztuka, samoistność swą tracąc, wstępuje już w porządek potęgi wyższej życia, gdzie o tyle tylko żywa jest sobie, o ile litery światłem staje się, o ile kona sobie, a najjaśniejszym tajemnicom wiary objawionej jako uwidomiające ciało, postać i forma posługuje[107]. Ołtarz już kresem jest samoistnego sztuki bytu i, jeżeli w sztuce wojskowej, medycynie, matematyce, prawie, historji i t. p. udział sztuki wybiera sobie właśnie że najżywotniej samodzielne części tych umiejętności, stając się jakoby ołtarzem świętego ognia ich, to przeciwnie, na stopniach religijnego ołtarza ołtarzów udział ów sztuki na najformalniejszej właśnie części ogranicza się, tak, iż powiedziećby można, że prawdziwej religji forma udziela jeszcze ducha wiadomościom doczesnym przez sztukę. Spostrzeżenia tego, na którem budowa niniejszej pracy o sztuce zakłada się, ażeby tem wybitniej prawdę uczuć i kres ów tajemniczy przemieniania się sztuki w wyższą natury potęgę naznaczyć, nie od rzeczy będzie przytoczyć tu słowa świętego mędrca, Tertuljana, do senatu rzymskiego; te brzmią:
(14. Apologetik). «To pociesza nas, że bogowie wasi, czyli posągi, ażeby dostąpić bóstwa, przechodzą pierwej przez te same katusze, na które my codziennie przez ich fałszywe bóstwo wystawieni bywamy. Wy przybijacie chrześcijan do krzyżów i słupów; czyliż nie tak samo rzeźbiarz, formując postać bóstw, od krzyża lub pala rozpoczyna? Nie na krzyżuż to odbierają one pierwsze zarysy świętości ich profilów?
Wy i żelaznemi pilnikami rozdzieracie boki chrześcijan — ależ piła, pilnik i rylec nie mniej, owszem, staranniej obrabia członki bóstw... Wy i głowy chrześcijanom odejmujecie według upodobania, tak, jak się z bogami waszemi dzieje, które główby nie miały, gdyby onych rzeźbiarz nie dał im. My rzucani bywamy na pastwę bestyj, a na czyjąż to pastwę Bachus, Cybella i Ceres podawani bywają? W ogień rzucacie nas, a ileż bóstw tej próby nie przechodzi? Do kopalni bywamy wysyłani, a toć z onych kopalni i bałwany wasze dobywa się. Lecz, co nadto jeszcze pewnego jest, to to, iż zaiste, że równo bogowie wasi nie czują zniewag onych i poniewierek i zaszczytów...»

Wszelako oto i tu jeszcze, jakkolwiek w obrazie tak bolesnym i dla innych powodów przytoczonym, potwierdzone jest to, co właściwą, co rzetelną sztuki stanowi prawdę. Można było albowiem w ten już sposób do Rzymian odzywać się, można było w sposób nierównie snadniejszy do Greków, jak to apostoł Paweł czynił, właśnie że dlatego, iż w samem onem rozwinięciu sztuki i estetyki leżała już pierw ujma temu dzikiemu bałwochwalstwu, które cale wymowy nie dopuszcza, a porozumiewanie się wszelakie zbrodnią mieni. Doświadczenie historji uczy, iż, skoro lud jaki bogi swoje idealnej piękności podda, wraz i bałwochwalstwa potwór znika; alegorje się zaczynają, po nich figury retoryczne miejsce biorą i prawda już odtąd te przynajmniej prześladowstwa spotyka, które i dziś godzić na nią mogą, wcielonych obrońców jej zamęczyć, ale prawdy w niczem nie uszkodzić, owszem, na tem błogosławieńszym postawić ją przeto świeczniku. Ideał albowiem, nieskończonym będąc, najnieustanniej przez to samo przewyższać się dozwala, bałwochwalstwo zatem na tej drodze w lenistwo jedynie i w błąd nieledwie estetyczny, albo już w tę ostatnią maskę interesu brudnego się zamienia, którą pokrywał się ów rzeźbiarz dla świątyni Diany pracujący, i dlatego jedynie przeciw kazaniom Pawła świętego apostoła podburzający rzeszę ciemną. Nie był to już wszelako prawdziwy artysta grecki z czasów pięknych, ale właściwiej kupiec; prawdziwy Grek byłby raczej wędrownem jakiem bóstwem apostoła każącego uznał i, za takowe obwoławszy, woły mu na ofiarę przywieść radził, jak to w innem mieście greckiem miejsce miało. W idealnem piękna uprawianiu leży pewne uczucie wyższego porządku rzeczy, ku któremu wznosząc się, jeżeli nareszcie u szczytów onego napotkanej prawdy nie można wziąć, to jedynie dlatego, iż człowiek wziąć sam nic nie może, coby mu pierw nie było dano wziąć. Bałwochwalstwo przeto na tej drodze (jak to rzekliśmy wyżej) jest już raczej lenistwem, opieszalstwem i gnuśnością, prawy zatrzymującą postęp. Amm. Marcel, w początku piątego wieku pisząc, tak obraz stanu tego kreśli:
«I te niewiele domów, gdzie poważnie umiejętności i sztukę uprawiano, zamieniły się już na teatra zniewieściałości i uciech szalonych, które tego są następstwami. Nie słychać już tam nic, oprócz samych głosów ludzi i instrumentów; zamiast filozofa albo mówcy grajek, trefniś lub skoczek poszukiwany bywa. Księgozbiory zamknięte są, jak groby, a gdzie o treść pytać należałoby, tam raczej za fletem, lirą albo innem muzycznem narzędziem biegną, i to jedynie jako za nieoddzielnym płaskiej komedji chórem». — Starożytni wprawdzie pewny rodzaj muzyki zawsze w pogardzie mieli, mowa tu jest wszelako o ogólnem raczej wygaśnięciu wszelkich idealnych poczuć i zaparciu się ich postępu. Z chrześcijaństwem dopiero bowiem święty Ambroży, a główniej święty Grzegorz papież, objawiają, uzasadniają i stanowią muzykę dzisiejszą.

V.

Po skreśleniu zatem w ustępie pierwszym, jaką zastaliśmy ważność publiczną sztuki, a jakie ona nietylko w czasie bieżącym, ale w sztuce wojskowej, medycynie, matematyce, prawie i historji, przez cały tok postępu onych zajmuje miejsce i jest bynajmniej tem «czemściś», zaco ją wszyscy prawie wszystkich narodów teoretycy uważają, a na ich wiarę nasi polscy — wypowiadamy z naszej strony bardzo prosto: że sztuka w obliczu umiejętności jest sferą każdej z nich żywotną i dopóki są one żywotnemi.
Po okazaniu następnie w rozdziale drugim, że wobec natury uważana sztuka wchodzi w jej prawa,
po skreśleniu w ustępie trzecim, że uważana sztuka w życiu jest equacją postępu moralnego,
i po tem co ustęp czwarty zawarł, to jest, iż w odniesieniu naostatek do religji sztuka ujście swoje tam znajduje, ale, jako wszędzie indziej żywotną jest, tak odwrotnie, u ołtarza progów w literę jedynie, wyjaśniającą słowo, zamienia się i zamyka przeto całość istoty swojej.
Po objawieniu, uzasadnieniu i obronieniu sztuki, jednem słowem pozostaje mi tylko z zadziwieniem wielkiem odpowiedzieć, jak mogła rzecz z siebie tak poważna obwołaną być za czczą i szkodliwą. Tudzież, o ile da się (w tak złem powietrzu) skreślić także pojęcie polskie, na tem obszernem polu koczujące.
Zapytanie jednakże pierwsze milczeniem tylko, albo skreśleniem ogólnem stanowiska sztuki do doktryny, albo następującem, co najlepiej, zbyć można porównaniem: I kryształowa szyba, kiedy się wskośnie na nią patrzy, zasłania oczom przedmioty...
Przejdźmy teraz do narodowych pojęć.

∗             ∗

Zdaje mi się, że dotąd nie określono jeszcze, ani w sposób wyraźny określić probowano, czyli i o ile i jako ma się właściwie rozumieć to słowo: sztuka narodowa. Jest albowiem wiele sposobów, bardzo klasyczną i akademicką formę mających, a sporządzonych, zdałoby się, wyłącznie ku temu, aby treści zawiłe, mianowicie zaś te, których rozwiązanie owoców pochlebnych nie przynosi, omawiać, odraczać lub, solennem pokrywszy milczeniem, mieć je na boku i ostrożnie, jak starą broń nabitą, wokoło której domownikom i dziatwie skrzętnie radzą przechodzić... Taki stary arkebuz[108] wszakże pokazuje się zczasem, że, bynajmniej nabitym nie będąc, próżno straszył lat parę z kąta swego.
Sztuka narodowa, jako czas, może być tylko wyrazicielką historycznej, że tak powiem, godziny, o której naród jaki poczuwa się do udziału w wyrobie ogólnym; dzisiejsze rysunki chińskie zupełnie tej wartości są co bizancko-włoskie przed Giottem[109], lubo Chińczycy na tak niesłychanie wyłącznej osobności trzymają się... Proszę tedy z łaski swojej zjawisko to inaczej wytłumaczyć...
Sztuka narodowa, jako miejsce, może już być wyłączniej uważaną, ale i to ze względów następujących:
Idea, gdyby tylko myśleniem czczem pozostać miała, nie potrzebowałaby bynajmniej warunkom miejsca odpowiadać; ale że idea prawdą zostać ma, a prawda nie jest tylko onem samem myśleniem czczem, idea przeto poddawaną jest w części pewnej i warunkom miejsca, nie, ażeby przez takową próbę traciła co, ale owszem, aby jedną więcej zaletę zdobywała. Duch modlić się może tak szybko, że warunki miejsca, przed tą ona szybkością ducha zniknąwszy, jakkolwiek trwają zawsze, nie trwają już dla modlitwy jego — ale człowiek kiedy modli się, potrzebuje choćby tyle miejsca, aby spokojnie klęknąć mógł. Tak się to ma idea do materji, czas do przestrzeni — rzecz, za niesłychanie zawiłą i do okazania niepodobną uważana.
Żeby jednak bliższe z tego dla narodowej sztuki wyprowadzić się dało wnioski, równanie ono powyższe nie wystarcza, trzeba jeszcze wyniku z równania tego, trzeba jeszcze tej trzeciej rzeczy, któraby, owocem czasu i owocem przestrzeni naraz na drodze sztuki będąc, świadczyła nam nietylko o istnieniu stopni i kierunków, ale i wskazywała one w pewnym względzie. Takim to więc owocem cóż jest?... Wyraz, czyli, jak się to potocznie mówi, słowo.
Wyraz «słowo» albowiem, naraz prawie miejsca i czasu potrzebując, naraz używa onych, ani bez nich jest sobą.
Z tego względu przeto wyraz «piękno» u różnych różnostronnie i różnostopniowie rozwiniętych w obliczu sztuki ludów gdy zważymy, okaże się nam najwłaściwiej pierwopromień wszelakiej sztuki narodowej.
A naprzód najzupełniej błędnem mniemaniem jest, iż owa olimpijska sztuka grecka dla greckości swojej tak wiecznotrwałą i tak wiecznowzorową okazała się i okazuje; bynajmniej, była ona najwięcej ludzką ze wszech sztuk, a w Grecji miejsce tylko miała, i wcale nie to drugie ponad innych ludów sztukę wyniosło ją. Koło zawsze jest kołem bez względu na to, czy Euklides, czy mag perski kijem swoim podróżnym wokoło nogi je zakreślił, ale kabalistyczna myśl chaldejska z koła tego, lubo wspólnego wszystkim, zodjak wykreśli, gdy tymczasem dzisiejszy Anglik wyziębi je raczej, na oś wsadzi i do machiny wprzęże. I staną się oto rzeczy dwie wcale odrębnej treści.
Tak samo wyraz «piękny» w ustach dzieci oznacza «tęczowy», to jest z wszystkich kolorów najsilniejszych złożony. U ludu ruskiego «piękny» znaczy «krasny», a krasny czerwony. U Sybirczyków podróżnik Castern zauważył, że dwa tylko wyrazy są determinujące piękność, to jest wyraz «biały» i wyraz «czarny» dla przyczyny niezmiernie jasnej, albowiem śniegu nawał leżącego ujednobarwia i ujednokształtnia subtelniejsze różnice rzeczy. Wyraz: wielki i mały, silny i słaby, gęsty i rzadki, i t. p. określają tam zawsze jednakowo «biały» lub «czarny». Lelewel podobnież zauważył, że głoskę b wedle greckiego obiecadła (Kochanowski mówi obiecadło, nie abecadło), zamieniwszy na w, zamieniał się stopniowo i wyraz boli, biały, na wyraz weli, wielki, i odwrotnie.
U starożytnych przeto Greków wyrażenie piękna καλός, używało się i jako dobre, zacne, a w brzmieniu swem nosiło zarys najpełniejszej i najogólniejszej formy, to jest «koła» (polski nawet wyraz «koło» pochodzi z greckiego), i nosiło przeto jeszcze wyrażenie to ślad ruchu, życia od κυλιω, zataczać, krążyć, obrót sprawować. I nosiło w sobie jakoby wyraz: puhar, toast, od wyrazu καλις kielich... i spełniało się...
U starożytnych Rzymian że sztuka nie była właściwie rzymską, oprócz wojskowej inżynierji, wyraz przeto pulcher piękny, z zabranego do nich kraju przyszedł, to jest z Grecji. Ale oni złożyli go sobie z wyrazu πολός, wszech, i z wyrazu χόρος, chór, i z brzmienia jeszcze ἥρως bohater, stanowiąc tym sposobem wyrażenie pojęcia rzymskiego o piękności, jakoby wszechgłosu, wszechbohaterstwa, i jakoby wszechchrobrych chóru...
U Germanów (u Niemców) piękność ma określnik schöne; ten nosi w sobie pojęcie obserwacyjne i do czasu zastosowywane, jakoby dojrzałość i dokończoność w porę właściwą określające, dlatego to brzmi w nim i wyraz słońce (Sonne) i wyraz «już» (schon), i wyraz scheinen, wydawać się, i nareszcie słowo schonen, które znaczy: szanować, chronić, pilnować, oszczędzać...
U spadkobierców Rzymian, Włochów, którzy sobie utworzyli język drugi italski, jakkolwiek niema już onego zabranego Grekom wyrazu pulcher i jest raczej swój własny «bello» ten, wszelako pokrewny jest starożytnemu rzymskiemu wyrazowi, oznaczającemu wojnę (bellum) i taniec balio (ballare), jakoby określając, iż uradowanie się ze zwycięstwa jest piękności wszelkiej źródłem. To też niema zaiste ludu, u któregoby uczucie publicznej radości i ostentacji politycznej znajdowało łatwiej i patetyczniej formy swoje. U Francuzów i u Anglików tenże sam wyraz wioski z niewielkiemi wyrzutniami lub odmianami «piękność» znaczy.

∗             ∗

U Polaków określnik «piękno» dwa nosi brzmienia w sobie i rozwija się w trzecie. Złożony jest on albowiem z wyrazów «pieśń» i «jęk», a zamienia się w trzeci wyraz jakoby «pojęk-ność» i jakoby nad boleścią tryumf znaczący. Krótkość zarysu tego nie dozwala nam tu przebiegać wszystkich poetów polskich i do onego otworzenia powyżej przez nas wyrazu piękność, stosować. Ograniczam się przeto na zacytowaniu dwóch tylko wyjątków, z dzieł ś. p. Juljusza Słowackiego wziętych, raz z przyczyny, iż poeta ten najwyłączniej ze wszystkich poetów polskich jest artystą, drugi raz z przyczyny, iż wyjątki te najbliżej treść poszukiwaną określają.
W «Królu Duchu» mówi on tak o tajemnicach liry (Pieśń III):

XVII.
Stary był, pomnę, Zorjan się nazywał;
Gdy go palono, cichszy od owieczki
Na lirze sobie czasami podgrywał,
I szedł przez ogień z uśmiechem piosneczki.
Ani klątw rzucał, ani wydobywał
Głosu wielkiego z maleńkiéj lireczki —
Głaskał ją tylko, wyjaśniwszy lice,
Niby zlęknioną, białą gołębicę.

XVIII.
Zdawał się mówić i twarzą i ręką,
Jakby nad brzegiem szemrzącego zdroja:
Nie bój się, liro, bo śmierć nie jest męką,
Ani się lękaj cielesnego zboja!
Nie bój się, moja maleńka lirenko,
Nie bój się, siostro, nie bój, córko moja!
A natożby to nasza mądrość była,
Gdyby przed śmiercią skonać nie uczyła.

XIX.
Przyjmowano cię po domach, po chatach
Pókiś ty ze mną była wędrownicą;
Bądźże dziś wdzięczna, a nie płacz przy katach,
Bo się ucieszą i ton twój podchwycą...
..................
Czekaj — wstaniemy oboje po latach,
Gdy błysną luki z tęcz nad okolicą,
Wstaniemy razem z wielką jaką zgrają
Harfiarzy, co, jak anioły, śpiewają...

Indziej, w najskończeniej pięknym i dojrzałym utworze swoim, «Anhellim», tak naucza tenże o pięknem:
«Anhelli», Rozdział I. «Lecz wy będziecie w grobach i całuny będą na was spróchniałe; wszakże wasze groby będą święte, a nawet Bóg od ciał waszych odwróci robaki i ubierze was w umarłych dumną powagę... będziecie piękni. Tak, jak ojcowie wasi, którzy są w grobach, bo spojrzyjcie na każdą czaszkę ich: nie zgrzyta ani cierpi, lecz spokojną jest i zdaje się mówić: dobrzem uczyniła».
Dalej — nawet o piękności kobiety w rozdziale XIII. «Serce jej od modlitwy ciągłej stało się pełne łez, smutków i niebieskich nadziei i wypiękniało na niej ciało. Oczy rozpromieniły się blaskiem cudownym i ufnością w Bogu, a włosy słały się długie i podobne szacie obszernej, kiedy się w nie ubierała, i podobne namiotowi biednego pielgrzyma».
Jako jednakże Grecy mieli w wyrazie kalos formalne także określenie koło, tak Polacy, nie już w jednym i tym samym wyrazie piękno mają formalną onegoż podwalinę, ale w osobnym architektonicznej piękności określniku «ładny» — ładny albowiem idzie od wyrazu ład, porządek i harmonję oznaczającego. I ładny jest wyrazem tak ściśle formalnym, jak piękny wewnętrznym i duchowym, tamten albowiem zastosowanie tylko harmonijne do porządku jakiegoś istniejącego okazuje, gdy ten przypuszcza dramę, boleść, jęk, a dokonania i pokonania onych, nowy zdobywając ład, spodziewa się. Niższym wiele od określnika ładny jest jeszcze nakoniec wyraz śliczny, znaczący jedynie piękność porównawczą, krytyczną, wyborową, a tłumaczący się brzmieniami swemi, iż oznacza rzecz, obliczem z licznych pierwszą i wyborną.

NIEWOLA I FULMINANT
DWA RAPSODY.
«Id ego jusjurandum patri datum usque ad hanc diem ita servavi, ut nemini dubium esse debeat, quin reliquo tempore eadem mente sim futurus»[110].
Annibal.
«e pur si muove!»[111].
Galileus.
DO CZYTELNIKA.

Od pamiętnej utarczki tak zwanych romantyków z tak się zowiącymi klasykami, czyli raczej, naówczas, natchnienia z formalnością, literatura polska w kraju zstępowała do ludu, namnożyła zbieraczy podań, przysłów, pieśni, obyczajów: zdawałoby się, iż Pompeję żywą pod nogami swobodnie przechadzających się postrzegła. — Taż literatura zagranicą zstępowała w ducha człowieczego, badając się wnętrzności jego dziwnych, i dała początek filozofji, a otoczona społeczeństwy, które, zatrząsłszy się w posadach, najżywotniejszych tknęły pytań, przekwitnęła w mistycyzm i umilkła, tak, jak siostra jej w kraju, wyzbierawszy perły ducha ludu.
Teraz, po tem duchowem, po tem przeciwformalnem obrobieniu, literatura ta, nie wątpię, czynny przyjmie kierunek, co już nawet w pierwotnej swej przesadzie napotykać się daje. W przesadzie, mówię, bo w pogardzie warunków literackości na rzecz czynu, w pewnej, nazwałbym, żądzy upraktycznienia piór najlżejszą uposażonych subtelnością. Wiadomo jednakże, iż praktyczność literatury nie zależy na ześrodkowaniu jej w myśl jedną, co przeciwnie mistycznym raczej jest kierunkiem, a który pod tę porę jest spełniony, lecz i owszem na wypojedyńczeniu (na uspecjalizowaniu), na rozpromienieniu tego węzła narodowej mądrości. U progów tejto pracy dzisiaj niewątpliwie stoimy, pracy, która zażartsze może, niżli pierwsza, napotka przeciwności. A to dlatego naprzód, że, o ile pierwsza samem natchnieniem, samą nieograniczonością, że tak powiem, samym przeciwformalizmem, zdążać mogła, o tyle druga już wiedzeniem, już opatrzeniem się sumiennem, już przyjęciem pewnej osi bytu może tylko się wzmóc i zakwitnąć. Narzekanie na brak (choć widoczny) specjalnych ludzi, tych cegiełek, tych promieni, tych zwrotek, bez uznania planu lub ogniska albo rytmu całej epopei, zaiste, że jest ślepem narzekaniem na brak patrjotycznego obskurantyzmu[112] i nic więcej. Gdyż duch ludzki, powszechnik i pan z natury swojej, im zacniejszy, tem skorzej stanie się tym sługą, tym szczegółkiem, jeśli zmartwychwstanie i odpowszechnienie swe poczuje w społeczeństwa całości, choćby idealnie dotrzymanej. Stanie się, mówię, tą cegiełką, by odnaleźć się w planie gmachu gmachem, stanie się tym promykiem, który się odnajduje w sercu słońca, stanie się tą zwrotką epopei, która znów w całopieśni i jej rytmie ogólnym się odgadnie; chcieć inaczej, jest to żołnierzy poszukiwać, nie dotrzymawszy pierw chorągwi i konskrypcję[113] zamieniać na proskrypcję...[114]
Ażeby więc literatura polska poszła dalej i nie zatrzymała się przesytem jednostronności otrzymanej, a następnie w manjeryzm nie upadła, co nieuniknioną bywa koniecznością, ile razy słowo pola nie ma — ażeby, mówię, w sferę drugą (na wstępie do której stoi dzisiaj), w sferę literatury czynu weszła, należy niezwłocznie się opatrzyć w tymto narodowym całokształcie obowiązującego organizmu, który ześrodkowane osobności wiedzy życia w zawieszeniu nieprzebaczonem już dziś trzyma. Bo jest ciało śmiertelne i dało nieśmiertelne, jak powiada apostoł — wszystko zatem, cokolwiek ściąga się do uprzytomniającego określenia tegoto nieśmiertelnego dała, przez to samo jest literatury czynu wszczęciem. Mam zupełną wiarę, i wiem nawet, że osoba narodu, w niejawności fatalnej pochowana, jeżeli sobie przytomny ma całokształt idei swojej, wzrastać może i wzmocniać się w sobie, walcząc sobą. Nie mogę tu albowiem zapomnieć wzoru Sokratesa, który obrażenie od kajdan, wytłoczone na nodze, uważał za treść i za przykład, popierający rzecz o bolu i stosunku bolu do żywota, panując wyraźnie tym sposobem nad fatalnością położenia, owszem, rosnąc w wolności, nie do pokonania pewnej siebie.
Pisałem w Paryżu 1848 r.

OSTRZEŻENIE.

Uwagi powyższe, broszurka o «Niewoli narodu i objaśnienia do niej», nakreślone były dla poufnych osób lat temu przeszło dziesiątek. Po upływie czasu tego, a czasu, który pół świata politycznie zmienił, podobało się zażądać, aby pisemko to doraźne drukiem ogłoszone było; przywalano i na to wedle rękopismu niniejszego, wszelako korzystać muszę z bibljograficznego tego trafu, ostrzegając publicznie, że zdarzyło mi się widzieć rękopisma, podawane za moje i pozory lub cyfry moich pism noszące, a które wszelako wcale mojemi nie są, że przeto takowych jedynie odpowiedzialność przyjmuję, które cały wypis nazwiska mojego, przyznany przeze mnie, noszą.
Pisałem 1863 r.

NIEWOLA.


PROLOG.

W dwa półkręgi przeciwznaczne
Niech dwa chóry mię opaszą —
Dla obydwu śpiewać zacznę,
Aż się zwiodą, skrzyżą, spaszą...
Potem wirem, tokiem, prądem
Dalej w prądy, toki, wiry —
Szałem, sądem i rozsądem
Gwiazdy z nieba, z ziemi żwiry...
Potem całoczłowieczością,
Potem całonarodowiem,
Półboskością, bo mdłością,
Aż gdzie kończy się wszechzdrowiem,
Gdzie zaczyna — nadśmiertnością,
Aż — gdzie zawiem — nie dopowiem!!

*

Was — co tęsknić nie umiecie,
Was, co sercem, okiem, dłonią
Stanowicie dziś na świecie —
I was, których tchnienia gonią
W pozateraz, w pozalecie —
Półkręgami chórów dwoma
Rozeznacza, choć nie wiecie,
Kto? — i radzi sobie w świecie
Nie to świecka, nadwidoma.
Więc wam, których duszą oczy,
Dziś wiecznością, a ruch życiem,
Gdy orzeknę, że was stoczy
Czas, to przecież wzruszę gniciem!....
A wam, których okiem dusza,
Wieczność dniem i ruchem życie,
Wam gdy wspomnę, co przymusza,
Co w śmierć, w ono nadużycie

Niedowolnem prawem skuszą,
To z nadświata w świat zbłądzicie!...

Rozpocząłem z śmierci progu,
Bo mi ona siostrą w Bogu...
Bo mi ona ręki cieniem,
Skoro w słońca patrzę tarczę,
A wzrok stapia się z promieniem,
I już wątpię, czy wystarczę,
I już wątpię, czy sumieniem
Wszechsumienia nie obarczę
I — już wątpię...

A w zwątpieniu —
Śmierć przyzywam po imieniu
I jej włosa owian krepą,
Jak z przepaską napół ślepą —
Lub, jak w wielkiem ołzawieniu,
Przez brylantu patrzę kraty —
Niedolotek, choć skrzydlaty,
I przewolny, choć w więzieniu...

Śmierć mi rytmem w nieskończeniu,
Wszczęciem słowa, co nad słowa,
I językiem, w podniebieniu
Gwiazd, piejącym: O Jehowa...
Aż sprzeczności gdzie rozsnowa
W harmonijnem zjednoczeniu,
Aż gdzie ani dnia, ni cieniu!


I.

Pytaniem pierwszem dla mnie: co niewola?
Iż niedość płaszczyć się pod głazu bryłą,
Duchowi bluźniąc, że to ludzka dola,
A choćby nawet tobie łatwem było,
To nie sam jesteś...

Rodzisz pod mogiłą,
Więc niewolników drugie pokolenie,
Na poojczyste zakląwszy westchnienie,
Myślisz, że zdoła o psalmie pokutnym,
O zrozpaczeniu żyć niemęsko smutném?

Do czasu jedni pościć będą pieśnią,
Drudzy zamarzą się i w mgły roześnią,
Inni utoną w śmierci oceanie,
Ci w Sybir pójdą, owi na wygnanie,
A owi... Do tych mówię:

Kto zostanie,
Niech już nad grobem ojczyzny nie płacze,
Lecz niech uważa głaz, pytając w duchu,
Gdzie stopy wryję? Dłońmi jak zahaczę?...
Iż coraz ciaśniej przyjdzie gnić w łańcuchu —
A skoro pierwsze, szronem już pokryte,
Na drugie, bólem pokolenie zryte,
Z niezrozumieniem patrzeć będzie chłodnem,
Jużci i trzecie nadbieży przebite —
To, choćby którym grób stał się wygodnym,
Drudzy im skłócić przyjdą nawet sny te[115].

Więc pytam ciebie, prostem pytam słowem,
Czy wiesz (acz cierpisz), co to jest niewola?
Skąd ona, pokąd jest ona narowem,
A pokąd kresem lub granicą pola,
I koniecznością tak nieodcofniętą.
Jak śmierć, co każdą nić rwie napoczętą?

Jeśli-bo z siebie wyrzucisz niewolę,
Ile narowem w krew się jej zaniosło,
A ile prawem, zwierającem wolę,
Jeśli jej tyle przyjmiesz, jak rzemiosło —
Zrobiłeś wiele, wiele, bracie miły,
W tych katakumbach tej polskiej mogiły.

Niewola — jest to formy postawienie
Na miejsce celu. — Oto uciśnienie...

Poczęty jestem: wiem, że skończyć muszę,
Ile formalną tu bywam osobą,
Więc i nie czekam, aż mi wezmą duszę,
Lecz duchem formę z każdą niszczę dobą —
Unadforemniam się i palę ciało,
By, jako mirra, w woń się rozleciało,
Przez pot, co trudom zacnym towarzyszy,
Przez łzy lub czynne cierpienia w zaciszy,
Częstokroć przez krew, dla celu wylaną;
Tak, że nareszcie śmierć, ta form mistrzyni,
Gdy przyjdzie, dusza będzie rozebraną
I rzuci resztę szat do czarnej skrzyni.
To niegdyś Sokrat dowodząc Atenie,
Nie umarł... skończył tylko dowodzenie.

Bo wolność — jest to celem przetrawienie
Doczesnej formy. Oto wyzwolenie!...

Lecz tobie w Rosji, bracie Słowianinie,
Cezarską formę przynieśli z Zachodu
I na rodzimej postawiono gminie,
Tak, że cesarstwo masz, nie masz narodu!

A tobie, Czechu i bracie Rusinie,
Cezarską formę przynieśli z południa,

Co czeskich, ruskich, gdy napotka w gminie,
Bierze i sobie na carskich przeludnia —
A ciebie, ciebie, Polsko, formy trzema
Przykryto, Bogu kłamiąc, jako Kain,
Iż życia więcej pod formami niema,
Że się zapadły i obszary krain — —

Ale Bóg spyta — On, co sam jest celem
I życiem — kto tu pustych form czcicielem?

Niejeden do was faryzeusz rzecze:
«Bezformalnego niema nic, niestety!»
Tak, lecz «niestety», więc już formie przeczę,
Więc chcę, by środkiem była mi do mety,
Więc jej używam ja, nie mnie używa;
Więc poco cel mój, Boga, mi zakrywa?
A Bóg mój żywot jest i zmartwychwstanie,
I to jest wszystek cel, choć przez konanie.

Wiem, że i naród formy miewa różne,
Jak człowiek szaty świetne i podróżne,
Lecz wiem, że, formę gdy zdejmiesz z narodu,
To jeszcze będzie walczył wieki całe
O te, co w życiu ma, formy dostałe —
A wiem, że, cesarz gdy bezdzietnie skona,
Cała historja cesarstwa skończona!
Że i minister czasem lub wikary
Cesarstwo z sobą wywleka na mary...

Bo jest to forma tylko, co używa,
Śmiertelną będąc, życiem żyjąc obcem,
Gdy ja chcę formy użyć, jak ogniwa
W łańcuchu dziejów, lub granicy z kopcem;
Gdy ja, co wolno mi, chcę wiedzieć pierwéj,
By, co nie wolnem, na boku zostało
Jako wyjątek, jak konieczność przerwy,
Jak ta osobność, którą zowią: ciało.
Duchem ja idę przez ciała foremność,
Bo tylko względem światła bywa ciemność —
Lecz światło nie jest względnym cieniu brakiem.
Nie-Moskal nie jest już przeto Polakiem —
I nie chcę, abym, co nie wolno, wiedział,
By to, co wolno, wyjątkiem zostało[116];
U mnie jest wolność grunt — niewola przedział,
U mnie duch treść jest, pozorem jest ciało.
————————————
Kobieto, która z harmonijnem łkaniem
Przed Matki Boskiej klękasz malowaniem,
Co starła węża głowę bosą nogą,
Małżeństwa formy nie uznawszy celem,
Lecz jako środek, by żyć z przyjacielem,
Jako konieczny dla świata wyjątek, B
rudnego ciągłą rzezią niewiniątek —
Kobieto dobra, miałażbyś ty czoło
Nie dla miłości iść przed ołtarz Pana —
Lecz od małżeństwa, przez zawrotne koło,
Jak niewolnica wlekąc się sprzedana,
Wciąż na niewolę narzekać ojczyzny,
A dzieci uczyć — czego? — tej zgnilizny!...
Gdy zasnął Adam, w sobie miał już żonę,
Nie tę lub ową, poza nim stworzoną,
Lecz jako żebro sercu jego bliską,
Miał ją — a Bóg jej dał byt i nazwisko.
Przeto, nieprawość popełniając prawą[117],
Porzuci ona własną matkę łzawą

I przed ołtarzem stanie z ulubionym
Po nierozdzielność tego, co złączoném.

Niejeden powie faryzeusz na to:
«Człek rzadki może być mędrcem, jak Plato,
Jest doskonałość nad siły ziemiana...»[118]
Uznam to, owszem, i dlatego właśnie
Ludzka ułomność nie ma być wzniecana,
Iż sama wznieca się — i sama gaśnie —
Z kościołem walki nie pocznę ja karléj,
Ni chcę familji roznieporządnienia,
Lecz radbym tylko, by inaczej marli,
Jak mrą — lecz, szerzej rozdawszy sklepienia,
Pragnąłbym wolnych jasne widzieć czoła,
Bo sporo-ć jeszcze jest dni i przestrzeni
Od najczystszego z zwierząt do anioła,
I niedość ziewać tu, w wielkiej tej sieni!

O Jezu, Jezu! Ty, któryś z proroków
Ani z zakonu i słowa nie zmienił,
Tylkoś je, nakształt chmur, nakształt obłoków,
Promieńmi słońca wolności zrumienił —
Prawdziwy Boże i człeku prawdziwy,
Który cesarstwo cesarstw tego świata
Umiałeś spożyć gałązką oliwy —
Ty pobłogosław nam w poddaństwie kata.

Niech niewolniki nie będziem ludzkiemi,
Bo wolność tam jest, gdzie duch Pański czuwa.
Niech, jako Fidjasz, ideały z ziemi
Tworzym, nie ziemia piersi nam opsuwa,
Bałwany czyniąc i tak kupcząc niemi,
Że nie zostanie miejsca dla człowieka,
Że nie zostanie dla człowieka ziemi,
Choćby wyciągał dłoń po ostrze ćwieka!


II.

Pytaniem drugiem u mnie: skąd niewola?
Wroga mojego znać chciałbym do głębi;
Skąd, gdzie, dlaczego łańcuchem okolą
Moją szlachetną pierś? Czemu krew ziębi?
Więc badam w sobie dwa pierwiastki różne,
Ten, co widzialny, ów, co niewidzialny,
Jakby zwaśnione z sobą dwa podróżne
Woddali jednał cel jeden — moralny.
A potem siebie, tak niewolonego,
Znów między znaném widzę a nieznaném,
Między «skąd idę?» a «idę do czego?»
W sobie i w dziejach ja ukrzyżowanym!
——————————
I żal mi bardzo was, o postępowi,
Którzy zniweczyć przeszłość chcecie całą,
By łatwiej było, lecz jako żółwiowi,
Orzec: «Tak wiele już ubiegłem z chwałą».
Tylko że, aby drogę mierzyć przyszłą,
Trzeba-ć koniecznie pomnieć, skąd się wyszło!
I żal mi, żal mi was, o opieszali,
Którzy zniweczyć przyszłość chcecie całą.
Podczas gdy wasza przeszłość w was, bo ciało,
Przyszłością waszą, duchem, wciąż się pali,
Podczas gdy zwierzchnia część rozpierzcha w strugi
Pod tym wewnętrznym ogniem onej drugiéj —
I żal mi jeszcze tych, którzy się dziwią,
Że, chociaż formę tak i tak wykrzywią,
Frygijską czapkę[119] na drzewie zawieszą,
Lilije z tarczy odrzucą herbowéj,
Czapkę znów odjąć z gałęzi pośpieszą,
Zasadzić lilje lub krzew jaki nowy.

Nietrzeźwiej z formą w osobie człowieka
Pytagorejscy czynili bigoci[120],
Umyślnie ślepnąc, by weschła powieka,
Widoku róży próżna lub stokroci,
Wolniejsze marzeń kwiatom dała pole,
A duch, przez formy szczerb, czuł szerszą wolę.

Lecz inna — zewnątrz, przez podarte ciało,
Przez nerwów siatkę kusić myśl człowieka,
Co już u Drujdów[121], u Indów się działo[122],
A inna — skoro duch formy te zwleka,
I wyskrzydłowia się, jak orlę z gniazda,
I wyobłacza się, jak z chmury gwiazda,
I coraz jaśniej wie, gdzie, naco czeka.
W człeka istocie niewola jest z ciała,

Skoro je za cel duch postawi sobie,
W narodzie z formy, choćby doskonała,
Choćby to była z form przednia na globie,
Jeśli się celem, nie zaś środkiem stała.


III.

Pytaniem trzeciem u mnie, jak daleko
W wolności trudach naród mój przestawa,
Trumienne pokąd już dźwignięte wieko,
Bym znał, co mogę lub na co nie stawa,
Bym, wiedząc, co jest słuszne, co niesłuszne,
W oczekiwanie nie upadł bezduszne.

Naród, że cierpi, więc nie jest ideją,
Lecz jest wcieleniem żywém, organiczném,
Istotą rzeczy. Czuć ją, poznać chcę ją...
I oto z starym światem politycznym
Już od kolebki do boju powstawam,
Gdyż rzekł: «Narody tworzę, bo wykrawam».

Gdyż, jako życia twórca. Bóg, powiedział:
I ukaranym ma być w dumie swojej,
Chociażby nie wiem jak wysoko siedział,
W bronzowej choćby stał, jak Goljat, zbroi;
Mówię, że kamień polny będzie wiedział,
Kędy się czaszki doszukać Goljata,
Niźli sam kata miecz kark zwab kata.

Bo naród cierpi, więc nie jest ideją,
Jedno wcieleniem żywém, organiczném,
Istotą rzeczy — Uczuć, poznać chcę ją,
Uzacnić ją chcę bytem politycznym,
A bytem formy tej, którą zasłużył,
By nie kształt jego, lecz on kształtu użył,

By, mówię, wolnym był, nie służył ciału,
Przez stopnie idąc form — do ideału.

O polityczni męże, ludzie stanu,
Praktyczne głowy... wierszem do was mówię,
Jak Ezop swemu wielmożnemu panu —
I pytam: czemu cierpią narodowie?
Kto są, że cierpią... bo-ć nieorganiczni
Nie cierpią — lecz są, jako wy, praktyczni — —
Lub precz odejdźcie! — Nie rzekę i słowa
Zstępując w limby wielkiego narodu,
Krzywą wam stała się najprostsza mowa,
Bez epopei wam i bez rapsodu,
Cezarskim, formy pustej niewolnikom,
I wam, formalnej wolności sprawnikom.

Do limbów ludu wielkiego sam schodzę
Bez pancernego dotąd towarzysza,
Bez Wirgilego z pochodnią na drodze —
Jęk tylko przy mnie — płacz się nie ucisza,
Mogiły tylko — gdzieś wichrami rwane,
Gdzieś bez rycerzy konie rozbiegane...
Czasem wygnańców bladych twarze blade
I łez niewieścich rosę krótkotrwałą
Widzę — lub głupstwo czerstwe, jak dryjadę[123]
Rumianą, w pląsach, w chichotaniu całą —
I czczość... a wyżej, nad owym chaosem,
Kometę sądu, z okrwawionym włosem.


(NARÓD).

Bo naród cierpi!... więc jest organizmem
(Choćby mu formy obce narzucono)
W posadzie swojej, on patryjotyzmem,
Więc on miłością, więc tą bytu stroną,
Która jest wiecznym przeciwformalizmem —
A jako w człeku duch odmienia ciało,
By mu dowoli się rozduchowniało,
Ku ostatniemu formy zaprzeczeniu
Przez śmierć; — a jako naród, carstwem kryty,
Choć najbezbożniej przyrwany w korzeniu,
Będzie się przez grób wydzierał w błękity;
Tak — jeszcze w sobie on z rzeczpospolitéj
(Która niecierpi form) i z form się składa,
A te niż władną nim on niemi włada —

A iż się składa z rzeczypospolitéj,
Co form nie znosi, i z tych form czasowych,
Więc z rzeczy sobie przeciwnych jest z wity —
Przeciwnych póty, pókąd współruchowych[124].

Skąd, jeśli pytasz o formę rządową,
Przeciwformalnej strony o to pytaj.
Co duchem — w drugiej, co osobą, czytaj,
Będziesz uczucie miał w pogodzie z głową —
W pogodzie, to jest, w wolnem zaprzeczaniu
Przez umartwienia ku zmartwychpowstaniu.

Forma bo każda treści jest martwiącej,
Koniecznej, wszakże urzeczowniającej...


(GMINA).

Więc myślą twoją, bracie Słowianinie,
O ludziach wolnych gmina gada gminie,
I posły sobie ma z republikanów,
Co wedle ducha są bezformularni —
Faworem[125] rzeszy i faworem panów
Gardzący, prawdzie wewnętrznej ofiarni.
Gmina też innych nie wyznacza z tłumu,
Nie rozumiejąc innego rozumu —
Ci zaś są praktyk nie bardzo świadomi,
Ale praktyczność z nich jedynie żywa,
Bo oni, duchem prąc, jako cięciwa,
Niepokonalnie w przyszłość są ruchomi.

Ci, jeśli formę mają postanowić,
Muszą się oraz i zbezpostępowić,
Z duchowych, mówię, praw ustąpić nieco;
Więc przyobleką się w kształty niepewne,
Które się lada ruszeniem rozlecą...

Rzeczy te oni z gruntu lekceważą;
Grunt ich jest postęp — stąd ani człowieka,
Ani ci formy wyraźnie pokażą;
Stałego u nich nic, zmian wszystko czeka!

Czeka — a pędzi...
...Kto jest dobrej wiary,
Ten już zrozumiał, że bezwarunkowo
Onym to pędom czekania bez miary
Nie można sprawę rzucać narodową,
I że duch formy nie chce, ani człeka;
Więc niech obiera duch — — reszty niech czeka.


(RÓD).

Narodzie! Rody czcij (ile są z ducha),
Ty, coś jest także wielkim rodem rodów!
Ród nie jest tylko forma czcza i sucha,
Ale miłości zdrój i tęcza płodów.
Duch — który, nieraz przesłonion wiekami,
Gruzami wieżyc przywalon sto razy,
Odwezwie zczasem: «Znów my — i ciż sami!...
Gdzież sławy nasze?... Gdzie, ach, nasze zmazy?»[126]
Tak był Zawisza, jeszcze stąd, po wiekach,
Na nieprzyjaciół samotrzeć godzący,
Tak jest niejeden i dziś, w matek mlekach
Błędne lub zacne dziadów słodkossący...
Bo, póki ród się handlarstwem posagów
Nie przeposaży na zagon szparagów,
Póty jak kręty slup, ołtarz zdobiący,
Póty jak wonna gromnica się pali,
Albo jak włóczni żerdź z płomieniem stali.

Więc, jeśli gmina (ród demokratyczny
Społeczny) w własnej cel ma formie swojéj,
A przeto stan z niej żywi się praktyczny,
I szpieg, i żandarm, co u bramy stoi,
To ród — (ta wzamian historyczna gmina) —
Iż poza sobą cel ma w duchu rodu,
Ustawne z formą carstwa boje wszczyna;
On na wygnaniu blednieć idzie z głodu,
Albo przy taczkach kona na Syberji,
Lub się przeradza w służalczej liberji...

Gminy więc swymi niech republikany
Wybiorą rodów (z ducha znanych) duchy;
Z tych jeden wstanie najpoczciwiej znany,
A z tego — mąż się sam[127], jako z pieluchy,
Najsamowładniej wywinie — i będzie
Bolesławowski miał duch w swym urzędzie.

Korony jemu rzymskie państwo nie da,
Ale ją włoży sobie sam na czoło,
Z ducha narodu w sejmu wszedłszy koło
I w kościół, co więc oleju nic przeda!...

Stąd gminy wolne kształci się sumienie
I mężów, ogień czczących postępowy,
Stąd pilne rodów o sobie baczenie,
Stąd wolnym kościół od świeckiej podmowy,
Nie zaś wolności tłoczącym nasiona...
Stąd i naczelny syn rzeczpospolitéj
Niehamowane czującym ramiona:
Stąd i bezczelny szał w gruncie pobity.

∗             ∗

Ten — (mniemam) cierpi organizm w narodzie,
Lecz czyli formy wolniejszej już dożył[128]
Czy w gminie prostość, czy uczciwość w rodzie
Na wadze myśli ogólnej położył?
Czy, owszem marzeń kołysań litanja,
Za lada czasów woli pędzać manją,
Wszechdojrzałości oczekując ludów —
Albo łych ziemskich cudów: rewolucji.
Albo niebieskich rewolucyj: cudów?...
To czytelnika zostawiam solucji...[129]
Żadne bo pióro w osobności swojej
Ostatecznego wyrzec nic nic zdoła —
2adcn bo śpiewak, co na chmurze stoi,
Choćby żaglowem skrzydłem wiał anioła,
Nie zrzuca z niebios prawd, lecz o nie woła!

A czas jest — czas jest — sny się na nas niosą
Różane, łzawa przetykane rosą,
Sny miękkie — kajdan płód — gdy jaw straszliwy,
Gdy prawda, nogą cierń depcąca bosą.
Może już spyta: «Czemuś nieszczęśliwy?!»

∗             ∗

Wierzę, że naród trwa, bo cierpi noże;
Wiem, że organizm tylko krew lać może —

Wierzę, iż główną przeto powinnością
Znać ów organizm, krzepić go miłością —

Że, aby pomóc bólem złożonemu,
Nie dość organizm lepszy wyśnić jemu,
Ucząc, iż będzie duchem, jak spróchnieje,
Lecz rany zamknąć, życia wlać nadzieję —

Wierzę, że miłość nie wtłacza ideję,
Lecz że ją wciela i sama boleje —
Wierzę, iż celem jest wszechdoskonałość
Przez wykonania stopniowe po całość —

Wierzę, że ludom, gdy nie postąpienie,
Lecz dostąpienie hasłem ostateczne,
Tytańskie[130] na pierś wracają kamienie:
Takie ich ruchy są bezwiednie wsteczne —
I — że wolności rozpołowić dwójcę
Jest to znieść walkę, miejsce dając bójce —

I że, gdy wolność postępu w osobie
Na rzecz postępu w historji zaprzeczysz.
Wielki ci stanic mąż na woli grobie,
Pytając: «Czemu to ducha kaleczysz?...
Ktoś jest, człowieku marny?» — a ty jemu:
— Jam Brutus, chcę cię zgnieść, choć nie wiem, czemu!

Wierzę, iż postęp w historji gdy zgładzę
Na rzecz postępu w osobie człowieka,
Odwlekę wolność, ojczyznę przesadzę
I będę cieszył się, że sprawa czeka —
Lecz aniołowie z umarłych popiołu
Na mój czy wstaną głos — zasiąść do stołu!?
——————————
Wierzę, iż w błędzie są owi krytycy,
Którzy mnie rają dziś okrzętność wiersza;
Na rynku owszem albo na ulicy
Radzę im czytać to... iż jest rzecz pierwsza!
— Szczęśni!... W ogrojcach u Bogarodzicy.
Gdzie lilje złotym wiatrem się kołyszą,
Przejrzystsze formy znajdą i opiszą.
Nie gnani będąc siarką błyskawicy...

Dziś — nad otchłanią mar, wiejącą mgłami,
Nad piramidy studnią cembrowaną
Kośćmi białemi, bluszczu sztandarami.
Stojąc, zapuszczam lampę, choć glinianą:
Powietrze badam błędnem światła trwaniem,
Jak człek, co, w otchłań nim stąpi nieznaną,
Dreszcz zrzuca pierwej z ramion — przeżegnaniem.


EPILOG[131].
PLATO I ARCHITA[132].
ARCHITA.

Geometrycznej nieświadom nauki
Widziałem prosty lud, kładący bruki,
I, jako kamień jedna się z kamieniem.
Baczyłem, stojąc pod filarów cieniem —
Aż żal mi było bezwiedności gminu,
Mimo że wieczną on jest wagą czynu!...
Więc, geometrji myślane promienie
(Rzeknę) gdy z głazem złączę i ożenię,
Sferyczność[133] w drzewie wykluwszy toporem,
Siłami ramion pchnę bronzowe walce,
Promienne jeśli kołom natknę palce...
To — któż wie...

PLATO.

Boskie zmysłowiąc obrysy[134],
Archito, koturn rzucisz za kulisy,
Języka lotność niebieskiego zgrubisz[135],
Więc filozofję, Grecję może zgubisz...

ARCHITA.

O Plato! Padam przed prawdy bezkońcem
I nieraz, myśli z drzewa ciosąc, płaczę,
Tak wielce wszystko przesiąkłe jest słońcem,
Któremu nie ty, ni ja biegów znaczę;
Dlatego świętych nie zniżę arkanów[136]
Ani ojczyzny krągłą tarcz wyszczerbię,
Owszem: z tych, które rażą cię dziś, planów,
Z kres tych na Grecji idealnym herbie,
Z liczebnych równań w sił zmienionych dźwignie
(Lubo promienność uroku w nich stygnie),
Któż wie — powtarzam — czy lud, w sobie drobny,
Bezsilny ciałem, jak wyspa osobny,
Sykulów[137], mówię, naprzykład, siedziba[138]
Tą siły ramion zmnożywszy nauką,
Nie zdoła bronić się, jak morska ryba?...

PLATO.

Przyjdzie i tobie dzień zwycięstwa, sztuko!...



FULMINANT.
1863.
«Un soldat gagne beaucoup de solidité et d’aplomb à connaître ainsi l’ennemi et son mode de combat; le plus souvent les paniques viennent de l’ignorance».
(«Quelques souvenirs de la campagne d’Italie» par un officier français)[139].
I.

Na sny niewieście, na jęki tułackie
Skazanej pieśni próżno człowiek rzecze:
«Milcz! Jestem czynu mąż, bo tobie przeczę!»
(O bezojczyste pojęcia, sołdackie!)
Gdzież, kiedy, czyje ostały się miecze,
Bez słów, bez myśli, bez prawd i ich części?
Jeśli nie miały pęknąć w rękojeści,
Jak kruchy kielich pęka przed spełnieniem,
Upadły dwakroć — sobą i sumieniem!


II.

Nie — rozum tylko ten, co pieśń wytrzyma,
Boleść ta tylko, co aż w psalm się leje,
Tylko szał, który strun liry się trzyma,
Hart, który wobec serca nie truchleje —
Tylko ten rozum, ból, szał i ta siła
Warte są dziejów, iż mają nadzieję;
Gdy wszystko inne — to błąd — to mogiła —
To gorzej, niż błąd i niż grób... to knuty!
Świat wezmą, jednej nie zdobędą nuty!


III.

Z unij nieszczerych, w które kłamstwo kusi,
Ludzkość się pryszczem obleka zjadliwym,
Ran zaniedbanie kwitnie mięsem żywém,
Te miecz wycinać, skra wypalać musi —
Nad organ zgniły, nad soki spsowane,
Przenosi miłość w zdrowem ciele ranę;
I oto wojna stąd, która uderza
W najczystsze piersi prostego żołnierza.


IV.

Lecz, gdyby człowiek znał życia klejnoty,
Lecz, gdyby czujnym był o wszystkiej dobie,

Z dojrzałej mówiąc wiedzy i prostoty:
«Żołnierzem jestem, cokolwiekbądź robię» —
Lecz, gdyby wszelkiej energji przytomność
Umiała spożyć zawsze, co współczesne,
Nie odkładając nad siew na potomność:
Oh, jużby dzisiaj te rany bolesne
Ledwo to czuły, co zna noga bosa,
Na węża głowie postawiona płaskiéj,
I nikt za łaskę nie marłby już z łaski,
Wołając: «Gdzież jest, o śmierci, twa kosa?!...»


V.

Ale ruszenie takie pospolite,
Taka dodatność sił nieustająca,
Co, idąc ciągle, zaledwo się trąca,
To jeszcze rzeczy, dla świata zakryte —
Zakryte laurem, lub oliwnem drzewem,
Nad ruinami przysionków bez celu,
I nie ma taki minister portfelu[140],
Któryby wiedział, co jest bożym gniewem?...


VI.

I nie są wojny, nie są uprzedzone,
Aż gniew ów boży wybuchnie koniecznie,
Aż gdzieś kruszcową wyszczerbi koronę,
Zaświta wszystkim stanom obosiecznie,
Posady wstrząśnie skłamanych pierw gmachów,
Strach z śmiechu robiąc, lub śmiechy ze strachów;
Byt aż wszelaki poduma o celu,
Czas, o wieczności myśląc, brew nasroży,
Minister szukać aż pocznie w portfelu,
Coby to było tak zwany gniew boży!?
Twierdząc, że jeśli epok nie ma wieczność,
A miłość granic nie ma, to obiedwie
Tylko są bladym pomysłem zaledwie:
A przeto boży gniew jest to... konieczność!


VII.

Nienalanego uczciwie kielicha
Męty ostatnie, plama na dnie licha,
Którą na nowo odszlachetnić trzeba
Golgotą wtórą i setną Golgotą,
Krwi wytryśnięciem szturmując do nieba —
Oto więc wojny — skąd są, poco? — Poto.


VIII.

Lecz ty, co pytasz, skąd, poco? — tyś jeszcze
Człowiek, tyś rycerz — inni, o tem wcale
Nie rozmyślając, ukryli błąd w chwale,
Jak kryją nicość w rymach mierni wieszcze.
Oni, skądkolwiek są, zawsze Wandale[141],
Z hordami w zmowie zbrodni telegrafem,
Którego celem strach, siła jest trafem!


IX.

Z tego i słowa bywają przed wojną,
Które po wojnie krew na sobie noszą;
Prawda wciąż, jako Minerwa[142], jest zbrojną,
Ani jej tylko raz w rok zbroję noszą.
Szczęsny, kto z twarzą doczeka spokojną,
Aż róg zatrąbi, i z spokojną twarzą
Odpozna siebie, że był tylko strażą!
Kto w gniewie świętym bez szału ucela,
Siły swe trzymać nawyknąwszy w dłoni,
Ten poznał siebie i nieprzyjaciela;
Zbraknie mu nieraz czasu, jadła, broni,
Polegnąć może — sprawy nie uroni.


X.

Pobojowisko za niego odstrzela
W przeszłość i w przyszłość walką obosieczną,
Aż zacnych serca słusznie się zatwardzą,
Miłość się cofnie z ziemi w sferę wieczną,
I oto biada tym, co nią pogardzą!
Tu jest dopiero dzień sądu, dzień sądu,
Gdy miłość z ziemskich nizin się oddali,
Wytrwać nie mogąc sobą wśród nierządu,
A przeto nierząd jakoby ocali
I moc mu nada, uzna go jakoby
Czemś prawowitem, jak duch stwierdza groby.


XI.

Wiedzże więc, zaco ja cię nienawidzę,
Niewolo!... Wiedzcież wy, czemu, Wandale!
Oto, iż dla was serce mieć się wstydzę,
Od życia progu żyć nie mogąc wcale,
Od dziecka musząc kląć, od pierwszej chwili
Zaczątków serca już serca nie mając,
Lecz coś, co jakby miecz dobyć się sili,
Coś, o czem, że jest, wiem, was odpychając,
Coś, co jest wielką nienawiścią pierwéj,
Niźli na miłość wyróść mogło w nerwy,

A jednak taką być musi!... Przeklęci!...
Wy, zacniej rozrość się nie dawszy chęci,
Ducha świętego zbójcę, lub kramarze!
Bogu nim wyznam to, sam pierw ukarze.


XII.

Niech wie, kto rycerz, kto człowiek, niech zna to,
Co się zwać godzi rzeczywiście wojną!
Sokrat był w boju, i w boju był Plato,
I Archimedes z postawą spokojną;
Pytagor kreślił plan potyczki walnéj,
Cezar w gwałtownym marszu do Hiszpanji
Poemat pisał...[143] gdy ten wiek realny
Dziś stał się jednej niewolnikiem manji.
— «Nabij i zabij!» krzyki dwa... a więcéj
Cóż? Niezachwiany cyrkiel i rutyna,
Strzaskanych ramion jakie sto tysięcy,
Lecz nigdy na czas spożyta przyczyna!
Wojnę z poezji zdarto starożytnéj,
Nie wwiódłszy pod znak chrześcijaństwa szczytny,
I — jest ni z jednym, ni z drugim sztandarem:
Kongres pokoju wynajdą i zasną...[144]
Każda myśl wyższa troszkę jest ciężarem
Lub się utrzymać nie śmie mocą własną
W tym dziewiętnastym wieku chrześcijaństwa,
Co zrobił postęp taki znamienity,
Że już nie pomni nikt Druzów[145] tyraństwa,
Dla stokroć większych tyraństw między Scyty[146].
Gładzi się jedno drugiem i jest ślisko
Na scenie, która krwi wciąż pragnie nowej.
Śmiałżebyś orzec, że to koczowisko,
Nie zaś odwieczny zastęp Chrystusowy,
Że serce ludzkie stawa się pomału
Czasów wahadłem, już nie wiecznym listem,
Kazuistyczne, a bez ideału,
Jak historyczno-polityczny system,
Że żołnierz jest już zakonnikiem szału,
W dnie, ostateczną obwołane trąbą,
Gdy prozy zbytek tłustej iść nie może,
A kłamstwa demon spada hekatombą...
I to nazywa się historja?... Boże! —


XIII.

Jest przyrodzony gniew we krwi człowieka,
Jak elektryczność w powietrzu... Gniew taki,
W roty ujęty, gdy sygnałów czeka
Muzyką, wódką, grozą... to żołdaki!
Na lat epokę młodzież on wywleka
Od matek łona — i aż wyczłowieczy
Tak, że pułk ojcem jej, odwach kościołem —
Człowiek, co rany tam czyści i leczy,
Już czynownikiem... już nie archaniołem;
Kobieta żartem — przyjaźń, wdzięczność, miłość,
Pojęcie każde szersze, lub myśl wzniosła,
Są śmiesznym w marszach zbytkiem, jak otyłość!
Oto... gdzie horda średniowieczna wzrosła!...[147]
Tam, idąc dalej, wreszcie «dalej» niema...
Bo zapał święty nie rodzi się z chuci,
Ni z gróźb — on właśnie że wzgardził obiema.
Tam się nie idzie dalej, aż się wróci!...
Lecz hordy owe, hordy pierwsze, szczere,
Ludzkości żywą nie bywały częścią;
Te, wziąwszy prawną na siebie literę,
Pełnić jej nie chcą duchem, wolą pięścią —
Literę przyjmą, by odepchnąć erę
I węzeł kłamstwa uczynią takowy,
Gordyjski węzeł, że wódz go poszuka
Kulą we wnętrzu swej szlachetnej głowy:
Świat wspomni o nim, żołdactwo go sfuka!
Lecz mówże z nimi o nich, lub o Bogu,
Lub o ojczyźnie, gdy im dwakroć razy
Myśleć nie wolno przez cynizm nałogu,
Co spodla każdą treść, i przez ukazy!
Na grobie Korffa[148] dziś, jako na progu
Świątyni, pierw, nim łzę polską spostrzeżeni,
Sołdat winienby klęknąć, wstać rycerzem!...


XIV.

Jest gniew i drugi, gniew nadprzyrodzony,
Który nie ze krwi powstawa szalonéj,

Ani gra w ciele, jak skry elektryczne;
Gołębia kształt ma, żądło ma mistyczne.
Gdy serce, dłużej cierpiąc, już byłoby
Nie sercem, ale podłości organem,
Gniew ten powstawa — i równie jest doby
Gniewem, jak serca, i razem jest stanem
I czasem. Trudno odgadnąć, skąd mierzy?...
Z godzin szeregu?... Z szeregu żołnierzy?...
On mścić się, pastwić się on nie potrafi,
Iż człeczym nie jest, lecz upadłym zgóry,
Jak piorun, który popod ziemię trafi,
Rękojeść mając wyżej, niż są chmury.
Marek Aureli pisał o tym gniewie
Do senatorów rzymskich, mądrych ludzi;
Lecz senat o nim dzisiaj żaden nie wie,
Pokąd się w łunach i krwi nie przebudził...



O JULJUSZU SŁOWACKIM
W SZEŚCIU PUBLICZNYCH POSIEDZENIACH
(Z DODATKIEM ROZBIORU BALLADYNY)
...servi inutiles sumus... quod debuimus facere, lecimus[149].


LEKCJA PIERWSZA.

Słowa publiczne i prywatne nie różnią się przez tła i formy, ale więcej przez ich naturę samą; prawda ta, ważna jest szczególniej dla nas jako nie mających bytu politycznego, a przeto opierających się na bezwzględnej ważności słowa. Pod klasycznemi filarami frontonu Magdaleny[150] widzieliście dorodnego człowieka w hełmie rzymskim, odzianego szatą, podobną do sagum[151], i mówiącego patetycznie; tło tutaj klasyczne, forma klasyczna, jednak słowo człowieka tego publicznem nie jest, — jest to bowiem sprzedawca ołówków. Gdyby zaś Kopernik kilku poufnym przyjaciołom zwierzał prawdę, objaśniającą harmonję światów, słowo jego, lubo przy mniej patetycznych warunkach, należałoby do całego świata. Taka to wielka jest różnica między słowem prywatnem a słowem publicznem. Obowiązkiem mówcy publicznego jest: jasność w prawdzie nie jasność w literze samej, a która przeto zależy od wielu poza nami będących warunków, nie koniecznie zaś od nas samych. Jasność w sferach nie umysłowych nawet jest to przeźroczystość; światło jest przeźroczyste, mowa niemniej jasną jest wtedy, gdy jest przeźroczystą. Tak naprzykład gmach architektury doskonałej przeźroczysty być może i powinien, chociaż z granitu, a jest on nim wtedy, gdy fronton pozwala odgadnąć plan i budowę wewnętrzną gmachu całego, gdy tymczasem szyba kryształowa może owszem zakrywać przedmioty, za nią będące, skoro ten, który patrzy, obierze niewłaściwy, t. j. obierze wskośny punkt zapatrywania się. Od mówcy więc samego nie zależy tu wszystko: jeżeli albowiem dla uprzytomnienia jakiej prawdy potrzeba pierw długich komentarzy, uwaga słuchaczy odciąga się poza oś kryształu tej szyby, poza ogół planu tego gmachu — i oto zarazem przeźroczystość owa zatraca się.
Jeżeli wiecie, co jest poeta, nie dziwię się; każdy, kto nie medyk, wie przecież w pewnym względzie, co jest krew, dość aby się skaleczył... Jeżeli akademje nie żądały definicji poety, nie dziw, najłatwiej definjować to, co w oddali.
Ale, jeżeli kto zna stanowisko poety w społeczeństwie i jego służbę pojmuje, ten wie bardzo wiele, więcej, niżeli wszyscy wiedzą, więcej niżeli wiedzieć można, więcej, niżeli jest uznanego w rzeczywistości. Kiedy się mówi żołnierz, urzędnik, rzemieślnik, daje się zarazem pojęcie pewnego tła ich działalności, kiedy się zaś mówi poeta, nie określa się tego. Żołnierz, urzędnik, przyjmuje to ze społeczeństwa, co ono mu dać i co on przyjąć może, gdy tymczasem poeta przyjmuje to jedynie, czego mu zaprzeczyć nie można. Nawet urzęda i stopnie akademickie udzielane bywają poetom wtedy jedynie, kiedy im onych odmówić niepodobna.
Język uświęcił to formą osobną wyrażenia zarówno potocznego, jak głębokiego, to jest: «nie można odmówić mu talentu, nie można odmówić zasługi i t. p.». Byłoż tak zawsze? Jest-że poezja tak młodą, że nie miała dosyć jeszcze czasu, aby wyrobić dla swych zwolenników stanowisko w społeczeństwie? Nie — zaprawdę. Pytania te są ważne choćby dlatego, że nigdy dotknięte nie były. Spójrzmy w przeszłość.
U ludu izraelskiego, od którego poczynam, gdyż chronologja i archeologja społeczna nie poczyna się pierwej, poeta miał zupełnie jasne i społeczne stanowisko; urząd i godność jego odpowiadały owdzie temu, co dziś nazywamy «sędzią przysięgłym»; prorok nie był przypadkowym — lud, urząd, i królowie, wiedzieli, co jest prorok, owszem, to było właśnie piękne i wielkie, że osobistość tylko proroka mogła ulegać krytyce, że, powiedziałbym, wątpić można było, czy ten i ów jest prorokiem prawdziwym, nie wątpiąc wcale, że prorok jest, co jest i jakie jego stanowisko.
U Greków poeta orfeiczny[152] wielce do proroka izraelskiego podobny, dramatyczny, to kapłan, albowiem ołtarz jest przed sceną — bohaterski zaś, to znów historyk, albo muzyki wojennej przewódzca. Ci, co z Koryntu do Rzymu z kapitulacja miasta wysłani byli, to już oratorowie, nie poeci; poeta do tak praktycznej misji nie byłby zdolny! Proza historyczna, oratorstwo i dyplomacja u Greków zaczęły się dopiero pod koniec ich istnienia, gdyż historja Grecji na epopei się raczej opierała. U Rzymian dopiero, których misja była najmniej wyłączną, najmniej, że tak powiem, rzymską, gdyż na cały świat się rozlewała, poeci przechodzą już na stanowisko wyłącznie literackie. W miarę zaś, jak do objawienia się zbliżamy, prawdziwi poeci milkną, albo są to już pedagogowie, nauczyciele i klienci, co bez Mecenasów[153] się obejść nie mogą z powodu że ich stanowisko społeczne jest wątpliwe, Horacy pisze wierszem sztukę wierszowania. Od tego więc czasu pieśń na samą siebie się obejrzała i ujmuje swoje prawa w formę — i odtąd to aż do Tyberjusza wszelka praca intuitywna ucicha; Sybille zaczynają przestawać mówić — jest to godzina, w której na krańcach państwa rzymskiego przechadza się Słowo wcielone z uczniami swymi. Niemniej, za czasów Nerona, to jest współcześnie do pierwszego prześladowania chrześcijan rodzi się Plutarch, a ten za rzecz niezbędną uważa upowszechnienie już rozprawy swojej, prawie akademickiej, o zasadzie pojmowania poetów i o sposobie ich czytania. Tak dalece nie tyle już tworzenie, ile z utworów korzystanie obowiązuje. Egipt zostawiłem na boku — o jego poezji nie wiemy nic; jest to dom niewoli, naród w którym martwa symbolika pożarła wszystko. Gdyby się tam poeta zjawił był, to nie mógłby być kto inny, jak Mojżesz — lecz ten egipskie tylko mleko ssał, ale przez krew i ducha do Izraela należy.
Dlaczegóż socjalna godność poety upada i korony poetyckie zlatują w miarę, jak ku godzinie objawienia się zbliża, i dlaczego na pole literackie poezja przechodzi? Tajemnica tego bardzo jasna: kapłanowie nadziei nie mieli już co robić u betleemskiego żłobu. Nadzieja wszelako odsłoniła nam przez to samo opony i pokazała pierwociny całokształtu architektury swojej, objawiła się niejako i stała się jedna z trzech cnót, gdy pierwej była jedyną. Gdzież więc ci kapłanowie nadziei od chwili, w której spełnia się na ołtarzu święta ofiara, od czasów pomiędzy Horacym a Plutarchem, od chwili, w której poeta nie chrześcijański z kartek sibilijskich spisuje proroctwo, że się narodzi syn z dziewicy, który będzie królem wieków, od czasów, kiedy i druidy w Gallji dzikiej na kamieniach wnijścia do świątyni kładli napis «Virgini pariturae»[154], od chwili w której Sybille przestają mówić. Gdzież więc, mówię, ci kapłanowie odchodzą Oto odchodzą oni poza niedziele tej nadziei, oto odchodzą w dnie jej powszednie i robocze, albowiem dla człowieka pojedyńczego nadzieja jest już spełniona, ale dla człowieka zbiorowego, narodu i narodowości poczynającej się, spełnienia nie było. Tam więc oni odchodzą, a przeto urzędu swego kapłaństwa nadziei nie składają, który zaś nie poruszył się z miejsca i przy ołtarzu pozostał, ten stawał się świątecznego języka poetą, jak nasz Sarbiewski, gdy tymczasem inni odchodzą witać całość, co jeszcze blasku zbawicielowego nie doznała. Idą na pola gdzie światłość Pańska nie zajaśniała jeszcze, idą do tego, co ma się nazwać ojczyzną, a czego ludy starożytne wcale nie rozumiały, albowiem doskonałość ciał ich zbiorowych nie była w stanie nigdy wytrzymać doskonałości człowieka pojedyńczej — owszem, w walce z nią była i jakoby na zatrzymywaniu onej własny zyskiwała rozwój.
Bo, choć Izrael posiadał wszystko, aby całością wielką stanął, jednakże rozwoju prawdy chrześcijańskiej wytrzymać nie mógł. Nie Wytrzymał on tego, co ta prawda nauczyła, że nietylko święty, ale i obcy włóczęga, to jest Samarytanin, równych praw miłości doznawać powinni i że pożytecznem nie jest wcale, aby jeden dla narodu zginął.
Widzę się obowiązanym objaśnić tę peryfrazę[155], wziętą z wniosku senatorskiego żydowskiego, kiedy szło o sprawę obywatela izraelskiego, czyli obywatela narodu, w prowincję rzymską i gubernję jedną zamienionego. Wtedy albowiem wniosek ów brzmiał: iż pożyteczna jest, aby Jezus Nazareński, czyli, jak tam mówiono, «aby jeden dla narodu zginął, albowiem Rzymianie mogliby po zaburzeniu, które nastać mogło, przyjść i gorzej ucisnąć tę ojczyznę, to jest tę gubernję rzymską». Wykazując przeto, o co się rozbiła izraelska całość, położyłem na boku rzecz religji w tym względzie i mówię jedynie, dajmy na to, o proroku izraelskim, stawianym przed sąd izraelski. Sąd zaś ten o obywatelu i proroku swoim pontyfikalnie wyrokuje, że pożyteczna jest, aby zginął dlatego, iż najeźdźcy ojczyzny mogliby przez życie jego uszwankować i obrazić się. Jest to pierwszy i ostatni dyplomatyczny krok, którym zakończyła się pielgrzymka izraelskiej ojczyzny do nicości. Długo wypadałoby określać i czas na to nie pozwala, aby w całości wypowiedzieć, iż polarnie[156] przeciwne stanowisko zajęła w tym względzie najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska w rozwoju dziejów ludzkości, gdzie liberum veto nauczyło przeciwnie, to jest, że dla jednego sprawiedliwego cały naród na kartę postawić można: w czem wszelako drogą mi jest rzeczą, iż do tak nieroztropnego narodu mam zaszczyt się policzać. I nie mniemam bynajmniej, aby «liberum veto» (ten przezacny i wielki klejnot) zgubiło Polskę, ale że nieoświecona onegoż liberum veto aplikacja[157] uczy, iż nie należy wielkich narodu myśli zniżać do nieoświeconych obywateli, ale raczej umysły ludzi do wielkich narodu myśli wznosić.
Była też i Grecja ponad wszystkie nieledwie ludy uposażona, ale ta nietylko Zbawiciela, ale nawet przezacności sokratesowej znieść nie mogła i, podawszy mu truciznę, aby narodu nie przerósł, poniżyła się sama. Gdy tymczasem na zewnątrz wywiódł ją właśnie najpiękniejszy jej bohater i profilem podobny do stawianych przed narodzeniem się jego posągów w świątyniach... Ten to najpodobniejszy do niej i najukochańszy jej syn, to dziecko jej, wykołysane pieśnią, które zasypiać nie mogło bez «Iljady» i miecza pod głowa — Aleksander! On wywiódł ją poza nią i immolował[158] jej egoizm... Byłci nareszcie i Rzym, ale ten znów zamiaru nigdy nie miał, aby się kusić o otrzymanie tej ojczyzny, do której my zdążamy. Rzym też nie miał był nic potemu, aby taką całością stał się, nie miał nawet jednej familji, była to bowiem szajka zbiegów, zmuszona sąsiednich narodów niewiasty porywać, aby pierwsze utworzyć stadła. Nie miał niemniej granic ani środka; środkiem dla niego była kolumna na forum, na której naznaczone były odległości od miast i koczowisk ludów świata, gdy znów granicami państwa — granice świata. Nie mógł się więc Rzym kusić o zrozumienie słowa «ojczyzna» i, jeśli w nim błyszczą postacie wytwornym patrjotyzmem, są to raczej resztki greckiego słońca, jest to patrycjat rzymski, wychowany na greckiej pieśni i wiedzy. Ja sam przy kagańca świetle w grobach Scypjonów widziałem zamiast c rzymskiego greckie k na napisach, a jeżelić kto ortografją obcą na familijnych grobach pisał, zaiste, że musiał być mniej na żywiole rodzinnym wykarmiony.
Jeżeli zatem powiedziałem, że poeci odchodzą w te strony, w których światło zbawicielowej prawdy jeszcze nie świeciło i idą przecież, nie tracąc właściwego im kapłaństwa nadziei, powiedziałem rzecz słuszną. Od tej chwili albowiem zajaśniała dla historji prawda nowa, że ojczyzna nietylko w chrześcijaństwie się zaczyna, ale zawsze jest ziemią obiecaną, że, ściślej mówiąc, pierwej była ziemią obiecaną, potem społecznością obiecaną, a teraz mówię, że razem i ziemi, i społeczności obiecanej wygląda się. I poczęła się oto dla poetów służba nowa, której świadomości lubo nie mają, dziś wszelako po wyciskach stóp ich domyślamy się kierunku dróg, które przebiegli, i natury owoców, które przynieśli. Mając oni za jedyną potęgę i środek słowo, słuszna, iż rozpoczęli od języków; gdy więc jedni zatrzymali się przy ołtarzu rzymskim, jak Sarbiewski, drudzy szli we właściwym im kierunku kapłaństwa nadziei. Ten i ów lud albowiem dziś polany wodą, dziś też policzony został w księgę i epopeję chrześcijańską, aleć języka lud żaden z dnia na dzień nie przemienia, języka, mówię, pasji uczuć i całej dramy życia, które się za przejściem chrześcijaństwa odmieniło, zwłaszcza, iż lud takowy składał się z rozmaitych warstw; kapłanowie więc owi podnieśli od dołu język ludu. I byli to truwery, minesingery, bojanowie i resztka skoldów[159], którzy, uchrześcijańszczając języki choćby wytwornością i formą onych wyższą, nadzieję nową przynosili. Aż po czasach służb takich powstawały potęgi ogólniejsze, jak Dant naprzykład, który nietylko już ojcem chrzestnym języka swojego został, ale teologicznego tłumaczem i politycznego twórcą. Postwarzali oni też wiekom i czasom swoim języki, a o socjalnem jednak poety stanowisku i w tej drugiej erze ich działania nic się nie dowiadujemy, owszem na mecenasach każden się z nich opiera. Scaliger[160] jest Danta mecenasem, Kalderona król Filip uwzględnia, Jana i Piotra Kochanowskich król Jegomość. Nie mówię też tu o zasługach wyłącznie filologicznych tych poetów: kwestja języka transfiguracyj społecznych i samego wreszcie języka fenomenów[161] jeszcze nie była spostrzeżoną. Ważności zaś takowej między innemi najlepiej dowodzi to, że pod ostatnie czasy, gdy Chiny (acz przy niewidzialnym chrześcijaństwa oryflamie)[162] poczęły się już rozłamywać, największą trudnością, jaką sprawy tej ogromnej spotkało rozstrzygnięcie, było nic więcej, tylko jednego wyrazu używanie, to jest, że nie wiedziano, czy wyrazu czing lub też czing-ti użyć na określenie chrześcijańskiego Boga. Kiedy więc już wszystkie języki gminne stanów i narodów utworzone były, rozpoczęły się znowu, że tak powiem, nowe języki fenomenów, właśnie, że z samej składni i z samego postaciowania się i ruchu ciał zbiorowych powstałe. Bez tych zaś języków nie możemy, zaiste, poznać epoki, w której się żyje, chyba, że po liczbach kalendarzowych i matematycznych cyfrach, nieomylnych tam zwłaszcza, gdzie właśnie że już życia niema! Od tej to zaś chwili prace poetów na dwie się połacie rozłożyły: przeszłości i przytomności. Na jedną, aby rozwiązać mowę wieków w ustach sfinksa, i na drugą, aby mowę chrześcijańską odtworzyć nanowo w chwili, gdy dąży do ubóstwienia formy samej, a przeto do spogańszczenia się, lubo częstokroć bezwłasnowolnie i bezsamowiednie. Skoro zaś poeci odeszli w to już strony, nastąpiła dla nich straszna próba. Ileż razy albowiem musieli spotykać te momenta, w których formy prawd samych zamieniały się w fałszu bałwany i trzeba było walczyć z tym chaosem form, który przez wszystkie wieki we wszystkich wyobraźniach rodził potwory Sfinksy, Chimery, Minotaury i smoki, zawsze i wszędzie u ludów wszystkich wyrażane zbiegowiskiem bezładnem rozmaitych form w jedną poczwarę. O tych to straszliwych walkach pięknie mówi Juljusz Słowacki:

Cierpienia moje i męki serdeczne
I ciągłą walkę z szatanów gromadą,
Ich bronie jasne i tarcze słoneczne,
Jamy, wężową napełnione zdradą,
Powiem, wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemie kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
I wielkie duchów świętych wojny święte!

Zajmujemy się tu wyjaśnieniem obowiązków poety, bo i jakże możemy oceniać, jak je wypełniał, skoro nie wiemy pierwej, jakie miał obowiązki? Krytyka dzisiejsza mało się tem zajmuje, owszem, opiera się ona zawsze na smaku recenzenta, kryterjum zewszechmiar względne i nieuprawnione niczem. Poszukujemy więc zasad, rysujących obowiązki poety, krytykę zostawiwszy na stronie. Jestem przekonany, że wszelkie prawo i na innych polach obowiązuje zupełnie o tyle tylko, o ile zupełnemi, żywemi postaciami prawych obywateli zapieczętowało ważność swoją. Ludzie prawi dają dopiero obowiązującą moc prawu ludzi!
I tak naprzykład prawda ta, iż mądrość nie jest samą tylko wiedzą, lecz że ona w życie przejść musi i je ogarnąć, jak i ta druga, że dusza jest nieśmiertelną, dawno były znane: pierwsza, u wszystkich mędrców, druga u Egipcjan; ale prawdy te nie obowiązywały były tyle, aż dopiero od chwili, gdy w życiu samego Sokratesa kielich jego prawdom tym moc nadał. Grek ten jest tu pieczęcią: kielich dopełnił i na statuę żywą obowiązku zamienił statut pisany. Byłże wszakże poeta, któryby w dziejach poezji to zajmował miejsce, które Sokrates w filozofji dziejach zajmuje, któryby przeto niemniej, jak ów mędrzec, na polu swojem wcielił żywioł poetyczny i zapieczętował śmiercią?... Pytanie to jest arcyśmiałe — gdzież albowiem obrócę oczy, aby znaleść cyklicznego[163], że tak powiem, poezji męża?
Miałżebym się aż wrócić do owego, który był piękny i złotowłosy, jak Apollo, silny, jak Herkules, gdyż lwy rozdzierał, skoro napadały trzodę — który, skoro mu królewską podają zbroję, przenosi nad nią kamienie, z potoku wzięte — który na biodrach nagich czuje wiatr z poświstem pędzonej przez zazdrość włóczni i przebacza — który, śpiewając, walczy — zwycięża i rządzi pieśnią (Dawid). Orfeusz jeden, gdybyśmy więcej o nim wiedzieli, może się do niego przybliżył! A jakkolwiek Dant był najcelniejszym z poetów, i w kilku bitwach udział wziął, i w politycznem życiu, i na wygnaniu, idzie nam tu przecież o takiego, któregoby nie już fenomenologiczny[164] późniejszych wywód tak postawił, ale któryby sam współcześnie świadczył i wiedział, czemu świadczy.
Tu uczynię przerwę i zapytam: Cóż jest bajronizm? Odpowiedzią będzie:
Najpowszechniej bajronizmem zowią rozczarowanie, tchnące niesmakiem, pieśń samobójczą, epopeję antysocjalną, antyreligijną, tudzież bez wątku i końca. Trzydzieści siedem lat za dni naszych wystarcza, zaiste, na epokę polityczną; ale trzydzieści siedm lat nie wystarcza jeszcze na wydanie sądu o człowieku, bo przy obecnych rękojmiach prawdy plotka nawet, wypowiedziana pobieżnie, trzydzieści siedm lat trwać może. Otóż właśnie, że trzydzieści siedm lat dobiega temu, bo to było, jak dziś, około Wielkiej Nocy, gdy w miasteczku greckiem zerwała się burza, pod tę porę nieprzewidywana. Wicher wielki porywał dachy i figowe drzewa w piasku okręcał wierzchołkami, a lud, pokazując palcem na okno niepozornego domostwa, wołał: «Burza jest wielka, albowiem kona człowiek wielki». Człowiekiem tym był Archistrategos[165] — Noel Byron, o którym Mickiewicz powiedział był, że jest Napoleonem poetów, a co jest jednakże niewłaściwe. Mickiewicz albowiem powtórzył tylko słowa współczesnych, którzy tak Byrona nazywali za życia, i gdyby był chciał swoją myśl powiedzieć, znalazłby odpowiedniejszą dla niego nazwę. Za czasów Napoleona wszelką doskonałość na każdem polu mężczyźni nazywali Napoleonem, kobiety zaś Janem Jakóbem Rousseau[166] takby i dziś jeszcze jakiego figlarza zwano małym Metternichem. Matka Noela Byron zwała go — J. J. Rousseau, jest to zaś język czasu, echo czasu, znaczenia istotnego nie mające. Tak samo i za czasów Cezara ludy dzikie wszelką potęgę zwały Kaesar (Caesar) i stąd wyraz niemiecki Kajser; tak i za Karola Wielkiego ludyszcza północne wszelką potęgę zwały Karól i stąd wyraz polski Król. Odrzuciwszy więc te okrzyki, nie zaś zdania współczesnych, na stronę, ze stanowiska historji powiedziałbym raczej, że: Byron Sokratesem jest poetów, umiał albowiem żywioł poetyczny w życie i w czyn wprowadzić z wiedzą tego, co czyni, a poparł to myślą, pieśnią, energją czynności swojej — owocem, przez nią otrzymanym i śmiercią wreszcie. Ecce[167] poëta!

LEKCJA DRUGA.

Na posiedzeniu zeszłem zapytywaliśmy siebie, co jest poeta i jakie są jego obowiązki? Ponieważ zaś nikt o to nigdy nie pytał, przeszliśmy cały tok historji. I widzieliśmy stanowiska poetów starożytnych, od Izraela przez Grecję i Rzym przeszedłszy. Widzieliśmy, jak umilkła pieśń w imię spełnienia nadziei człowieczeństwa, w miarę, jak do objawienia się zbliżyło i jak poeci na nowe pola idą nowej szukać nadziei ojczyzny! Widzieliśmy następnie, że jedni przy ołtarzu rzymskim zostali, jak Sarbiewski (wyraźnik całego tego cyklu poetów), drudzy, aż na krańce formujących się dopiero narzeczy gminnych podążają, a inni nareszcie w jednę rękę pieśń gminną, w drugą harfę kościelną wziąwszy, tak pośredniczą w onem rozejściu się, jak Zaleski.
Widzieliśmy albowiem, że jakkolwiek lud jaki był już sakramentalnie ochrzczony, nie przeto jednak istota jego z dnia na dzień całej swojej nie odmieniła treści, bo trzeba było nietylko dusze pojedyńcze do słowa objawionego chrztem powołać, ale i ducha narodu i ducha języka nową słowa potęgą uszlachetnić. A idąc tak za dziejami poezji i poetów losami i przeto obowiązki ich wyśledzając, doszliśmy aż do elementów, poprzedzających dzisiejszą epokę. Alić pojawiła się nam tu zaranna mgła, czy chmura i nie zadziwiło nas bynajmniej, że za takową tak nazwany bajronizm uważany jest, owszem, pocieszyło nas, że, ilekroć się z fałszywego wychodzi punktu, tylekroć i punkt dojścia nie może zadowolić. Jeżeli albowiem, przez tyle wieków krytykując, uwielbiając lub prześladując poetów, nie pytano się o ich obowiązki, jakże i ocenienie tak stanowczego zjawiska mogło być słuszne?
Tu, zaiste, że pora jest obrócić się do tych, o których powiada Byron: «Pocięci scyzorykiem, atramentem zlani» i dostroić, czem urywa strofę Juljusz Słowacki: «Chociaż mi serce pęka, śmiech mię bierze...»
Posiedzenie więc to miało być poświęcone wyłącznie Byronowi, wszelako, posłyszawszy, iż zdanie moje, że po niedzieli historycznej są przecież i poniedziałki historyczne i że nadzieja przeto, jakkolwiek spełniwszy się za przyjściem chrześcijaństwa, nie przestała jednakże być nadzieją, ostatecznie zrozumianem nie było. Winien jestem naprzód to objaśnić.
Ja umyślnie unikam bezpośrednio religijnych subtelności, ale, jeżeli miałbym kogo gorszyć, to i owszem, gotów jestem się z tego wytłumaczyć, proszę tylko o wyłączną indulgencję[168] na minut dziesięć, dla przytoczenia anegdoty ze zdarzenia istnego wziętej, a która za wstęp mi posłuży do wykazania ciemności określeń moich, i do objaśnienia tezy, że nadzieja wieków nie przestała przecież za chrześcijaństwa nadzieją być, że znowu zeszła do dni powszednich swoich.
Kiedy podróżowałem po Polsce, byłem na górze Święto-Krzyskiej i ostatni benedyktyn pokazywał mi bibljotekę. Ze stosu zakurzonych foljałów podniósłszy książkę, dostrzegłem tytuł «O szlachetnem z zacnemi domy paragonowaniu»[169] to jest Manuel du bon ton du XV (Il) siècle[170]. W rozdziale, w którym uczono, jakie formy ma przybierać młody człowiek, starający się o rękę panny, ojciec jezuita radzi, aby młodzieniec, wchodząc do komnaty gdzie są antenatów wizerunki, do żadnej figury malowanej tyłem się lub bokiem nie obrócił. Posądzają jezuitów o chytrość, i przebiegłość: tu widna, że i owszem, najszczerzej autor rzecz określił, gdyż, im ród szlachetniejszy, tem więcej wizerunków, tak dalece, że nareszcie do arcystarożytnego rodu wcale bez obrazy wejść nie można, ludzką mając ciała budowę. Takie same jest właśnie położenie i każdego pisarza, skoro głos podnosi w społeczeństwie, które nie mogło się ustrzec ekstremów, chociażby one najszanowniejszemi były. Wobec osób historycznego znaczenia objawiający publicznie zdanie swoje stawa zaraz w pozycji owego młodzieńca — pozycji niejasnej, a w której przeto bardzo łatwo niejasnego użyć wyrażenia.
Jeden z historyków francuskich napisał te słowa: «Przedwieczny wciąż historję pisze i żadnemu ludowi jej nie zbraknie, dopóki są białe karty, na których pisać można» — bez tych to kart białych słowo traci wartość swoją pierworodną i przyrodzoną, a mianowicie odrodzalną. Po tym wstępie wracam do tezy naszej.
Nadzieja, mimo zwycięstwa na Golgocie odnadzieja się nieraz napowrót, to zwycięstwo albowiem bynajmniej nas od prac i od obowiązków nie uwolniło, skąd jest też wiele do walczenia we dnie powszednie nadziei, chociażby dlatego tylko, że z pogaństwem się ciągle spotykamy, bo znów przez 19 wieków nagromadzały się i nagromadziły żywioły barbarzyństwa. Nieraz przecież jeszcze chrześcijański trup kładzie się od chrześcijańskiego miecza tysiącami i pytanie jest, czy nie jak gladjatorowie raczej dla uciechy patrzących walczymy, a nie wiemy czy na via crucis[171] idziemy! Nie trzebaż to nam jeszcze filozofję uczłowieczyć, politykę i ekonomię uchrześcijanić, praktyki religijne odserdecznić choćby w nas samych, salonowe formy uprostodusznić, a rubaszność gminną wznieść nad poziom! Jeszcze przecież w postępie pogwałconym lub opóźnionym jakby antropofagi[172] spychamy starców, a młodzieńcom dostępu nie dajemy, jeszcze bibułą drukowaną zaklejamy sobie oczy, a słowa natury i liter, palcem pisanych bożym, czytać zaniechaliśmy. Jeszcze ja sam widziałem, jak czcionkami ołowianemi strzelby nabijano na bratobójczy okrzyk, ale karty narodów rozcinano w biurach kościanym nożem, jak karty książek. Jeszcze się pchamy, jeszcze się wałęsamy między tą cywilizacją atradycyjną[173], której wielka praktyczność jest często wielce niepoczciwa, a pomiędzy naszą ukochaną cywilizacją tradycyjną, której wielka poczciwość jest wielce niepraktyczną, jeszcze, jednem słowem, jesteśmy dopiero ludźmi XIX wieku. Ale głównym przedmiotem naszym po zarysie historji poezji było na dziś wyświecenie pojęcia o bajronizmie, do tego przeto powracamy. Ilekroć pojawi się pisarz, który wonie i kwiaty historyczne ułoży w piękne tomy, tylekroć arcybudująca sława jego rozejdzie się po wszechświecie i chociaż tylko z żywych praw chrześcijańskich ułożył on kilkanaście tomów encyklopedji podręcznej, np. «Encyclopedie du Christianisme pour les gens du monde»[174] imię jego zaskarbi sobie rozgłos. Często wszakże pisarz takowy wziął oto przejrzystą chustę Ś-ej Weroniki i z tej ulotnej tkani uszył codzienną bieliznę dla współczesnych. Ale, ilekroć prosty żołnierz, jakiego zakonu maltańskiego braciszek, jaki templarjusz[175], szczery jaki i wolność kochający duch w imię miłości w kierunku prawdy, prosto a samodzielnie dąży, tylekroć na potępienie jego rozpowszechnią się tylko wątpliwości sumienia, jeżeli jakie miał, lub licencje i klątwy, które z ust niedosyć zaciśniętych wylatywać mu mogły. Niechże się nikt rzeczami temi nie gorszy, a kto łaska, niech do mnie się odniesie, abym objaśnił je. Licencje niczyje mię nie obchodzą, przyjęto jest albowiem usuwać się od krat konfesjonału, zajętych osobistością cudzą. Wątpliwości zaś sumienia ludzi publicznych pomierzać się zwykły na łokcie kościołów i społeczeństw, z których indywidua te wychodzą; co zaś do przekleństw, te co znaczą i czy ich poetom używać wolno, powiemy osobno, jak będziemy mówili o poemacie Słowackiego, «Beniowskim». Wtedy niemniej i klątwy, które w pismach Byrona spotykamy, lepiej się nam wyjaśnią.
Religijnym był Byron więcej od kościoła i wieku swego. Lord, nietylko był za emancypacją katolików w Anglji, w czem, zaiste, że ponad swobody, przez oficjalny kościół angielski uznawane, wznieść się umiał, ale nawet, jak sam to wyznaje, bał się dlatego starości, aby nabożnisiem zczasem nie zostać. «Oto bowiem, powiada, kiedy pod sklepienia katolickich świątyń wchodzę, czuję jakoby promień, pociągający mię». Był on zaś nietylko więcej tolerującym niźli kościół i społeczeństwo, w którem żył, ale bardzo nad ton wieku wyższym. Dowiedziawszy się, że nieznana mu osoba zmarła, a ta odmawiała była modlitwę na intencję poety, zawołał: «Największa sława, która uolbrzymia człowieka w oczach jego nie może iść w porównanie ze znaczeniem takiej modlitwy!» Wszystkie wieńce Homera i «Napoleona gdyby je razem na jedno czoło wkładać można — nikną mi w porównaniu do tak bezosobistej intencji». Nie od rzeczy tu będzie, jeżeli przypomnę, że jego Świątobliwość Pius IX, papież, kiedy przyjmował Mickiewicza, a poeta, ukląkłszy, odezwał się: «Oto jestem syn marnotrawny», «ecco mi il filiol prodigo» odpowiedział: «syn najukochańszy», «filiol carissimo!» Ja zaś od Papieża większym nie jestem katolikiem. A któż, zawołam, przeto marnotrawniejszym synem był i tak wychylił do dna truciznę pieśni, jak to uczynił Byron pieśni, Sokrates?
Urodził się on w ojczyźnie lordów i był lordem, więc miał ojczyznę, mógł przeto wielkim mężem w społeczeństwie szczęśliwem zostać. Jak zaś pojmował to zadanie, najlepiej pokazuje pierwsza jego depesza do lorda Holland, której treść prawie dosłownie brzmi jak następuje: «Odsyłam raport, dotyczący wypadków w Nottinghamshire[176], przekonanie moje w zapatrywaniu się na nie jest zupełnie różne. Usprawiedliwiam zbuntowanych i staję w ich obronie. Klasa rzemieślnicza jest bardzo upośledzona, jeden człowiek przez mechaniczne środki zastępuje siedmiu i wraz reszta pozostawiona jest bez pracy; należy się cieszyć z postępu machin, ale milordzie, nie godzi się, aby machin doskonałość okupywać człowieka degradacją». Oto pierwsza depesza wstępującego do parlamentu angielskiego męża stanu: — Poeta!...
Urodził się on pod kotarą, w Palestyńskich rycerzy godła ubraną, ale herb jego nikomu nie zawadza; zabłysnął on trzy razy tylko na trzech hełmach, gdy do Grecji wyjeżdżał... — Poeta!
Był on obdarzony wytwornością mowy i dziwnym słowa czarem, ale często w listach swoich schodzi do najniższej prozy, są albowiem listy, w których pisze o trzewikach dla emigrantów włoskich... Poeta!
Wielkim mógł być zapewne dyplomatą, jeżeli pokolenia zbuntowane i niechcące służyć powstającej Grecji, w imię Byrona tylko przystępowały do konfederacji — jeżeli baszowie tureccy z nim się tylko znosili, tak, iż do dziś szkołą byłoby dla dyplomaty rozpatrywać się, jak od pierwszej chwili przybycia do Grecji umiał Byron zażywać wszystkich języków, dla każdego stronnictwa i stanowiska zrozumiałych. Ale, do komitetu niepodległej Grecji pisząc, ten lord angielski mówi:
— «Myślę że wystarczającym celem jest wolność i niepodległość narodu, że jednak u Anglików, rodaków moich, nałóg do handlarstwa i przemysłu górę bierze nad wszystkiem, tedy dołączam i konsyderacje[177] o handlu angielskim w stosunku do położenia Grecji...» Poeta!...
Poeta! — powtarzam, albowiem dyplomaci, a nawet i niedyplomaci, uważaliby raczej za stosowne rozpoczynać przez okazywanie, owszem, iż nałogi i zła ojczyste są drogocenną spuścizną pamiątek lub glębokiemi na przyszłość narodu widokami. Poeta!...
Mógł on też swobodnie, jak to mówią, karjerą swoją zająć się przy tak znacznym majątku, jaki posiadał, ale on pieniądzmi długo wspierał ludzi nieszczęśliwych — potem powstający naród, a pod koniec tej Byrona służby zastawione były nawet jego książki prywatne. — Poeta!
Mógł nareszcie militarną karjerę wziąć za cel swój, zwłaszcza, że urodzenie dawało mu już stopień w armji, co więcej, że strzelał, jak Tyrolczyk, bił się na pięści, jak najlepszy bokser, pływał, jak nikt na świecie, ale archistrategos przeniósł nad to pojęcie wojska zreformować raczej system karny w garnizonie greckim. — Poeta!
Pierwsze słowa jego, w parlamencie angielskim powiedziane, były: «Nie poświęcajcie człowieka dla machinacji i machin!», ostatnie w Grecji: «Nie poświęcajcie narodu dla rutyny!». Pomiędzy temi dwoma wszakże są całe dzieje Europy aż do dzisiaj jeszcze!
A gdy już tak na Homera ziemi «Iljadę» wskrzesił, tedy w Fidjaszów[178] i marmurów ojczyźnie niema jego posągu, Europa zaś literacka naucza, że bajronizmem zowiemy antyreligijny, antysocjalny, antyrealny pierwiastek. Wolę ja za Juliuszem Słowackim powtórzyć: «Pobielanych grobów nie godzi się być cyprysami» — albo westchnąć z nim razem: «Żeby też jedna pierś była zrobiona nie podług miary krawca, lecz Fidjasza! Żeby też jedna!...»
I oto jest jakoby Ultima Thule[179] pieśni, albowiem epopeja tu przenikła w siebie samą, siebie w rzeczywistość odradzając. Napoleon Wielki przymuszany był pojmować kosmopolityzm[180] de la manière défensive i pobito go; ale tylko Kościuszko w Ameryce i Byron w Grecji pojmowali kosmopolityzm ze strony dodatniej i zwyciężyli też dla Ameryki i dla Grecji.

Nie wiem, kto w 30 roku był tym archistrategosem epopei, co na sztandarach napisał: «Za naszą i waszą wolność», ale wiem, że to był on: potwierdza to albowiem kwestja włościańska, agitująca właśnie państwo rosyjskie z inicjatywy polskiej i nie gdzieindziej czerpiąca pierwotną siłę swoją. Do Belwederu z bagnetem idzie poeta[181], — dalej powstaje Okonel[182] i Lamartine[183], — dalej jeszcze Mickiewicz we Włoszech zakłada to, co się teraz robi; a przed oczyma naszemi Ludwik Kossuth[184] tęż samą kończy epopeję, co się w Missolungi[185] rozpoczęła. Dlaczego epopeja na tym Europy pasie jest większa od sił trzech gabinetów? Dlaczego Mikołaj do tyla obawiał się i zabraniał poezji, do ila prochu? Czyliż nieprzyjaciele nasi mają być bystrzejsi od nas samych! O, zaiste, że służba poetów jest poważna, ale prawda ta dopiero na wstępie do epoki dzisiejszej świtać poczęła, u bram której z Homera lirą i Leonidasa mieczem spoczął Byron, trzy słowa o sobie rzec mogący: veni, cantavi, vici[186].

LEKCJA TRZECIA.

Po zakreśleniu całego widnokręgu poezji, a przeto epopei aż do granic onego i aż do wrębów, które się już w licencje nawet przelewają lub przelewać mogą, — pozostaje nam utrwalić cztery pojęcia: pojęcie oryginalności poetów, profetyzmu ich, naśladownictwa i czytania.
Umysł francuski ma do siebie, iż wyściga się, nie powiedziałbym, czynem, lecz praktyką. Jakoż, gdyby nam przyszło szukać u sławnych filozofów francuskich, co jest oryginalność, nie znalazłoby się na to odpowiedzi. Czyn a praktyka, to dwie rzeczy, których definicje i różnica nie obowiązują nas w tym momencie. Powiem tylko, że, jakkolwiek filozofowie nie wyrobili pojęcia oryginalności, jednakowoż, ile razy autor komedji jakiej użyje zwrotkę jedną z komedji, przez kogo innego napisanej, wraz jest kodeksu francuskiego artykuł, do odpowiedzialności za to przywłaszczenie powołujący. Kodeks i żandarmy wyprzedzają tu filozofów. Nie moja w tem rzecz pytać, co godniej, a co wygodniej? Czy przez rozjaśnianie pojęć czy przez karanie braku pojęć działać?... Ale artykuł taki w kodeksie karnym zupełnie odpowiada prawdzie i kodeks jest tu profetyczniejszy[187] od teoryj literackich współczesnych — i policji przeto należałoby miejsce w akademii. Zdaje się on albowiem mówić, że oryginalność jest to sumienność w obliczu źródeł. Jak to, czyż ona sama nie jest źródłem? — zapyta kto. Takiej oryginalności niema. Sokrates, który nie szukał, aby uczniowie jego zgrawitowali do słońca piersi jego, zatracając indywidualną siłę obrotu około osi umysłowej każdego z nich osobno, który przeto szanował w uczniach swoich ludzi wolnych, który przeto miał mądrość — gdy mu dziękowano (mówię) za udzielanie wiedzy, upraszał i zaklinał, aby dziękowano raczej temu, który sprawia, iż ze słów jego korzystają. Sokrates, tak postępując, sumiennym był w obliczu źródeł. A względem osób? — zapyta kto. Wytłumaczę to przykładem z lekcji poprzedzającej. Skoro określiłem, jak prace epopei wyjrzały w sferę czynu i jak cała epoka z użytego słowa zniszczyła się, jak czcionkami ołowianemi nabijano karabiny, a drukowane papiery roztarto, pojawił się fenomen najważniejszy, jaki jest w wieku XIX, to jest, że w całej Europie, w Irlandji, w Węgrzech i we Francji postawiono ludzi słowa na czele rzeczy dziejących się — i, określając zjawisko to, przechodziłem koło pana de Lamartine i pokłoniłem mu się. Niestety, czułem, że nazwisko to nie jest sympatyczne; ale czyż dlatego, że on nie dopełnił obowiązków swoich, ja miałem nie ocenić fenomenu współczesności i być niesumiennym w obliczu wskazującej mi źródła swe prawdy? Ja nikomu się nie kłaniam i dlatego mogę się pokłonić prostemu krzyżowi, złożonemu z suchych gałęzi, a pominąć z nakrytą głową rdzenne dęby i cedry wielkie w dziewiczych lasach Ameryki. Dzieje stoją więcej na tem, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali. Lamartinowi było dane fenomenu najważniejszego w XIX wieku być wyobrażeniem, i to mi wystarcza. Poeta ma to tylko przedewszystkiem, czego odebrać mu nie można i mówi on do świata, jak Faust do Mefistofelesa: «Was kanst du mir, du armer Teufel, geben?»[188] Poeta potrzebuje tylko zwycięstwa prawdy! Ja nie kłaniam się nikomu, tylko źródeł źródłu, i stąd to uszanowanie moje dla Mickiewicza, Kossutha, chociaż z ludzi tych O’Connel sam tylko może ma moje rzeczywiste sympatje. Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.
Ktoś mi powie, że sumienna wzajemność wobec źródeł nie daje samosiły i że trzeba dla indywidualnej oryginalności mieć źródło w sobie, ale ja powtórzę i powiem, że takiej oryginalności absolutnie indywidualnej niema, nie było i nie będzie. — A Sokrates? Nieśmiertelność duszy przed Sokratesem znaną była egipskim kapłanom. — Aleksander? Aleksander do Arystotelesa, zdrowia mu życząc, pisze te słowa: «Te rzeczy, których ja poufnie od ciebie się nauczyłem, nie dobrze jest, że publikujesz, albowiem lepiejby było, żebym to ja je sam tylko wiedział». No, ale Cezar? — Ah! Cezar nie załamywał tak rąk na piersiach, jak na kolumnie Vendôme[189] — wszelako Plutarch donosi, że załamywał on je tak samo, tylko że ztyłu. Napoleon? Zapewne, ale trzebaby mieć komentarze Cezara, które go nie opuszczały nigdy, i przeczytać dopiski, robione na marginesach. — A Dante? Dante kroku nie zrobił bez Wirgiljusza nawet w piekle, a bez innych w czyśćcu i w niebie. «O, wołając do nich nieustannie, maestro mio! dottore mio! duca mio!» — Ależ Kopernik? I starożytność przecież znała krągłość ziemi. Ale ktoś mi powie: więc chcesz oryginalności nieledwie takiej, jak Zbawiciela? — Tu odrzekę, że ani jednego słowa Zbawiciela niema, któregoby wprzód w prorokach i przypowieściach ludowych nie było. I owszem, nie już ludu wybranego prorocy, ale i greccy nawet mistrzowie wiele z tych praw moralnych znali. Sam Zbawiciel powiada, że nauka jego nie jest jego, że nie przyszedł nauczać, ale dopełniać. — Więc, że oryginalności wcale niema absolutnej, na to już zgoda! Oryginalnym właśnie dlatego jest każdy prostotliwy i zacny człowiek w rozumie swoim; każdy poczciwy człowiek ma coś oryginalnego w sobie. Oryginalność ma człowiek prosty z ludu. Oryginalność więc jest tylko sumiennością dodatnią w obliczu źródeł. A ktokolwiek uważał, jak określoną była wyżej oryginalność, temu o naśladownictwie ostatecznie prawdę odkryć można odrazu i bezpiecznie. Naśladownictwo bowiem jest albo niewiadomością, albo najohydniejszym fałszem — i tu pojęcie kodeksu francuskiego jest właściwe. Kto albowiem pochwyci dziś Szekspira, cóż zrobi dla postępu? — Próżniak jest i oszukaniec, i na cal jeden dla rzeczywistego postępu kroku on nie zrobił i nic dlań nie ucierpiał. Bo, czyliż jedną noc zimową konie przed teatrem trzymał za to, iż wyższy teatr grał się w piersiach jego?... Bynajmniej!... Dlatego po epokach szarlatanizmu jeden atom oryginalnej i sumiennej pracy przeważa góry naśladownictwa. Malenieczka książeczka Kopernika poruszy świat, a tysiące woluminów leży bez życia. Widzieliśmy Byrona, zastawiającego książki, i widzieliśmy naród, powstający z niewoli, z najcięższej niewoli jasyru[190] — gdy tymczasem nikną wolumina strategji[191], a naśladownictwem wypchnięte ekspedycje cofają postęp sprawy. Tylko oryginalność, dobrze pojęta, tylko twórczość prawdziwa może utrafić i postawić się czynną w planach bożych, to jest zwyciężyć, — bo jedyny Pan, Mistrz nasz i nauczyciel, jest twórczy wiecznie. Naśladownictwo martwe przy coraz usilniejszym postępie eksploatacji wszystkiego, co nowe i dodatnie, dojdzie aż do zużycia samego ładu i rytmu następstwa, wtedy zaś, zastąpione być może jakim fenomenem magnetycznym, co zostawiam na boku. Wspomnę tylko, co poeta nasz mówi. «Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. — Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół, i szatan je zbiera, dodaje z radością do swych kłamstw i złudzeń — a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana! — »[192]. Oto jest, co się dotyczyło oryginalności i naśladownictwa, więcej rezultatami, jakie one w życiu społeczeństwa sprawiły. — Tu nastąpiłoby zkolei mówić o profetyzmie[193] poetów, który jest tylko sumienności w obliczu źródeł najwyższą i najczystszą potęgą, albowiem mieliśmy zamiar wszystko uprzątnąć i w pamięci odświeżyć, aby przystąpić przygotowanymi do ocenienia dzieł Juljusza Słowackiego. Profetyzmu jednak będziemy mieli sposobność dotknąć przy samym rozbiorze, teraz zaś mamy mówić o czytaniu.
Ktoś powie, że czytać każdy umie; zaprawdę mało kto czytać potrafi, — ale kiedy, jak uważano, zdarzyło mi się już w ciągu tego kursu głosić rzeczy, literaturą pierwej i przede mną nieobjęte, mam tu zaraz sposobność zarozumiałość tę ulegalizować, oświadczając, że wszystko to, acz nowe, z czytania przecież nabyłem. Znam albowiem kogoś, który wielkich korzyści z podróży odległych nie odniósł, ale starał się chociaż czytać Tacyta w Świątyni Pokoju, a Wirgiljusza opodal grobu jego, tragików greckich w amfiteatrach pompejańskich, Józefa Izraelitę i Ojców Kościoła w okolicach katakumb, pierwochrześcijańskie rysunki symboliczne oglądając, Danta we Florencji, a Szekspira w Londynie, noc pierwej całą po miasta tego nędznych ustroniach przechodziwszy, Byrona na pełnym oceanie, a Emersona w Ameryce na dachu płaskim, gdzie jest zwyczaj przechadzać się. Nie nowy to zapewne, nie jedyny i nie główny czytania sposób, aby miejsce, mówię, odpowiednie przedmiotowi dobierać. Niektóre indyjskie poezje w lasach tylko się czytywały... Ten miejscowości warunek bezwiednie silą się dziś zastąpić ilustracje, ale ilustracje te do treści drukowanych jako tło stosownie dobierane być winny, czego jeszcze nie bywa — pokazuje to wszakże, że nie wystarcza już dziś czytać jednym tylko organem i że jakoby trzeba czytać wieloma razem władzami umysłu. Sokrates przez usta Platona o wynalazku pisma mówi: skoro Theut Tamusowi przedstawił wynalezione przez siebie piśmienne znaki, Tamus zawołał, gdy litery ujrzał: «Liter ojciec, zaślepiasz się miłością do niewidzenia celu liter. — Oto uczynisz ludzi niepamiętnymi i nie więcej, albowiem dałeś sposób przypominania sobie i reminiscencji, a ci, którzy się tych liter nauczą, pewni bedą, że powierzyli im tajemnicę wiedzy własnej i że się obejdą bez mistrzów». To przytacza Platon z ust Sokratesa. Wyrażenie zaś «bez mistrzów» znaczy spiritus rector[194], i odnosi się do Mistrza mistrzów, albowiem jakośmy wyżej o oryginalności Sokratesa mówiąc nadmienili, odsyłał on owdzie uczniów swoich. Po tylu też wiekach piśmiennictwa nie wystarcza już jednej formułki czytania, aby przeto jednostronne reminiscencje powtarzając, nic łudzić się, że się postępuje! Ale tu ktoś mi może zrobić dwa zarzuty: 1° Czyliż słowa jednostronnem ich używaniem nie wykoślawiają się i nie wykrzywiają, jak źle noszone obuwie, i czyż dlatego nie trzeba ich jedynie czytać tak, jak autor sam je tworzył? Odpowiem i dodam świeży przykład na wyrazie «szlachta». W gazecie warszawskiej był niedawno szeroki artykuł, w którym dawano egzegezę[195] wyrazu szlachta. Autor nie zaprzecza, że szlachta ma niemieckie brzmienie i znaczy: bić, ubijać, a mianowicie: klepać blachę, lecz, kołując tak około pierwiastku wyrazów, nic z nich ostatecznie nie wyciąga. Nie lepiejż było po krużgankach gotyckich kościołów naszych przejść się, aby się przyjrzeć śpiącym rycerzem z marmurów chęcińskich wyciosanym? Zaprawdę, należy cofać się na tła, na których znaczenie wyrazów odbija się i formuje, a wtedy zrozumiałoby się, że słowo schlagen, klepać blachę, w starogotyckim języku znaczy: uderzać po pancerzu, to jest: pasować na rycerza. Oto jest odpowiedź na pytanie, czy wyrazy, jednostronnie używane, krzywią się i zużywają aż do zatracenia ich wartości. 2° W drugim zarzucie ktoś mi powie, że w czytaniu należy odwracać się do potęgi pierwotnej, z jaką autor tworzył, a któż tak za czasów Szekspira pojmował go, jak my dziś! Ale ja odpowiem, że czytanie autora zależy na wyczytaniu zeń tego, co on tworzył, więcej tem, co pracą wieków na tem urosło. Jest to cień, który z łona najnieskończeniej wyższej prawdy upada na literatury papier i świadczy albowiem, że poza słowami naszemi jest jeszcze żywot słowa! Prawda najpoważniejsza, a której w żadnym literatury kursie nikt nie uczy...
Słowa autorów mają nietylko ten urok, tę moc i tę dzielność, którą my im dać usiłujemy lub umiemy, ale mają one jeszcze urok i moc żywotu słowa; czytać więc nie każdy umie, bo czytelnik powinien współpracować, a czytanie im wyższych rzeczy, tem indywidualniejsze jest, im bliższe umarłych sfer świata dzieło się czyta, łatwiej je pojąć: każdy zrozumieć może rejestra kupieckie, kucharkę doskonałą albo regulamin bataljonu — w miarę zaś, jak ku wolniejszym sferom wznosić się będziem, czytelnicy różnić się poczną w tem, co czytają... Koniec końców, książki są niesłychanie szanowną spuścizną i byłoby omaryzmem[196] zamachnąć się na te drabiny do Olimpu — ale nacóż się zdały i drabiny, po których nikt nie chodzi? Wcale się więc nie wstydzę, że mówię jak drugi Omar, popalić księgi... ale sercem...
Do tych uwag do czytania, a niezbędnych uwag, należy dodać co następuje: W wiekach średnich nietylko, że nikt z prawdziwą miłością i przyjaźnią nie krył się, ale wielu było sławnych jedynie z tego, że kochać lub przyjaciółmi być umieli — dziś przeciwnie. Czemu dziś miłość i przyjaźń chronią się i nie wytrzymują ludzkiego wzroku? Oto nadużyły się już tych słów formy określne. Czyż niema na każdym rogu ulicy ogłoszenia miłości nowych i siedemkroć siedemdziesiąt siedm romansów drukowanych w Paryżu i Londynie, a czytanych do wybrzeża rzeki Amur, aż w Syberji! Żaden rzymski patrycjusz nie napisał dwunastu tomów o patrjotyzmie, bo to jest rzecz nieprzyzwoita. Rozgadaniem albowiem takiem można ucodziennić i nabok usunąć nietylko przyjaźń, miłość, ale same nawet słowa «wolność» i «ojczyzna»... I nietylko, mówię, prawdy boże można usunąć za kulisy, ale i sejm, gdy się w dystrybucji[197] i formach słowa uprywatni, można odesłać do domów, bo to będą już nie symbole, ale prywatni jegomoście i ci pójdą do domów! Nie o obskurantyzmie[198] ja tu mówię, ale o onkcji[199], która jest nerwem prawdy i bez której prawda nie może żyć.
Mowa ludzka gdyby nie składała się więcej z niczego, jak z pewnej tylko liczby wyrazów i z pewnej kombinacji wyrażeń, nie byłoby różnicy między literaturą a matematyką: literatura byłaby tylko błędną matematyką. Jeżeli więc mędrcy i filozofowie dzisiejsi nauczają nas, że słowa nas wyrażają — przepraszam i ostrzegam, że to jest mimowolna zdrada, bo wyrazy i słowa nasze są także i na to, że nas sądzą, nietylko, że nas wyrażają.

LEKCJA CZWARTA.

Skoro zapowiedziałem, że w miarę uzbierania się pokładów cywilizacji czytanie niemniej musi w wyższe potęgi urastać i trzeba mi było okazać na przykładzie wynaturzanie się wyrazów, co więc pokazałem na słowie niemieckiem schlagen i wytłumaczyłem, że słowo to odbrzmiewa uderzeniu płazem po pancerzu, zarzucono mi w tem tłumaczeniu niewłaściwość. Nie mogę się szeroce rozwodzić nad zarzutem, który mi zrobiono, bo zbyt wiele zabrałoby to czasu, ale powiem tylko, co też wystarczy, że Bolesław Chrobry, jakkolwiek dobry patrjota i wielki człowiek, był tylko grafem państwa niemieckiego, i że nie mógł być czem innem jako monarcha katolicki. Państwo rzymskie człowieka zbiorowego w pancerz ubrało, tak, jak dziś koleje żelazne przez kompanje nie rodzime, ale zagraniczne w Rosji i Polsce budują się — lubo ja wiem, że jest szkoła patrjotyczna, która samorodności szuka jakiejś, której żaden naród mieć nie może pod karą zeschnięcia. Nietylko forma i rytuał zakonu rycerskiego na świecie całym jedne były, ale nawet cechy i bractwa wniosły germańskie nazwy do rzemiosł naszych. Wyrazy nazw tych przebrzmią kiedyś w narodowe pierwiastki słów i każden ślusarz będzie je wywodził ze słowiańskiego początku, ale dzisiaj są one tak, jak fraki, właściwe tylko romańskiej cywilizacji, które nosimy i które nas wcale nie dziwią, ani patrjotyzmowi szkodzą, póki umiemy być trzeźwymi i od kroju fraków nie zależeć. Wracając zaś do początku zarzutu, trzeba przypomnieć sobie także, że wcale nie uczucie szlachetności, ale raczej uczucie teokracji[200] jest przyrodzonem człowiekowi, a przeto nieprzenośnem. Uczucie teokracji jest wspólne wszystkim narodom i nawet na wyspie odludnej wyradzać się samo potrafi, gdy przeciwnie szlachetność jest już uczuciem artyficjalnie[201] naturalnem, a przeto przenośnem i z obcowania z ludźmi i ludami wziętem. Tym sposobem i brzmienie wyrazu, i natura rzeczy, którą ten wyraz określa, podwakroć dowodzą, że samorodnym on być nie mógł, jak fraki i koleje, mimo pewnika, iż szlachectwo polskie zaowocowało w prawdy większe i piękniejsze, niżeli kiedykolwiek jakikolwiek naród miał... Idąc dalej i zastanawiając się zkolei nad wyrazami innemi, mógłbym pokazać, że wyraz gmina od niemieckiego gemein pochodzi i t. p., a takim sposobem w całej nomenklaturze społecznego języka zobaczyliśmy ukrytą architekturę gotyckiego gmachu; — to są rzeczy, które narodowości nie ubliżają bynajmniej... są socjalne, nie nacjonalne.
A teraz przystąpmy do właściwego zadania tej lekcji, to jest do zgłębienia i objaśnienia narodowego arcydzieła Juljusza Słowackiego pod tytułem «Anhelli».
Gdyby wydumaną przez wygnańca na odludnej wyspie «Apokalipsę»[202] dał kto do czytania literatowi i poecie rzymskiemu, choćby tak doskonałemu, jak Horacy, i tak dobrze umiejącemu po grecku, cóżby ten doskonale umiejący po grecku z Apokalipsy wyczytał? Oto uczyniłaby na Horacjuszu «Apokalipsa» wrażenie takie, jakie na nas czyni «Tysiąc nocy i jedna»[203]. Jest więc błędem najszkaradniejszym, gdy nie wiemy (a prawie występkiem, gdy wiemy) czytać utwory narodu nieszczęśliwego temi oczyma, któremi się utwory poetów tryumfujących czytają. — Nie moja wina, że wpierw o całej i o wszystkich cywilizacjach mówić tu muszę, zanim przystąpię do cywilizacji naszej i do «Anhellego», ale sumienie każe mi śmiałe rzeczy i nie oględnie mówić, proszę więc o uwagę, albowiem, gdyby opinje moje niedobrze zrozumiane były, moglibyśmy sobie zaszkodzić i temu poecie, który tak źle pojmowanym i tak źle znanym jest: nie było jeszcze kompletnego wydania dzieł Juljusza Słowackiego, a trzecia część pism jego tuła się po Galicji do dziś dnia.
Aby być człowiekiem ukształconym, dość zdać się na wiarę cywilizacji, którą się napotkało; ażeby być kształcącym się, potrzeba coś z siebie dodać i niedość już potulnej bierności. Ale, ażeby być kształcącym, do źródeł wrócić należy. Najwygodniej być ukształconym, człowiek wtedy ma horyzont ducha pewny, zakreślony i skończony, jako posąg w formie bezjegowolnie wpierw zrobionej odlany; stan taki Włosi określają wyrazem «tondo» a Rosjanie dobitnie i malowniczo wyrazem «krugom». — Jeden i drugi wyraz, tondo i krugom znaczą okrągły, czyli, jako ujemna forma posągu, zwypadkowany bezwłasnowolnie, różnemi naciskami zewnętrznemi... tak to byli niewolnicy rzymscy aż do dni Spartakusa[204], który gwałtem i krwią poprzedził oliwne słowa Chrystusowe. Ale człowiek, co w kręgu tym duchem nie zamieszkał, lecz tylko przeszedł pod nim, jak pod tryumfalnym łukiem, który przeto pamięta, że Spartakus już był, a Chrystus Pan był i jest — człowiek taki jest kształcący się, nie okrągły, i owszem, ciągle wyokrąglający się współdzielnie. Tu dopiero słowa Montaigne’a «ondoyant et divers»[205] są prawdziwe; człowiek bowiem taki, to już nie kryształ, wedle praw matematycznych rozwijający się i rosnący, zato martwy, człowiek taki, to nie niewolnik! Żeby zatem korzystać z cywilizacji, trzeba nie być jej samym tylko logarytmem, gdyż w takim stanie, napotkanym i gotowym, pocóżby duch na planetę wchodził? Jeżeli człowiek tak ukształcony jest, to człowiek spotkany i gdyby tak pozostał byłby homunkulusem[206] przez Doktora Fausta w retorcie szklannej zrobionym. Skądże to pochodzi? Z jakich źródeł wypływa? Oto stąd, że cywilizacja każda, jako skończoność uważana, jest fałszywa, że każda jest względna i żadna z napotkanych nie jest ostatecznym i tryumfalnym ludzkości owocem. Cywilizacja, mówię, każda podobna jest do rusztowania, które ma kształt gmachu i jest arcywyniosłe i okazałe i zdaje się być niebotyczne. I ma piętra i sklepienia, a z tem wszystkiem razem nie jest jednakże niczem więcej, jak tylko płaską i poziomą deską, schodem jednym, na to tylko służącym, aby po nim deptać i chodzić. Kto zaś nie zna architektury i na rusztowanie takie patrzy, tedy widzi księżyce i gwiazdy, przez ażurowy gmach przesuwające się. I mówi sobie: «To gmach wielki», ale biada temu, kto tu sfinksa zagadki nie odgadł, albowiem ani zamieszkać w tem rusztowaniu, ani wzgardzić niem nie jest rzeczą słuszną i prawdziwą — prawda mówi i woła: «Nie bądźcie niewolnikami ludzkimi». Ja nie cenię Spartakusa za przegrane bitwy i popełniane gwałty, ale mu i to jako wolności wieniec oddaję, że na kilkanaście tysięcy trupa z jego obozu nie było żadnego rannego w plecy... Bitwy on przegrał, ale męstwem wyrównał szlachetnym, a przeto kastę zniósł. Między cywilizacją starożytną a cywilizacją chrześcijańską ta jest główna różnica, że w tej ostatniej zarówno już idzie, jak być pobitym i jak pobić. Starożytny Rzymianin o koniec swej dramy i jej moralny wątek nie dbał; gdzie fortuny i wątku nie stawało, tam kazał się niewolnikowi lub truciznie z następstw dram wyręczyć, zarzucał tylko płaszcz na oczy przed widokiem niewolniczego miecza lub najętej płacą trucizny; tak też i ludy starożytne dwie tylko konieczności ostateczne przed sobą miały: eksterminację[207], albo pochylenie szyi, wyciąć w pień, lub dać się uwiązać u pnia... Dziś się to odmieniło; cywilizacja chrześcijańska ludu żadnego w pień już wyciąć nie może, nie dla czego innego, tylko, że na dnie rzeczy wycinanej miecz wycinający napotka część samego siebie, prawie część własnej rękojeści, prawie że jelce[208] własne i stal własną, a wtedy przerazi się i cofnie[209]. Oto i tyle jest zwycięstw prawdy chrześcijańskiej, politycznie ją uważając, tylko tyle — ściśle odmierzam. Socjalnie zaś nie już politycznie proszę mi powiedzieć, jak dalece zaszło chrześcijaństwo? Parabolą[210] rzecz tę określam, bo parabole mają to do siebie, że nietylko prawdy przedstawiają, ale i dramat życia, prawdę wyrabiający — dlatego też między innemi powodami, parabolami Zbawiciel określał niektóre prawdy. Filozofja niemiecka jest w błędzie pod tym względem, bo nie wie, że jest tylko pewna warstwa prawd i że są tylko pewne strony prawdy, które się idealnie przedstawić i idealnie formami myśli objaśnić dają, ale, że drugi prawd okres dla uwydatnienia swojego potrzebuje dramatu życia — paraboli. Powieści i pogadanki paraboliczne Mickiewicza dramatyzowały życie prawdy opowiadanej — ale któż je spisywał i cenił w ostatnich Mickiewicza latach? Oskarżę tu, że upominałem oto za życia Adama — któż to podjął?! Zginęły!... Otóż chcemy określić, jak daleko zaszło chrześcijaństwo socjalnie? W najucywilizowańszym narodzie i kraju niech człowiek, mający z głodu skonać, ukradnie bułkę chleba i niech powie przed sądem, a nawet przed sądem przysięgłych, gdzie pomiędzy nim a sędziami krucyfiks stać będzie: «Pan i Bóg mój z cudzego zboża kruszył kłosy dla uczniów swoich». Zaiste, skazany będzie taki człowiek jako złodziej na więzienie. Dajmy nato nawet, że jury[211], jako z postępu chrześcijańskiego wyszli, nie skarżą człowieka takiego na więzienie, wtedy ja się zapytam, kto mu odda cześć jego, kto zeń zdejmie to piętno hańby, że był o kradzież posądzony? Powiem nawet, że niechby współcześnie do takiej sprawy o głód człowieka, polityczna jaka reakcja w społeczeństwie miała swój rygor — Jury przenieśliby polityczne usposobienia na pole sprawiedliwości i potępiliby takiego człowieka dla porządku i przykładu. Ja nie jestem urzędowy profesor ani rewolucjonista, więc mnie ani deklamacja, ani regulaminu fawor[212] nie obowiązuje. Człowiek na to przychodzi na planetę, ażeby dał świadectwo prawdzie. Trzeba przeto wiedzieć i pamiętać, że cywilizacja każda uważana być winna jako środek, nie jako cel — dlatego też zaprzedać cywilizacji duszę swoją i przytem modlić się w kościele, jest to być Tartuffem[213]. — Jesteśmy synami narodu szlachetnego i idziemy do ojczystej ziemi obiecanej, a jest ona ziemia obiecana nie dlatego, że winne grona w niej będą większe, niż gdzie indziej, i że w niej mleko i miód płynąć będzie — ale dlatego, że zapowiedziano nam na Golgocie, iż prawda zwyciężyła i że my przeto w sukcesję dokonanej prawdy onej wchodzimy.
Już przecie z jednej strony na Psiem Polu[214] pokazanem było, że nie jesteśmy na szwadron jeden jazdy cudzej i indywidualnego sumienia nie mającą posyłkę przeznaczeni, gdy znów przeciwnie pod Wiedniem[215], że potęgi własnej i tej indywidualności bytu dla siebie samych nie chowamy... Cywilizacja przeto, która dlatego szuka, że tak powiem, okrągłości, całości i skończoności swojej, aby się poświęcić, ma swoją rację — raison d’être[216] i sprawiedliwa jest; kijem się podeprzeć wolno pielgrzymowi i nie jest to słabością wobec celu pielgrzymki jego. — Eunuch króla jednego pogańskiego, przez usta Elizeusza proroka poznawszy prawdziwego Boga, pytał się, czy to jemu za złe wziętem nie będzie, jeżeli, skoro król, na ramieniu jego oparłszy się, do świątyni słońca się uda i pokłony dawać będzie, czy on wtedy także pochylić się pod ciężarem ramienia królewskiego może?... Elizeusz powiedział: «Idź w pokoju!» — idź, to jest nie zatrzymuj się na drodze prawdy, a ona sama wskaże ci skrupułów miarę, jeżeli iść, to jest postępować, nie zatrzymując się, będziesz. Tyle też tylko cywilizacji wolno pochylić się przed wieku wymaganiem, tyle tylko i nie więcej na jeden atom! Powtarzam więc raz jeszcze, że cywilizacja każda o ile za skończoną, o ile w siebie zatrzymaną i nieodwołalną uważa się, może być sprawiedliwie podporą tylko, a nie celem, — rusztowaniem, nie zaś budową.
Powiemy dalej rzeczy, które są niesłychanie ważne, a te będą ciemnemi się wydawać. Cywilizacja każda nawet u ludów starożytnych miała dwa bieguny: punkt wyjścia i punkt zamierzchu swego. U ludu wybranego punkt wyjścia, to Jeruzalem z Syjonem[217], a im odpowiada Samarja, gdzie punkt zamierzchu promienia, wychodzącego z Syjonu. Tam już lwy pożerały ludzi, ludzi, od których nawet wody napić się było zdrożnością. Wprawdzie pod koniec ludu wybranego nie Syjonu obywatela, ale samarytanina Pan okazał być pierwszym i wybranym, ale to w nawiasie. Przechodzę do państwa rzymskiego, aby też samą architekturę okazać; miało ono dwa punkta: Kapitol — punkt wyjścia i cały pas północny cyzalpiński, a mianowicie Galję z jej nadbrzeżną Marsylją, Marsa kolonją militarną, coś jakoby Botani-bej[218] rzymskie, punkt zamierzchu. Stąd to o wygnanych wogóle mówiono: «Poszedł ten i ów na ryby do Marsylji», to jest na zatracenie. Jakkolwiek znowu z Galji na Kapitol weszli mężowie silni, a chorągiew Łazarza i Magdaleny, do Galji wygnanych, powiała nad murami Watykanu — i tu drugi jest nawias. Wspomnę tylko, że Tacyt w życiu Agrikoli, jeżeli się nie mylę, powiada, iż w Marsylji dziwnie osobna wyrabiała się filozofja. Jak zaś Jeruzalcm do Samarji i Rzym do Marsylji, tak następnie całe średniowieczne katolickie imperjum ma się do Ameryki. Samarytanin i Marsylczyk amerykański w osobie Washingtona[219] pogroził znowu staremu światu palcem, a w osobie Anglji odepchnął go, ale to znowu jest w nawiasie! Oto jest jakoby obraz geograficzny i przewodnik podręczny wartości moralnej tych cywilizacyj. Takiej geograficznej lekcji nikt wprawdzie dziś nie uczy, ale podobno, że tak uczyć będą skoro umiejętności ściśle będą pojmowane w duchu chrześcijańskim, a który to duch radzi i wymaga, aby od punktu tryumfującego do cierpiącego czuwanie usilne jasno miało wytkniętą drogę. Umiejętność taką historji nazwałbym archistrategją dziejów, ale, dając jej oś i nazwisko, zastrzegłbym, aby nigdy nauka ścisła nie stała się — pieśnią żywą zostać ona powinna... Zakreśliwszy takie to linje i osie mogę powiedzieć, że są jeszcze następujące drugiej potęgi osie. I tak, dla Ameryki ujemnemi biegunami będą murzyni, dla Anglji — Irlandja, dla trzech mocarstw — Polska, dla Rzeczypospolitej Polskiej w pewnym okresie jej dziejów — zaporoska sicz, dla Niemiec — emigracje niemieckie do Ameryki, dla Francji — własne jej rewolucje; wszędzie mamy a i z, Ω i Λ. Może kiedyś mąż stanu nie będzie inaczej pomierzał ważności kwestyj społecznych, jak tą tylko mojżeszową trzciną, którą wskazuję, ale dziś byłoby to jeszcze niebezpiecznie, bo któż wie, czy tej trzciny mojżeszowej nie oddanoby bursie[220] i czy z tej laski źródłotwórczej nie zrobionoby łokcia kupieckiego? Nie ja przecież pierwszy nazwałem wiek ten materjalnym i ze wszech miar przedajnym...
Nakreśliwszy bieguny wszystkich cywilizacyj głównych, bieguny dodatnie i ujemne, moglibyśmy jeszcze uogólnić te szczegóły, wypowiadając, że cały nareszcie krąg każdej cywilizacji miał u krańców obwodu swego koczowiska, t. j. osoby zbiorowe dziczy wszelakiej, które nazywano olbrzymami, potworami i biczami bożemi, a których to koczowisk ogniska dalekie były jakoby czatami ogni bożych, mieczów i biczów bożych, czekającemi, aż głos krzywdy, choćby tylko oddany powietrzu westchnieniem i jękiem, nie zaświśnie z burzy gwałtownością, aby znagła poruszyły się te chmury mieczów, biczów, ogni i szły, karę za krzywdy niosąc. Tak było zawsze — i silniejsze to są gesta i majestatyczniejsza ich rzecz, aniżeli dyplomatów formułki[221]. Tak jawiły się światu Galle, Germany, Hunny, Tatary, rewolucje socjalne — a razem znów biorąc tę masę całą i jednym oka rzutem obejmując ten obraz, będziemy mieli świat pogański na wierzchu i świat katakumb spodem... Polska tylko jedna i Grecja może druga nigdy biczami bożemi nie bywały: Polska mieczem tylko, i to bynajmniej nie rdzawym, miała zaszczyt być razy parę... Lecz gdzież, Polskę tak jak świat mierząc i cywilizacji jej całej biorąc promień, gdzież więc punkt wyjścia Syjonowi i Kapitolowi, a gdzie punkt dojścia odpowiadający onym Samarjom, Marsyljom, Ameryce?...
Oto, niestety, punkt dojścia znajdziemy wszędzie, albowiem niema kraju takiego, gdzieby wygnaństwa polskiego już nie było; wszelako najstateczniej miejscem tem jest Syberja. Takim to więc sposobem do założenia głównego lekcji naszej przeszliśmy i oto jesteśmy u bram, u tła a poniekąd u samej istoty «Anhellego». Że przeto Syberja dla Polski jest punktem zamierzchu cywilizacji, widzimy w tem przyczynę, która powoduje, iż w poemacie tym są sceny, należące do całego wygnaństwa. Poeta tutaj za tło wybrał najwyraźniejsze tylko miejsce w biegunie ujemnym. Ten przedewszystkiem z żywych i czynnych może być spokojnym, kto od początku do końca widzi obowiązujący wolność jego cały regulamin cywilizacji w czasie danym, odwróćmy się więc i poszukajmy punktu wyjścia, abyśmy cały przebieg zestroju cywilizacji polskiej widzieli a przeto tem łatwiej wrócić do końca mogli. Marco Polo[222] nie wstydził się był naiwności, z jaką szukał źródła wiecznej dla człowieka wiosny sił w pustyniach Azji i odnalazł te same skrzydła, któremi poleciał Kolumb i któremi jedynie człowiek źródło młodości odkryć może. Nam idzie tu o to, skąd byli ci pierwsi ludzie, którzy ziarno cywilizacji ludzkiej przynieśli, boć cywilizacji takiej niema któraby, jak grzyb wyrastała, wyjąwszy wierzące w ten mineralizm Chiny. My zaś nie ogników błędnych szukamy, ale mówimy raczej o słońcu prawdy. Tym przeto punktem wyjścia, tem źródliskiem dla nas jest Rzym. Słońcem rzymskiem są katakumby rzymskie, przemienione w noc Nerona na świeczniki, albowiem on to zatkniętych na słupach, materjami palnemi okręconych i zażegniętych w kagańce zamienił chrześcijan pierwszych, i po raz pierwszy. To zaś nie, aby chrześcijan prześladował, ale aby Chrystusa palił, albowiem dlatego jedynie, aby zakryć rozpustę swą przed ludem i z trwogi. Stąd to, mówię, promień chrześcijaństwa popłynął na świat i tutaj też cywilizacji polskiej źródło jest. Kiedy przeto Słowacki u bieguna zamierzchu cywilizacji polskiej, t. j. chrześcijańskiej w Polsce, z lirą swoją stanął, albo raczej na biegun ów posłany był, wtedy uczyniło się przez nieobjawioną wówczas archistralegją poezji, że inny poeta na Kampanji Rzymskiej zatrzymał się, aby nam ocalić przytomność historyczną. A jeżeli wspominam Rzym, mówię tu o ś. p. Zygmuncie Krasińskim, którego gdy chrzczono, Napoleon Wielki dał mu stopień adjutanta króla rzymskiego, a którego więc jakoby odnoszenie się do Rzymu było zarazem legalne i ponadwiednie patrjotyczne — o autorze, jednem słowem, który ponadprzyrodzonych używał środków dla utrzymania historycznego ducha w społeczeństwie, bliskiem zgminnienia przez niebyt polityczny. Mamże dodać, że, nie mając sejmów i prawie dziennikarstwa, słuszna byłaby rzecz przynajmniej postarać się chociaż o trawienie dobre arcydzieł, które zbiorowego umysłu będąc zawsze poniekąd ideałem, nie mogą sejmowej (zejm-owej) zbiorowej nie mieć ważności... A jednakże iluż na stu czytelników z głębszą myślą do ręki je biorą? Czyliż tylko przez gruntów łany, i to sznurem karbowych, pomierzać mamy obszar ojczyzny naszej? Wiedzmyż o tem, że epoka polityczna Milikowskich, o których przedmowa do pism Ligenzy mówi[223], skończyła się za Sasa. Aby przeto nie być cywilizacji manekinem, ani w retorcie przygotowanym homunkulusem trzebać przecie z tej cywilizacji zdać sobie sprawę i od rana do wieczora plany jej mieć przytomne. Boć tym tylko sposobem, realności własnej nie mając, trzeźwość obywatelską zyskuje się. Znamy to niby rzeczy cudze, słuszna więc postarać się o poznanie i epopei własnej, groby i posągi stawiać umiemy, ale to coś przypomina groby które prorokom stawiano, a o których Zbawiciel ze zgrozą wspomina.
«Anhelli» Juljusza jest to świecznik, w mrokach sybirskich palący się: przeciwny zaś, a odpowiadający mu poemat jest Krasińskiego «Wigilja Bożego Narodzenia»[224], dwa poemata, bez których, (śmiem powiedzieć rzecz, która się wyda napuszoną i dziwaczną — dlatego, że ją powiem poprostu) bez których, mówię, przewodnictwa nie można być oświeconym patrjotą polskim. Tem więcej, że zamiast sejmu mamy koterje, a zamiast dziennikarstwa mamy mechanikę dziennikarstwa, od obcych wziętą, i coś, co we mgłach embrjonu[225] jeszcze spoczywa. Jeden z tych dwóch tak dalece przeważnych poematów idzie od Syberji, gdzie są dzieje serca pojedyńczego człowieka, bo tam dzieje narodu kończą się, a drugi z Rzymu, gdzie są dzieje narodu, bo tam ogólność właśnie indywiduum chłonie. Otóż może nie należałoby inaczej tych dwóch arcydzieł czytać, jeno razem, jeden obok drugiego kładąc. Pomiędzy Juljuszem Słowackim a Zygmuntem Krasińskim ta odpowiedność rzeczy i to braterstwo były zapowiedziane, a nawet i śmiercią stwierdzone, o czem w ostatniej powiem lekcji. Są to dwaj wodze epopei polskiej, na czatach swych stojący — za ich dni mieliż oni wojsko?
Aby się zaś ograniczyć choć tylko na tem, co w szczupłym zakresie czasu zrobić można, zobaczymy też przynajmniej wstępy i końce tych dwóch poematów, z których podobało się pieśni przedwiecznej i wiecznej, aby jeden stał u początku, drugi czuwał u końca i ażeby człowiekowi i społeczeństwu, to jest narodowi, uprzytomniali cały promień cywilizacji jego, przywodząc go do uczucia własnego i sprawiedliwego Ja. Pamiętajmy przytem, że to co innego jest czytać poetów, co gadają o lirze, ale to chyba o tej, którą drukarz wyciska na okładkach ich tomów, gdyby im zaś lira Amfjona[226] z niebios zleciała, w ręce wziąćby jej nie umieli — co gadają i o twórczości, ale, gdyby im kazano śpiewać tak, aby kamienie się składały w mury miasta, to każdy z nich palecby w atramencie umoczył... i wąsy sobie zrobił.
W poemacie Słowackiego Anhelli, idąc z Szamanem przy blasku gwiazd «po śniegiem okrytych stepach, spotyka obóz cały małych dzieciątek i pacholąt, gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. — A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej nowego katechizmu i pytał dzieci o rzeczy niegodne, a pacholęta odpowiadały mu przymilając się, albowiem miał u siodła kosze i chlebem mógł je nakarmić; a były głodne... Oto zapomniały już płakać po matkach swoich i tu się wdzięczą do chleba, jak małe szczeniątka, szczekając rzeczy złe i które są przeciwko wierze — powiadając, że car jest głową wiary i że w nim jest Bóg i że nic nie może rozkazać przeciwko Duchowi świętemu, nakazując nawet rzeczy podobne zbrodniom, albowiem w nim jest Duch święty». Pomijam rzecz, której byłoby wielkim wstydem nie znać, to jest: iż wszystkie ludy do Olimpów swoich zawsze podobne, że przeto dogmat popów uczy, iż Duch święty od samego tylko Ojca zgóry i byt po siemu[227] pochodzi, katolicka zaś forma chrześcijańskiego dogmatu określa, iż Duch Śty zarówno od Ojca i od Syna, od boskości i człowieczości najświętszej płynąc, wolności jest przeto zakładem. Widzimy przeto tutaj w obrazie powyższym zapomnienie miłości i wiary, a jednakże anielską przytem niewinność. Potwór to nieznany starożytnemu światu. Koniec złego zarazem i koniec dobra, koniec wszystkiego: niewinność równa zepsuciu! «Zresztą cisza» jak mówi Shakespeare. — Teraz spójrzmy w odwrotny biegun.
U Krasińskiego w wigilją Bożego Narodzenia poeta błądzi po polach Kampanji Rzymskiej, spalonych słońcem «przy niebie czystem, jak zawsze» i nie napotyka tego, co pierwszy, ale widzi, że «daleko na wodach stoi plama czarna, jakby żywa, coraz większa i lecąca ku niemu. — Wielki to i posępny okręt, bez płócien i masztów, a wszystkie fale kołami rozbija na pianę — i z pośrodka jego bucha słup dymu, który leci nazad w nieskończoność» — (Okręt ten, jest to arkan cywilizacji całej, w której żyjemy: wozy i okręta parowe, mechanicznie wiążące i popędzające ludy). Dalej Krasiński mówi: «Stały tam postaci w karmazynowych czapkach i w płaszczach bielejących; usłyszałem niby zgrzyt łańcuchów — zdało mi się, że pada ciężki most, długi most, od okrętu rzucony do brzegów — po nim w ciemnościach wiją się te postaci i dążą ku mnie. — A gdy niedaleko już były, zapytany jednym głosem: «Kędy droga do Rzymu?...» — Jam odparł: «Niema tu drogi, tu pustynia». A oni odrzekli: «Prowadź nas zatem!» — A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosom: «Myśmy ostatki szlachty polskiej[228]. — Anioł pokazał się nam, anioł niepodobny tym, których oglądały ojce nasze, bo miał skrzydła bez blasku, i welon żałobny na czole — lecz wiemy, że on z nieba zesłan — a on nas tu posłał. Długośmy płynęli — wielkie tam były wichry i istoty na morzu, lecz dopełni się wola Pańska, jeśli dziś o północy staniem w bazylice Piotra». — To było pisane lat temu dwadzieścia, a nie wczoraj, po przeczytaniu gazet z Rzymu. Około tegoż samego czasu pisane było arcydzieło Juljusza.
Spójrzmy teraz na końce tych dwóch biegunów i tych poematów, tak niesłychanie ważnych dla trzeźwości Rzeczy Ojczystej (Rzeczypospolitej).
«Anhelli był umarły!... Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach. — I oto nagle z płomienistej zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały, i leciał z okropnym tętentem. Śnieg szedł przed niemi, przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią. — A w ręku rycerza była chorągiew, a na niej trzy ogniste litery paliły się. I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: «Tu był żołnierz[229], niech wstanie! — Niech siada na koń, ja go poniosę prędzej, niż burza, tam, gdzie się rozweseli w ogniu. Oto zmartwychwstają narody! — Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa! — Nad krwawemi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiej. Korony ich ulatują z głów, jak orły niebieskie, i czaszki królów są odkryte. Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła. Kto ma duszę, niech wstanie, niech żyje, bo jest czas żywota dla ludzi silnych!» — Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy z nad trupa, rzekła: «Rycerzu nie budź go, bo śpi! — On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć dalej, nie budź go. — Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste, jak diamentowe źródło, i tak wonne, jak lilje wiosenne». Znaczy: ja jestem kobietą i zawiązaniem człowieka w społeczność, — gdybym mu przeczystości serca nie zaćmiła, tedy byłoby to diamentowe źródło, pierwotny kryształ mineralny i byłaby to woń wegetalna lilji, ale nie byłoby to słowo stworzenia ciałem człowieka. — Eloe chwali się tu przed rycerzem z chrześcijańskości swych praw, rycerz zaś szuka sołdatów na dzień fatalny bicza bożego. — Zrozumcież! — «To ciało do mnie należy, i to serce mojem było. Rycerzu, koń twój tętni, leć dalej!» — I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiej, a Eloe usiadła nad ciałem martwego. I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał».
Anhelli jest personifikacją serca ludzkiego wobec tragedji historji: gdzie już wytrzymać nie może i kończy, tam sąd się zaczyna, bo ulegalizowana jest bezserdeczność. Czas jest, ażeby Anhelli obudził się, ale, skoro obudzi się bez serca, czyliż tak wypełni misję swoją, jak ludzkość chce? A jednakże on jest sercem cywilizacji. — Eloe «uradowała się», że serce człowieka nie nadużyte: jestto prawdziwa kobieta chrześcijańska!...
Krasiński mówi już o sercu narodu w obliczu dogmatycznej całego chrześcijaństwa sprawy. Okręt parowy, to jest cywilizacja, nadewszystko przez sam interes mechaniczny zbliżająca ludy, przywodzi do Rzymu resztki szlachty polskiej, której nie sama machina parowa, ale anioł żałobny iść kazał. Narody wszystkie idą ze swemi chorągwiami do grobu Piotra. Ciało i krew, jako budowa zewnętrzna, miota się i transfiguruje[230], sklepienie upadkiem grozi, a narody, aby sklepienie owe nie przygniotło chorągwi ich, ruszają z miejsca. «I pierwsi Rzymianie zaczęli się zrywać i uciekać». — Polacy zostają jedni i zbliżają się ku wielkiemu ołtarzowi «a cztery kręcone filary ołtarza pękły, jak ścięte drzewa runęły — i baldachim spiżowy runął — i kopuła cała, jak zstępujący świat, biało spadała na ziemię. I wszystkie portyki, i pałac Watykanu, i kolumny dziedzińca łamały się, rwały, w proch się sypiąc — i obie fontanny, jak dwa gołębie, przypadły do ziemi, konając, a lud uciekał coraz dalej, jak morze, wyparte z brzegów»... Kardynał wstąpił na ten olbrzymi kopiec, «szaty purpurowe opadły mu z ciała i przemienił się w postać białą, łagodnem światłem osrebrzoną... — Zbliżyłem się do niego — mówi poeta — i rzekłem właśnie w chwili, gdy wschodziło słońce: «Panie, czy prawda, że ostatni raz wczoraj Chrystus narodził się w tym kościele, którego już dziś niema?» A on z dziwnym uśmiechem... odrzekł mi: «Odtąd Chrystus ani się rodzi, ani umiera na ziemi, bo odtąd już na wieki wieków jest i będzie na ziemi». — A ja, to słysząc, zbyłem trwogi wszelkiej i zapytałem się: «Panie, a ci, których przywiodłem wczoraj, czy na zawsze już leżą pod temi gruzami, wszyscy umarli kolo umarłego starca?» A ów biały święty odrzekł mi: «Nie trwóż się o nich. Zato, że wyrządzili mu ostatnią przysługę, Pan odwdzięczy im — bo zachodzący, tak, jak wschodzący, umarli, tak, jak żywi, są z Pana, owszem, im lepiej będzie i synom synów ich». A gdym zrozumiał (powtarzam: «zrozumiał») ucieszyłem się i duch mój się przebudził (powtarzam: «przebudził»).
Nie potrzebuję dodawać, że dzień, w którymby narodowość chrześcijańska jakkolwiek bądź powiedziała, że Kościół chrześcijański do niej tylko «od wieków i na wieki» należy, byłby dniem, w którym narodowość ta stałaby się przez toż samo żydowską, nie chrześcijańską. Jak również, mamże tu dodawać że, gdyby od rozwoju dziejów ojczyzny odjąć to, iż byli pierwej obcy ludzie, i nie rodacy, co przynieśli słowo ewangelji, i odjąć w następstwie kodeks rzymski, a za nim gramatykę, na której się język budował, pozostałyby pieśni dzikie ludu, panowanie ras — przywilej mocy dominacyjnych[231] — fatalność zamiast Boga, który jest miłość, i uważanie siebie za centrum ziemi, jak to Chińczycy utrzymują. Nie parowym też mechanizmem wyźródliły się narodowości, a stąd i pełnoletność synów w obliczu matki starej nie rachunkiem taryfy, ale żywą dramą się odbywa — najemnicy i niewolnicy tylko kwitują się. Taki będzie też sąd transfiguracyjny na obie strony, tak dla ludów, jak i dla Kościoła.
Ponieważ «Anhelli» i «Wigilia Bożego Narodzenia» pisane były lat temu 20, kiedy rozgadanej dziś a niezgłębionej kwestji rzymskiej nikt nie dotknął i z wygnańców także sybirskich, (których wygnańcami w ojczyźnie znów oglądamy) nikt nie wracał, muszę więc tu słów parę o profetyzmie poetów powiedzieć. Nie godzi się, powtarzam raz jeszcze, czytać utwory narodu nieszczęśliwego temi tylko oczyma, któremi się utwory poetów tryumfujących czytają; owszem, powiem to, jakbym na sejmie mówił, że jest występkiem przeciwko Rzeczypospolitej nie znać epopei własnej; takich przynajmniej, mówię, buletynów[232] ducha, jak «Anhelli» i «Wigilja Bożego Narodzenia» lekce czytać nie godzi się. Ktokolwiek raczył zapamiętać rys posiedzenia pierwszego, wie, że tam była zakreślona różnica między dwoma pielgrzymkami poetów starożytnych i późniejszych, takaż sama też jest różnica proroków właściwych, izraelskich — proroków greckich, jak Epimenides, którego Paweł apostoł prorokiem zowie, a nas, poetów nowożytnych, tamci bowiem mogli najwyraźniejsze rzeczy w szczególności mówić, bo szli do osobistości pojedynczej, ci zaś tylko mogą ogólne i jakoby fenomenologiczne dawać proroctwa, bo do ogólności chrześcijańskiej, bo do zbiorowości idą. Jeżeliby więc kto wyraźnej nie osoby, ale osobistości Anhellego na Syberji szukał, widocznieby się omylił, i gdyby kto Polaków pod kopułą Piotra z czapką czerwoną i z kordami w prawicach szukał — zaiste, że w tej samej miarze błędu byłby. — Wyraz kord z greckiego naprzód, a potem z łaciny idąc, znaczy cor, serce[233], a wyraz pałasz od słowa pałać idzie...
Pokazawszy gdzie stoi, jaką ma ważność, jak jest zbudowany i jak się czyta poemat «Anhelli», przeprowadziwszy myśl jego przez wszystkie stacje mąk dziejowych, pozostaje nam jeszcze po szczególe osoby, albo raczej fenomenologiczne typy w tym poemacie rozebrać i wiarogodnie z onych zdać sprawę, tembardziej, że sam Słowacki o każdej z nich własne noty zostawił. Skreśliwszy więc tło ogólne i ważność tego tła, okazawszy i wytłumaczywszy każdą osobę, nic już więcej do powiedzenia nie zostanie, wszystko tylko zostanie do czytania. Każdemu zaś z temi wiadomościami czytać będzie możebnem ten poemat, czytać nawet lepiej odemnie, i to mi jest najdroższe, że lepiej. W Szekspira dziełach znajdują dziś myśli, których on za dni swoich literalnie nie poczuwał. Czyta się poetów, że tak powiem, w coraz głębszych głębiach — tak, że czytanie każdego arcydzieła jest nieskończone, aż przyjdzie dzień, w którym wszystkie konsekwencje jego aż do dna wyczerpną się, a wtedy gama wtóra treści powstaje. — I tak: o Anhellim, jako osobie głównej, powiada Słowacki przez usta Eloe, że jest to serce, przeznaczone na ofiarę, to jest, które odmierza sprawiedliwość cywilizacji, tak, jak w poemacie Zygmunta występuje serce narodu w obliczu nie innej ostateczności historycznej. O Szamanie poeta powiada raz, że to czarownik, drugi raz, że sybirskiego ludu Mojżesz; jest w nim jedno i drugie. Mojżesz sam poczynał sobie i z wolą Pańska czarodziejsko wobec mądrości magów egipskich, a idąc z misją Pańską do ludu, pod czarem będącego, skoro mądrość czaru tego pobił, żądał wtedy, twarz w twarz królowi patrząc, jak męczennik, aby lud celowi prawdziwemu oddany był. Dobrze następstwa te misji tego największego męża pojmijmy. Mojżesz, będąc poprzednikiem Zbawiciela, i człowiekiem, nie mógł legalniej tej sprawy rozpocząć — jest to broń najdzielniejsza. O’Connel tak samo poczynał sobie w Anglji i, jeżeli sztuk czarodziejskich nie robił, bo nie miał do czynienia z magami onej potęgi, to retoryka jego, którą z ciemięzcami walczył jest ową magją, niczem innem, a nawet powiem, że w budowaniu form swoich nie wyszła zinąd. O’Connelowi tylko nie było dano damy swojej dokończyć, co znaczy, że ma ona na szerszy horyzont wzróść. Takie jest wytłumaczenie Szamana. Na tem zaś tle krańcowem obowiązuje ta laska Mojżeszowa i ten miecz, o którym mówimy: powiedziałbym, dlaczego u Anhellego Szaman istni w sobie Mojżesza, gdzie koniec toku dziejów — i dlaczego Kardynał i u Zygmunta w proroctwie jego współcześnie istni w sobie Jana Ś., przyjaciela zbawicielowego (ale to są ciemne rzeczy i nie mamy czasu na wszystko!). Walenrodyzm jest to romantyczna powiastka i niezupełna jeszcze pochew miecza tego. Mickiewicz miał prawo mówić: walenrodyzm, ja mówię: winkelrydyzm. — O trzeciej postaci, o Eloe, także sam poeta mówi, skąd się poczęła i co znaczy, a my, ponieważ od początku kursu nie chcieliśmy nic od siebie narzucać i teraz też na słowach autora najwierniej opierać się będziemy. «Urodziła się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, z tej łzy, która była wylana nad narodami». — Tak mówi Juljusz, a my tłumaczyliśmy w rzeczy rozejścia się poetów od ołtarza, że słowo ojczyzna rodzi się właściwie i stanowczo z chrześcijańskiej potęgi. Poeta dodaje, że Eloe zgrzeszyła, ulitowawszy się nad męką ciemnych «cherubinów i umiłowała jednego z nich i poleciała za nim w ciemność» — a myśmy mówili o Byronie i o licencjach nawet epopei i rozświecaliśmy całe pole narodowości, niestety, krańcami obszaru swego graniczyć mogące z nieuniknionym a względnym fałszem. Zło albowiem, przez litość wielką popełnione na politycznem polu, jest to uwzględniona owocami swemi i ofiarą indywidualności licencja poetyczna. Która, jakkolwiek na widnokrąg historji nowo narodzoną i bez oczyszczenia wprowadza postać, grzechem jest przecież epopei, ależ grzechem ciała zbiorowego, które nie może być odrazu doskonałem. Wiele jest w «Anhellim» scen na tej przedewszystkiem opartych myśli; wychodzi tam i ksiądz, który do miecza porwał się i dosiadł konia, wołając: «Za ojczyznę!» i biskup, który przeto, księdza tego święty bunt sądząc, nie może wszakże zdjąć zeń kapłaństwa — pastorał z rąk mu wypada przed klątwą, z ust mającą wyjść — i inni... O osobie nawet, lubo podrzędnej, Ellenai powiada Juljusz, że była zbrodniarką, na Syberję zesłaną, a jednak koniec jej życia wieńczy pocieszającym i poezją wonnym cudem, jakby zerwany koniec srebrnego pasma, przetykanego kwiatami z życia jakiej średniowiecznej świętej. Sceny zaś tej zbrodni, która jest świętą, występku, który jest obowiązkiem, sceny konieczności są właśnie że genjalnym obrazem kończyn. Tam zbrodniarka jest już przez niebo kanonizowana, tam kościół wojujący przez kościół tryumfujący wyręczan bywa i zastępowan. Zły ksiądz jest dobrym, niewinność jest zbrodnią — tam wszystko się przesila — śmierć jest życiem, bo tam jest już polarny zamierzch cywilizacji narodowej! Dla tych to samych przyczyn powtarza się i w przedśmiertnej scenie Anhellego, legenda o aniołach, do Piasta posłanych, tak, jak w łunie zachodu są też blaski do wschodu podobne, i tak, jak ostatni władca Rzymu nazywa się Romulus Augustulus, bo pierwszy Romulusem był. Widzimy więc bez naciągania, że zadaniem poety było po szczególe uprzytomnić narodowi biegun zamierzchu cywilizacji jego. Jest w «Anhellim» jeszcze jedna scena, nie sybirska wcale, albowiem wchodzą do niej trzy partje polityczne, krzyżujące trzech bladych ludzi w czerwoności zorzy polarnej. Ukrzyżowanie to objaśnień żadnych nie potrzebuje, bo ukrzyżowań takich (bez żadnych metafor) było i będzie niezmiernie wiele, niezmiernie wiele na wszelkich polarnych zamierzchu punktach! Wszędzie, gdzie jednostronności tak się rozeprą łokciami rubasznemi, że aż tło, na którem rysują się postacie, popęka, to chociażby na płótnie tła owego wymalowane były osioł, żaba i kozioł, zawszeć będzie za takiem płótnem krzyż drewniany i tablice obrazu utwierdzający, który z za porozdzieranych nici wyjrzy.
Otóż całe sprawozdanie moje o «Anhellim», ale nie moja rzecz jest mówić tak, jak się mówi z katedr literackich, albowiem pytanie jest, czyli godzi się przeczystą łzę narodu podnosić na widok nato i nato tylko, aby ją mierzono, i ważono? Katedry nie są dzisiaj w celu, aby testamenta pieśni ojczystej narodu otwierać, ale raczej ku temu, aby nauczać gramatyki i, że tak powiem, samej kaligrafji sztuki.
Błędne jest też mniemanie (jeżeli je wiernie w pamięci zatrzymałem), objawione przez doktora filozofji Klaczkę, że w literaturze naszej niema dzieł dopełnionych i pogodnych; dziełami takiemi są: «Anhelli», «W Szwajcarji», «Grażyna», «Irydjon», którym jako pogoda twórczości, jako całość toku i rytmu i języka skończoność równe są tylko, a wyższych niema nigdzie. Dziwić się tylko raczej trzeba, że są tak pogodnemi. Utrzymuje doktor filozofji Klaczko, iż właśnie, że zaletą poezji polskiej jest to łamanie się i rwanie, które w «Dziadach» n. p. spotykamy, gdy nam zdaje się, że tego zbyt upiększać i poetyzować sobie nie trzeba, bo to nie poeta, ale społeczeństwo temu winno.
Na zakończenie rysu tego w dowód wysokiej «Anhellego» wartości oświadczamy, że ś. p. Zygmunt Krasiński, dowiedziawszy się przez list mój o zgonie Juljusza Słowackiego pisał mi z Hajdelberga: «Dowiedz się, czy nie zostawił wiadomości co do nagrobku; jeżeli nie, to połóżcie mu napis: «Autorowi Anhellego», a ten jeden wystarczy dla zapewnienia mu sławy na pokolenia przyszłe». Lubo bezpośrednio współczesne to zdanie o «Anhellim», nie mniej przynosi objawiającemu je zaszczytu.

LEKCJA PIĄTA.

Mamy oto przed sobą dwa poemata: «Beniowski» i «Król Duch»; obydwa są niedokończone, stanowią one jednak moment najdzielniejszy w piórze Juljusza Słowackiego.
Historja cywilizacji jest tak młodą, że pełnoletności swej nie dorosła, oczekuje albowiem na papiery legitymacyjne z mumij egipskich i z azjackich pomników, a których pismo i słowa ledwo że sylabizować dotąd umieją; ale zdaniem mojem, czego jest brak najwięcej, to pamięci serca. Dobrze to bowiem czytać postęp idej, porozstawianych, jako równania algebraiczne, jedna po drugiej, ale czy kto pomyśli ile boleści, ile rozdarć każde narodzenie się myśli potrzebowało? Dopatrzono nareszcie, że we wszystkich semickich hieroglifach opuszczone są samogłoski, co już jest wielką zdobyczą, a kiedyż to dopatrzą, ile jest w historji opuszczonych łez, łkań, rozdarć i tortur, które są powszedniemi towarzyszami narodzenia się i wydojrzenia każdej prawdy. Jako więc królowa Jadwiga, kiedy dano jej wiedzieć o zapłaconej krzywdzie, pytała: «A kto łzy zapłacił?» — tak pyta się dziś dusza chrześcijanina, czytając historję tryumfalną. Wdzięczny przeto jestem poecie, który stara się uwieczniać nietylko pobojowiska, ale i jęki z boleści, i wrzawę, i cierpienia walki dokonywanej, bo są one dla dziejów właśnie że tem, czem owe wyrzucane samogłoski z pomników semickich. I gdyby się dziś mogło rozejść to brzmienie wykrzyknika Ach! jakie szło przez wszystkie wieki i narody, byłoby to tysiąckroć lepiej od wielu ksiąg wyjaśniło dziejów tajniki.
Wielkiej, zaiste, odwagi trzeba, by uświadamiać i uwieczniać współczesne i potoczne momenta. Słowacki miał tę wielką i największą odwagę, i on jeden podobno, że miał ją czasu swego. W «Beniowskim» na każdej karcie czuć się daje powietrze jakieś nie miejsca, ale czasu, kiedy otwierać ust nie można, a milczeć się nie godzi i można tylko sykać z bólu i być przeto uważanym za sykającego węża, chociaż się jest syczącym z bolu niewolnikiem. Pod tytułem tego Juljuszowego utworu czytelnicy w myśli podpisali wyraz «powieść», tak, jak na murze owym, gdzie dla wymagań policyjnych pod rzeźbionym orłem podpisano «paw». Ta też książka rymów o różnych wielkich boleściach, nazwana «Beniowskim», za poetyczny a urwany romans uchodzi. Treść jej ścisła, nagą określona prozą, ukróciłaby poecie czas pracy ale dla społeczeństwa ojczystego zmarnotrawiłaby go może napróżno. U inkwizytorów weneckich były stoły, z otworem okrągłym w środku, a otwór ten nakryty był hełmem: wokoło stołu urzędnicy spisywali, co wyglądająca głowa hełmu mówiła, gdy ciało tak posadzonego winowajcy pod stołem poddawano torturom. Mało też sensu było w tem mówieniu, ale słowem i ideą, łączącą porwane wyrazy był gwałt, a zaś echem gwałtu odpowiadające mu z łona sprawiedliwości przekleństwo. Tak rymy «Beniowskiego» związku i toku napozór nie mające, nie miałbym do niczego przyrównać.
Przekleństwo albowiem jest nierozłączne z każdą pogwałconą prawdą. Każda prawda, narodzona krzywo i ironicznie, dlatego tylko, że jej nie dano narodzić się inaczej, sądzi przez to samo społeczeństwo i jest to najsilniejszem siebie samego przekleństwem. Zniepokój tak słowo prawdy, aby nie mogło w spoczynku i pogodzie dojrzeć, a ludzie się niem strują, o tyle, ile zniepokoili je... Przemilczenie nawet samo potępia: sułtan pewien dlatego tylko z lekkiej choroby umarł, iż nie wolno było domyślać się i mniemać, jakoby chorować mógł słońca pokrewny. Milczenie rzuciło na niego klątwę — i umarł!
Na posiedzeniu drugiem odłożyliśmy na później rzecz o przekleństwach, dodam więc tutaj, kiedy miejsce po temu, że przekleństwo jest przeciwbłogosławieństwem, które w formie modlitwy się wyraża. Powie mi kto: «Jakiż może modlitwa mieć związek z przekleństwem?» a ja mu odpowiem: czyliż ten, który przeciwko samemu sobie nie modlił się, modlił się kiedykolwiek? Zaiste, nie. Jeżeli więc modlimy się przeciwko sobie samym, tedy przeklinamy się. Każde bowiem dążenie do doskonałości jest przez to samo jakoby przekleństwem samych siebie w niedoskonałych popędach naszych. Poema «Beniowski» tak dalece pełne jest przekleństw, iż treścią jego jest to właśnie, co jest podrzędnem; forma tak ironiczna, że nawiasy są celem. Jestto jakoby rozmowa z próżnymi, formalnymi i zewnętrznymi ludźmi, do których po gawędce potocznej o pogodzie i o wielu innych rzeczach mówimy nawiasem: «A czy nie pogadalibyśmy teraz trochę o prawdzie lub o łzach, które poród prawdy wyciska?...»
Po wytłumaczeniu zaś, do ila «Anhelli» jest poematem, u bieguna zamierzchu cywilizacji stojącym, rozumiemy już wierność tego, że sybirski bohater daje znowu nazwisko swoje zbiorowi rymów, ostateczności socjalne mających za przedmiot. «Anhelli» jest «Beniowskim» po olimpijsku, po wiecznemu, i odwrotnie, «Beniowski» jest «Anhellim» po dzisiejszemu.
Przechodzimy następnie do drugiej części, to jest do najciemniejszego poematu «Król Duch» i dlatego słów kilka o ciemności wyrzec musimy. Od osobistości autorskiej Adama Mickiewicza nie można odjąć pierwszej części «Dziadów», utworu, który poetę stanowczo przed światem ukazał, tak, jak od pierwszego wydania poezji Mickiewicza nie można niemniej odjąć listu jego do krytyków i recenzentów. Bohaterem «Dziadów» jest głęboko czujący człowiek, miany za obłąkanch przez ludzi małych, dla których wszystko to, co przechodzi ich szkiełko kieszonkowe, istotnem przeto samo nie jest. Tak wystąpił Mickiewicz, którego utworów część spora i dzisiaj jeszcze nie jest jasna, a był sławny i jest sławny. Zygmunta Krasińskiego prawie połowa pism niezrozumiałą pozostaje, a był sławny i jest sławny. Dla Danta stworzono osobny wyraz «dantesco», co znaczy: zawile, ciemno i niezrozumiale, a był sławny i jest sławny; o Szekspirze toż samo... Jakże więc może być, aby krytycy, ci tak logiczni ludzie, sławili to, co za niezrozumiałe ogłosili? Nie chcę na to bynajmniej odpowiadać, niech się tłumaczą ci, co sądzą, a nie ci, którzy objaśniają; co do mnie, dodam tylko, że niema pisma perjodycznego polskiego, w któremby nie było świadectwa dla mnie, że wyłącznie mam o ciemności stylu pojecie. To zaś, tak, jak i tamto, nie dziwi mnie, jedno i drugie jest nielogiczne i właśnie dlatego jest mi jasne. Nie mogę ja albowiem utrzymywać, że prawda jest teorją samą, gdyż nie wiedziałbym, czem się sprawdza, gdyby, mówię, praktycznej i sprawdzającej ją strony nie miała. Prawda obejmuje życie, jest więc niejasna, bo obejmuje rzecz ciemną; gdybym odjął prawdzie życie, odjąłbym jej to, co ją sprawdza, ale byłaby jasnym fałszem. Winszuję zaś tym co życie jasno widzą, dla mnie jest ono sprawą pełną stron dramatycznych, a nie automatycznych, a więc i zawiłych, skoro zaś musiałbym od prawdy oddzielić życie, musiałbym zaraz podejrzywać, że ona jest fałszem, i dopuszczając tylko, że do niej wchodzi życie, dopuszczam, że jest prawda. Ja myślę, że to jaśniejsze jest od zarzutów, jakie krytycy robią.
Wstęp ten nie jest od rzeczy i niepodobna zamilczeć, co jasnością, a co ciemnością zowią, skoro się ma o najciemniejszych z utworów mówić. Zwierciadło płaskie i oko suche, a nie strudzone czuwaniem, jasne są i jasno odbijają przedmioty, ale co innego bywa z oczyma, które zalewały łzy; woda także, rozlana na talerzu, jasną ma powierzchnię i wyraźnie ciasny świat odzwierciadla, ale co innego jest z Okiem Morskiem w Tatrach, w którego głębiach burze huczą, rozpamiętywając znany im zbliska potop świata. Sama nawet igła magnesowa stałe i niezmiennie do jednego punktu nie zmierza, ale dewiuje[234] na mil wiele... Nauki też tak zwane ścisłe, sciences exactes, zyskują jasność swych teoryj przez to właśnie, że mają za cel tylko połowę prawdy i dlatego powiedziałbym raczej, że w obliczu prawdy są inexactes[235]. Wprawdzie dziesięcioro bożych przykazań, jakkolwiek życie ma na celu, jest jasne i logiczne, ale to pochodzi z tej przyczyny, że w nich nakazano tylko to, czego nie trzeba robić, a zatem są one połowiczne. Dzikim ludziom powiedzmy np. «nie kradnij», to pojmą jasno, ale nauczmy no ich np. «przebaczać nieprzyjaciołom», to zaraz z powodu, że myśl ta objęła już całą prawdę, będzie ona dla nich niejasną — i po raz pierwszy ci dzicy spostrzegą, że trzeba prawdę nietylko usłyszeć, ale usłuchać. I oto będziesz im niejasnym, i oburzą się, i postawią ci może jeden z krzyżów owych, któremi przez XIX wieków na planecie kreśliła światłość pochód swój... Każden przyjmuje prawdę teoretyczną, ale niejeden odepchnie ją, skoro się pokaże, że ona nietylko logiczna jest, ale i współpracy wymagająca — a więc, jeżeli wołamy o jasność, czyż nie wołamy czasem o nasz spokój, o naszą bezwładną wolność, o inercję? Słowacki powiada w jednym z listów swoich, że za Sasa, jeżeli na sejmie lub sejmiku człowiek który o wyższem pojęciu ducha narodowego przemawiał, to z kąta gdzieś najciemniejszej sejmowej ławki wydobywał się zaraz głos, wołający: «Jeżeli co masz — w trzech słowach jasno nam wytłumacz, a nie czmuć oczu». Umysły takie są zaiste więcej, jak ubóstwione same w sobie i przez siebie — cóż podobniejszego Tytanowi?...[236] Wszechmocny poddał bowiem samą wszechmocność prawom świata, jeżeli sześć dni pracował, a siódmego od pracy odpoczął, gdy tymczasem ludzie owi, podobni do azjackich władców, żadnego wyższego prawa nad osobiste bezprawie uznać nie chcą i nie sięgają nigdy wzrokiem duszy poza ciasny widnokrąg arbitralnej swej jaźni; głos ich: «Ja jestem harmonją i sądem wieków — Ja jestem środkiem i celem, głos od Azji wołający: «Ja i Hurrach!» Czy poznajecie jego tony i skąd płynie? — Równał się on Bogu i pienił się, a potem trawę gryzł, jak zwierzę ciche w obłąkaniu swojem. Nazywał się on Nemrod i Semiramis i Neboh-odnocar[237], — aż w Judei puszczach głos ów: «Ja jestem...» napotkał głos inny, który kazał owszem: «Ja jestem niczem, jam głos tylko wołającego na puszczy», a potem wraz onemu «Ja» odrzekło «Nie Ja» w osobie Zbawiciela. Ale chciał on jeszcze spróbować, czyli «Nie Ja» prawdziwe jest i poznał, ale to było już przy pękaniu się skał, było przy ciemności słońca, jako włosianej tkaniny ciemność, było zapóźno. Więc rzucił włócznię swoją, przebódł i przez szramę rany zobaczył dopiero twarz w twarz — to «Nie Ja» i zadrżał... Czy mam teraz objaśniać i poemat «Król Duch», który właśnie że dopiero co wytłumaczyłem, czy też mam zejść w szczegóły i powiedzieć, że w utworze tym bohaterem jest «Ja».
A naprzód, w utworze tym «Ja» jest to Her Armeńczyk, trzeba było albowiem wziąć powieść grecką o przechodzeniu dusz dlatego, iż cały pas wieków budowa poematu obejmuje — tem więcej, iż w przedchrześcijańskiej karcie Grecja republikanizmem swoim onemu azjackiemu Ja przez samo jej demokratyczne my technicznie zaprzeczała była. W poemacie zaś «Król Duch» napotyka się na drugim pasie dziejów Iwana Groźnego (ostateczne jakoby tegoż azjackiego Ja wcielenie) a który dopiero, gdy żerdź oparł żelazny na nodze sługi Kurbskiego, słuchać mógł o tyle prawd czytanych, o ile w ciele zwiastuna onych ranę uwiercił, krwi utoczył i ducha zmacał. Najjaśniejszej Rzeczypospolitej tarcza pod królem Batorym staje tu mocą bożą, jak Judea. Książe Andrzej Kurbski biblijnym nawet stylem w liście swoim odzywa się, mówiąc do cara: «Zaco pomordowałeś silnych w Izraelu?» Król Stefan niemniej dziwnym napozór sposobem chce osobiście w pojedynku z tem «Ja» się spróbować; wiedział król zaiste, co robił, jeżeli sam wyraźnie pisał: «Gdzież ty jesteś, panie Boże rosyjski? Wystąp przede mną!» Ale pojedynek ów mistyczno heroiczny dopiero bosa i rozdarta noga na Golgocie kończy, mówiąc «Nie Ja» i zwycięża przy komety blasku. Przypomina mi to ustęp pieśni, który znałazłem był u Benedyktynów na Święto-Krzyskiej Górze, kiedy podróżowałem po Polsce.

«Tak kościół trzyma, że, gdy Pan umierał,
Na północ, głowę skłoniwszy, spozierał,
— Gdyż w oliwnym
Gaju dziwnym
Wszcząwszy mękę,
Skłaniał rękę
Ku północnym ludziom».

Oto więc najciemniejszy poemat, skoro go się będzie czytać, ze strony życiowej nań patrząc i ze stanowiska chrześcijańskiej cywilizacji go uważając, zrozumiałym się wyda.
Zygmunt Krasiński był w Rzymie w czasie tym, kiedy wyszedł «Król Duch», ale zachwycony był pięknością samego języka i mawiał mi nieraz, że uważa go za piękniejszy co do formy nawet od przekładu «Jerozolimy Wyzwolonej» Piotra Kochanowskiego, acz winienem przecie i to dodać, że kardynał Mezzofanti[238], mówiąc raz ze mną, wyraził się był, iż «Tassa w oryginale nie czytuje, bo milej mu jest czytać tłumaczenie polskie, Piotra Kochanowskiego!» Mimo to Krasiński «Króla Ducha» nie pojmował i wyrozumieć ogółu jego nie mógł. Ktokolwiek też życzy sobie czytać poemat ten tak jasno, jak się czytają dzienniki, ten celu swego nie otrzyma. Ciemna to zaiste i burzliwa historja azjackiego «Ja» w dziejach, a koniec tej mono-epopei naznaczony zwycięstwem tego «Ja» nad sobą samym:

«Spijże, mój kształcie pierwszy, z ducha zdjęty,
Świecący wdali, jak księżyc na nowiu;
Upiorny, za krew wylaną przeklęty,
W koszuli z drutów i w czepcu z ołowiu!
Klątwa na ciebie, jak na dyjamenty,
Na bazaltowe kolumny w pustkowiu
Pierwszej natury z ducha budowane,
W ciemności, w chmury i w piorun ubrane...»

Cały ten tok energji historycznej, rozbijając się o koniec własnej osobistości, wypowiada:

«Lecz ja na tobie nogę postawiłem,
I dalej szedłem; jużem był boży.
Morza się cofną, góry pójdą pyłem,
I Świat się komet deszczami zatrwoży,
Gdy duchem spełnię, co ciałem spełniłem,
Duch, ukazany w pierwszej świata zorzy,
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,
A lat tysiące są jak jedna chwila».

Od Armenji, gdzie wedle podań arka zatrzymała się, przechodząc przez Iberję, Kaukaz, Scytję, Roksalanję, Markomanję, Kimbrję aż do Kaledonji napotyka poeta różne ludów przedświty, napotyka je tam i sam bezładnie. W dwóch wierszach maluje dwieście lat, w jednej łunie sto pożarów, a w zamachu jednym i jednym miecza poświście, rzezie całe; każdy też czytelnik, obznajomiony z historjozofją mitów, zrozumie, że, gdyby w toku epopei, mającej za bohatera «Ja», było więcej ładu, epopeja ta byłaby raczej systematem filozofji dziejów. Albo tu zamęt jest konieczny, albo pomysł całego poematu niewłaściwy. Myśl wszelako ogólna monoepopei wyraźnie i bez właściwego jej omroku czytelną jest w ostatnim momencie, to jest kiedy przesilenie osobistości w owem «Ja» dotyka praw bożych i przechodzić się zdaje wszelką miarę, a jest jednak spowiedzią tylko:

«I któżby to śmiał w księgi ludzkie włożyć,
Dla sławy marnej a nie dla spowiedzi? —
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w niebo tak, jak w tarcze z miedzi,
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady,
Aż się pokaże Bóg w niebiosach blady...»

Co znaczy ten Bóg blady? Oto Bóg Syn, Bóg umęczony — Bóg człowiek w chwili śmierci i chwili zwycięstwa swego na ziemi! Poeta określa spotkanie z Azji przeprowadzonego «Ja» w Iwanie Groźnym z wszechmocnem cywilizacji chrześcijańskiej «nie Ja». Dlaczego zaś Królowi Duchowi taż sama forma jest nadana, jakiej Tasso, a z nim Piotr Kochanowski do pierwszej epopei chrześcijańskiej użyli, to się lepiej wyjaśni tem, co powiem niezwłocznie.
Gdybym miał otworzyć zdanie moje o epopei, wtedy co do epopei chrześcijańskiej postąpiłbym tak, jako gdyby wszystkie pejzaże, jakie kiedykolwiek malowano, przyszło w całość ułożyć. Możnaby zaś tego dokazać pod czterema warunkami światła, wschodu, zachodu, północy i południa, je ustawiwszy. Tak samo też i epopeje, które mają za przedmiot ciąg chrześcijańskiego żywota i cywilizacji, możnaby w cztery ułożyć postacie. I oto najpierw «Jerozolima Wyzwolona» poczynałaby się o świcie dziejów, w czas tej jutrzni młodej, którą wszyscy poeci głoszą jako natchnieni źródlisko, jako gwiazdę zaranną w samej młodzieńczości sił poczętą. Dlatego to Tass nawet rozpoczyna przez obraz jutrzni. — Drugą w następstwie epopeją, odpowiadającą pierwszej, lecz jak zachód odpowiada jutrzni i wschodowi, jest «Don Quichotte». Bohater właśnie że nie twórczy, ale tylko już zamagnetyzowany przeszłością i resztą jej fantastycznego płomienia zażegnięty, porywa się on z łoża do dziennych prac w chwili, gdy go noc zaskoczyła; zdało mu się jakoby, że to przedświt, a to był ostatni słońca blask. Jest to epopeja restauracji. Godfryd[239] jest typem energji twórczej, Don Quichotte typem energji nadrobionej i sztukowanej. Jakoż najnieszczęśliwszy to w historii człowiek, wszystko na nim złatane, aż do zapału; nie kontynuator to, nie ekspiator[240], ale opętaniec rzeczy przyszłych, podobny do tych antykwarjuszów urojenia, którzy sami przed sobą gotowi są kłamać rzadkości bibljograficzne lub na starej broni herby podrabiać, aby choć na chwilę się ułudzić! Najsmutniejszy to typ — płakać można, czytając Don Quichotta, gdy, przeciwnie, grzać się młodości ogniem przy czytaniu «Jerozolimy».
Oto więc wschodowy i oto zachodni blask wszelkiej epopei — ale, że dziejów całość nietylko ma twórczość żywotną i rozstrój, kryty blichtrem łatanego naśladownictwa, ale że ona ma jeszcze momenta wczasu, wypocznienia prozy, któreby południem nazwać można — w te więc czasy wakacyj i bohaterem takiej epopei nie byłby już Godfryd, nie Don Quichotte, ale poczciwy chłopiec jaki dzielny i szczery — Pan Tadeusz — i oto jest trzecia epopeja w toku chrześcijańskiego życia. Co zaś do czwartej, której światłem nie byłby ani zorzy promień, ani zachodu czerwoność, ani południowego słońca realizm, tę musiałby oświecać księżycowych przesileń moment lub godzina północy. Takiej to epopei początkiem zdaje się być «Król Duch». Miała to być, zdaje się, epopeja fenomenologiczna, jakiej dotychczas jeszcze nie ma żadna literatura.
W duchu czasu jednakże zarodek tego leży, charakterem dzisiejszej poezji jest to, że za bohaterów bierze ona idee, albo bezosobiste fenomena: wszystko to są jeszcze Manfredy, Hamlety, Wertery, Gustawy, Fausty i t. d., nie są to właściwie epopeje. A jednakże śmiem mniemać, że poza obrębem czterech powyższych, chrześcijańska epopeja nie istnieje. «Luzjady»[241] albowiem nie można uważać jeno za drugą połowę «Jerozolimy» Tassa. «Komedja Boska» Danta nie jest również epopeją, bo w niej bohater współczuje tylko, nie zaś działa, jest ona prędzej «Odysseą», bo jest wędrówką do ojczyzny, jakkolwiek tą ojczyzną nie Itaka już, ale niebo. Jest jeszcze i więcej ksiąg różnych, bohaterskim rymem pisanych, ale te są tylko epizodami treści powyższych.

LEKCJA SZÓSTA.

Gdybyśmy do pojęć o najoryginalniejszych Słowackiego utworach dodali sprawozdanie o dramatach i powieściach, pozostałoby tylko ocenić rzecz języka jego, poczem moglibyśmy utrzymywać, żeśmy dopełnili zadania. Co zaś do biografii, tej całkowitego rysu mamy prawo oczekiwać od tych, którzy całe życie, jak np. Józef Reizenheim, a nie jedną część jego, jak ja, znają. Tu wszelako winien jestem wskazać jeden szczegół — szczegół to już pośmiertny, ale ma związek z metodą przeciwstawienia «Anhellego» i «Wigilji Bożego Narodzenia», wyżej przez nas przyjętą. W roku 1840 ta część Paryża, co jest parafją ś. Filipa de Roule, nie miała jeszcze pięknych gmachów, które ją teraz zdobią. W końcu 1839 r. Juljusz Słowacki mieszkał tam i pisał «Lillę Wenedę», w kwietniu zaś 1840 r., kończąc list do Zygmunta Krasińskiego, który jej za wstęp służy, tak się odzywa: — «Niech ta postać do nas należy, niech będzie jako łańcuch, łączący dwóch Wenedów ręce, nawet w śmierci godzinie. — A tych dwóch wodzów, czy ty myślisz, Irydjonie, że tworząc ów mit jedności i przyjaźni, nie łudziłem się słodką nadzieją, że kiedyś i nas tak we wspomnieniach ludzie powiążą i na jednym stosie postawią?» Jeżeliby teraz obyczaj palenia na stosie usunęli, zobaczylibyśmy, że tak w rzeczywistości jak we wspomnieniach, wypełniło się Juljusza przepowiedzenie; zwłoki bowiem jego postawiono w kościele parafjalnym ś. Filipa. A gdy wiele lat upłynęło i gmachy okazalsze tam w tej części miasta stanęły, jeden z tych gmachów nabyty został przez rodzinę Zygmunta Krasińskiego, gdzie też wielki poeta umarł, a zwłoki jego, iż wedle prawa w parafjalnym wystawione musiały być kościele, położono przeto na tychże deskach, gdzie lat temu kilka Juljusza spoczęła trumna. Trzeba było wszelako, aby wpierw cała ta część miasta przebudowaną została i aby tamże, nie gdzie indziej, wśród ogromnego Paryża stał gmach, w którym «Irydjona» autor skonał. Wiersze, do których w tragedji odnosi się ten wypadek, są następne: «O, patrz, zabity brat na piersiach mi śpi! — Czy rozciąć łańcuch między wami dwoma? — Nie rusz łańcucha! — Gdzie stos dla umarłych? — Masz zgliszcze — burza zgasiła pochodnie». Kończąc czytać te wiersze i wiedząc, jakiego to wypadków składu trzeba było, aby się te rzeczy z sobą powiązały, chce się powiedzieć słowo: Amen. Co wszelako piękniejsza, to, że do tego brata w pieśni, kiedy mu to pojęcia obywatelskie nakazały, nie wahał się Juljusz tak piorunową rzecz napisać, jak ów «Wiersz do autora Psalmów» — chciał go on nawet spalić potem, ale obecny temu Pan Edmund Chojecki[242] z ognia rękopism wyrwał i w Lipsku wydał. Polityczna osoba Juljusza wierna była klejnotom republikańskiej przeszłości naszej wedle świecznika konfederacji barskiej; co do przyszłości, szedł on promieniem krzyża prosto i śmiało: widoczne to jest w liście, pisanym do księcia A. C.[243]. — W liście do emigracji widzimy go niemniej proszącego o pamiętanie, że nietylko stanowcze wypadki, ale i ciągłość idei zbawia społeczeństwo, z normalności swojej wytrącone. Gdy religijność, źle przetrawiona, i jednostronne stanu naszego pojmowanie narobiły rozdarć tyle, Słowacki nie uległ czasu elementom i widzimy go do instancji najwyższej, bo do grobu Zbawiciela, boleści swoje i kielich swój zanoszącego. Kiedy był czas, że chciano Korab Piotrowy zastąpić balonem, steru jeszcze nie mającym, Juljusz od tej reformy na narodowej drodze się odsunął i w «Beniowskim», robiąc aluzję do na nadniemeńskiego wieszcza, tak się odzywa, rzekę swoją rodzimą na świadki biorąc:

Ty także sławna, że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiej rozterce
Gadają. — Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać, żem wielki, że w sławę płyniemy —
Lecz rzekł: «Niech idzie tam, gdzie my idziemy!»
Ha! hal Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?
Jaka wam służy, gdzie portowa wieża?
Lub w Słowiańszczyźnie bez echa toniecie
Lub na koronę potrójną papieża
Rzucacie wgórę podniesione śmiecie[244].
Znam porty wasze — znam i znam wybrzeża.
Nie pójdę z wami i t. d.

Tak się to określa na wsze strony narodowy jego republikanizm z ducha. —
Po obrazie tym polityczno-socjalnym stanowiska poety, na straży swojej stojącego, przechodzimy do języka wogóle. Na posiedzeniu pierwszem widzieliśmy, że przed zaświtem na narodowości poeci, rozpocząwszy języków nowych tworzenie, nie przestali być wieszczymi, owszem, same językowe ich prace, intuitywnego natchnienia potrzebujące, słusznie tego domyślać się każą; w pracy tej dla przyszłości, oczywista, iż wieszczymi byli. To objaśnia nam mnóstwo następstw, a mianowicie tłumaczy ten fenomen, że wszyscy poeci, postępu nieco przynoszący, zarówno w rozbracie ze społeczeństwem swem bywali; jakże albowiem, posuwając społeczeństwo w przyszłość i język uczuć przyszłych mu przynosząc, porozumiewać się jasno z obecnością? Jakże można swobodnie rozmawiać z ludźmi, których język się tworzy? Nie jestże to tak, jak gdyby kto zdawkową monetą płacił wtedy, kiedy ta jeszcze od stempla oderwać się nie może, albo gdy jest gorąca i do czerwoności rozpalona? Ale, kiedy poeci najbardziej nad jej utworzeniem pracujący, doraźnie ze społeczeństwem współczesnem pogodzić się nie mogą, za coby znowu mieć przyszło tych poczciwców, którzyby woleli, aby monety owej, parabolicznie określonej, wcale nie było, lub którzyby trudności jej tworzenia znać nie chcieli. Nie byliżby podobni do wdziękoszów, którzy przeglądają się w zwierciadłach, merkurjuszem[245] od spodu powlekanych, ani wiedząc, iż otrzymywanie tych zwierciadeł febry śmiertelne sprawia? Krytycy tu przedewszystkiem odpowiedzialni są, jeżeli nie przestrzegają bacznie o wzajemnych pracy obowiązkach. Gdyby zatem przyszło całość poetycznej służby Juljusza na tem polu, na polu, mówię, języka, ocenić, zaprawdę że należałoby zgóry wyznać, iż tu on równego sobie niema. Żaden: ani Adam, anni Zygmunt, ani Bohdan, ani sam Jan nawet Kochanowski nie mieli tak, jak Juljusz, w jednej lirze języków wszystkich wieków, wszystkich, że tak powiem, płci: od języka «Bogarodzicy» do pamfletu, od rycerskiego słowa do dziewczyny, dźwięk słowiczy mającej w swym akcencie. I oto jest jakoby klejnot korony jego i dlatego to jasnem będzie, co ktoś powiedział, że, «gdyby się słowa[246] mogły stać nagle indywiduami, a gdyby więc ojczyzną był język i mowa, tedy posag Juljusza stałby, głoskami stworzon, z napisem «patri patriae». Kochanowski bowiem miał tylko jeden język, Mickiewicz jeden, Zygmunt, Bohdan, Malczewski i każden z tych filarów słowa narodowego jeden, ale Słowacki Juljusz wszystkie wieków, czasów, społeczeństw, typów i płci języki miał. W tej to zapewne myśli rzekł o sobie, jako czoło wielkiemu Adamowi stawiający:

Choć mi się oprzesz dzisiaj, przyszłość moja
I moje będzie za grobem zwycięstwo!...
Legnie przede mną twych poetów Troja.
Twe Hektorowe jej nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył...»

W narodzie bez publicznego bytu, w publiczności bez własnych form, w społeczeństwie chcenia iskierkowate, ale chęci stałej nie mającem, podobało się opatrzności, że trzech postawiła poetów, sybillicznym[247] natchnionych duchem, a przeto obejmujących prawdy wieszcze w fenomenologiczny form całokształt. — Mickiewiczowi było dano, że mojżeszowy język gniewu narodowego lwią nasrożył grzywą, jakby bój trwał. Zygmunt Krasiński tegoż czasu sejmowy, senatorski, publiczny słowa majestat uprawiał, jakby za dni wielkich Rzeczypospolitej i kłamali obydwa: Mickiewicz ów gniew narodowy, Zygmunt życie, kłamali, jak niańki dzieciom chorym powieściami bezsenne krócąc noce, albo, jak Korybantowie[248] starożytni, w miedziane uderzając tarcze, aby Saturn, płacz dziecka usłyszawszy, całej przyszłości w niem nie pożarł!
Wszelako i to niedość; potrzeba było także i westalski, dziewiczy język stworzyć; dziś albowiem jeszcze na palcach policzyć możnaby damy polskie, poprawnie mową swą mówiące. Bohdan Zaleski pracę tę zaczął, a i Teofil Lenartowicz, któremu się wydaje, że przedewszystkiem ludowy język odtwarza, żeńską właściwie stronę onego odnalazł. Jakkolwiek bowiem mamy dwie poetessy[249]: Żmichowską i Deotymę, pierwsza jednak daleko więcej męskiem piórem od wielu męskiej płci poetów pisze, Deotyma zaś wcale żeńskiego słowa nie uprawia i jest raczej arcyszanownym teozoficznym fenomenem. Muza jej sybilliczna, ale niewieściej służby w chrześcijańskiem już społeczeństwie ani spostrzegła; tem więc większa ważność jest, powtarzam, niewieściego języka. Badacze natury nieomylnie roślinom płeć przyznają — trawce nawet, którą człowiek nogą potrąca, nie odmawiają jej bynajmniej, ale korona zmysłów, mowa, wcale pod tym względem ważona nie jest. Kiedy po upadku literatury narodowej bywali młodzi ludzie skazywani do lochów i więzień za jednej książki przeczytanie, zdarzało się, że damy, gotowe nieść ulgę więźniom owym, na niebezpieczeństwa narażały się, ale wiele było, które piękną polszczyzną mówić nie były w stanie. Jest to zarówno krwawe, jak śmieszne; czyliż albowiem nie mógł więzień, tak heroicznie pocieszany, odpowiedzieć: «Nie narażaj się pani, ale raczej mowę ojczysta szacuj, bo zato właśnie ja tu cierpię!» Trzeba było więc odrodzić albo też i stworzyć w literaturze naszej żeńską mowy ojczystej połowicę, aby przeto zagaić dźwiękiem i muzyką, jej właściwą, życie potoczne. Albowiem gasło i to także, a skutki tego wygasania dotychczas jeszcze są widoczne. Dla tychto jeszcze przyczyn, skoro weźmiemy poezje innych ludów, znajdziemy tam typy niewieście, gdy tymczasem poezja polska typu niewiasty polskiej prawie że nie wydała. Malczewskiego «Marja», to raczej krzyk kobiety, która ani kochanką ani żoną rozwinąć się nie może; mogła była być wszystkiem, wszelako zaduszona jest w chwili upostaciowania swojego. Mickiewicz lepiej i dyplomatyczniej się wywiązywał z zadania tego; on Grażynę swoją hełmem przykrył i tak dosadnie, że nie wiesz do końca, czy to mąż jest, czy to niewiasta. Aldonę w wieży schował i nieprzejrzanym murem przed oczyma samego męża jej osłonił. Telimeny, myślę, że za typ polskiej niewiasty brać nie można, a Zosia jest jeszcze małoletnia. Charaktery niewiast Zygmunta Krasińskiego są to notatki na marginesie jego poematow. U Słowackiego Balladyna jest personifikacją, z pewnego wysnowania ballad gminnych wynikłą, Lilla Weneda legendowym obrazem albo jedną z tych architektonicznych masek, podpierających gzymsy, masek, których czoła wyzierają, ale których szyja, pierś i ciało w płaskość ściany przepada. Jednem słowem, poezja nasza pod tym względem podobna jest coś do tego okrętu Lambry, który rozstrzeliwać kazał żeglarzy swoich, skoro się w kobiecie pokochali. Nie wiem, czy to dobrze, że poezja tak młoda surowszą się być okazuje od samego pisma św. ale jest szkoła, która brak ten za teologiczny bierze nabytek. Szkoła ta ułomność ma za całość skończoną, a chorobę wszelaką nazywa umartwieniem i nędzę ludzką mieni wolą bożą. Do tej to szkoły z Zygmuntem Krasińskim powiedziałbym: «...Poezja, wszystko to ozłoci... kiedyś!»[250] — Ale czy wytłumaczy?... Czy przetworzy?...
Kiedy tak opatrzności podobało się, zsyłając narodowi wieszczów, nad rozłamaną istotą jego społeczeństwa czuwać. Słowackiemu, jak to widzieliśmy, dostało się w podziale utrzymać język: wszechjęzyk narodowy. Dlatego to nietylko czuł on to natchnieniem, jak inni, ale wiedział jasno, co cypełnia, wiedział, co czyni, i zaiste, że winien był to wiedzieć, bo w robotę taką wchodzi nie już sama poezja, ale artyzm techniczny i sztuka w całej swej nagości. Powiada on przeto wyraźnie, o co mu idzie:

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był, jak piorun, jasny, prędki,
A czasem smutny, jako pieśń stepowa,
A czasem, jako skarga Nimfy, miętki,
A czasem piękny, jak aniołów mowa —
Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
Z niej wszystko dobyć — zamglić ją tęsknotą,
Potem z niej łyskać błyskawicą cichą,
Potem w promieniach ją pokazać złotą,
Potem nadętą dawnych przodków pychą,
Potem ją utkać Arachny robotą,
Potem ulepić z błota, jak pod strychą
Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa...
I gdyby stary ów Jan Czarnoleski
Z mogiły powstał, toby zrozumiał,
Myśląc, że jakiś poemat niebieski.
Który mu w grobie nad lipami szumiał,
Słyszy, ubrany w dawny rym królewski
Mową, którą sam przed wiekami umiał.
Potemby, cicho mrząc, rozważał sobie,
Że nie zapomniał mowy polskiej w grobie.
Więc nie mieszajcie mi się tu, harfiarze,
Którym dziś klaska tłum! — Precz, mowo smętna,
Co myślom własne odejmujesz twarze,
Dając im ciągłą łzę, lub ciągłe tętna;
Wolałbym słuchać morza na wiszarze
Jakiej opoki, co, wieków pamiętna,
W szumie, jakoby nie w skończonym rymie,
Odrzuca falom jedno wielkie imię...

Po takowem zdaniu sprawy z języka Słowackiego przejdźmy do poglądu na tragedje i powieści jego, ale następujące słów kilka pierwej są niezbędne.
Hymn i psalmy, nawet rapsody heroiczne, nawet powieści pojawiać się w literaturze mogą odrazu, ale dramat jako Minerwa z mózgu jowiszowego wyskoczyć nie może. Grecy do dramatu mieli przygotowaną drogę przez bachiczne trahos[251]; Kalderon zaś i Szekspir przez chrześcijańskie misterja. Gdzie zaś teatr z własnego nie wzrósł korzenia, tam czekać on musi, stojąc na boku gmachem dużym, a raczej próżnem i bezużytecznem rusztowaniem — czekać, karmiąc społeczność pożyczonemi tworzywami. I jeżeli Solon gorszył się poczynającą namiętnością Ateńczyków do dramatu, utrzymując że wprowadzenie tych przedstawień kłamstwu, naśladownictwu i intrydze da początek, to zdanie jego, tak surowe, odnieść można prędzej do wprowadzonej obcej, nie zaś do tej z korzenia rodzimego wyrosłej dramaturgji. Jednem słowem, aby życie w siebie wglądało, potrzeba przecież, aby za sobą pozostawiło formy swoje; czas więc przygotować musi pierwej szczeble, na które wszedłszy, rozglądanie się społeczeństwa w sobie samem nie może moralnych korzyści nie przynosić. Cały przecież ogół naszego bytu i form będzie na scenie kiedyś, jak widzimy wiek zeszły, ale pozostanie zeń to wszystko, co żywotne, co wieczne. W świecie nawet moralnym wszystko to, co lada kto udać już potrafi i przyoblec, wchodzi pod też samą kategorję, co ubrania wieku zeszłego. Dlatego to miłość wyraża się tyle wieków, a przecież list miłosny z przeszłego wieku każdy, trochę talentu i archeologicznych wiadomości posiadający, naśladować potrafi, gdy tymczasem listu współczesnej nam formy uczucia nie tak łatwo byłoby udać. Czas niekoniecznie naszym, ale i my czynszownikami czasu jesteśmy, nie dzisiaj więc jest nasze, jak zwykle mówią, ale wczoraj i onegdaj, a dziś warunkowe bardzo; prawda ta obowiązuje bezpośrednio dramę. Gdyby dramata czyli tragedje Juljusza Słowackiego były pisane przed Kochanowskim, postawiłyby nas na równi z literaturą hiszpańską lub angielską; dziś są one ekspiacją szczodrą za teatr warszawski, karmiony od kolebki winem szampańskiem i to tem jeszcze winem, którego Szampanja nie wydaje. I jeżeli Fredro, Korzeniowski, Bogusławski są dramaturgami, ale nie mają języka epok, to «Lilla Weneda», «Sen srebrny» i «Mazepa» wymaganiom tym zupełnie odpowiadają. Jest to nietylko zaleta, ale obywatelska zasługa.
W powieściach Słowackiego bajrońskiej formy nie godzi się uważać za naśladowczą tak, jak «Wallenrod» i «Marja» Malczewskiego mimo tejże formy naśladowczemi nie są. Na posiedzeniu drugiem, Byrona kreśląc ważność, tłumaczyłem to — tu tylko dodam, że naśladownictwo w stosunku do tych, którzy coś obowiązującego cały rozwój ludzkości przynieśli, nie jest rzeczą naśladownictwa, ale człowieczości i że, jak kopernikistami nie godzi się zwać astronomów, tak bajronistami poetów. Słowacki w przedmowie do «Lambra» mówi wyraźnie, że są to dzieje tych znajomych naszych, po których zgonie przedwczesnym bliscy długo mawiają, czem oni być mogli, a dalecy, że nie byli niczem — mówi więc nie o urojonych typach, ale o znanych i żywych. Było to pisane w roku 1833. Miał on dziwną współczesność i może dlatego właśnie współcześnie był niepojmowany. Współczesność albowiem jest dwojaka. Kiedy w Warszawie 1836 r. nocą budzeni bywaliśmy przez kolegów, aby choć obecnością naszą zasłać pożegnanie wysyłanym na Sybir, Słowacki wtedy z drugiego końca Europy «Anhellego» ojczyźnie przysyłał; to jest pierwsza współczesność. Tej samej zaś zimy w zacnym polskim salonie mówiła mi pewna pani domu, «że rozpowiadają coś ciągle o zsyłkach, a przecież z nas nikogo w czwartek nigdy nie brakuje». Oto druga współczesność. Słowacki miał tę pierwszą, bez której poeta jest tylko kaligrafem lub notarjuszem.
Literatura żadna pewno takich nie miała czytelników, jak ci młodzi czytelnicy w Wilnie i w Warszawie, którzy krwią i łzami kartki czytanej poezji okupywali. Katastrofy te były, zaiste, rzezią niewiniątek w wigilją odrodzenia się słowa narodowego. Ani laury żadne, ani rozgłos nie ozłacały im czarnych więzienia kątów. Cześć więc oddaję Słowackiemu zato, że on ze swoją lirą na tych polach bywał przytomny. Okazał on tem prawdziwy patrycjat serca swego i ta to obywatelska współczesność dała mu igłę magnesową zamiast stylusa w rękę. Tem chętniej zaś oddajemy tu Słowackiego zasługom sprawiedliwość, im wyraźniej sam świadczy, o ile mu to za życia odjętem było. Pisze on do Zygmunta Krasińskiego: «Stary i ślepy harfiarz z wyspy Scio przyszedł nad brzegi morza Egejskiego, a usłyszawszy z wielkim hukiem łamiące się fale, myślał, że szum ów pochodził od zgiełku ludzi, którzy się zbiegli pieśni rycerskich posłuchać. — Oparł się więc na harfie i śpiewał pustemu morza brzegowi, a kiedy skończył, zadziwił się, że żadnego ludzkiego głosu, żadnego westchnienia, żadnego pieśń nie zyskała oklasku. Rzucił więc harfę precz daleko od siebie, a te fale, które śpiewak mniemał tłumem ludzkim, odniosły złote pieśni narzędzie, i położyły mu je przy stopach. I odszedł od harfy swojej smutny Greczyn, nie wiedząc, że najpiękniejszy rapsod nie w sercach ludzi, ale w głębi fal egejskiego morza utonął». Współczesności zatem dwie jest zawsze a dzień, w którymby jedna z nich wygasnęła, byłby albo dniem dojścia postępu do kresu, albo wygaśnięcia zupełnego wszelkiej energji postępowej, albo zbliża się pora — zbliża się dzień i już, już jest we drzwiach, kiedy to, co tu zowiemy «współczesnością», większe rozmiary przyoblekłszy, stanie się jedyną formą i jedynym organem... konspiracji! Pojmując to jasno i wszechstronnie, nie można się, zaprawdę, nie radować: doszliśmy więc do obowiązującej wiek potęgi, do współczesności, uważanej jako siła, potrzeba i obowiązek razem.

(Koniec lekcji szóstej i ostatniej).


DO M... S...
O BALLADYNIE
(DODATEK).

Tobie, Sewerynowi i komuś trzeciemu winienem podziękować, iż chcieliście powyższe mówienia spisywać, tudzież tym przyjaciołom naszym, którzy uważali za słuszne koszt wydawnictwa podjąć. Ale ty dałeś mi także sposobność wywiązania się, bo życzyłeś sobie, abym, dołączywszy rozbiór «Balladyny», dołączył przez to samo wzorzec do czytania tragedyj Juljusza, o których szczegółowo mówić w kursie tak szczupłym byłoby to stracić całość obrazu. Czynię przeto ci zadość, i sobie, bo życzeniu twemu zadość uczynić mogę.
Na pierwszy rzut oka «Balladyna» wydaje się fantazją w luźnem bardzo znaczeniu tego luźnego określnika; tak wydała się ona doraźnej masie czytelników po ukazaniu się świeżo wyszłą książką. Tak, niestety, podobno że i dziś dla większej bardzo liczby literatów wydaje się ta tragedja. A przyczyna tego leży raz w tem, iż Juljusz nie był architektą, jak Zygmunt, ani rzeźbiarzem, jak Mickiewicz, ale był to poeta-malarz, choć mógł bywać i tym, i owym — i poetą-muzykiem nawet, co wszelako po szczególe opatrzność Bohdanowi[252] wydzieliła. Drugi raz — przyczyna tego leży także i w tem, że do tragedji własnej stawił razem Juljusz teatr jakoby przenośny, w okładkach, że tak rzekę, książki schowany. Są tam dekoracje z liści, rosami mokrych, uwite, rzutami pstrego światła ozłacane, malin woni i konwalij pełne. Rozpruj książkę i przeciągnij po stole, pionowo karty jej stawiając, a okaże ci się gajów zielonych i chat i baszt połamanych perspektywa ojcowskiemu i pieskowo-skalnemu[253] podobna wąwozowi. A to wszystko jasności planu pierwotnego i, że tak rzekę, harmonji zasadniczej szkieletu samego nie uwidomia, osi dramatycznej nie okazuje, typów nie uwydatnia, owszem, zamglewa rysy główne i unieczytelnia rzecz, lubo w sposób dziwnie powabny.
Wszelako zdam ci sprawę z moralnego budownictwa, które tragedję tę wydało, i wypowiem wszelkiej osoby herb stanowczy, ale pierwej nadmienię to, co powiedział czy napisał gdzieś August Cieszkowski o apokryfach. — Mędrzec ten powiada, iż nietylko pierwotnej epoki apokryfy (to jest ponadzwykłej budowy pisma)[254], ale nawet i te, które udawanie za cel miały, w epokach późniejszych pisane, należy pomiędzy źródła prawdy historycznej umieć kłaść — to jest, że z jakąkolwiekbądź wolą rzucane światło, skoro się je sprawiedliwie zebrać i uśrodkować potrafi, wielce użytecznem bywa. Nadmieniam to dla osób, które wszystko, cokolwiek poza literaturą czarną druku książki wyczytuje się, uważają zaraz za poetyzowanie i naciąganie do rzeczy, których drukarz ołowianą czcionką nie zagwoździł, a o których przeto, jak to mówią, «autor ani myślił...»
Po tym wstępie — od czegóż zacznę?... Oto powiem ci naprzód, że razu jednego, może we śnie, zdarzyło mi się znajdować jakoby w miejscu, którego piętra i posady noga moja nie czuła, iż uwęgielnioną miały podwalinę, a którego sklepień czy firmamentu pojąć zaraz nie mogłem... Ale w światła smugu, który szeroką ciemność jakby wielkim pasem przepływał, zobaczyłem, iż stał człowiek-muzyk przed organami. I widziałem, że, jedną ręką grając, drugą wgórze ruchy i zwroty czynił, jako gdy kto gesta magiczne rzuca. A kiedy wpatrywałem się długo i spostrzegłem, że muzyk ten współcześnie gra i sklepienie mularskiem robi narzędziem, aby echom tonów, przezeń wygranych, właściwem było, tedy bardzo mi żal się zrobiło i chciałem płakać, myśląc, jak dalece trudne jest życie pieśni. A głos przyjaciela mego jednego, co już tu nie żyje, zawołał na mnie, mówiąc: «Oto jest Polak...» I od tego to czasu ani na polu sztuki, ani życia, ani wiedzy i czynów politycznych nie dziwi mię mnóstwo bardzo wyjątkowych tak położeń, jako i zawiłych napozór gmatwanin. Owszem, jasne częstokroć i oficjalnie okaźne więcej mi zadawa trudu, skoro uczytelnić je zamierzam, niż zawiłe.
Czy pamiętasz te czasy, kiedy po 1830 roku całe prawie polskie piśmiennictwo w góry i lasy poszło gminnych poszukiwać podań, kiedy wyraz «bajka» nabrał powagi, wyraz «gawęda» stał się między stylu rodzaje policzonem nazwiskiem, wyraz nieznany pierwej «klechda» odniepomniał się, kiedy «przysłowie» Salomonową nieledwo koronę filozoficzną wdziało, kiedy w kraju Wojcicki Kazimierz Władysław akcenta, nieznane salonom świetnym, bez fraka wprowadził w towarzystwo, a w Paryżu Chopin grał mazurki i obertasa, których nieraz porcelanowe pasterki z czasów Ludwika XV (ani wiedząc o tem, co czynią) słuchały. Kto ten czarodziejski flet dał w ręce myśli polskiej? Czy to zrobiło się przez statut jakiego towarzystwa, ku temu zorganizowanego z prezydentem wieku i kasjerem i podkasjerem?... Bynajmniej!... Po listopadowego powstania upadku, po upadku powstania, które gminnych elementów objąć i uhistorycznić współudziałem nie mogło, czy nie umiało, czy nie chciało — nastąpiło przecież lat kilkanaście literatury wyłącznie gminnej... Dura lex, sed lex est[255]. — Tak było. — «Balladyna» jest dzieckiem, 1839 roku na świat wyszłem, ale pocznę od siostry jej, Aliny, z dzbanem swoim glinianym na głowie w las zabłąkanej i stojącej tam, jako się spotyka karjatydę[256] grecką po zwalonej świątyni jakiej pozostałą. Któż ona jest, ta smukła, cicha, piękna — prawie że w tragedję, nie wchodząca, a bez której właśnie że tragedji nie byłoby? Ta wypchnięta nożem siostry z bram żywota i śmiercią barankową dramatyzująca bezosobiście całość sprawy? Ta, o której poeta jeden kiedyś mówił:

«...cicha, jak baranek
Na chorągwi kościelnej...»

Jest to właśnie, że kryształ sam najczystszy tego wielkiego i bezwyraźnego pojęcia, które nazywamy słowem Lud. A siostra jej? A Balladyna, zabijająca ją jakoby trafem i za fraszkę, za dzban jeden malin, jak sama mówi, lubo i dlatego zarazem przy tej fraszce, aby zostać grabi Kirkora żoną... kto to? — Kto jest tą ludu siostrą?... Parafjańszczyzna!
Dlatego to ona wyprze się starej matki swojej, skoro sama już w zamkowem rozbłyśnie życiu świetnością dworską — potem godności zajętej obowiązek pojedna kłamstwem i tajemnicą z wszelakiej natury licencjami i rozpustą — potem tajemnica w niej rozdzieli ją i pocznie wiedzieć, co spowiednik, a co konieczności położenia i godność zajęta każą. I stanie się fatalną, a siły fatum dziejowego w ręce jej się kłaść poczną, wcieleń sobie szukając — więc i panować koniecznie będzie musiała, ale już nie będzie sobą nigdy, bo larwa jej zostanie na udziałanym tle, włóknami wypadków rozciągnięta, jak malowany obraz — piorun ją zabić musi bo ona jest elementem, już nie osobą, bo ona jest piorunem, który nie uderzył jeszcze, a więc nie zabił się sam, niszcząc miejsce własnego skonu. Oto ona, oto panowanie jej, koniec i początek:

Król-kobieta piorunem boskim zastrzelony.
Zamiast w koronacyjne, bić w pogrzebu dzwony!

Kiedyż zaś to się stało, że Parafjańszczyzna odsunęła w grobowa ciszę siostrę swoją rodzoną, Lud, sama pnąc się wyżej i panowanie rozszerzając bezhistorycznemi sposobami? Gdzież Tradycja wtedy znajdowała się z pontyfikalnemi mocami senatu swego?... Oto dramatyzuje dalej Juljusz sprawę tę zawiłą, skoro uosabia tradycję w Pustelniku-królu — Pustelnik jest Tradycją, tak, jak Alina Ludem, a Balladyna Parafjańszczyzny postacią. Do pustelnika, do tradvcji, wiednie i bezwiednie, przypadkiem i umyślnie, gościńcem i ścieżkami zarosłych cierniem manowców, wszystko końcem końców zabłąkiwa i ostatecznie wraca jedyna, cale określona osoba, z tej tragedii osób wszystkich wyjątkowa skończonym charakterem, Kirkor, rycerz, szlachcic republikancki, mąż, jakiego istoty żaden polski poeta nigdy tak nie określił, człowiek serca swobodnego, wiary prostej i ręki dużej; sam powiada o sobie na początku:

Rady zasięgnąć warto u człowieka,
Który się kryje w tej zaciszy leśnej,
Pobożny starzec —

I oto takiemu serca odrodzonego mężowi Tradycja w osobie pustelnika daje naprzód klejnotów korony Rzeczypospolitej zrozumienie — kluczem odmyka dawidowym mistyczną pieśń zaczątków sprawy narodu, co w następnych, Homera godnych rysach i wierszach, jest objęte:

...ku ojczystej stronie
Wracali niegdyś od Betleem żłobu
Święci królowie — dwóch magów i Scyta.
— Ów król północny zaszedł w nasze żyta,
Zabłądził w zbożu, jak w lesie, bo zboże
Rosło wysokie, jak las, w kraju Lecha.
Więc, zabłądziwszy, rzekł: «Wyprowadź Boże!»
Aż oto przed nim odkrywa się strzecha
Królewskiej chaty — bo Lech mieszkał w chacie;
Wszedł do niej Scyta i rzekł: «Królu bracie
Idę z Betleem, a gwiazda błękitna
Twoich bławatków ciągle szła przede mną,
Aż tu zawiodła i t. d...

a dalej o klejnotach dziejów Rzeczypospolitej mówi:

...stąd nasza korona.
Zbawiciel niegdyś, wyciągając rączki,
Szedł do niej z Matki zadumanej łona
I ku rubinom podawał się cały,
Jako różyczka, z liścia wychylona,
I wołał: caca!...

Jakoż pięknie to i po cudownemu staje się, iż taki tylko mąż, jak Kirkor, bezpośrednio dojść mógł tradycji wątku, lubo tyle się postaci rozmaitych około królewskiej pustelnika chaty okręca. Ale też to jest człowiek, u którego dziś jest jeszcze historją:

Dzisiaj, (mówi on) odrobić chcę całą pańszczyznę,
A odrobiwszy całą, żyć szczęśliwy
Z drogą małżonką — całą ci ojczyznę
Włożę na barki, a, gdy będziesz dźwigał
Rzeczy i ludzi, to ja się zakopie
W zamku, spokojny... Niechby mi dościgał
Sad owocowy, niechbym małe chłopię,
Dzieciątko może na ręku kołysał —
O to się modlę... Ty mi zaś co roku,
Z tronu do chaty listy będziesz pisał.
Niechaj raz na rok spadnie mi z obłoku
Biały gołąbek i pod skrzydełkami
Przyniesie powieść, pełną tych wielkości,
Co budzą uśmiech i sen pod lipami
Dają smaczniejszy...

A indziej znów do ludu się odzywa ten rycerz, miecz ocierając:

«— O Lachy, ja, nieznany rycerz,
Nie mogę przesławnemu władać narodowi;
Com uczynił, czyniłem nie dla wyniesienia
Głowy mojej — czyniłem to dla szczęścia ludu.
— Jam stworzony do ciszy wiejskiej i prostoty;
Dla mnie za ciężką była nawet godność grafa
I zniżyłem ją szczeblem, pojąwszy w małżeństwo,
Zamiast jakiej królewny, ubogą chłopiankę.

Tą chłopianka wszelako Alina miała być, nie zaś uosobienie parafjańszczyzny w postaci Balladyny, która, słysząc słowa rycerza, ludowi rzeczone, najkolosalniej już w charakterze swoim dramatycznym występuje, bo zapiera się tak ulubionego swego dla malowanego na herbie garnka malin, jako siostry i matki swojej krwawo wyparła się. Rozsądny człowiek powiedziałby, iż błąd jest wielki ze strony tak nieskalanie karmazynowego, jak Kirkor, człowieka łączyć się miłości węzłem z dziewką jakąś w legendowy sposób — prokurator odrzekłby nato, iż kryminalne podstępstwo uwikłało grafa w tę sprawę — tragik zaś ani rozsądnym tylko widzem, ani prokuratorem być nie może. Trudniejsze nad te dwa stanowiska wydzielono jemu od wieków. Urzędnikiem on królestwa, co bywa tylko z tego świata, ale które jest wcale nie z tego.
Felicissima culpa[257] Kirkora jest tylko następstwem usunięcia się tradycyjnych sił od realnego wątku w pustelni zaciszę. Tradycji dość jest odkląć się i wyjść za kulisy, aby przekląć. Gdyby władzy tej tradycja nie miała, władzy, mówię, przez samo usunięcie się swoje, cóżby władzą spirytualną[258] było? Sofoklesowskie «niestety» czyli dzisiejsze «zapóźno» tu się odgrywa:

...Czemu się ten rycerz
Dwudziestą laty pierwej nie urodził?
Byłem na tronie, to kraj cały płodził
Same poczwary: jak niezdatny snycerz,
Który w kamieniach szuka ludzkiej twarzy,
I czyni ludziom podobne kamienie.

Ale bez duszy... Czyliż przyrodzenie,
Nim stworzy, długo o stworzeniu marzy,
Długo próbuje, naprzód tworząc karcze,
A potem ludzi, jak Kirkor?

Smutne to jest i bardzo smutne to malin pełnego dzbanka rozbicie, w tragedję Juliusza rozwinięte. Lud omackiem w lesie zabity — Tradycja odklęta w pustelnictwo — mąż jedyny, przy którym wszystkie męże, przez poetów naszych kreślone, blednieją, przy którym mąż z Nieboskiej Komedji jest niepewnym siebie deklamatorem, albo wielkim tylko na poczętą postać zarysem — mąż osobny, Kirkor, fatalnością tragedji na zgubę wiedzion. Parafjańszczyzna jedna dalej i coraz dalej rozlicznemi larwami swemi pnąca się, a w ostatnim sług poczcie karjerzystów już (jakich uosobieniem jest von Kostryn) chwytająca się... czasu coraz mniej — pokradziony intrygami — pogwałcony pioruny, te elementów, sobie zostawionych, wyraziciele, już bliskie. Tacyt mógłby czytać «Balladynę» i może łzę-by w oku poczuł, a czytało ją kilkanaście tysięcy rodaków czytających — — — czytających? —
Osoby fantastyczne, Goplana, Chochlik, Skierka, przeznaczone są do odmieniania dekoracyj tego teatrum przenośnego — są one tłem. A ktoś mi powie przecież: «Skądże się bierze znowu, iż tło natchnąć może takiego Grabca, syna pijanego zakrystjana, i w dnie tabula rasa[259] społeczności, trafem na najwyższą wynieść godność?»
— Ah! kochany M... Jest to tajemnica stanu. Gdzie indywidualności zaprzestaną dziejowej pełnić służby, tło zaczyna być wszystkiem i nazwiska nawet różne, arcypoważne nosi — czasem nazywają je: la forçe des choses... raison d’Elat... fusion... confusion etc.[260]. A w społeczeństwie, tak ochwianem w posadach swoich, skąd pochodzi nareszcie, ze nimfeiczna postać ukocha właśnieże rubasznego Grabca?... To może znów z powodu, że nimfeiczna, że, jak powiada tragik, galaretowa. Może wyanieliła się ona technicznemi środkami pielęgnowania i toalet, może, że tak powiem, technologicznie ciało swoje ubóstwiwszy, trzeba jej zato potem kości twardych, jak bezszkieletowemu polipowi, i gotowa jest rzucić przejrzyste ręce swoje na kark rubasznego zakrystjanowicza, na pierś podpiłego Grabca — nie wiem! To wiem tylko napewno, że Filon, pasterz, po zabiciu ludowej Aliny cały liryzm swój do Greków liryki odnieść musi; nie ma on już od kogo się wywiedzieć, co z rodzimej poezji w gajach i polach szumi. Straszny to jest człowiek, który płakać po pęknięciu drogiego sobie serca na swój sposób nie potrafiłby. Z fletem wierzbowym w ręku jednym, a z mitologicznym słownikiem łacińskim w drugiem ręku zdaje się przechadzać po Zofjówki[261] parku, a to cmentarz! Przed sadem kryminalnym postaw tego płaczka, aby świadczył, to właśnie, że on pierwszy zdradzi, bo precyzję sumienną lirycznemi zagmatwa frazesami — i rozpłacze się. Ze społeczeństwa, tak rozstawionego, z typów, tak postawionych, jakież grupy nareszcie rozdzielić mogą miedzy siebie ogólnego życia tajemnicę?...

KOSTRYN. Dwóch językami walczyło po mieście,
Lud namawiając do boju...
BALLADYNA. Gdzie oni?
KOSTRYN. (wskazując) Pan Burmistrz Kurjer i Pismo.



RZECZ
O WOLNOŚCI SŁOWA[262]

Są, którzy uczą, iż dla poezji trzeba przedmiotów, które nie byłyby suche i niewdzięczne... Poezja ta, co, ażeby była poezją, potrzebuje przedmiotów nie suchych i czeka na wdzięczne — nie należy do mojej kompetencji.

WSTĘP.

I. Panie i panowie! Dotąd wolność słowa jest tylko zdobywaniem wolności objawiania słowa. Jest przeto atrybutem wolności osobistej.
Ale o samejże wolności słowa nikt nie mówił. Tak, naprzykład, jak wolno jest każdemu puszczać się balonem, albowiem to należy do jego wolności osobistej, ale żegluga powietrzna nie jest wcale uzasadnioną.
To, co nazywają wolnością słowa, jest dotąd wolnością mówienia, la liberté de dire...
Zmieszanie tych dwóch pojęć pochodzi z małej znajomości słowa.
II. Słowa człowiek nie wywiódł z siebie sam, ale słowo było z człowieka wywołane i dlatego dwie przyczyny tam uczestniczyły: jedna w sumieniu człowieka, druga w harmonji praw stworzenia.
A skoro tak wybrzmiewać poczęło, słowo napotkało jeszcze harmonję form, otaczających wyobraźnię mówiącego, czyli literę. Miało przeto odrazu swój wnętrzny stan bytu i swoje zewnętrzne odbudowanie literą.
III. Pierwszą słowa formą zdaje się być wewnętrzna pieśń i monolog, którego ślady do dziś w pustelnictwie indyjskiem spotykają się.
Drugą — zarazem dialog i apolog[263], czyli rozmawianie podobieństwami.
Trzecią — chór obrzędowy i tak dalej... Ale, że człowiek sam słowa nie wywiódł z siebie i że tam dwie przyczyny uczestniczyły, przeto historja słowa nie może być osobistemi notatkami jego osobistych w mówieniu postępów.
IV. Uzurpacja[264] woli osobistej nad prawami, które ją warują a nie obchodzą, jest tak odwieczna, jak historja ludzi i ludów. Słowo temuż ulegało i ulega...
Stąd dwa kierunki i charaktery dwóch głównych kart historji dopatrzyć godzi się.
Do epoki chrześcijańskiej siła stawa się słowem... (i nawet w arcydziełach starożytnych moc głównym jest wdziękiem).
Od epoki chrześcijańskiej — słowo stawa się siłą, i jeżeli tamta dochodziła do arcydzieł potężnie plastycznych, tedy ta właśnie, że przeciwnie dojść ma do pewnej bezsilności, bezpersonalizmu, do bezstronności, do arcydzieła prawdy. Oto początek, dzieje i cel!...
V. Prawdziwa poezja była, jest i będzie poniekąd inicjacją[265] dlatego, że może we dwóch wierszach skreślić całą epokę, a obraz i pomnik zbliżyć jednem wyrażeniem. Starożytni tę po szczególe wiersza formę zwali «wierszami złotemi»...
Miałem za zadanie, aby w przeciągu godziny uprzytomnić kilka tysięcy dziejów i walk i prób słowa: całą jego epopeję dać, pewniki wyciągnąć, wątpienia wskazać, ognie zapalić...
Temu gwoli, skoro się obejrzałem, znalazłem się w koniecznem posiadaniu poematu.
Takowy paniom i panom czytać będę miał zaszczyt.
VI. Lektury publiczne nie są żadnym nowym wynalazkiem. Starożytny cesarski Rzym je znał i sami imperatorowie rzymscy udział w nich bierali (nie zawsze najszczęśliwszy wprawdzie).
Te wszelako nie były tak zwaną prozą, były wierszem i nietylko, że były wierszem, ale nawet w ojczyźnie prozy, bo w Rzymie, który swoich rodzimych poetów wcale nie miał, i tam były wierszem.
VII. Głos żywy ma do siebie, że nikt nigdy po dwa razy nie wypowiedział tychże samych rzeczy tymże samym wydźwiękiem i gestem. Słowo więc, raz rzeczone, ma niepowrotność swą. Czytanie więc ma stronę monumentalną, czytanie więc sztuką jest.
Dokończyłem zadania autorskiego i obowiązek czytelnika ropoczynam.

I.

Co znaczyłaby ludzkość, gdyby ją kto zmierzył,
Jak ona jest i w taką, jak jest ona, wierzył?
Co onaby znaczyła, widziana tak szczerze,
Jak ją znam i oglądam, nie zaś, jak w nią wierzę?
Coby ona znaczyła?
Dziewięćset milionów
Skazanych na śmierć istot — parę zaludnionych
Półwyspów... Oto wszystko — i trup w każdej chwili
Zowąd — a zowąd słabe niemowlę zakwili —
Oto i wszystko...
Ludzkość z takowem obliczem,
Lubo to jej oblicze, nie byłaby niczem,
Jakby, do samej siebie twarzą poniżona,
Przestawała być sobą — wszelako to ona
I to własny jej obraz — i ten ją zagładza;
Tak ludzkość bez boskości sama siebie zdradza,
Aż dopiero, gdy w eter opłynie niebieski,
Powraca jej majestat i szkarłat królewski,
Aż dopiero widziana, jaką była, bywa
I będzie, to, zaiste, jest ludzkość prawdziwa.

Nie inaczej z człowiekiem. Gdy nań kto poziera,
Jak on jest i purpurę mu królewską zdziera,
Oglądając go lichym od stopy do powiek,
Jak pyłu garść rwanego wiatrem... — Cóż tam człowiek!
Ale pył ów, odniesion harmonji stworzenia,
Kiedy atomem swoim w gwiazdę się zamienia,
I wielka rzecz stąd rośnie co godzina, co wiek,
Co era — to mówimy wtedy: oto człowiek!

A jak z ludzkością całą, a jak z oderwanie
Uważanym człowiekiem, zarówno się stanie
I ze słowem; to, wzięte odrębnie, cóż znaczy?
Niewierny dźwięk, i przywieść mocen do rozpaczy,
Tak niewierny, tak kłamny wnętrznemu znaczeniu,
Jak zmarłego by poznać chciał kto po dzwonieniu.
Lecz tenże dźwięk niewierny dostrojon otwarcie
W Grecji do roześpiewu, do milczenia w Sparcie,
Do mlecznej drogi proroctw gwiazdami w Judei,
Do litery u Rzymian, Słowian — do nadziei...
Nareszcie do słów wielkich, co na zawsze nowe,
Niczyje, wszędy własne, nigdzie nie miejscowe,
Skądsiś natchnione duchem... Dopiero takową
Zmierzone próbą, wybrzmi ta rzecz wielka — słowo!

Najmniej-bo znaną rzeczą, lub znaną najbłędniej,
Bywa słowo. Nałóg je codzienny podrzędni
I rozlewa, jak wodę, tak, że niema chwili
Na globie, w której nieby ludzie nie mówili,
A jako w gospodarskich zaprzętach bez końca,
Nieustanniej się wody używa, niż słońca.
Tak i słowo brzmi ciągle i ciągle jest w ruchu,
Bardziej, niż światłość jego, promieniąca w duchu,
I, gdy wciąż wszyscy mówią, mało kto się spyta,
Jaki też jest cel słowa? Jak słowo się czyta
W sobie samem?... I dziejów jego promień cały
Rozejrzeć mało kto jest ciekawy, zuchwały.

A jednak — niechno wolność mowy kto znieważy,
Ten sam, co nią pomiatał, głośno się uskarży,
I będzie mówił: «Jako? Wszak słowo jest wolne,
To, co pierwej, jak kwiaty sam deptałem polne,
I nad którem śród licznych zatrudnień hałasu
Nieco się zastanowić zbywało mi czasu!...»
Tu cóż powiem?... I czyliż, od tych mniemań oto

Spółczesnych rozpocząwszy, snować mam nić złotą
Aż do świtu, gdzie pierwsze są mowy zaczęcia,
Lub odwrotnie? Sam nie wiem. Szkodzą mi pojęcia
O człowieku od strony, gdzie blask rajskich progów,
Zaś od spółczesnej strony huragan nałogów.
Z obu krańców dwie chmury; kierunkiem więc trzecim,
Orfejskirm[266], pójdę, którym, choć wątpimy, lecim,
A który nieraz w tęczę mieni chmurny temat,
By ludzie o nim rzekli: «To nic, to poemat!»

Przypomnę, jak bywało za czasów prawdziwie
Wieszczych; co zmarłe uczczę, co kona ożywię.
Lat sto tam, ówdzie rzucę, drugie zaś sto minę,
Idąc za gwiazdą, która nie świeci godzinę...
Rzeczy nudne wytoczę... Albowiem szanowni
Poprzednicy, poeci, pisarze wymowni,
Ośpiewali już wszelki dźwięk ojczystej ziemi,
Źródło każde i brzozę z włosy zielonemi,
Wszelaka stokroć polną, każdy liść stokroci,
Tęczę — rosę — i promień zorzy, co je złoci; —
Tak, że mnie nie zostało, jedno mieć na pieczy
Prosty, spólny interes pospolitej rzeczy



II.

Mędrcy dzisiejsi głoszą, kto powolny słucha,
Że człowiek jest następnem ogniwem łańcucha
Stworzeń ciągu, że łańcuch ten wyjrzał człowiekiem
Ponad kryształ i koral i pierś zdętą mlekiem,
I że tak się stał czlowiek, istnienie, spotkane
W logicznym ciągu rzeczy — d’une manière spontanée.
Żart wywinąć z doktryny tak wielce misternej
I tyle kosztującej prac, byłby żart mierny.
Sprawdzić ją? Nie dopełnia się tego w godzinę,
Pominąć? — Niepodobna — przeto nie pominę,
I wypowiem, że stoję na polu przeciwnem.
Będąc wiernym podaniom ludzkości naiwnym;
Zaś, czemu wiernym jestem, nad tem się rozszerzyć
Zechcę, by nie myślano, że śmiem lekcewierzyć.
(Lekcewierność zewszechmiar wiary jest daleka,
Obrażająca godność prawdy i człowieka).

Nie!... Człowiek był wytwornym i ludzkości prolog
W raju jest — tam pomniki... kędyż archeolog,
Któryby te dalekie, te wysokie karty
Podjął i jako napis przeczytał zatarty?
Gdzie słuchacz, czytelnik gdzie?... Dotyla jest względny,
By się nie dał uwikłać w tak wiedzy podrzędnej,
I pomnił, że na puszczy wiatr dziś równie szuka,
Jak badacz, a z ruiny czerpie całość sztuka.

Toć pasterki z Bretanji z drujdycznych napisów
Przejęły haft ubrania i szyły z abrysów
Nieczytelnych barwienia na gorset jedwabne,
Z niezgrabnych grobów biorąc uwdzięczenia zgrabne.
Ruchów wiele i wszystkie tańce narodowe
Są to zmienione rytmem gesta obrzędowe;
I jest pomników w życiu więcej, niźli który
Archeolog je marzył, chciwy na marmury.
Bynajmniej śmieszną rzeczą znaleźć kształt mamuta[267],
Kopiowany z natury przez spółczesne dłóta...
A cóż dopiero, gdyby kto nie szukał w ziemi,
Lecz w kronice, głoskami pisanej żywemi.
Tu zaiste poezja czynny udział bierze,
Gdy natchnienie «wiem» mówi, wiedza mówi «wierzę»
I, kiedy archeolog, nie idąc za trafem,
Poczyna być sztukmistrzem, a nie fotografem.

Ludom zwłaszcza północnym wielka stąd nauka:
Cóż Grek w Tartarji znajdzie, jeśli, jak Grek, szuka.
Swoja własna metoda jest aktem własności
Bez niej nie mieć nie można, nawet dziadów kości,
Nic!... Tu przerwę uczynię...
Lecz własna metoda
Bez ogólnej, człowieczej, chciałbym wiedzieć, co da,
Gdy do wrażeń tych samych nałożone oko
Ześlizga się po swojskiem, w nowe tkwi głęboko;
I, kiedy tak jest, człowiek uwłaszczon sam w sobie,
Że mówi: «Nie znam ręki, pokąd ręką robię,
Ani oka, gdy silnie w przedmiot się zapatrzę».
Zaiste, być aktorem, trza być i w teatrze,
Oderwać się od siebie i wejść w siebie, słowém,
Aby być narodowym, być nadnarodowym!
I aby być człowieczym, właśnie że ku temu
Być nadludzkim, dwoistym być, a jednym — czemu?

Czemu na wstępie w życie nie jest przyrodzona
Dwoistość ta, tak trudna, tak nieunikniona?
Lecz otrzymana sztuką życia i rozwagi,
Potrzebna wpierw, nim człowiek dostrzegł, że jest nagi,
Lecz napotkana później i później o wiele,
Jakby, niżeli środki, wprzód istniały cele!

Czemu tak mało ziemi co krok dookoła
Widzim, a niebo całe jednym ruchem czoła,
I czemu człowiek, na świat wchodząc z sobą niesie
Pokarm matki, coś włosa, którym okryje się.
Rąk dwie, jako narzędzia, dwie nóg do biegania,
Zadatek wszystkich potrzeb, wszystkich — prócz mieszkania?
Powiadają, że on się kształtuje stopniowo,
Że stopą jest dzisiejszych, co wczorajszych głową,
I że raczej upadku logiki jest echem,
Niż upadku człowieka, to, co zwiemy grzechem.
Jeżeli tak jest, czemu kamienne siekiery,
Naczynia i co tylko z pierwszej mamy ery
Zebrawszy — nie przedstawia postępu kształcenia,
Ani się potęguje, ni w łańcuch spierścienia?
Od pierwszej bryły myśli, która (uczą) była
W człowieku, tak, jak matka człowieczeństwa, bryła!
Topór w zrobieniu swojem jest raczej odmienny,
Niż mniej kształtny; artysta dzisiejszy go zdoła
Wziąć na wzór rzeczy wielkiej, nie beztwórczej — zgoła.
Tam jest skąpstwo rzemiosła, nie jego dzieciństwo.
Tam jest prędzej styl wielki, niźli barbarzyństwo.

Przy takowym toporze i tak urobionym,
Jak wielka myśl bez ozdób byłem zadziwianym,
Widząc kolję niewiasty z paciorków pierwotną!
Więc są kolje pierwotne?... Więc człowiek natury
Szukał jakiegoś piękna ponad piękno skóry
Zmysłowe i nie zaczął od potrzeb bez wdzięku?
A mówią, że i słowo poczęło się z jęku.

Jeśli tak, radbym wiedział, skąd ludzkość wie o téj
Jakiejś wolności słowa, którą krwie i poty
Przez wszystkie lat tysiące okupują próżno,
A która jest niewolą, wedle epok różną,
I której nikt nie widział królującej święcie,
Lecz kto śmiał kiedy wyrwać z duszy jej pojęcie?



III.

Nie! — Człowiek nie dopełzał zwolna człowieczości
Od nijakości jakiejś, nicości i czczczości,
Od najniższej tu rzeczy — bo, gdyby tak było,
Toć są globy daleko, mniej wytworne bryłą,
I od naszego niższe... gdzież nareszcie atom?
Najdoskonalej marny, wyrwałbym tym światom.
Nie! Człowiek — całym powstał, zupełnie wytwornym,
I nie było mu łatwo być równie pokornym,
Bo cały był i piękny... i upadł... Dziś praca

Coś w nim trawi, kształtuje i coś mu powraca,
Dziś znamy wstyd, co każe stosować się ciału
Do czegoś nieznanego... (to do ideału)
Dziś czujemy lenistwo... (to z raju roślina,
Co, bez prac radząc tryumf, tryumf przypomina).
Nic z pierwotnych tych epok wcale nie zginęło.
Żyją stare religje, pierwsze ducha dzieło.
Do dziś są Sabeiści[268] i do dziś Szamany[269],
I fetyszyzm[270]; gdzie pomnik lepiej dochowany?

Cóż sabeizm, szamanizm, fetyszyzm nam głoszą?
Że religje nie z pyłu się wgórę podnoszą,
Lecz z gwiazd dżdża u Sabeów — z wnętrza monologu
U Szamanów — z konpunkcjji[271] w amulecie[272]-bogu
U fetyszystów — słowem, że człek tu przychodniem,
Nie znał gdzie jest, poglądał co nad nim, co pod nim,
A potem rdzenia własnej samotności szukał.
A potem w wyobraźnię, potem w granit stukał,
Aż mu wyjrzał bóg-fetysz z głuchego granitu.
Ten sam, co był w sumieniu i gwiazdach u szczytu,
Ten sam, co jest.
Nieco poglądając dalej,
Czas rozwionie, prawda się w źrenicach zapali,
Otworzy się sklepienia i wzroku budowa.
I oto nagle widzi-m pierwszą kartę słowa,
Pierwszą widzim literę z harmonji stworzenia,
Ogromne A podziwu świata i sumienia!

Litera wcale nie jest, jak tuszy niektóry,
Czemś dowolnem, co nie ma swej architektury,
Ani uzasadnionem na pierwiastku wiecznym;
Stara, jak słowo, ona czyni je stateczném.

Tu należy znać, co jest wygłos i milczenie,
Spomnieć, że: istnie niema strun, raczej strun drżenie
Nieustanne istnieje pewniej, niźli struny,
Które się akordami wciąż niosą w bieguny.
Tak, słowo jest w człowieku akordem atomu.
Nieustannie człek mówi — jak milczy, to komu?
Nie duchowi, ni sobie, ni wewnętrznej pieśni.
Słowo, niźli narzędziem, celem było wcześniéj.
I tak jest dziś. Tu słowa uzasadniam wolność:
Nie przez pisarską jaką replikę[273] i zdolność.

Dlatego to jest wolne słowo, jak stworzenie.
Dlatego to wymownem być może milczenie,
Dlatego nad wykrzyknik jedno mgnienie oka
Donioślejsze. Jest cisza płytka, jest głęboka...
Dlatego z wielu figur wymowy, na scenie
Najsilniejszą przestanek — głosu zawieszenie.
I cisza stąd daleko jest szerszą w swej gamie
Od gromu, który cały horyzont połamie.
Dlatego to nareszcie wiemy doskonale,
Że, choć mówi się: «Proza» — prozy niema wcale.
I jakżeby być mogła, skoro są perjody,
Dwukropki, komy, pauzy? To jest bruljon Ody,
Nienapisanej wierszem. Proza jest nazwiskiem,
Które, jak zechcę, głosu odmienię przyciskiem.

Dziwnie wielki Mojżesza stilus w jednem słowie
Kreśli początek, ludzkiej założony mowie.
Oto — mówi — Przedwieczny przywiódł przed człowieka
Bydło, zwierzę i ptastwo powietrzne — i czeka,

Aby je wszystkie przezwał ich imieniem własném...
Nie można być, doprawdy, kolosalniej jasnym!
Dwie albowiem przyczyny tu w działanie wchodzą
Słowa się po sprawdzenie odnoszą, gdy rodzą,
Swoją zaś ścisłość mierzą natury obrazem —
Są prawdy, z ducha i są z litery zarazem.
Wszechmądrość i sumienie, jak słońce z zwierciadłem,
Rozejrzawszy się, ciska promień abecadłem...
Garbate G w pisaniu starych Samarytan
Jest «Ghimel» wielbłąd, «nun», jest jako ryba czytan.
Wszystkich języków jeden początek źródłowy
Do dziś widny — bo wszędzie jedne części mowy!
Długo stąd inwokacje[274] na pierwszej stronicy
Książek: do muz na górze i do prawd rodzicy.
(Co zmieniło się potem przez praktyczność czasów,
Nie muzy inwokując, ale mecenasów...
Dalej nareszcie pieczęć tam siadła cenzora,
A dziś miejsce to zajął portret autora).

Ślad wszystkich słowa epok i wielu tajników
Pozostawa i snowa się... I tych pomników
Nieczytelnych... lub, jaśniej powiem, nieczytanych,
Lub jeszcze jaśniej rzeknę: tych niedomniemanych,
Sporo jest dotąd, lubo i te coraz bledną...



IV.

Naprzód mędrzec-pustelnik wszędzie znaczy jedno!...
Ten dziś w Indiach za główną tradycję uważa,
Że sam sylabę świętą ustawnie powtarza,
Świadcząc, iż słowo rytmi nieustannie w duchu
Mową — raz bliżej oku dostępną, znów uchu.
Z takim to Macedoński Aleksander mówi:
Ale on pojrzał w czoło Jowisza synowi,
W złoty oprawne kirys[275] i nic nie powiedział,
A potem wstał, na miejsce pojrzał, gdzie był siedział.
I bosą nogą w prochu poziomym zaorał
I zamilkł; Grecy powieść pojęli i morał.
Ten jest pomnik pierwszego słowa monologu.
Gdy mniej znało się z ludźmi być więcej jak Bogu,
I będąc sfinksem, światu naczas wynalazło
Ciemną zagadki formę, jak hamulce na zło,
Przed którym zastanowić się musiał koniecznie,
Próżny człowiek nie nawykł rozmyślać statecznie.
Nie było społeczeństwa — nie było rodziny. —
Wgórę szło wnętrzne słowo, na poziom szły czyny:
Człowiek się nic bliźniego duchem nie zajmował,
Kain odparł był: «Nie wiem, gdziem brata pochował».
A pierwsza śmierć wydała się, jak bóstwo nowe,
Nieodwołalnie silne, i zziębiła mowę.
Aż do czasów Enosa, gdy duch z monologu
Wyszedł i rozpoczęto zbornie śpiewać Bogu,
I zabrzmiał chorał pierwszy[276].
Tu wewnętrzne słowo,
Wdziawszy na się obrządek, zakwilnęło mową,
I w tym je stopniu widzim wychodzące z arki,
I nie brzmiało inaczej między patryjarki,
Aż do czasu, gdy coraz to szerzej zewnętrzne
Stawić sobie chce miasto Babelu napiętrzne,
I o ile wpierw było w monologu schnące.
Jako zbujale drzewo, wątpliwie kwitnące,
O tyle teraz całe się nazewnątrz niesie,
Już ma dość, gdy wie, jako podrzędną rzecz zwie się,
Aż właśnie (podług dziwnie pięknego podania)
Z wewnętrznych poszły przyczyn mowy pomięszania.



V.

Odtąd dwie są doktryny: jedna z ojca w syna
Testamentem tradycji wewnętrzna doktryna,


C. Norwid: Szkice piórkiem.

Druga zaś dla dalekich krewnych i czeladzi
Lub podróżnych, skoro je w namiot traf sprowadzi.
Ta zewnętrznie odbrzmiewa pierwszej, jak w orzechu
Rdzeń ma się do łupiny, jak słowo brzmi w echu.
Podobieństwo zależne formą od ilości:
Im pokolenie większe, tem większe różności
Doktryn dwóch; aż nareszcie zgodzić się nie mogą
I dwie tradycje, każda swoją idzie drogą...
Stąd Mojżesz, stąd Prometej, o dobie tej samej
Niebieski biorąc ogień dwojakiemi bramy,
Skoro jeden szemraniem ludu jest trapiony,
Drugiemu sęp wnętrznoście maca codzień szpony.
Stąd tam, ówdzie są mitów ciągłe podobieństwa,
Walki też same, cudy, znaki i męczeństwa,
Które, nie wie geograf i chronolog nie wie,
Czemu jedne a różne, jak liście na drzewie.

Mąż, czoło pokolenia, nietylko już samem
Słowem, przez spadkobierców obcuje z Adamem,
Lecz ważne miejsce nieraz naznacza kamieniem,
Gwóźdź zabija, by świecił stałem przypomnieniem,
A szeregi tych gwoździ, nieraz rdzą wytarte,
Inicjowany czyta jak pisaną kartę —
Z tego to najwytworniej kształci się w Egipcie
Ta kabała, co do dziś widna w hieroglipcie.
«Hiero-gliptos» tłumaczy się «dawne narycia»,
Ćwiekowate zaś pismo jest od gwoździ bicia
I Eklezjastes ciemne dla nas porównanie
Głosi o prawdach, że są «jako gwoździe w ścianie»[277].

Tu doszedłszy, od ziarnka słowa i litery
Aż do mowy i pisma i Mojżesza ery,
Kiedy się z góry takiej obejrzę dokoła
Widzę, że świętość słowa pierwszą jest, co woła,
Celem będąc zarazem i środkiem — zaś dla niej
Litera jako przestrzeń i czas wśród otchłani
I że, jak harfy niema, ani w harfie struny,
Coby nie grała ciągle swojemi bieguny,
Choć brzmień tych ucho ludzkie nie zna, lecz ocknienie
Ptaszyny, popłoch muszki, pyłu przerażenie —
Tak w duszy człeka słowo i tak w dziejów toku
W biegunach globu tego, w świetle na obłoku
We wszechładzie, wszechtonie słowo nieustanne
Miarkuje się i rytmi i śpiewa hosannę.
Dlatego, jeśli kiedy ciężarność zmysłowa
Wątpi, lub nie powiada:: «Wierzę w wolność słowa»,
To apostolskie «credo»[278] podobnież nie ruszy,
Że nie mówi się: «Wierzę w nieśmiertelność duszy»,
Lecz, że mniej utwierdzony akt wzmacnia wyznanie,
I że się mówi: «Wierzę w ciała zmartwychwstanie».

Doszedłszy tu, ten samy palec, co w Babelu
Uzewnętrzniałe słowo nawrócił do celu,
Widzę nie już w ruinie, lecz w budowy planach;
Mojżesz wywiera czynem wpływ na Egipcjanach,
I dlatego Aaron ma słowa potęgę:
Na zewnątrz miecz, na wewnątrz podejma duch księgę.
Słowo jest odtąd pełne tem krąglej, że miało
Niezadługo już zpsalmić go w epos doskonałą,
I na zewnątrz, gdzie drama lub codzienne czyny,
Parabolę[279] w kształt zwierzchniej postawić doktryny,
Wewnątrz pod lekkim cieniem przeźroczystej palmy
Złotą harfę Dawida, rozgorzałą w psalmy.



VI.

Myślałby kto, że wszystko bliskie dopełnienia,
A to zaledwo pierwsze wyzwolały brzmienia;

Lud, nawykły się karmić zewnętrzną kabałą,
Chce egipskiego cielca — rzeszy grube ciało
Tłoczy wewnętrzne słowo i znów zamięszanie.
Cóż dopiero... gdy szerzej obejrzysz się na nie!

Tam, na krańcach obszaru błogosławionego
Prometej ogień poniósł — dla kogo? Dla czego?
Co dnia bok mu rozdarli, a skoro mistrz słowa
Taki, jak Orfej... serce takie... taka głowa
I taka pieśń powstanie, to w jednej wieczerzy
Rozwarkoczonych kobiet, którym naród wierzy,
Zginie.

Solon, późniejszy, chóru nie zrozumie,
Teatru się ulęknie, mniej mądry, gdy w tłumie[280],
A objawiciel Sparty uzna za stosowne:
Czcić to, co energiczne, hańbić, co wymowne.
Fryg Ezop z obosieczną formą apologu
Zdałoby się, że wytrwa, bo chytry i w progu,
Ale i tego widzę, że na skały kraniec
Pcha rzesza parazytów, pcha delficki taniec,
Aż wygiął się nad otchłań i stopę usunął:
Wzleciał spłoszony orzeł... bajkopisarz runął!



VII.

Gdziekolwiekbądź wewnętrzne słowo ucierpiało,
Szedł potwór, który wietrzył, aż utyje ciało,
Szła hiena niewoli... Niedługo czas złoty
Kwitnął Dawida harfy, promiennej, jak cnoty,
Gdy on w pieśń uszykował poetyckim jawem
To, co zaciosał Mojżesz rutyną i prawem.
Dwadzieścia cztery chórów szło z nim, jak do bitwy,
Cztery tysiące głosów śpiewało modlitwy.

Żaden lud nigdy, nigdzie i nie miał nie ma
Takiej pieśni, jak «Psalmy». Każda przy niej niema.
Niezadługo myśliłbyś, że słowo na tronie
Zajaśnieje: już widny przebłysk w Salomonie,
Już są księgi, jak Hiob, są już przysłów zbiory,
Wzamian sobie zagadki dają autory.
Zdałoby się, że druku potrzeba im nieco,
Alić fenickie nawy rozwioślone lecą
I na cały świat niosą wiedzy błyskawice,
Zarzucając alfabet i srebrne kotwice.

Homer zdala, przez wieki cenion za dni onych
Żył, ale czy dotykał wawrzynów zielonych,
Jeśli nie wiemy dotąd gdzie i w stanie jakim,
Ani czy rzeczywiście był ślepym żebrakiem?
Wszelako, że rycerskie ośpiewał herbarze.
Słynniejszy od Hezjoda, co sławi ołtarze.



VIII.

Tu trzeba już wziąć ściślej znaczenie wyrazu.
Parabola jest obraz, pieśń jest duch obrazu;
Słowo, brzmiąc nieustannie, z przestrzenią i czasem
Znosi się — obraz każdej myśli jest nawiasem;
Dlatego samorodnie nieraz parabole
Ludowe zakwitają jak ugoru pole,
Całe bowiem stworzenie sklepi się obrazem.
Człowiek, myśląc, maluje i śpiewa zarazem.
Wyraz «jako»[281] jest pendzlem lub dłótem tak samo
Jak głoska «O» jest nutą, a spółgłoski gamą.
Słowo więc całość swoją od początku niosło,
Rozwinęło je tylko uczone rzemiosło.
I od początku była część zewnętrzna słowa
I wewnętrzna — jak wszelka świątyni budowa.
Duch miał czem się nazewnątrz wyrażać, lub wgórę
Monologiem podnosić — miał architekturę;
Lecz budowa, gdy części w ciążeniu się miną,
Czołem zapada w ziemię i sterczy ruiną.

Gdziekolwiekbądź wewnętrzne słowo ucierpiało
Szedł potwór, który wietrzył, czy utyło ciało,
Szła niewoli hiena... Już po Salomonie,
A ledwo jutrznia prawdy błysnęła na tronie,
Zewnętrzne bałwochwalstwo znów uciska ducha,
W powietrzu dźwięk daleki, jak kajdan łańcucha,
I świst bicza powózek assyrskiej szarańczy.
Kto słyszy — drży, kto nie śmie słyszeć — gra i tańczy.
Cóż stało się z świętemi wnętrznościami słowa?
Gdzie ład nastroju pierzchnął? — Gdzie słowa budowa?
Gdzie mąż, niewiasta, kapłan? — Gdzie chóry i czeladź?
Źródło — zdroje i puhar — i wiedza, jak przelać?
Sen i jaw, myśl i forma, wygłos i milczenie,
Świętym targnione gwałtem, nurtują sumienie.
Dwunastoletnie dziecię powstawa prorokiem
I senatorów sądzi z zaiskrzonem okiem
Uchodzących... To Daniel!... Jeremias, pachole
Czternastoletnie, z wielką smętnością na czole
Ogląda się — dno czasów widzi, mija pozór,
Grożąc, że niedaleki Nabuchodonozor!...
Brody jeszcze Ezechiel nie ma między jeńce
Spółświęte, umęczony przez spółpotępieńce,
Którzy go popychają w babilońskim tłumie,
«Bądź przystępnym — wołając — kto ciebie zrozumie?»
Najjaśniejszy Izajas przez roku półczwarta
Nagi, postacią ciała, jak pisana karta,
Głosi, by wyczytano z niemej jego twarzy,
Jak ziemię i lud zniszczy tyran i obnaży.
Gest — na literę, ciało swe — na parabolę,
Jęk oddają na wygłos, gdy duchowi — wolę;
A lud twardo im milczy, lub niewczas się kruszy,
Rzekłbyś, że duszy Stwórca chce zwątpić o duszy!

Stan taki Słowa jako swe ogłosi cudy?
Co dokona u siebie, pocznie między ludy?
Tyran rozegna jeńce pod zakresy świata,
Pomiędzy barbarzyńce pójdzie wieść skrzydlata
I księgi się na grecką upowszechnią mowę,
Zatwardziałości ulżą międzynarodowe.
Postęp czekać nie będzie na ochotę człeka,
Przejdzie mimo, niech serce krwawi się i czeka!
Tymczasem wewnątrz chaos ducha tenże samy —
Łamią się wodze, partje, świątynie i bramy.
Patrz, gdzie zawisło Słowo! Dwa stronnictwa zbrojne,
Dwoma obozy stając, znają jeden — wojnę!
Ci i tamci wołają Oniasa proroka,
By, śród których stanąwszy, wziął klątwę z obłoka
I cisnął na przeciwnych... Zatrzymał się starzec,
Pojrzał, przykląkł — i naraz odgadnął, co ma rzec:
«O! Wszechprzytomny! (mówiąc) Ponieważ z tej strony
Są męże Twoi, z tamtej Twój lud uzbrojony.
By krwawił rzecz w rozdarciach jałowych i długich,
Błagam Cię, nie wysłuchaj ni jednych, ni drugich!...»
Tu przemilkł. A pocisków grad z dwóch stron uderzył
I oblicze mu strzaskał, iż go nie uśmierzył.
Koniec słowom!...
Na całym świecie pozostało
Jedno pragnienie wielkie, by Słowo się stało
I aby wiek zakwitnął pojęcia się wzajem.
Czem sprawi się to?... Berłem? Prawem?
Obyczajem? Słowo już swoje wszystkie zyskało potęgi
Od psalmodji wewnętrznej — do mowy i księgi.
Ma pieśń i parabolę, zagadkę, przysłowie,
Dialog, dramę, epos, prawidła w wymowie.
Ma harangę[282] i powieść, wreszcie romans grecki,
Pamflet i panegiryk[283] senatu, szlachecki...
Raz nawet już stanęło u kresu dojrzenia:
Poczuło, że jest także i wolność milczenia,
Nietylko wolność Słowa... Tę zaś nową rację
Lud uwiadomił rzymski przez manifestację
Na Monte-Sacro, idąc w porządku i grozie
Takiej, że epopeja zdziwiła się prozie...

A senat wysłał męża w todze, by ludowi
Bajkę rzekł i w tej bajce: co senat stanowi[284].

Gdy więc od wniebogłosów, gdy więc od natchnienia
Słowo objęło wszystkie tony do milczenia,
Cóż nie powie, nie skreśli? — Czegoż nie wyczyta?
Dwojga mu brakło tylko: Spiritus et vita[285].



IX.

Augusta wiek, tak zwany złotym, promienieje...
Wszelki pracownik słowa iści swe nadzieje.
Jakkolwiek do dziś jeszcze nie znamy przyczyny
Dla której Owid smętne nawiedził równiny
Bez zielonego lauru, lecz w burce tułackiej.
Ani gdzie zmarł ów pierwszy poeta sarmacki.
Wiek Augusta... to tryumf... to pokój... a przecie
Sam Horacy ze świątyń każe wynieść śmiecie
I głos jest, że najeźdźca zetrze Romy głowę
W popiół, na którym konia wyciśnie podkowę...
Tymczasem słowo w pełni swej jaśnieje światu,
Nawet ma i naczynie złote mecenatu[286].
Czegoż mu zbywa jeszcze, skoro wynalazło
Samą prozy potoczność i użyło na zło...
I wszystko ma od niebios szczytu do niziny,
Gdzie oliwa zielona, gdzie gęste wawrzyny.

Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej,
Stało się — między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty
I do historji, która wielkich zdarzeń czeka,
Dołączył biografję każdego człowieka,
Do epoki — dzień każdy, każdą dnia godzinę,
A do słów umiejętnych — wnętrzną słów przyczynę,
To jest intencję serca... Więc zstąpił sam na dno,
Zawładnął, nie jak króle i uczeni władną.

A teraz co?... Czy tylko cierń jego korony,
Czy tylko wstydem słońca horyzont przyćmiony,
Czy tylko szrama wielka na skale rozdartej,
Grób pusty — kamień ziemi trzęsieniem wyparty,
I rozetkniętych krzyżów tysiące tysięcy,
I wieków dziewiętnaście... I cóż? Czy nie więcej?

Nie! Odtąd jest rzecz, światu nieznana staremu:
Punkt wyjścia, szlak, i siła, i wiadomość, czemu.
Wiemy odtąd, że stary świat nie postępował
Ani szedł... lecz pochłaniał się i grawitował.
Zmienione są niebiosa, ziemia odmieniona,
Nie sama boskość, ludzkość ludziom objawiona.
Ogół stał się... a słowo co ma począć dalej?
Z wewnątrz nazewnątrz czy się język zapali
Tak, że usłyszą wszystkich ludów pierwociny
Ojców mową zbliżenie tej spólnej godziny?
Słowo każdego już jest poczęści zbiorowe.
Osoba jakaś wielka jest gdzieś w społeczeństwie:
Czoło ma w gwiazdach, stopę czerwoną w męczeństwie.
Grek mówi: «To i Grecja...» powiada Rzymianin:
«To i Roma...» «I Polska» wykrzyka Słowianin.
«Miecza tylko!...» Mahomet zawołałby we śnie,
«Druku tylko!...» kto inny, zarówno niewcześnie,
«Miecza tylko i druku!» tam i sam przez wieki
Wołaliby młodzieńcy (wracali kaleki!)
A twarda dziejów bryła szłaby równem tętnem,
Wiecznością grożąc silnym, mądrością namiętnym.

Słowo już mnie człeka w jeden ogół zlewać
Nauczyło go jeszcze razem się spodziewać,

Poczuć osobę trzecią, co z nim zamieszkała —
Lecz istnieje punkt wyjścia: nie sam człowiek działa.
A jako ów, co wolno po równinie chodzi,
Ruchy swoje odmienia, gdy jest z wiosłem w łodzi,
I chociaż niemniej woli, lecz inaczej woli,
To się oprze na sobie, to się usymboli[287]
I fale gestów swoich podda żywiołowi,
Spłynie z nim, potem nad nim znów się zastanowi:
Tak słowo, historyczną przyjąwszy potęgę,
Oprawiło się w ducha moc i w dziejów księgę.

Już w Grecji, umiejętnem pismem znamienitej,
Ścielono nogom Pawła pargamin rozwity,
I ołtarze mu w Listrze słuchacze namiętni
Stawić chcieli — już słowa grom w powietrzu tętni,
Gdy mąż ów, cały prawie świat obiegłszy stary,
Spór znalazł w Antiochji o literę wiary
I, takowy rozstrzygnąć że sam nie był w stanie,
Szedł, gdzie Piotr, Jan i Jakób czynili zebranie,
I gdzie się wolność stalej niż kiedy wysłowi,
Mówiąc: «Zda się godziwem Świętemu Duchowi
I nam...»
Oto jest złota wolności korona!
Większej nad tę nie było i niema — to ona!
Słowo wróciło w ducha i stało się całe
W człowieku i w zebraniu równie doskonałe.
Odtąd przez wieki żadna nie błysła nam nowość,
Tylko różne języki przez różną miejscowość
Spadkobierstwo przyjmują, lub szerzą dobytek.
Wolność w użycie wchodzi, w prawo jej użytek.
Tam, owdzie, jeśli rzuty zbrojnego ramienia
Mogą przyćmić tę światłość, słońce się nie zmienia,
Wszystkie potęgi słowa są wciąż działalnemi.
Jak wielu strun, od niebios napiętych do ziemi;
Jeśli gdzie gwałt się chmurzy, to w przejściu takowem
Świętość słowa rycerskiem odzywa się słowem,
Wnętrzny monolog cisze uprawią klasztorów,
Drama chwilowo zmilknie przez doniosłość chorów,
Lecz gminny żywioł łyska pozornym zamętem,
Parlament nazywał się pierw «parabolmentem»[288]
Od wyrazu gminnego: i wyszedł powoli
Z postaciowej sprawy — ludźmi... z paraboli!...
Króle, zatargi sądząc pod dębem, śród gminu,
Zeszli do przypowieści... te — do praw i czynu,
I oto dziś...
Cóż słowo to parlamentarne
Spełnić ma?... Wielkie słowo, społecznie ofiarne,
Trawiące, jak świątynia niewidzialna w tłumie,
Co brak jemu, gdy ludzkość się już łączyć mnie
I mogłaby nieledwie chórem zabrzmieć tkliwie?
Prawda, ależ czy mnie różnić się godziwie?

Człowiek, aby się różnił, że ma zbroję całą,
Nie dosyć jest — rozdarcie w sercu pozostało.
Zbroją czystszą, gdy tenże razem jest znamieniem,
Symbolem, z sercem całem i z całem sumieniem
Ponad siebie sam będąc, jak orzeł legionu
Srebrny, biały i zimny, choć ma krew u szponu,
Chociaż, gdzie skrzydłem skinie, tam wieńce lub włócznie,
A on nad sobą zawsze w obowiązku spocznie.

Jakiż jest bowiem słowa cel i arcydzieło,
Jeśli nie to, by ludzkość wszelaką przyjęło,
A dotrzymało boskość i świeciło astrem[289],
Złagodzonym wytwornej lampy alabastrem.

Ten tylko ma swe serce, który go używa
Ile ono jest sercem i tak się odzywa —
Ten podobnie z energją całą może działać,
Kto razem zdolny mieć ją i razem nią pałać.
Nieszczerość stąd pozorna, prawda, lecz szczerota,
Choć jest powietrzem cnoty, nie jest żadna cnota,
Ona jedyną chwilą cnoty tryumfalną,
Gdy wykrzykuje: «Patrzcie, jam dzielną i walną!»

Ten się nareszcie różnić potrafi ofiarnie,
Kto i symbolem zdoła być parlamentarnie,
Tem szczerszy, że w całości zdanie wypowiada,
Nawet gdy nic nie mówi, powstawa lub siada,
Będąc nietylko ojcem swych słów, lecz i synem
I duchem — i dopiero uroczystym czynem!



X.

Jeśli więc tak być mogło, kiedy mówców usta
Znały już wszystkie formy, za czasów Augusta,
Że stał się głos, co słowo zewnętrzne zasmucił
Do wnętrznego zwróciwszy, i kartę przewrócił,
Mówiąc: «Jak chcecie głosić budujące treście,
Gdy w głębi serca sami niedobrzy jesteście?»
Tedy i dziś, i teraz, i wszelakiej doby,
Mimo druk i dzienniki (dwa nasze sposoby).
Skoro ten druk — to pieniądz, a ten pieniądz — siła,
Jak chcecie, by się wolność słowa rozszerzyła?...
Jeśli i te wyrocznie, które prawdy głoszą,
Niewysłowione w sercach niewole ponoszą,
Heroizm sam jeśli jest rolą bohaterów,
Nie powietrzem i szkołą ludzkich charakterów,
Czytelnik jeśli czyta własne w autorze,
Księgarz własne kartuje, każdy żnie, nikt orze,
Pokąd, co jest na czasie, zwie się dobrem wtedy,
A książki się ścigają, jak welocypedy...

Tamten powiada «wolność», ale ruchem nogi
Łańcuch kryje, co wlecze mu się u podłogi.

Ów mówi «szczerość» głosem wcale nie skłamanym,
Lecz ani spytał, czy on w sobie oszukanym
Ciosy ciężkie, na które niech nikt nie na rzeka,
Bo pozorne i znane, gdy widne zdaleka;
Ale, który to pisarz, księgarz i czytelnik
Tą się zabawi rzeczą, kiedy to nie zielnik,
Złożony ze stokroci i tych roślin wonnych,
Które kwitną u wieszczów w ich rytmach bezzgonnych;
Kiedy to nie jest żaden z tych złotych pejzaży,
Gdzie babilońska wierzba nad wodą się skarży,
Dłoń załamując białą na skronie — ni owy
Poetyczny dąb, ani jesion romansowy.
Ani zieloność miękka, ni bluszcz grobów syty —
Tylko spólny interes rzeczypospolitej!



XI.

Jako przez czasy wszystkie w sposób wieloraki
Cierpiało ucisk słowo, cierpi dziś: lecz w jaki?
Tu pytanie, na które pełno gdy odpowiesz,
Tyle więcej się wzmożesz, ile więcej dowiesz.
Przeto zdala od żółci i wszelkiej przysady
Powiem treść i świadczące codzienne przykłady.
A naprzód, by obłędną myśl wprowadzić na tor,
Zeznam, iż dzisiaj autor i wulgaryzator[290]
Siły dwie, dwa kierunki i dwa jak wiek wieki
Zamieniwszy na jeden, jest jeden kaleki!
Jeden głównie kierunek, żeby jak najskorzej
Oświecić masy — tanio, jak można, choć gorzej,
Choćby zrubasznić prawdę, lecz uczynić wziętą,
Zniżyć o sto, to będzie sto więcej pojętą!...
Zniżona tak, zaczerpnie namiętności kału.
Potem się wyprze ojca swego, ideału,
Lecz szeroką się zrobi, jak pożar, a ilu
Pojrzy na łunę, rzeknie: «Co za jasność stylu!»

Aż śmiech bierze (podobny Annibala śmiechom)
Przyznawać autorstwo — komu? Pieśn echom.

I dowiedzieć się, ile wiadomość jest nowa,
Że nie są jednem słowem dwa odmienne słowa,
Że przepisarz, opisarz, spisywacz, stenograf,
To nie autor, rzeźbiarzem, że nie jest fotograf,
Ani mówcą lakońskim każdy abrewjator...[291]
Dwie to ręce — autor i wulgaryzator!

Autor[292], słowo greckie, ciemne i magiczne;
Wulgaryzator, rzymskie, jasne i uliczne.
Nie idzie o to, które z kolebki lub trumny,
Lecz że to są dwie struny. I że muzyk umny
Nie naciąga dwóch w jedną, tylko człowiek dziki
Brzdąkający, jak Marsjas[293] lub pijane z Frygji.

Powiadają, że boski Mistrz równie był jasny
Dla mądrych i maluczkich (dopisek to własny
Do ewangelij czterech, nie wiem, z której wzięty).
Któż mniej od Zbawiciela bywa tu pojęty?
I czy On wszystkich uczył równo parabolą?...
Dziś w ewangeljach nawet czytają, co wolą,
A czego wcale niema — lecz co tak się czuje,
Tak czyta, jak się puści i zwulgaryzuje.

Autor idzie w ciemność, by wydarł jej światło,
Wulgaryzator w jasność, by rozlał ją na tło.
Dwa kierunki, pozornie różne i czasowo
Sprzeczne, jako litera praw i duch jej: słowo,
(Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka,
Że, gdy jedni jasności, ów ciemności szuka).
Szczęśliwi, którzy z rąk dwóch jedno skrzydło robią;
Prac widać dokończywszy, zasnąć się sposobią;

Lecz, kto tworzy, ten wielkim i samotnym losem
Niesiony jest, gdzie twórczość, więc blisko z chaosem[294]
Dwoma ramiony w cienie nieustannie godzi
A ile rozdarł, łyska coś, grzmi, coś się rodzi!...
To autor... i tak byli wszyscy bez wyjątku,
Do dzisiejszego twórstwa od twórstwa początku!
(Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka,
Że, gdy jedni płytkości, ów ciemności szuka).

Wulgaryzacji celem jest tak wielce jasność.
Że ono ginie w cieniu, całą tracąc własność,
I znika tam, gdzie światła gotowego braknie,
Łaknąc wciąż; jej też słuszna dawać, gdy kto łaknie,
Ale ona nie sama przez się nie stworzyła:
Ona — to przemysł prawdy, nie skarb jej i siła!...
Ona, by dziś dogonić zapóźnione kroki
Postępu mas, przysyła im ukłon głęboki,
Lecz, kłaniając się, patrzy na obuwie rzeszy,
Czy w nagleniu dotrzyma sandał i pośpieszy.
Cel jej, gesta i grzeczność, i jej popularność,
I konieczna jej prawda, i cała jej marność —
Są skądinąd, gdzie indziej, i nie z tego świata,
Ku któremu niewdzięczne autorstwo wzlata.

Cóż powiem? Że te pierwsze, te elementarne
Prawdy są dziś nowością... Jakże zdania marne,
I niechaj to da obraz uciśnienia słowa,
Gdy rzeczy tak widoczne, tak jawnie się chowa.
Dalej, by skreślić całość, pójrzmy na metody
Nauczania, tworzone jako parochody[295]
Ile możności szybkie, ponętne — dla ludzi
Praktycznie zatrudnionych, których książka nudzi,

Lub zabawne metody dla szczęśliwych, którzy
Bawić się chcą, więc których praca głębsza nuży.
Oto obraz — i wierny!...
Jakoż teraz słowo
Pojęte jest technicznie, zamiennie, wekslowo,
I tylko jako środek. I o żadnej dobie
Jako cel... i już niema gdzie zmodleć się w sobie.
A jako cel nie będąc dosyć poważone,
Bliskie jest stradać cechę jedną, cechę onę,
O której w umiejętnym świecie ani mowa,
Powiedzieć chcę, że bliskie stradać świętość słowa!

«Świętość słowa?» — zapyta akademij członek,
Dziennikarz, opowieściarz lub nadzorca czcionek,
Słowom cała Minerwa — o tym przymiotniku
Słowa nie wyczytawszy w spółczesnym dzienniku.
Autorstwa pojęcie i wulgaryzacji,
Bez różnicy zmieszane, to wagon na stacji,
Karmny wodą i ogniem, co wzajemnie pryszczą;
Zżyma się, aż źrenice mu czerwono błyszczą.
«Gdzież nie pójdzie!» tłum woła.
Ani na cal dalej,
Tylko pokąd mu drogę ręką wyrównali.

Poniekąd złudna szybkość w tem upowszechnieniu,
Które ogółu nie zna, gdy mniejszość jest w cieniu,
I choć się większość boskim uświęca tytułem:
«Vox Dei»[296] ona większą częścią, nie ogółem.
Gdyby zaś była onym, to w swojej całości,
Pytam się, co zastrzegła dla głosu mniejszości,
Który nie ustał nigdy, ni kiedy ustanie,
Z niego to bowiem, z niego jest początkowanie,
I dnia, którego mniejszość straciłaby mowę,
Dosnułby się kłąb dziejów, lub skłamał osnowę;
Nie z większości-bo promień inicjatyw świta,
Ani z wielmożnej dłoni, lecz z tej, co przebita!
Z trzech przeto stron dziś cierpi słowo — i trojako:
Jako świętość, jak mniejszość, i nareszcie jako
Ogół, który ogółem nie jest, lecz odłamem.
Tak dzisiaj słowo cierpi ujarzmione kłamem!
Dopiero ze swej strony rządowe rękojmie
Karcą wpierw te zdrożności, nim ogół je pojmie,
Stanowiąc prawa tłoczni, co wchodzą w działanie
Względem płodu, którego tak wątpliwem drganie.
Oto jest bezprzysadnie skreślon obraz rzeczy;
Niech go pełniej wypowie kto, słusznie zaprzeczy!

Najmniej wszelako rządy, lub w ostatku, ganię;
Wierząc świętości słowa, nie liczyłem na nie,
Lecz chcę, by obywatel czuł u swojej wargi
Coś nad rządów rękojmie lub niewczesne skargi.
Chcę, by pióra dotknięcie, żeby ust otwarcie
Nie na wiotkiej się prawa osadzały karcie,
Lecz same niosły z sobą umocnienie swoje
Od pierwszego w świat kroku, jak Minerwa zbroję[297].
Widzę, że skoro wolność słowa jest w ucisku,
To, co jej wzięto, cynizm daje pośmiewisku
I ironia to bierze w opiekę macoszą,
Mówiąc: «Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą!»
Zaś cynizm ma poważną przeszłość i ma szkołę
Starą: jak to, że dziecię w świat przychodzi gołe,
Ani zapomnieć słuszna, iż wykwintne owe
Myślenia, co korony nosiły laurowe,
I stopę miały złotym promienną koturnem —
Musiały się gdzieś spotkać z czemś prostszem, mniej górnem,
I że cynizm w ateńskiej wiedzy Panteonie[298]
Był Herkulem!...
Ci błądzą, co mają ironję

Za zło ludzkiego serca... Ta lewica marzeń
Niekoniecznie stąd idzie... Jest ironja zdarzeń,
I jest ironja czasów. Obie się nie rodzą
Z woli serca jednego, ani w jedne godzą.
Prawda, że rząd nie może być palcem wytykan,
Że nie znosi działanie ustawicznych szykan,
I że stworzeniu wstrętną jest języka żywość;
Lecz cóż lepsze? Czy głucha, niema podejrzliwość,
Zimna, jak pian powierzchnia, nim bałwany wstaną?
Podejrzliwość czemże jest? Milczącą szykaną.

Nie! Znam ja coś gorszego nad uśmiechy krzywe,
Nad cynizm, nad ironję: znam serjo fałszywe!
I gdy byłem w Neptuno[299], gdzie łaźnie Nerona:
Wypłukuje z wiszarów fala zapieniona,
Bijąc w takt nieustannie i z wielkim spokojem
Obłamuje mozajki i ciska, jak swojem,
Różnobarwnemi głazy i ciągle je ślini
Pianą, i zaokrągla, i równemi czyni,
I, jak kulami, rzuca ten tyle potężny
Żywioł, jak malec jaki lub kto niedołężny.
A pomyśliłem wtedy, że fałszywe serjo
Ruchem tych fal, że kolor morza jest liberją.
I że to społeczeństwo jakieś niewolnicze
Bawi się tu, więc czyni, co się jego tycze...
I odszedłem od brzegu morskiego...
Nie chciałem
Ironji, ale ona szła, jak cień za ciałem,
I tarzała się w piasku, gdzie stąpiłem nogą,
Jak padalec, stała się obuwia ostrogą,
Choć ani mogłem myśleć o niej, ni myślałem
Tam, gdzie się stokroć łatwiej spotkać z ideałem.

Inny przekląłby morze, jam wielbił te słowa
Psalmu: «Naśmieje się z nich kiedyś sam Jehowa!»
I poznałem, co to jest ironja zrządzenia,
Które nie wyszło z serca ludzkiego ni chcenia.
I spomniałem to serjo fałszywe, okrutne!
Gdy ludzie, prawdę widząc, czczą kłamstwo wierutne,
Niewolniki tych, którzy dzierżą, i zgnębionych,
Nie śmiejący nic stworzyć, pyły form stworzonych,
Służebni zawsze, zawsze żadni.. Czy ich słowo
Przeczy lub twierdzi? Równie krągłe jednakowo,
Bo myśl ich jest tym piaskiem brzegu, który psuje
Formę swoją, tym kształtem, jakim morze pluje,
Pieniąc się i popycha stopą fali białą
Ten proch, jak księgę jaką pustą i zbutwiałą.
Pogardziłbym — i zmilkłbym!
Czy serjo takowe,
Gdy, jak wąż najedzony, oślini ci mowę,
A społeczeństwo jemu więcej, niż przyklaśnie,
Bo przemilczy, lub, w słońce poglądając, zaśnie,
Jak Dulcinea silna, leniwa i czerstwa —
Lub ogół w asocjację[300] zmieni przeniewierstwa,
I między wszystkich rozda po cząstce nałogu,
Żeby się wydać pełnem społeczeństwem Bogu
I okrągłem i całem...
Czy takowe serjo,
Któreby niebo swoją okryło liberją
I zapięło na guzik cynowy księżyca,
Lepsze jest od ironji i pewniej oświeca?
Czy takie serjo, które od wieka do wieka
Zjedna sobie na zimno genjalnego człeka,
A potem go utuczy mową pogrzebową,
I postawi mu grubą figurę bronzową,
Na której ptak wypocznie i bluszcz pójdzie do niej,
— Czy serjo takie wiele czulsze od ironji?...

Wszelako taki ogół, co tak się osklepi,
Nie ironja, nie cynizm wybudują lepiej.
Jedna i drugi, istną nie będąc przyczyną,
Trwają tyle, ile są społeczności winą,
Lecz któż niemi cokolwiek zacnego postawi?
Nikt, choć niemało złego i gorzkiego strawi.

Gdzie przeto całe trzeba sklepienie rozpękać,
Gdzie przeto wolność słowa musi w poród stękać,
Tam, to jest u samego roboty poczęcia,

Pytam się: który przymiot swe zachował wzięcia?...
Czyli wiedza? Czy talent? Czy wielka wymowa?
Nie! Tam charakter człeka, a więc świętość słowa!



XII.

Jak przeto czyni owy budownik katedry,
Że nie pierwej związuje na poddaszu cedry,
Ni obleka ich blachy tarczą, lecz odwrotnie
Działa, w głębię się mając z taczkami samotnie
I, aby wzniosłe stawił, grzebie pierwej w menu
A potem mur utwierdza cegły czerwonemi,
Powtarzając zasadę budowli — pomału —
Nareszcie czaszkę sklepi z okiem bez kryształu,
Acz w zaciosach ciąg trzyma jeden i ten samy,
Od posad do kolumny, trzęsącej liściami,
W sklep idącej gałązek nerwy, aż co dalej
Stawiąc, gdy się już wszystko skostni i ustali,
Na jeden raz w ostatnią ująwszy wieżycę,
Całego gmachu obraz w niej trzyma, jak świecę,
I zapala u słońca blach rozmaitością
Strzałę wieży, jakoby duch błysnął nad kością —
Tak od świętości słowa rzecz snować poczęta,
Zestrzelona w charakter, staje, jest dopięta.

Człowiek, który na wstępie nieustannie mówił,
Milczy i pisze naraz, gdy się zastanowił,
Naraz milczy i pisze, bo zastanowienie
Ogółu jest objęciem, więc jest określenie,
Więc to jest forma. Przeto: litera i słowo
Z wewnątrz nazewnątrz całą zakwitnęły mową.

Alić, gdy słowo w ślepe zmieniono narzędzie,
Zginął plan, opuszczono rusztowań krawędzie,
Pomięszanie wewnętrzne, znaczeń słów przemiana
I ruina, nim Babel była zbudowana!
Dwie się tradycje odtąd głównie rozpierają:
Poufna i zewnętrzna; kasty tu powstają,
Ale zarazem pismo i ruch dramatyczny,
Pełny, gdy równie święty, o ile praktyczny,
Przełamany, gdy praca wnętrzna zaniedbaną,
Lub w kajdany okuty, gdy ta zapomnianą.

Odtąd znów świętość słowa przez prorocze usta
Odklina, co zaklęła nicość lub rozpusta,
I szeregami ludzi ukamienowanych
Pozywa świat do źródeł przed stopy rozlanych,
Aż gdy ostatnią kroplę rozetrą pod piętą,
Woda się w krew zamieni, nie będąc pojętą!

Nareszcie słowa świętość w majestacie całym
Gore, lecz nie zewnętrznie głośnym ideałem
I, niźli spostrzegł, pierwej świat jest zwyciężony
Od wewnętrznej zarówno, jak zewnętrznej strony.
Równowiednie się słowo stanowi i czyta,
Tworzy charakter, coś jak «spiritus et vita»,
I siłą jest — jak pierwej w świecie starożytnym
Siła się tylko słowem mieniła zaszczytném;
A wielkie charaktery, słynne przez klasyków,
Winne wielkości pomiar ciszy niewolników.
Odtąd, mówię, charakter nie jest już wypadkiem
Cudzego upodlenia, jeno prawdy świadkiem.

Parabola wraz stręczy rękojmie zbiorowe
Harmonijnej dyskusji i z błędu wymowę
Czyni, zaś z kłótni daje dialog bogaty,
Z uniesień deklamacje... Tu rozejma światy,
Przez dany cel niskiemu światu niskie bierze
I podnosi, jak słusznie uprzężone zwierzę.
Zawiść na bodziec mieni, zazdrość czyni biczem
Samej siebie, chełpliwość z krzykiem jej zwodniczym
Zamienia na te gzymsów wyskoki, co same
Są nic, lecz arcydzieło ubierają w ramę.
I, nie widząc go, służą mu, a sobie rade,
Dmą w pełność własnych kształtów i w złota paradę.

Zło, zaiste że w dramie słowa rozwiniętej
Strawione jest i gniewu oścień jest połknięty.

Mąż, co na prawdzie stoi, jako heros nagi,
Ma już wszystko, gdy dość ma czasu i odwagi.

Takowa to oś skoro wzięła utwierdzenie,
Stało się w dziejach miejsce, nie miejsca widzenie,
Wołające w etery proroczego ducha —
Miejsce pewne, garść ziemi dotkliwa i sucha.
Stąd graniczność, stąd ludów przestanki i mowy.
Konieczny bezinteres międzynarodowy.
Ciała nowe, nie z bioder samych gór powstałe,
Lecz i ze słów, o ile jaśnieją dojrzałe.
A ktoby mi zaprzeczył doniosłości słowa
I że nie wstaje przezeń istność narodowa,
Ni stworzyć to parlament, co historja, zdolny —
Ten wszystko może umieć i znać prócz, że wolny!
Nie rodzimość to bowiem języka zrobiła
W Ameryce parlament, ale słowo-siła,
Tworząc świat cały nowy, jak niebieskie ciała
Za dni pierwszych, gdy twórczość byty wymawiała.
Nie język przenajczystszy genezą[301] korzeni
Waszyngtonowi orła dał i garść promieni,
Lecz Ten, co ze wszech figur i ze wszech przymiotów,
Ze wszystkich tkań, ze wszystkich uciszeń i grzmotów
Czyni ogromną aurę wolności sumienia:
Wysokość sfery słowa, nie wartość korzenia![302]

Zarody i roślinne języków wartoście
Próżna jest, gdy wzajemnie ściągają zazdroście.
Żaden sam z siebie nie był i nie jest dostatni;
Dziś wziętszym ten, co szczegół kreśli akuratniej,
Skoro o pracę idzie i o krajów miedze;
Głębszy stanie się wziętszym, gdy pójdzie o wiedzę.

Proszę hebrajska mową pisać fejletony,
Po parysku dotykać dawidowej struny,
Skandynawskie marzenia wyłożyć na mowę
Rzymskich legistów, kształtne fraszki lucjanowe
Na braminów dialekt. — Zewsząd będą straty,
Każdy język okaże się w czemś niebogaty.
Lecz, jeżeli mąż, członek narodu, już stoi
Tam, gdzie o swe słabości człowiek się nie boi
I gdzie ze stron ujemnych urabia się nowa
Bezstronności potęga, dodatność zbiorowa,
Niechże narodu język strony swe mniej chwalne
Zna i prawdzie zeń łuki wiąże tryumfalne.

Polskiemu językowi na czem z rodu zbywa?...
Na literze! To jego strona jest wątpliwa.
Nie na słowie, ni słowa duchowem bogactwie,
Ni jego włóknach srebrnych, raczej na ich tkactwie.

Litera u nas słusznie nie była pojęta,
(Może Achilles winien, lecz to jego pięta)
Litera za rzecz była uważana szkolną,
Kiełznającą umyślnie, nie bezwłasnowolną,
I ani jeden głos się nie podniósł z otwartą
Myślą, że ona częścią słowa równie wartą.

Do dziś, zaiste, wyznać trzeba, choć boleśnie:
Późno wychodzi książka, czyn wzamian przedwcześnie,
Gdy na wyścigi takie prac, co nieład wadzi,
Patrzą smętnie i mówią: «Kto kogo przesadzi?...»
Do dziś ze wszech historyj tą, która utrafia
W serce sprawy, byłaby książki biografia.
Wszelako bez słusznego litery uznania
Ciągu niema i toku, lecz fazy i drgania.
Fazy, przez same następstw wywołane starcie
Chemiczne, nie zaś z ducha czerpane otwarcie;
Próżne myśli i woli odbrzmiewania czasów,
Które ledwo być winny kreskami nawiasów.
Namiętne dziś, dopokąd odpór jest ich siłą.
Jutro puste, pojutrze ani wiesz, co było.

Tchnąć możesz bez litery i bez jej uznania,
Ale dać nic nie zdołasz: ona rękę skłania.
Ludy, chociaż mniej zdolne, choć płytkie natchnieniem,
Skoro literze wierne, zgłuszą cię swym cieniem
I przejdą mimo twoich uroszczeń, bo one
Dawać mogą, nietylko wskazywać koronę.

One dzierżą ujętą własność i podzielną,
I mogącą się drobić, jak bułkę kościelną,
Gdy ty z głębiami słowa w niedosiężnej studnie,
Bez wiader ku czerpaniu, strawisz się odludnie
I jeszcze szemrać będziesz, zniechęcony nader:
«Ja mam źródła, on pije z suchego dna wiader!»

Moc miejmy obejrzenia się na braki które,
Ujemne będąc, kreślą całości naturę,
I są jakoby twórczą narodów pokorą:
Pozornie krzywdząc, one dlań skarbią i biorą.
Z rodu, rzekłem, polskiemu językowi zbywa
Uznania, iż litera jest ciągiem ogniwa,
I że, jakkolwiek jasno każda perła świeci,
Przestawa być litanią różaniec bez nici.
Dość jest spojrzeć na szereg typów, co, gdy staną,
Więcej rzekną nad słowa lub księgę pisaną.

Benedyktyn milczący w jaworowym lesie,
Za nim posąg Jadwigi, który w ręku niesie
Model Jagiellońskiego Uniwersytetu...
Jezuita, ksiądz pijar, filozof francuski...
A potem: w stronę jednę sybirskie powózki,
W drugą pielgrzymi kostur... Oto są posągi
Tych epok, jak się one nastawiały ongi.
Dziejów sąd ma u siebie tę straszną potęgę,
Że może słowa nie rzec i utworzyć księgę,
Skoro, nie gwałcąc zdania ani rzeczy biegu,
Postawi tylko trumnę przy trumnie w szeregu,
A wiatr kątami onych zawiśnie w te słowa:
«Nie rzekłem nic!... Czytajcie, co zmówił Jehowa!...»

Powiadają, że «Księgi Pielgrzymstwa» śród krzyże
Porzucone z kartami, które wicher liże,
Jak pianę fal, są arcypotężnem zjawiskiem,
Że duch bywa materji marnotrawstwa bliskim,
Że, zaiste, jest wielkiem natchnienie wulkanu,
Ptak je wietrzy, drży jemu grzywą kark kurhanu,
Firmament się zanosi łkaniami Sodomy.
Coś dzieje się, wracają niedopękłe gromy
We chmur wnętrza, jak poród, co uląkł się siebie;
Coś się na ziemi dzieje, stało się na niebie.
Miasta, jako ich mury pobladły wapienne,
Bruki placów jak piersi podnoszą się senne,
Gmin szemrze... potem naraz czerwonysłup łuny,
Przekreśliwszy firmament, rozdeszcza pioruny.
Rolnik pług załamuje w skibę rozżarzoną,
Jak krzyż w zachodu blaskach. Król chwiejną koroną
Maca po drżącej ziemi, gdzie państwa granice,
Zgładzone burzą w karty piasku bladolice,
A poświst wichru równa ludzkość cichym pyłem...
Mówią, że to jest wielkie! — Ufam!... Ja tam byłem!...

Wszelako, acz jest piękne wulkanu natchnienie
I, trzęsąc harfą nerwów, ma coś, jak sumienie
Doniosłego — być może, że i Nilu łono
Szerokiego, co z swoją palm rzadkich koroną
Na równem czole, w płaszczu safirowym wody
Wraca rocznie, pamiętny, by ukrócić głody
I rozwiniętą szanty lazurowej połą
Otula pierś narodu, jak matka pierś gołą
Niemowlęcia, by wstał jej syn zdrowy i syty
Pojrzeć na dobroć Boga, na zbóż aksamity:
Myślę, że i ten cichy co rok widok łanu
Majestatycznym bywa niemniej od wulkanu.

Bawi mię, gdy dziennikarz albo publicysta
Klnie średniowieczną ciemność, z której wciąż korzysta;
Ta ciemnota musiała nieźle być użyta,
Gdy się, jak świeca, topi, a przy niej się czyta.
Ciemnota, która mimo niezgrabne praktyki
Stworzyła arcydzieła, stworzyła języki!

Tych się nie tworzy sennym natchnienia polotem,
Zboże po burzy wstawa, lecz nie siane grzmotem,
I raczej praca długa a wierna literze
Całokształty takowe urabia i strzeże.



XIII.

Trzeba było łacińską, czeską lub niemiecką
Piszące ortografją ustatkować dziecko,
Mowę zrównać, uczynić bogatą w nazwiska
Płodów ziemi i uczuć, dać jej grom, co błyska,
I dać jej ścisłość słowa statutów i głębie
Biblijne, i niewieście gruchania gołębie;
Słodycz, i moc, i prawdy ciesielski sznur, potem
Tłumaczeniami stwierdzić — i jeszcze błyskotem
Bieżących wdzięków zwonić, jak ślubny strój żeński,
By się po polsku uczył dwór andegaweński!

Trzeba było mieć tłocznię i drukarską czeladź
Wytrwale pracującą, by ducha w rzecz przelać
Nie na dzień, nie na jeden pamflet zaułkowy,
Lecz na wieki przed ludźmi i źródłem wymowy.
Praca, której nie pełni się między gawędką
A gawędką, ni ciska konwulsyjnie, prędko.

Trzeba było, jak Ojciec Niebieski, na długo
Ukochać, trzeba było być duchem i sługą!...
Zwycięstw takich, dlatego, że takich, i właśnie,
Żaden nie zniszczy mocar, on pierwej sam zgaśnie,
I żaden żandarm, ani cenzor, ni pachołek
Orderowy, bo to jest tron, nie lada stołek.
Trzeba było być duchem, pokorą, i pracą,
I siłą, i nicością — trudem, nie lada co,
Żeby ów polski język nie opłonął naraz,
Lecz, jak twierdza zupełna, jak obronny taras
Ruś, Litwę, Prusy objął. Zarówno w Siewierzu,
Jak w Królewcu wybrzmiewał, albo Sandomierzu,
Gminny, sielski, uczony, kmiecy i królewski,
Ten kasztelański Jana język czarnoleski.
Język, który na sądzie popiołów zawoła:
«Uwity jestem z nerwów skrwawionych anioła
I sadzę was od stopy do włosa, bo jestem
Wszystkich was razem duchem i moralnym chrzestem!»
Lecz dlaczego, lecz przez co to słowiańskie ciało,
Duchem możne, w litery pracach opieszało
Tak dalece, że sama nazwa Słowianina,
Nie znane mu, co głosi ni skąd się poczyna?
Jakby owy, co nigdy nie był ścisłym w mowie,
Nie wiedział zato, czemu, ani jak się zowie.
Treści te, aby słusznie odczytać, godzi się
Wrócić w czas, gdy kowano litery w napisie,
I dopiero, epoki powietrzem owiane,
Wygłosić, jako były w pamięć zaciosane.

Wyraz Slavus mógł znaczyć i sclavus. (Wyrazy[303]
Przeistaczają brzmienia, powielekroć razy.
Jak Bułgar jest od brzegów rzeki Wołgi — ale
I od vulgus; tamtemu to nie przeczy wcale).
Sclavus, sława i słowo — tak są zgodne mało,
Jak hańba i jak tryumf, jak wiszące ciało
Na szubienicy podłej i wieniec laurowy.
Tu jest klucz tajemnicy, tu dwuznaczność mowy!
Krzyż, tak samo, jak piętno niewoli, promienił
Sińcem ciała, a potem w błękit się przemienił
I rósł, i oto jego ostateczna stacja
Dziś nad tropikiem świeci: krzyża konstalacja.
W ósmym wieku znak owy weszedł, jak narzędzie
Adoracji mistycznej, i jął zbawiać wszędzie.
Z czego przezwisko właśnie że dotąd haniebne,
Sclavus, rzadsze się stało, mniej jawnie potrzebne,
Aż swej niesławy całkiem nareszcie pozbyło,
Kiedy się w dziejach świata słowo stało siłą.
I dlatego w przezwisku tem jest sens ciekawy,
Że sława ta oznacza zbycie się niesławy
Przez rozbrzmienie śród ludów tej dobrej nowiny,
Że stawa się już słowo, nie ukaz i czyny —
I że Mówca, że jakiś Rzecznik świat wybawi,

Nie już mocar; to czuli Spartaki i sclavi,
Czuli to nie już mocni, lecz słabi — bo słowo
«Słabi» jest slavi, tylko zmienione wymową.
Słabi — Sklawy — i Sławni — i Słowo: to cała
Jest treść dziejów, jak dziejów oś się obracała!

Gdy do ludów tych cichych, rzewnych, do tych głucho
Pragnących doszło słowo, podjęło je ucho
Do zagonów schylone, co słyszy grzmot wdali —
Słabi — chrobrymi, silni — słabymi się stali —
«Pauperes spiritu», «Mites» «qui lugent»[304] ci Sklawi
Usłyszeli, że dziwny Pan im błogosławi,
Że co haniebnem było, stało się bezgannem,
I że samo pojęcie sławy zwarjowanem!
Do dziś znać, że Słowianin wyglądał, czy wdali
Zorza się jakaś nagle światu nie zapali;
Mag narodów wyzierał gwiazdy nie na niebie,
Lecz w sercu i w goszczeniu i w łamanym chlebie;
Od rdzenia więc stanowczą poruszony erą,
Czuł on słowo, niewiele bawił się literą.
Słowianin też i pisma nie miał, ile wiemy;
Druk już mając, jeszcze go znał kształty gockiemi.
Tak litera mu zawsze była obojętną,
Jakby coś dowolnego, jakby zwierzchnie piętno.
Nigdy podobno onej poważyć nie umiał,
W literaturze mało, mniej w dziejach rozumiał,
Zaś w dogmacie była mu niby nałóg stary
Dziecku, co obudziło się w objęciach wiary.

Błądzą, którzy spółczesne odnoszą warunki
Do niepowrotnej z epok, do epok piastunki,
I nie pomną, że prawdy grom się rozniósł prędzej,
Niżeli dziś u Słowian kurs cudzych pieniędzy.
Przyczyny dwie tę lotną promienność zrządziły,
A każdej dziś niejasne są drogi i siły.
Pierwszą nazwę przyczyną, że wieść roznoszona
Najdoskonalej była w sobie dopełniona;
Drugą zaś, że nietylko Izrael, świat cały
Pragnął, i serca były wyschłe, jako skały,
Chciwe dżdżu. Dzisiaj ledwo ucichła kobiéta,
Która sakrament usty bezplamnemi wita,
Pojąć może pragnienia owe w całym świecie:
Poganin je uczuwał i drujd — mąż i dziecię,
Jak kto mógł... Przyrodzenie, nastrojone w jedno,
Symboliczniło nieraz lada myśl powszednią;
Sen pomagał godzinom jawu, jaw się zlewał
Ze snem przez wieszczą siłę; kamień się spodziewał
I nerw, cisza, i echo... Pod taką to dobę
Sklawus, gdy słowo uczuł, uznał swą osobę,
I że od rdzenia swego opromieniał erą,
Czuł słowo, niekoniecznie się troszcząc literą.
W Chinach jest do dziś zakon, który ma uznane
Za cnotę, żeby świstki szanować pisane,
Podejmując je z pyłu, który wicher miecie,
By się litera marnie nie nurzyła w śmiecie.
Myśl niejedna, u Słowian w niedojrzałym czynie
Spełzła, byłaby książką dojrzałą w Pekinie!...
Dlategoż zawdy Chińczyk ten sam, jako wieczność,
Dla owego — u Słowian luźna niestateczność.
U Chińczyków stąd idzie w rzeczy najdrobniejszej
Staranne dopełnienie, lubo zapał mniejszy;
Prace ich do flamandzkich podobne wyrobów,
Mimo różnicę pojęć i zapas sposobów.

Nieraz się księgozbiory w Polsce podnosiły,
Lecz jak twierdze obronne, nie jak wczesne siły;
Praca litery nigdy nie była jak funkcja,
Ortografja wątpliwa, mętna interpunkcja...
Do dziś terminologia obca lub uboga
(Owoc niedbalstwa głośno składamy na wroga!),
W polemice tak mało formy urobione,
Że trudno jest się różnić, łatwiej zejść na stronę,
I nie mogąc do głębi każdą kwestję zbadać,

Rwać się nie w czas, lub nie w czas do snu się układać.
W społecznych formach wyleźć nie można z praktyki
Robronów[305]: «Jaśnie», «imość», «pani dobrodziki»
Że Liviusa manuskrypt o dobie tej samej
Wszedł do Polski, gdy ledwo co w ojczyste bramy,
Albo Makiedońskiego Aleksandra listy,
Lub nieznany dziś klasyk — mało rzeczywisty
Stąd tryumf. O tem wszystkiem i z dumą i chwałą
Wiemy, że to, gdzieś będąc, gdzieś się zapodziało.
Tak, wszystko jest... gdzieś... jakoś... — i się zapodziewa,
I że ginie, przeto się wszystkiego spodziewa,
A ktoby winił chwiejny ludu temperament,
Nie zgadłby nic... Któż może wykonać testament
Choćby najczulszej z matek i sam bardzo szczery,
Skoro nie ma pojęcia ważności litery?

Jest więc punkt, gdzie nic serce nie pełni, gdzie zapał
Nic nie dawa, lub w ognie się omylne złapał,
Błędu nie wie, z najdroższych skarbów czyni zamęt
I nie może mieć ciągu, bo ciąg — to testament!



XIV.

Oto moja messeńska, moja tyrtejowa[306]
Pieśń i boleść: skończyłem «O wolności słowa».
A teraz kędyś palma ze stepu mię wzywa
I Oazis, bogdajby choć ta niekłamliwa!
Spocząć pragnę, iż błędną rzeczą nie uwiodłem,
Pragnę spocząć — i pójdę spocząć — i poszedłem...
Gwiazdy przede mną, za mną gwiazdy dżdżą złotemi
Kresy, gdy lecę, niebu odrębny i ziemi,
Jakbym sam trzecią rzeczą był między obiema...
Piasek mówi: «Przeleciał!», wiatr: «Już go tu niema!»
Lecę — i ani zgadnąć mogę, setnie jakie
Lat — i mil — i atomów tykało kulbakę,
Pianą dzierzganę białą — ni drogi jak wiele
Ubiec musiałem, prawe upatrując cele,
Porzuciwszy świat, na dwie partje rozłamany:
Między tytany szału i flegmy tytany
Sam przez pustynie lecąc, wybladły, że prawie
Litowały się mego pragnienia żórawie
I pluły mi dziobami wilgoć, a ja dalej
Pędziłem, by mnie bliźni sucho nie żegnali.
Bym nie zbył reszty serca pierwej, aż się cegły
Nad trumną zaczerwienią, iż miłość dostrzegły!...

Zdala, zdala, nim stopa ma dotknęła piasku,
Zawołałem sam: «Tadmur!»[307] przy księżyca blasku
Kolumn tysiąca więcej widząc, których chóry
Szły tam i owdzie kiedyś w myśl architektury.
Co gdzieś albo istnieje, lub stała się siłą
Myśli ludzkiej i widzi, w niczem jak coś było.
I było cicho pośród ruiny ogromnej,
Wkładającej na niebo profil wiekopomny,
Cały szczerby swojemi, jakby się o ramię
Boga oparło czołem miasto, gdy się złamie.
Patrzyłem i wydziwić się nie mogłem onej
Całości rzeczy, w całość ruiny zmienionej,
Pięknej ogółem, który powstał ze zniszczenia,
Z potrącenia, zdeptania i z lekceważenia,
Gdy rzędy kolumn, jakby skamieniała lira
Niewzruszenie a ciągle śpiewały «Palmyra!»
Księżyc stał za strun owych skamieniałą kratą,
Bluszcz dopełniał, gdzie linję czułeś zbyt szczerbatą,
I, jako dłótem ryty, szedł przez blade łomy,
Lekszy od ornamentów, równie nieruchomy,
Nakreślony harmonją tak, że niepodobna,
By zeń bez szwanku gałąź odprysnęła drobna;
Kto zaś nie barbarzyniec, ten w ruiny tumie

Bluszczu nie tknie, lub całość mniej odeń rozumie!
«Całość» rzekłem we wnętrzu ducha — i struchlały
Dodałem: «Taka, że jej nie wypowiem całej...»
I nie wiem czemu ręką chciałem kamień drobny
Podjąć, lecz nie jak fragment wydał się osobny
Palcom moim... Zadrżałem i ramię cofnąłem,
Czując, że za część jedną rzeczy pełnej wziąłem...
I natychmiast szepnęła do mnie myśl ostrożna:
«Patrz! Oto i ruinę nawet popsuć można».
A jam jej odpowiedział: «Zaprawdę — ruina
Jest całością!... I nową twórczość odpoczyna!»
A, patrząc dłużej, rzekłem: «Jest kres taki, który
Nie ruiny już tycze, lecz architektury!»
I począłem się w duchu tą myślą dziwować:
«Szczególniejsza, że można ruinę zepsować!...
Że więc dzieło zniszczenia i dzieło tworzenia
Harmonijnie się kędyś łączy i spierścienia...»
W tym momencie dotknąłem palcem zmartwychwstanie
I wymówiłem słowo: «Jestem!» niespodzianie,
I chciałem ręką wtóry kamień podjąć z ziemi,
Lecz zdał mi się ogółem łączny ze wszystkiemi...
Zadrżałem znów, gdy orzeł rzekł, jak trąba grzmiąca:
«Kto tu trąca ruinę, ten principium[308] trąca...»

Odtąd już, w jakąkolwiek się przeniosłem sferę,
Zrozumiewałem całość słowa i literę.



PRZYCZYNEK DO
„RZECZY O WOLNOŚCI SŁOWA“

Mówią — że to jest wielkie; ja wiem:
ja tam byłem.
«Rzecz o wolności słowa».

I.

Gdybym był Plinirusem (młodszym) i gdyby Tacyt do mnie pisał, zapytując o szczegóły, malujące dzień, w którym Wezuwjusz otworzył w sobie krater niepamiętny i zarosły kolosalnemi dęby, co, jakoby paździorze lekkie, wybuch naprzód odepchnął, a potem wstał kolumną ognia — tedy zaiste, że byłbym podobnym do uwierzytelnionych korespondentów pism czasowych i odpowiedziałbym ich obowiązkom, albowiem zabawiałbym się fotografowaniem.
W inny atoli sposób piszę, dla powodów, które nie będą niejasnemi dla tych wszystkich, co byli łaskawi kiedykolwiek uważnie mię czytać. «Jakże się prędko zapomina na świecie! Życie jest krótsze od pamięci i każdemu, ktokolwiek czuje, że ma posłannictwo do spełnienia, brak czasu na najpotrzebniejsze roboty. A jeszcze przytem trzeba, byśmy na nowo imali się prac, co zdawały się dokonane!» Zawołał był we słowa te mowca znamienity, skoro przyszło mu wracać do dawnych mów swoich, jak mnie tu przychodzi na myśl powtarzać nieużytecznie głoszone pojęcia moje o obowiązkach dziennikarstwa, o dystrybucji[309] słowa i jawności. Że więc nie mam być podobnym do uwierzytelnionych fejletonistów, przeto w inny rozpocznę sposób.

II.

Bóg i parlamentarny system ocaliły Francję od upadku w przepaść tak wielkich rozmiarów, że, skoro ze spokojną myślą obliczyć je przyjdzie, okażą się one przenoszącemi o wiele sam wymiar plag i ruin. Dziś to wcale inaczej się przedstawia, dziś się tego wcale nie pomierza z powodu, iż wrażenia i boleści bliższemi są. Oto i zaraz przykład: wedle moich pojęć, korespondent dziennika ma większy obowiązek chronić od czasowych narazie wrażeń, niźli onym stawać się korytem. Dawno, jeszcze przed wystąpieniem Garibaldiego[310] na scenę polityczną, uważałem, iż odwieczna tragedja, gnająca się pomiędzy wolą człowieka a historją, ściera się gdzieś w powietrzu i piorunnie się kędyś spotkają te potęgi. Cały ciąg różnorodnych pojawów konspiracyjnych nacechowany bywał jedynem znamieniem talizmanu, to jest energją! Za dni Komuny[311] były chwile, w których nie wybrzmiałoby dla niczyjego ucha niedorzecznie, gdyby kto ogłosił, że zamianowany został człowiek «energiczny» dyrektorem obserwatorjum, lub dyrektorem opery — niemniej, gdyby kto mówił, że «energiczne» mleko na targu rannym sprzedawano, i nie zadziwionoby się, widząc konduktora machiny parowej w wielkich u pięt ostrogach... Wyraz «energja», jak «amulet», kabalistyczną przybrał wartość i pojęcia ludzi wydawały mi się temi ogromnemi odłamy niniwitańskich gmachów, na których widzisz ryte wielkie bestje, z muskulaturą potwornej plastyki od stóp do głów, skrzydła mające i oblicza, ale te i tamte giną i bledną przy uwydatnienia każdego nerwu, jak pletnia rzemienna twardego. Widziałżeś te babilońskie i niniwitańskie rzeźby i odłamy w muzeach albo rysunkach? To widziałeś i pojęcia ludzi czasu Komuny. Pejzażu ruin Paryża i obrazu bitew nie maluję ci, ale raczej pojęć społecznych obraz.
Wszelako — wiesz zaiste, że dziś nad Eufratem złomy babilońskich gmachów piasek cichy zasuwa i blady owies kołysze się na łysinach potworów kamiennych — jedne drzewko zostało tam, gdzie ogrody Semiramid, a u gałęzi jego Arab, co konie twoje wiąże, zwraca ci uwagę, że i te drzewko nie rodzime jest i nie miejscowe, jedno niedocieczonym cudem z nasienia, jeszcze do ogrodów Semiramidy sprowadzonego, powstałe! (Podobny przykład aklimatacji[312] i trwania ogrodnicy uczeni spotykali naokoło zwalisk Łobzowa, gdzie, że ogrody ongi były, przechowały się do dni obecnych krzewy z dalekiego kraju...) Jako więc ogromy ruin i narycia babilońskich potworów energji, zarównane dziś piaskiem, i jako owe jedne drzewko zielone — tak spotęgowana wola jednostki w Komunie spotykała się tu z potocznym rozwojem parlamentu. Owszem, jakoby dla tem jaśniejszego uwidomienia rzeczy widzisz, że ten parlament wersalski[313] nie posiada nawet w groncie swojem żadnej uderzającej i szczególnej znamienitości. Ani tam Demosten, ani Cicero — pyszna elokwencja Wiktora Hugo nawet nie tam... tam tylko sam parlamentarny system i nie więcej.

III.

Kto ma uszy ku słuchaniu, niechże wysłucha, która godzina na zegarze Europy tej uderzyła — Europy tej (śmiem rzec) bez principjów i generacyj tych obecnych niespokojnie i źle wychowanych, albo właściwiej powiem: niewychowanych wcale! Większość ojców nie miała czasu i środków na ojcostwo, a edukacja publiczna jest kaduczna. Za dni teroryzmu w kawiarni jednej wziąłem oficjalny dziennik i napotkałem instrukcję (energiczną) delegowanego ministerjum oświecenia, ale czytając, śmiech mię porwał, spostrzegłem, że w kawiarni uśmiechać się, trzymając w ręku oficjalny Komuny dziennik, jest otworzeniem przystępu denuncjacji... Zakryłem przeto twarz arkuszem bibuły oficjalnej i czytałem: «Wizytator baczyć będzie energicznie, aby żadnego obrazu, krucyfiksu, madonny, słowem: żadnej postaciowej ruchomości, wrażenie robić mogącej na umyśle małoletnich, sala szkolna nie obejmowała... Rozszerzymy instrukcję do wymiarów jak najrozleglejszych, ale życzymy sobie, aby młodociany umysł obywatela był niwą nijaką — terrain neutre» etc... Nie mogłem się od śmiechu wstrzymać i porwałem do rąk «Charivari»[314], jako odpowiedni grymasowi ust dzienniczek. I pomyśliłem: cóż ten człowiek wie o nijakości umysłu nowonarodzonego?... Gdzie i kiedy to miało przykład?... Co nazywa człowiek ten postacią i obrazem?... Azali abecadło i każda z liter nie jest postacią?
Jednakowoż, też same absurdum, lubo rozwolnione sporą miarą wody, rozbełtawszy we wielkiem naczyniu, służyło zaiste że za źródło napawające edukację pod sterem samegoż nawet uczonego i dobrzechętnego Konarskiego[315] i wszystkiego tego, co jeszcze po dziś dzień naucza! Co więcej, że gdybyśmy kilkanaście lat bieżącego spokoju Europy wzięli pod uwagę, okazałby się taki nieustanny zamęt nawichrzeń i zdarzeń śród zbliżonych więcej niż kiedykolwiek czynności i sfer czynności ludzkich, a przeto udzielający się wszelako i wielorako, który zupełnie jest uniemożliwiającym wychowanie człowieka. Zdawałoby się, że ojcowie w interesach swych nieustannie kłócąc się i zabijając, nigdy na też interesa ze stanowiska snujących się niżej ichże własnych dzieci nie pojrzeli... lubo to są one interesów owych spadkobiercami.
Jakoż i tu jeszcze wyraziła Francja sprawę ogólną. Tylko Bóg i parlamentarny system Europę dzisiejszą ocalić potrafią od upadku w anticywilizacyjny kataklizm. Z tej to mniemam przyczyny na ogromnem tle łuny ogromnego miasta i w tak spotęgowanych zarysach spotykała się tu, jak na cyrku, jednostkowa energja z upoważnioną, ciągłą prozą parlamentarnego zgromadzenia: aby, mówię, tem okazalej napisane było wielkiemi litery i czytelnie zadanie czasu. Zdaje mi się albowiem, że na tym świecie wszystko, cokolwiek żyje, świadczyć musi prawdzie, i jeżeli i co z godnością wolnego działania nie spowiada i nie wyznawa ani jej głosi, tedy i to objęte bywa w naturze zdarzeń przez prąd następstw i samąż naturalną osoby swej postacią uwidomia też prawdę, którą miało było na czas wyznać.

Pisałem w Paryżu 1871 maja.

FILOZOFJA WOJNY[316]
PRZEDMOWA.

Jako zabytek średniowiecza, tudzież dla zachowania niejakiej powagi, jak i ku zniewoleniu umysłów naiwnych, utrzymał się zwyczaj przeplatania modłami przygotowań wojennych. Praktykuje się to ku chwale bóstwa w obu wrogich sobie obozach. Upowszechnienie filozofji samejże wojny zdało nam się rzeczą nieomal równie ważną, albowiem posiadanie dokładnego pojęcia o tem, co się praktykuje, nie przyniosło nigdy jeszcze szkody ani dziełu, ani pracownikowi wolnemu.
1870. Paryż.

I.
WOJNA. — DEFINICJA. — RACJA BYTU.

Definicja samowoli jest najmniej idealna zpośród pojęć, albowiem dochodzi się do niej stopniowo drogą poprawek, tak, że są to raczej rozliczne definicje przeróżnej samowoli, do których pojęcia dochodzimy z łatwością.
Niemniej wszakże samowola, uważana sama w sobie, zdaje się zawsze świadczyć o trwaniu ustawy, czy zasady, tudzież o żywotności prawa indywidualnego[317]. Uważana w tym względzie, samowola nietylko że daleką jest od wszelakiego występku i nietylko wybaczyć da się w przeróżnych okolicznościach, ale ponadto jeszcze wchodzi z istoty swej w całokształt życia, jako element przejściowy. Tak, że, czy karamy samowolę, czy ją znosimy, czy mamy względem niej obowiązek, czy cierpliwość, prawa mamy jednakże niewiele, a zawsze brak nam siły do wygnania samowoli.
Byłoby najzupełniejszym błędem wyobrażać sobie, że wojna jest ustawą, podczas gdy ona jest tylko samowolą w jednem z najszerzej pojętych znaczeń tego wyrazu. Ustawa, znosząca wszystkie ustawy, nie istnieje.
Nie wojnę tedy, ale walkę, która przez uniwersalność[318] zobowiązań paraliżuje wszelkie działanie, przyjmuje się jako ustawę i zasadę, której najsroższe nadużycie stanowi wojnę.
Wojna jest samowolą do tego stopnia, że nawet, mówiąc strategicznie[319], bitwy najbardziej mordercze są prawie zawsze następstwem błędów, które wydarzyły się uprzednio na radzie, lub w czasie wykonania; rzadko zaś wojny osiągają zwycięstwo drogą masakry. Przeciwnie, wyniki tych spotkań morderczych bezpłodne są z tej przyczyny, że, skoro działanie zaczepne stron obu jest równe, niemasz już miejsca na dzieło walki, która jedynie posiada rację bytu wojen.
Umieć walczyć znaczy to umieć przyjąć i praktykować heroizm we wszystkich warunkach i na wszystkich stopniach pracy społecznej, podczas gdy prowadzenie szczęśliwej wojny jest tylko umiejętnością skoncentrowania i użycia tejże całości heroizmu[320] w personalnym wysiłku misji społecznej. Personalizm tedy (mimo, że jest to personalizm całego społeczeństwa) pociąga za sobą samowolę, którą zowiemy «wojną». Dla tej to również przyczyny wojna wszelka jest cząstkową, podczas gdy walka nieustannie jest powszechną na całej linji niezliczonych działań.
Uparty przesąd i myśl zacieśniona uważają heroizm za przydatek pośród normalnych sprężyn działania; błędność tych mniemań wywodzi się stąd, że momenty wybuchu jakiejś siły narzucają się oku same przez się, podczas gdy ciągle jej współdziałanie mniej jest widoczne. Społeczeństwa cywilizowane nieuchronnie są w pochodzie, a możliwość owa powstaje przez zużywanie i tworzenie od nowa heroizmu, który prowadzi i towarzyszy niby wywiadowca wielkiej armji pracy. Europa wywinie się z pieluch azjackich jedynie przez cywilizację grecką, a tak samo cywilizacja europejska pójdzie wyżej i wywikła się z więzów śmierci wówczas tylko, jeżeli przyjmie i praktykować będzie heroizm w liczniejszych niż dotąd stanach i stopniach pracy społecznej. Ośmielę się nawet wyznać, że rozbrojenie sił militarnych Europy, przedstawione i wypracowane jako idea, będzie miało zawsze wyniki praktyczne w szczegółach, i że toż rozbrojenie, jeśli pokuszą się mi środki ostrożności, będzie miało za skutek nagromadzenie powodów wojny. Albowiem zgoła nic wojna powszechna zdoła położyć kres walkom, lecz przeciwnie: upowszechnienie walki zdławi wojnę i sprowadzi jej upadek. Przedewszystkiem «wojna powszechna» jest powiedzeniem tak mało logicznem, że przymiotnik kasuje w niem rzeczownik. Wojny nigdy nie są powszechne, albowiem samowole są w rzeczywistości cząstkowe.
Samowola nietylko jest działaniem realnem, ale i działaniem, którego wartość moralna jest przemijająca; oto dlaczego wojny, które odpędzają ciemiężycieli i odrzucają przeciwników, uważane są za święte i sprawiedliwe, te zaś, które niweczą wroga i zgładzają go, rzadko były cenione w historji, a niekiedy nawet zapominane były do tego stopnia, że ledwo archeologja przechowała o nich wzmiankę.

II.
NIEPRZYJACIEL. — DEFINICJA.

Wojna z nieprzyjacielem nie jest niczem innem, jak wielką zwadą, i przez to przypomina pojedynek, albowiem nieprzyjacielem jest ten, który, walcząc, nastaje bezpośrednio na naturę przeciwnika. Takiemi bywały naprzykład wojny ras, niecierpiących się z przyczyn naturalnych. Widywano wówczas ludzi niezbrojnych, którzy, potykając się z wrogiem, plwali na ziemię; gest to, zarówno jak funkcja, bardzo mało historyczna, ale akcentująca w sposób poufały pewną prawdę, tę mianowicie, że nieprzyjacielem jest ten, który wrogość swą odnosi nie do innej przyczyny, jak tylko do samej natury i do jej funkcyj istotnych.
Te wojny zaś były niechybnie wojnami pierwiastkowemi, albowiem energje pierwotne ludów, rozmaicie uposażonych, starały się nawzajem uzyskać nad sobą przewagę, mając na oku władzę nad światem takim, jak im się wydawał i sposobem takim, jak dziedziczy się nieruchomości — jedyny naówczas sposób nabywania własności! Nie walka tedy tworzyła naówczas ustawę, przyjmując wojnę jako nieuniknione nadużycie, lecz przeciwnie; i w następstwie tego wszelka rasa mniemała, iż ma szczególną misję karania reszty świata i niweczenia jego pychy. I tak działo się w istocie, wszelako o tyle tylko, o ile zagłada zajmowała miejsce, należne odtąd walce.

III.
CIEMIĘŻYCIEL. — DEFINICJA.

W następstwie tego, co się rzekło i wykazało, ciemiężyciel przybywa w tryumfie, tępienie staje się rutyną, a władza nabiera sankcji[321]. Jest to stan rzeczy o tyle nie dający się utrzymać, że rozgraniczenie obu światów staje się jawne, że oba obozy czują swe sąsiedztwo, że wstręt wzrasta, a wypowiedzenie wojny niemal spada zgóry, jakgdyby wojna wkraczała w porządek świata i jakgdyby mogła wejść weń, przywłaszczając sobie moc ustawy.
Wszelako pozór jest tu raczej widoczny, niż złudny, albowiem zjawia się walka, jako że to ów moment w historji, w którym wypowiedzenie wojny równa się wojnie samej. W istocie, akt obywatelski ze strony uciśnionego wobec tryumfującego wroga streszcza w sobie całokształt sprawy, a bardzo często brak jest uświadomienia sobie skutków praktycznych, bo taka jest cecha sprawiedliwości, że żadną miarą nie może ona wypływać z przyczyn materjalnych. A jeśli wojna z nieprzyjacielem wydawała nam się wielką zwadą, to wojna z ciemięzcą będzie zawsze jakoby ustawiczną manifestacją[322] każdej chwili życia społecznego w stanie nieuleczalnej nieprzyjaźni. Oznaki samegoż życia służyć będą za znaki łączności. Sferą walki będą temperamenty przeciwników; bo, jeśli nieprzyjacielem jest ten, kto wrogość swą odnosi jedynie do natury, to ciemięzcą jest ten, kto narzuca własną naturę i ma za cel ujarzmienie woli niepodległej zapomocą wypływów osobistych. Błąd wypływa tu stąd, że zamiast szukać przyczyny nieporozumienia w rozmaitości punktów widzenia, szuka się jej brutalnie w rozbieżności sprzecznych z sobą temperamentów.
Jednakże ta faza wojny nie przedstawia się nam już jako czysty pojedynek, albowiem wkracza tu temperament jako trzeci, a tajemniczość jego leży w tem, że jest to czynnik zmieniający się. Narody ujarzmione przez długi czas przejmowały zkolei sekret władzy, modyfikowany przez temperament wtórny, a czynność ta, niezbyt dostrzegalna, jakkolwiek zgoła niezaprzeczona, trwa przez wieki bez najmniejszej przerwy. Mężowie stanu, tudzież ci, którzy przez rodzaj swych zajęć skazani są na tak zwane życie «praktyczne», nie przypuszczają zgoła istnienia ustawy tyle bezwzględnej i szukają sposobu na klęskę wojny, nie posiadając dosyć prostoty demokratycznej, by spojrzeć w twarz istocie prawdy. Naszem zdaniem, wojna nie podda się nigdy, a z pewnością nigdy nie ugnie się przed tem, co jej jest zwyczajne, to znaczy przed siłą widzialną, lecz natychmiast, skoro inteligencje ludzi zadadzą sobie trud podniesienia nieco czoła i skoro nabiorą świętej śmiałości spojrzenia idei doskonałej twarzą w twarz — okaże się, że zarówno w wojnie samej, jak w dawnym jej przebiegu dadzą się znaleźć środki logiczne, łagodzące w wielkiej części tę odwieczną klęskę. Wystarczyłoby zrozumieć i odważyć się zrozumieć rozmaite fazy wojny, by jej zadać, przez to tylko, pierwszy cios maczugą Herkulesa.
Rzecz dziwna. Ludzie wzywają imienia Boga, a nawet nie gardzą tem, by zwracać modły do tego, który, jak przypuszczają, jest władcą armji, ale czy zadają sobie trud, by zrozumieć wojnę i rozprawiać o niej? Ta cicha zgoda jest ostatniem oszukaństwom ze strony inteligencji rutynicznej[323].
Z pewnością — najpopularniejszym wyrazom wszelkiego punktu spornego jest walka na pięści, ale wielka będzie odpowiedzialność inteligencyj, które nie zadały sobie trudu, by poskromić bestię, zmuszoną do uciekania się do tej ostatecznej instancji.

*

Wojny zakończą się w dniu, w którym człowiekowi, głoszącemu pewną prawdę, interlokutor jego odpowie szczerze: «Prawda jest!» Nieduże, niezbyt akademickie i niemal naiwne jest to powiedzenie, które dla swej dostojnej prostoty nie zdaje się niemal zasługiwać na wzmiankę.
Niemniej, jeśli się uważa za republikanina, trzeba koniecznie zejść z utartej drogi i postanowić sobie być prostym w miarę potrzeby.

*
Rozwinąwszy rację bytu wojny, szukaliśmy definicji wroga, potem zaś nieprzyjaciela tryumfująccgo, który jawi się jako ciemięzca; zostaje nam teraz śledzenie tej konsekwentnej przemiany, albowiem ja trwam w wierze, iż dwa tysiące lat logicznej pracy ludzkości zostawiło nam nieco światła, by móc spojrzeć w lice nieznanemu, a nadewszystko, że to nieznane zdaje się raczej być zaniedbanem...

IV.
PRZECIWNIK. — DEFINICJA.

Zarówno nieprzyjaciel, jak ciemięzca, mają tę słabą stronę wspólną, że ani jeden ani drugi nie ma powodu być moralnym, — wszelako inaczej ma się rzecz z trzecim przejawem tegoż motywu. Inaczej ma się rzecz z przeciwnikiem.
Przeciwnika, jako tego, który przeciwstawia nam szereg aktów woli, zwanych przez nas charakterem, uważa się za środek techniczny i konieczny w wielkiem dziele prawdy, i on to właśnie jest bojownikiem doskonałym. O nim też powiedziano jest w pełnej prostoty i wielkości inwokacji:
«Bóg dozwoli mi oglądać ukaranie nieprzyjaciół moich — wszelako nie zabijaj ich, Panie, od jednego ciosu, iżby nie zapomniał lud mój o sprawiedliwości Twojej!» (Dawid LIX).
Nieprzyjaciele wyginą i śladu nie zostanie po ciemięzcach, lecz przeciwnicy będą zawsze, albowiem od początku nie chowaliśmy przed sobą tej prawdy, jako walka jest tu ustawą, której częściowe nadużycie zwie się wojną. Minęły już nawet, jak się zdaje, czasy owej tajemniczej nauki, szerzonej przez państwo, które starało się umiejętnie utrzymywać nadal błędne mniemanie, by oswajać posłuszne masy z fatalnością zyskowną. Ludy powinny wiedzieć o tem, że stosunek wrogi jest potrzebny, a jeśli wiadomość ta przyczyni się czasem do ostudzenia naturalnej zapalczywości, prawdziwy entuzjazm wyniesie z niej niewątpliwą korzyść.
I z tej to właśnie racji zwalcza się nieprzyjaciół i odpiera ciemięzców, lecz mierzy się z przeciwnikiem.
Wszakże czyliż mierzyć się znaczy przyjmować niepojęty jakiś dualizm?[324] Lękać się dramy, ograniczać życie, a zapominać o granicach?... Zgoła nie!
Przeciwnik, jako ten, który przeciwstawia nam szereg aktów woli, zwanych przez nas charakterem, jakkolwiek ma za zadanie domagać się tegoż samego z naszej strony i tym sposobem mierzyć się z nami, nigdy wszakże nie jest niezmierzony, albowiem prawda posiada nieskończenie większą ilość szeregów wiążących, i oto dlaczego jeden z dwu przeciwników musi ustąpić.
Doszliśmy tedy do kulminacyjnego punktu prawdziwej wojny, takiej mianowicie, która zdaje się zniewalać przemożnie olbrzymi trud ludzki. Zwycięstwo jest tu zupełne, albowiem ten, który ustępuje, nie czyni tego jedynie ze względu na charakter indywidualny, ale przedewszystkiem ze względu na tego, który przewyższa go w istocie.

V.
OPONENT[325]. — DEFINICJA.

Przeciwnik, mimo, że zmuszony jest ustąpić i że spełnia swą misję, nie postępuje wszakże w żadnym razie w sposób swobodny i czynny, i dopiero stając się oponentem, wchodzi w obręb działalności powszechnej, jako człowiek użyteczny. Podczas gdy nieprzyjaciel z natury swej psuje nam szyki, gdy ciemięzca stara się narzucić temperamentom własny swój akcent, gdy przeciwnik zatrzymuje siebie i nas, by się zmierzyć i wzajemnie się hartować — postęp prawdziwy poczyna się dopiero z chwilą wystąpienia oponenta. Albowiem oponent to my sami, uważani z innego punktu widzenia; a z konieczności jest to współdziałacz prawdziwie aktywny.

*

Tu oto jest kres wojny! Wszelako powiecie: «Jest-że to naprawdę?... Nie idzie tu o nic więcej, jak o stawienie czoła wrogowi, o odparcie ciemiężyciela, o zmierzenie się z przeciwnikiem i o wzajemną wymianę wszystkiego w roli oponenta?» Oczywiście, iż to jest wszystko i pośród gwałtownych scen mordu, pożaru, głodu, pustoszenia krajów i utrapienia serc ludzkich dokonywać się będzie nieprzerwanie ten sam proces, niewzruszony, jak bóstwo. Nie spuszczać go z oka zapomocą czujnej inteligencji, ani przyśpieszać go, ani opóźniać przez kłamliwe paljatywy[326], iść za nim w trop bez zbaczań — oto wielkie zadania prasy, albo nieubłagane jej potępienie. Czyliż strach paniczny nie pojawił się po raz pierwszy w świątyni, zaniedbanej i wystawionej na pastwę łupieżców, jak to powiada Pauzanjasz?...[327]
Wielki to błąd ze strony tych, którzy mniemają, iż funkcja słowa psuje się w zetknięciu z życiem czynnem, jakgdyby działanie i myślenie nie były to dwa bieguny jednej całości i jakgdyby czas bardziej serjo nakładał mus inny niż ten: przemawiania serjo.
Pisałem w Paryżu, 1870, wrzesień.


„BOGA-RODZICA“
PIEŚŃ
ZE STANOWISKA HISTORYCZNO-LITERACKIEGO ODCZYTANA

«Szlachetne pragnienie musi się w nas
zapalić do przyczynienia się także datkiem
z własnych zasobów, aby powiększonym był
owy bogaty spadek prawdy, obyczajności
i wolności, który odziedziczyliśmy...»
Schiller.

Pierwszymi historykami są poeci, a pod ich nieobecność starcy, dalej kronikarze, i dopiero właściwi historycy; ci, którzy za dni naszych, użaliwszy się, że dotychmiast «historja przez poetów pisaną bywała», zapowiadają jej rzeczywistą prawdę odkryć. Słowa te ich są bardzo obiecujące i oczekiwać na owoce pozwalają.
Atoli w obecnym stanie rzeczy historja jest poniekąd umiejętnością, najmniej mającą podobieństwa do nauki ustalonej. Dowodów ku temu za wiele przyszłoby okazywać z łatwością potoczną. Same określniki zasadnicze, bez których żadna nie istnieje umiejętność, są u historyków tegoczesnych tak dalece niejasne, iż policzać onychże w szereg umiejętniczych środków niepodobna. Wyraz np. «autochtony» jest urojeniem, albowiem nigdy nie było autochtonów i dopiero skutkiem zachwiania tradycyj biblijnych na miejsce «jedynego autochtona» stało się koniecznością dydaktyczną spłodzić autochtonów miljon. Jest to więc nie rozwoju wiedzy, ale systemu wynikiem. Nieprawdą jest podobnież jakoby wędrówki ludów jednorasowemi pokładami człowieczeństwa tam i sam odpieranemi, zaludniły obszary krajów... Tak niekoniecznie było, gdziekolwiekbądź albowiem lud jaki przybywał i osiedlał się, zastawał zawsze słabe, rzadkie, ale odeń na miejscu starsze osady. Dalej, ktokolwiek nie ze samych dzisiejszych pism, lecz i z życia pouczał się historji, ten wie, iż tak zwanych ludzi dzikich nigdy i nigdzie żaden głębszy nie spotkał badacz. Byli to i są raczej ludzie zdziczeli, a nie pierwotnie dzicy. Przemyślni w oszukaństwie i w podstępstwie, wyrafinowani w zadawaniu okrucieństw, biegli w imponowaniu zewnętrzną ciała postawą i tonem. Żadnego podziwu nie mający dla cywilizacyjnych płodów naszych, lecz, i owszem, spokojną tylko pychę, iż wytworniejsze znają użytki... Tacy są przecież rudoskórzy amerykańscy, zarówno nadzy, jak przesadni we wymyślaniu ozdób i strojeniu się, a zewszechmiar ukazujący jakoby ostatnią jakąś modę spotworzonej pod koniec swego bytu, ale kiedyś byłej cywilizacji. Ani, mówię, autochtonów, ani dzikich ludzi, ani jednolitych całości ras, rzeczywiście i prawdziwie te rozejrzawszy pojęcia i nazwy, wcale niema. Lud sam żaden ze stworzenia następstw na swojem miejscu nie wysnuł się — wszystkie przychodnie są i wszystkie spotykają się... Ludzkość idzie... zawsze.
Dlategoto śród tak zasadniczych błędów zarówno czytelnik chce się dziwić, czemu żaden historyk nie wie odkąd rozpocząć swą historję, i zarówno dziwić się temu nie może, albowiem, kto chaosu nie zamknął, nie zna poczęcia. Kronikarze w tym względzie głębszymi są i bliższymi prawdy, ale ci pojęci są płytko, a kroniki Źle odczytane. Wyrażenia, na których częstotliwie oparło się wszystko, bywają zaledwo że w zbliżeniu dotykane z właściwej ich strony. Całe przeto karty pierwsze, np. polskiej historji, są nieodwarte, całe nie z tej samej przyczyny bezwyraźne i obowiązującej siły nie mające. Nareszcie i samo pojęcie człowieka historyczne jest zniżone i obłąkane. Na źródeł brak do pierwotnych kart dziejów użalanie się jest filozoficznym absurdem. Jeżeli albowiem historja tak jest pojętą, iż same jej braki, wyszczerby i przemilczenia nie oświecają i nie mówią, tedy to nie jest wcale umiejętność pełna, ale zbiorowisko inwentarzów mniej lub więcej kompletnych, i których nigdy dość nie będzie. Umiejętności pełność dopiero tam zaczyna się, gdzie i samo jej przemilczenie coś wyraża. Nareszcie regułą jest powszechną, iż, skoro gdzie badania historyczne do tego koniecznego kresu dojdą, w którym ciągle i ciągle też same cytaty tych samych kilku pisarzy starożytnych wkółko powtarzają się, wybija naówczas godzina zamknięcia ksiąg, a otworzenia archiwów kopalnej ziemi i językowych pokładów. Wszelako ruina żadna w Slowiańszczyźnie nie jest historycznie odkopaną...[328]. Odkopanie historyczne a odkopanie ogrodowe są dwie rzeczy. Dla pierwszego niekoniecznie trzeba i samych nawet kształtów gmachu, częstotliwie natura pokładów piasku i atomy onegoż wystarczają. Jest to już dziś umiejętnością, nie dowolną igraszką, a której aby się nauczyć, trzeba i przy wykopaliskach różnych krajów czynnym bywać. Mnogie zaś historyczne europejskie towarzystwa są ku temuż, aby o właściwej godzinie i epoce umiejętności ostrzec czytający ogół — tak, jak zbiorowe ciała ku temu są, aby obowiązującą siłę wyrobić i utrzymać — jak wydawców i księgarzy oświeconych baczność ku temu jest, aby nie dać się przeczerpywać chorobliwym smakom literatury, które, same sobie zostawione, do zupełnej muszą doprowadzać obojętności i do koniecznego bankructwa — tak, jak nareszcie godność osobista oświeconego i religijnego człowieka ten ma publiczny obowiązek, ażeby, nie płaszcząc krańców prawdy, wyznawać ją. To zaś, razem wzięte, zwie się pracą sumienną...

Szczęśliwymi, zaiste, są ci pisarze, którzy mogą trzymać się ściśle przedmiotu głównego i nie ociemniać stylu przez uboczne albo długie wycieczki poza krańce ram właściwych rzeczy. Ta wszelako wielka przyjemność należy jedynie do właści pisarzy szczęśliwych, to jest, w ogóle żywym literatury znajdujących się, czyli przeto w takowym, który nieustanną pracą dopełnia swojego spółpracownika i nie wyniszcza onegoż ani zatraca. Słowem jednem i prostem, jest to tam tylko, gdzie jest miłość i bezosobista potrzeba ciągłego uwielbienia praw postępu, niby ogromna i udatniająca się nieustannie modlitwa wzdychającego za prawdą i wolnością ducha ludzkiego — tam, mówię, gdzie przeto niema potrzeby jednocześnie zajmować miejsce swoje i toż miejsce robić, albo jeszcze pierwej onegoż miejsca przestrzeń uzasadniać.

Żyjemy zaś (jeżeli się nie mylę?) w epoce łatwego czytania rzeczy, płodzonych szybko, ponętnych i głośnych. I to stało się jedną z pięknych pobudek do wywołania równocześnie odczytów, z powodu, iż przy szybkiem umysłowych płodów spożywaniu odczytywać nanowo godzi się. Ta wszelako charakterystyka epoki naszej nie przynależy się szczególnie ludom zachodnim, to jest właśnie tym, które tworzenie rzeczy głośnych, małotrwałych i ponętnych aż do industrji posunęły, z powodu, iż te ludy umieją zarazem świat zarzucić romansami, dorywczem dziennikarstwem i sensualną dramaturgją, — i zarazem wielkie, poważne, cywilizacyjne kroki robić. Literatura owa jaskrawa i przelotna u ludów tych zewnętrzną tylko jest oponą, a przeto umiały one równocześnie hieroglify odczytać nad Nilem, asyryjskie z cegieł podjąć napisy, z mroków islandzkich Eddę v. Eddas zbliżyć do nas i odszukać zarzucone książkami «Nibelungen». Atoli wszystko to objaśnia tylko, gdzie mniej dobitnie lub dobitniej wycisnęła się cecha epoki, lecz bynajmniej onejże nie usuwa. Czytanie, o którem na innem miejscu wypowiedziałem, iż jest sztuką, znajduje się obecnie i pogłównie na stanowisku sensualnej potrzeby i rozrywki. Cechą jego główną w starożytności i aż do połowy średnich wieków było czytanie głośne, deklamacyjne, modlitewne. Tak wygładzano epos i legendę, której stąd osobna idzie nazwa. Czytaniu zaś owemu powinniśmy tok i nastrój wyższy, bo publiczny, tudzież poszła zeń eufoniczna ogólność względem dialektów i ich odcieni, a nawet szczególny rodzaj onkcji, która potem, we wtórej epoce czytania samotnego i badawczego, stała się zarodem rozględnej krytyki i etymologicznych prac poczęciem.
Niezbadaną jeszcze w głębiach swoich, ale istną zdaje się być prawdą, iż postęp twórstwa warunkuje się postępem czytelnictwa. Ażeby mieć bezwątpliwie nowe utwory, trzeba pierw istniejące w zupełności mieć odczytanemi. Te albowiem, które co miesiąc nowemi zwą ludzie, bawiący się czytaniem, lub wydawcy, są odmiennemi tylko, nie nowemi, to jest, iż np. po utworach osnowanych na materjalizmie, następują feeryczne i na mistycyzmie osnowane, lub po patrjotycznych kosmopolityczne i t. p... Ruch taki jest przemianą tylko postawienia się na temże samem miejscu i utwory takowe wcale nowemi nie są. Jest to, zaiste, że zupełnie nowy wynalazek, za cel mający nietylko samemi przeciwstawianiami względów i obrazów, czyli samą tęczy irradjacją, ubawiać i wyniszczać poczucie istotnych potrzeb umysłowych, ale nadto dawać kłamne uczucie, iż takowe przestępowanie na jednem miejscu jest postępowaniem i pochodem. Ostrzec o tem czytający i opinjujący ogół należy do obowiązku zbiorowych ciał umiejętniczych, które ku temu uwzględniane i posiłkowane bywają przez społeczność. I zapewne to rzecz ciała owe sumiennie podnieść zamierzają lub ją podniosły.
Od statecznego, zupełnego i dogłębnego odczytania istniejących już płodów literatury, jak dalece pochód onejże i następna zależy autorska twórczość, to na najpiękniejszym z przykładów łatwo okazać. Podobno, że jedynym z autorów spółczesnych polskich, umiejącym czytanie wyższe, jest Szajnocha. Jemu to gdyby naród za kilka kartek o «Popielu i myszach» («Szkice») ofiarował medal złoty z obywatelską koroną, nietylko, iż takową społeczeństwa przyzwoitością nie byłbym był bynajmniej zadziwiony, ale byłbym ledwo zadowolony. Te wszakże kilka kart Szajnochy, gdyby on sam był dogłębniej je odczytał, powinny były otworzyć lub dać hasło do otworzenia mnogich a wielkich milczeń przedkronikarskiej historji polskiej i powinny były już do teraz całą szkołę wywołać. Nic się jednak nie stało w podobnym względzie i samo nawet tak świetne Szajnochy odkrycie, zamiast dać polot, wstrzymało się.
Przyczyna tego jeżeli leży w obojętności czytelnictwa polskiego, to powyżej, iż autor zatrzymał się na wskazaniu pierwszych liter głównych i uważał za dobre nie posunąć się aż do odczytania całej treści dlatego, iż takowe bez narażenia się na pobłądzenie rzadko się dawało uskutecznić. Ale ja się pytam, czyli ktokolwiek z nas ostatecznie zaręczyć sam może za istotną podawanej przezeń prawdy historycznej pewność i czyli czasowi czegoś zostawiać w próbie tej nie mamy? Gdy, przeciwnie, zdaje się to być pewnością, iż zupełne jedynie i całe treści jakowej określenie powołuje interes czytelników.
Wyraz «mus», w żyjącym polskim języku, znaczy po dziś dzień «pianę» — musować znaczy pienić — «écumeur de mer», zapieniający morze, znaczy pirat. Tenże wyraz «mus» niemniej po dziś dzień w języku żeglarskim znaczy pachołka okrętowego, albowiem zarówno w żeglarskim języku (który jest osobny i słowniki swoje posiadający), jak w całym przyborze i ustroju dzisiejszych okrętów zachowały się w pewnej tylko części dawnego żeglarstwa spadkobierstwa. Szajnocha, toż samo innemi gdy stwierdza wyrazami, cytuje dziewięć egzekucyj, dokonanych przez «myszy» na osobach, mniej więcej zawsze możnych, śród których jest arcybiskupów czterech. Z czego dopiero ten genjalny Pisarz wyprowadza wniosek (niedoczytany), to jest, iż łupieżcy na bogatych głównie godzili. Otóż ten właśnie wzgląd jest zaledwo że podrzędnym i zpewnością że każdemu innemu wojsku i wojownikowi owoczesnemu równie spólnym, jak Nortmanom, tak dalece, iż w niczem on Nortmanów nie wyszczególnia ani nie objaśnia. Przeciwnie nawet, wywnioskować możnaby np., iż pod czasy owe tylko możni, bogaci i omurowani w swoich zamkach załogi potężne trzymać mogli, trzymali i lada myszy nie jadły ich. Dlaczegoż przeto taka plaga choćby na one dziewięć możnych głów upadła?
Nortmanowie, nieco za pośpiesznie nazwani korsarzami, nie byli bryłą rasy, wypełniającej najazd. Coś, zaiste, wyższego ten posiadać musiał, kto, narodem nie będąc, po dwóch krańcach naraz morzami Europe oblegał, na oceanie, Śródziemnem morzu, Czarnem i Kaspijskiem argonaucił (słowo to, argonaucić, nowe jest i może przepraszam za nie) — — kto saracenom Sycylję wziął, a imperatorom greckim i lombardzkim królom część Italji — kto zatrząsł Konstantynopolem, przykazał Anglji i uzasadnił się we Francji, a potem jeszcze w Ameryce Kanadę odkrył i Luizjanę i założył Quebec, kto na polu praw dotrzymał wielkiego trybunału (Echiquier) konstytucję i okrzyk «haro!»[329] — tudzież na dzień wielki chrześcijaństwa «Diex el volt!»[330]
Północy syn, Nord-man, skandynawski «viking», zatok król (vik — zatoka, king, kyning, könig), nietylko umiał nawoływać wielkie burze i ciemne noce, by nastrajać wtedy żagle swoje, i nietylko w religji miał swojej, iż śmierć na spokojnem łożu (strädod) obrzydła jest niebiosom; miał on jeszcze dogmaty, zawiązujące towarzystwo: słowa dotrzymać rycerskiego — przeniewiercą brzydzić się — sponiewieranego, uciśnionego, wdowę i sierotę ochronić i pomścić...
Bystro wyraża się o strategji Wikingów historyk, mówiąc: «La terreur marchait devant eux et subjugait par avance...»[331]
Wiedzieli oni dobrze, i «par avance...»[332] przez «musów» swoich, że, gdzie, na kogo i zaco skoro boży sąd upadł, albo zostanie on mimo dostojeństwa i mimo bogactw we wieży swojej odbiegniętym przez załogi i lud w godzinie próby, albo, co straszniejsza, umiejętnem a dwuznacznem milczeniem rzeszy i opóźnieniem ratunku przejdzie w groźne Wikingów ręce[333]. Monarchowie tak nieraz podsuwali Nortmanom całe te prowincje swoje własne, które zasługiwały na niełaskę, a nieinaczej czynił i głos ogółu tej lub owej miejscowości względem możnych. Stąd to i u kronikarzy w zapisywaniu zdarzeń o «myszach» jest niejaka metaforyczność i oględność wielce delikatna. Jakoż z wielości to ciał potrutych, które się wodami jeziora rozpłynęły, wyszły były natychmiast myszy owe, co, nibyto (niekoniecznie z wielkim zapałem i przez całe pospolite ruszenie narodu) bronionego monarchę zagryzły!...
Wieści o sprawach miejscowych od brzegów Polski dochodziły były w dnie jarmarków nawet i do samego świętego miasta Odyna.
Adam Bremeński mówi o mieście Birka: «Miasto położone w środku Szwecji, opodal Upsali, świątyni najsławniejszej u idolatrów Sueonów, tam, gdzie golf barbarzyński, czyli bałtycki, ciągnie się ku północy...
...droga jest niebezpieczna... i wszelako najpewniejsza z dróg u brzegów Szwecji — tam okręty duńskie, norwegskie, słowiańskie, tudzież Sembów (mieszkańców Prus) i innych scytyjskich ludów zatrzymywać się zwykły dla jarmarków, na których jest wymiana produktów ziemi».
«Witalisy» późniejsze (przyjaciele bozi, a nieprzyjaciele ludzkich względów) byli już arcyupadłem i nieumiejętnem religji Wikingów naśladownictwem. Siły historyczne tak dziwnie bywają trwałemi, że, gdy Byron tworzył typ korsarza, i on sam i krytycy utrzymywali, iż na widoku miał jakiś typ idealny, gdy tymczasem było to tylko idealne określenie normandzkiego człowieka, którego Byron we krwi swojej nosił — i nie więcej.
Wyznałem, iż szczęśliwymi są ci pisarze, którzy mogą bezzbocznie samego się przedmiotu trzymać; przyszło jednak rozszerzyć niniejszy wstęp i o napozór ustronnych mówić rzeczach, przeto, iż za cel mam rozejrzenie i odczytanie starożytnej pieśni polskiej «Boga Rodzica», od ośmiuset lat z różnym wygłaszanej zapałem lub z różnego stopnia i rodzaju uwagą czytanej. Do ila zaś zbyt długim albo niewystarczającym ten wstęp jest, okaże się to dopiero w ciągu rzeczy.
Mniemanie jest moje, iż pomimo akademickich definicyj i skrzętnych poszukiwań, nie ma jednak lud żaden onej właściwej epopei, która skarbem jest Greków. Są zaprawdę arcypiękne i napozór podobne do epopei utwory, to późniejsze, to starożytne, tak, iż one, w sensie potocznym mówiąc, za należące do tegoż samego dzieł rzędu liczy się. Nie przyjmuje ich jednakże sąd ściślejszy. Obraz z nich literacki złożyć można, lecz poddać pod krytykę niebezpieczna. Atoli porówni mniemam i widzę, że każdy lud, jako Grekowie, jeżeli nie tak wytwornie upojedyńczoną epopeję, to onejże żywioły lub pracę posiada, i że epopeja przeto jest żywotnym warunkiem ludów historycznych, który tylko najformalniej u Greków wyraził się, ale niemniej każdemu jest właściwym. Policzyłbym zapewne Torquata Tasso i Cervantesa nawet, i Mickiewicza lub Słowackiego między epopei twórców, lecz tam, gdzie i o samym Wirgiljuszu możnaby nie zwątpić. Sąd jednakże właściwej krytyki estetycznej nie może być na stopę zwykłego poglądu literackiego.
Epopeja jest utworem nastroju wysokiego, opiewającym bohaterstwo, o czynności jednej i wybranej jako określnik całości jakiej sprawy, obchodzącej naród i epokę. «Achilla gniew!...» jest wszystko.
Nadto ma ona jeszcze rozwojowe warunki intrygi, osi, czyli węzła swojego żywotnego, a po szczególe inwokację i zaklęcie. Cudowności także używa, lecz i sami to gramatycy zgodnie przyznają, że «poecie tej tylko cudowności używać wolno, w której sam wiarę pokłada».
Tu, ażeby wstęp mój, i tak już nieco przydługi, uhamować, wypowiem, że powyższa definicja znacznych rozszerzeń dziś wymaga. Że formalnego potomstwa taka (lubo właściwa) epopeja nigdzie nie ma. Że praca ta jednakże, wszędzie istniejąc, stanowi u ludów innych rodzaj wielkiej księgi narodu, choćby księga taka nie była sposzytą w jeden tom. Że moralnie wszędzie ona istnieje i istniała. Niekiedy nazywają ją i «literaturą»... Pochodzi to z przyczyny, iż nietylko pojedyńcze umysły pracują, ale i wzajemne ich ześrodkowanie i całość... Tak pojęta epopeja zda mi się opiewać dzielność jakowego ludu, a dzielność jest to jego praca i nabożeństwo. U Homera też, dwie te rzeczy gdyby odjęło się, zostałby romans lub powiastka.
Dla tychto więc zasadniczych elementów i ażeby do pierwotnych źródlisk epopei polskiej przybliżyć się, biorę sobie za cel rozejrzenie i odczytanie pieśni «Boga Rodzica» ze stanowiska historyczno-literackiego.

TEKST.

BOGA RODZICA, DZIEWICA, BOGIEM SŁAWIONA
MARYJA — U TWEGO SYNA HOSPODYNA
MATKO ZWOLONA,
MARYJA — ZIŚCI NAM — SPUŚCI NAM
KYRJE ELEJSON TWEGO SYNA
CHRZCICIELA ZBOŻNY CZAS,
USŁYSZ GŁOSY, NAPEŁNIJ MYŚLI CZŁOWIECZE,
SŁYSZ MODLITWĘ — JENŻE CIĘ PROSIMY,
TO DAĆ RACZY — TEGOŻ PROSIMY:
DAJ NA ŚWIECIE ZBOŻNY POBYT,
PO ŻYWOCIE RAJSKI PRZEBYT,
KYRIE ELEJSON.


Skarbnica archeologji żywotnej, Kościół katolicki rzymski, przechował nam najstarszą formę literacką nazywania rapsodów od wyrazów pierwszych wiersza pierwszego. Przed papieskiemi bullami uznane za ogólną własność hymny, rapsody, pieśni i jakoby do wielkiej księgi narodu policzane, wyzywano po pierwszych onychże słowach. A to ze źródła tego, iż śpiewający pierwszy zagajał jakoby chór lub uwagę czy uciszenie się zboru powodował, wyzywając, co ma być głoszone. Tak np., jakoby dziś gdziekolwiek polski lud zebrany miał się do pieśni i jakoby pierwszy śpiewak zawołał: «Kto się w obronę!», intonując przez to dawidzki psalm według tłumaczenia Kochanowskiego.
Pytanie jest wielkie, acz w tem piśmie osobne i które po części tylko tu nadmienię: czyli Odysseja w obyczaju wulgarnym u Acheów nie nazywała się, jak my ją piśmienne zowiemy: «ΟΔΥΣΣΕΙΑ» — ale raczej: «῎Ανὂρα μοι ἕννεπε»...?
Wytłumaczenie to nazwy hymnu świętego Wojciecha zarazem jest od pierwszego słowa dowodem, do ila ta pieśń żyła w duszach i od jak nieskończenie dawna do wielkiej księgi narodu należała.
Wyraz «Bogarodzica», wyrzeczony po pierwszy raz na krakowskim rynku, a potem powtarzany «wszerz i wdłuż całej Polski» ówczesnej (oprócz Gniezna), bez pominięcia «najmniejszego nawet sioła» (Długosz w «Dziejach»), gdzie przez lat 3 jako Zbawiciel ewangelizował św. Wojciech: wyraz ten «Bogarodzica» tłumaczył naraz wszystko zbierającemu się ludowi. On, że «dobra nowina» jest potwierdzana albo i przyniesiona, głosił sam przez się. Słowa zaś wielkiego męża bożego «prędko po całej rozchodziły się krainie».
Co więcej, mniemanie jest moje, ze starannego uważania budowy ogólnej hymnu «Boga-Rodzica» powzięte, że składa się ten poemat modlitewny z części dwóch. I że pierwsza część, poczynająca się od wyrazu «Boga-Rodzica», zaokrągla i zamyka sens swój pierwszy na finalnym obrazie ostatecznych widzeń skroś nieba «tam», gdzie już tylko «widzenie Twórcy anielskie bez końca!...» a po jakowem słuszna jest, iż nietylko żaden Dante ni Calderon, ale nawet i ścisły teolog, nie potrafiliby czegokolwiek za rozwijające tęż samą treść dalej uznawać. Jakoż po takowemto tej pierwszej części zamknięciu spoziera jeszcze raz oko śmiertelne na padół, mówiąc z westchnieniem: «Tu — — się nam zjawiło djable potępienie!»
I rozpoczyna się odtąd część wtóra tegoż samego poematu, taż sama treścią, ładem i żywotnością teologji, ale we wszystkiem bliższa warunków historji doczesnej kościoła wojującego i pasji boskiej. I ta znowu po wtóry raz zamyka się, jak pierwsza, po siedemkroć wyśpiewywanem «Amen» przez wyznawców i chóry radujących się sił niebieskich przy odwarciu bram raju.
Zbudowanie takowe dwóch sfer hymnu arcywidoczne jest choćby tylko z przyczyny dwóch ostatecznych końców treści.
Pierwszej przeto części pierwszego wiersza słowa pierwsze dają nazwę rapsodu sposobem bull papieskich i początkują inwokację przez tę patetyczną formę deklinacji, która zamiast piątego przypadku używa pierwszego. Zamiast odrazu «O Marjo...» jest jeszcze trzykroć pierwej imię w przypadku pierwszym, lub przymioty, toż imię zastępujące, co daje tym sposobem wyraźną litanję wstępną:

Boga Rodzica dziewica!
Bogiem sławiona Maryja!
(u Twego Syna hospodyna)
Matko Zwolona —
Maryja!...
Ziści nam — spuści nam:
Kyrie Elejson...
Twego Syna, Chrzciciela, zbożny czas.

Zupełne zbliżenie tych wyrazów «Syna» i «Chrzciciela» cechuje epokę ewangelizacji u Słowian, gdzie syn Zacharjasza i Elżbiety nie uprzedza o nieco czasu Zbawiciela, ale gdzie chrzest i Chrystus razem się jawią. «Zbożny czas», nietylko w tymże tu jest sensie, ale opiewa on zarazem i czas zbiorów zboża, raz z powodu, iż wszystko w tej pierwszej części poematu kreślone jest na jednem tle sielskiem i kmiecem, drugi raz, iż odnosi się to wyrażenie do podobnego jemu lub wzorującemu je, u Mateusza (IX, 38): Proścież tedy pana żniwa, aby wysłał robotniki na żniwo swoje — czyli — «u Twego Syna» — pana (hospodyna) ziści nam, «spuści nam — — zbożny czas...» — czas zbiorów zbóż, należących do «pana żniwa» — «dominum messis».
«Kyrie elejson», które w tej pierwszej strofie części pierwszej użyte jest dwukrotnie, a później już w całym ciągu pieśni nie powtarzane, raz zamyka wstępną litanję, która może w oryginalnych pierwszych rękopisach była lub bywała dłuższą i więcej rozwiniętą, drugi raz zdaje się być muzykalnym strofy odcinkiem. Że albowiem ta pieśń długo i częstotliwie była śpiewaną, to znać jest na niej samej, tak, jako dziś ją mamy, i to każdy, nieco we filologji biegły, zapewne uważył.

«Usłysz — Głosy...
«Napełnij — Myśli...
«Słysz — Modlitwę!

Stopniowanie to umyślne, bo które jeszcze pierwej spotyka się we wyrażeniach po sobie idących «ziści», «spuści», jest tak prawie że bezprzykładnie pięknem i arcydzielnem, tak zarazem głębokiem i estetycznie udziałanem, iż, gdyby tylko te jedynie z całego utworu wiersze zostały, już umielibyśmy wyraźnie poczuć, dlaczego i Wujek, i Skarga, o tej pieśni gdy mówią, są w niejakim zachwycie, ze stylu ich, słów i określeń do dziś czytelnem.
Jest to, zaiste, że prawdziwa i podobno jedyna, jaką posiadamy, glosa pierwochrześcijańska.
I dlategoto dalej po takiej glosie idzie już to jęczenie, które bywało u pierwszych chrześcijan stopniem pewnym i przymiotem glossolalji właściwym — — «jenże!...» czyli: jęcząc prosimy Cię... i stopniowany jeszcze docisk jęku: «to dać raczy, tegoż prosimy...»
Rozjęk zaś takowy, modlitwą wewnętrzną i śpiewem ustopniowany, należał był tak nierozłącznie do modlitwy śpiewnej, jak niektóra część białego ręcznika, jakiej używa kapłan przy mszy św., początek swój wzięła od potrzebnej chusty do ocierania łez. Czytanie pomników albo musi się archeologją żywotną posiłkować i oświecać, albo pozostać użalaniem się na brak źródeł (których częstokroć jest za wiele) i, nie odczytawszy prawie nic, wszystko obmierzić, bo uczynić i sławnem i nieznanem[334].
Nieocennie drogą jest to rzeczą, iż w najpierwszych trzech słowach pieśni: «Boga — rodzica — dziewica» lat temu osiemset był już obwołanym dogmat, o którym, skoro za dni naszych stało się solenne i pontyfikalne kościoła orzeczenie, wielu ze spółczesnych publicystów jakoby «o wynalezionym nowo» dogmacie prawiło!...
Do osobnego zaś podniesienia należy w tym ustępie użyty wyraz: «hospodyna». Wyraz ten jest podobno jednym z najstarożytniejszych fragmentów pierwosłowiańskiej cywilizacji, lecz u Polaków, gdzie się społeczność wcześnie uzasadniać poczęła, wyraz ten wcześnie się rozmnożył na «gospodarzy» i jedną z pierwotnych swoich stradał godności. U południowych Słowian dłużej trwał on w jednem z pierwszych znaczeń swoich, ale na Wołoszczyźnie i to znaczenie spotworzyło się tak, iż niektórzy etymologowie, pod jednej epoki wpływem będący, tłumaczą «hospodar» od greckiego i bezpośrednio wyraz ten z «despotą» łączą. Indziej wybrzmiewa on jeszcze: «pan — sir — mon-sir v. monsieur».

Atoli pierwsze, kardynalne znaczenie słowa tego wiązało się było z praktyką pierwszych religijnych zasad. Gościnność na początku nie była samem tylko uczuciem i obyczajem, ale religijną praktyką, osadzoną na tej wierze, iż bóstwo może posyłać ludzi wędrownych, czy, jak później usubtelniono, przybierać ich zewnętrzność i że posłańcy czyli aniołowie przyjmowani być mogą w gościnnych domach pod mniemaniem, iż ludzi przyjmuje się. Ci zaś bez zostawowania darów nie odchodzili i należało baczność mieć dla wszystkich czujną i ochotną. «Gospodyn» jest to «gość a pan», «a jedyny» — we skandynawskiem dobrzmieniu «gość a Odyn» — a w dobrzmieniach innych jeszcze toż samo. Nie, ażeby etymologii wiele miał jeden wyraz, ale iż starożytność wyrazu udziela mu wielu wpływów wielu epok. Hospodyn jest to hebrajski «Emmanuel» poniekąd, wyczekiwany i spodziewany gość, ale i pan — ku czemu, po przemianie praktyk religijnych, pozostało już obyczajowe, ale arcystare przysłowie: «Gość w dom, to Bóg w dom», a to jest: «gospodyn». Nazwa ta po żeńskiej stronie pozostała z powodu małżeństw chrześcijańskich, które z jednożeństwem uidealizowały kobietę («gospodyni») i niejako anielski charakter przyznały jej.

TEKST.
NARODZIŁ SIĘ DLA NAS SYN BOŻY,
W TO WIERZYI, CZŁOWIECZE ZBOŻNY,
IŻ PRZEZ TRUD — BÓG SWÓJ LUD
ODJĄŁ DJABŁU Z STRAŻY.
PRZYDAŁ NAM ZDROWIA WIECZNEGO:
STAROSTĘ SKOWAŁ PIEKIELNEGO.
ŚMIERĆ PODJĄŁ, WSPOMNIAŁ CZŁOWIEKA PIERWSZEGO.
JESZCZE TRUDY CIERPIAŁ BEZMIERNE,
JESZCZE BYŁ NIE PRZYŚPIAŁ ZA WIERNE,
AŻE SAM BÓG ZMARTWYCHWSTAŁ.

Wyrażenie, iż Syn Boży «dla nas» narodził się, jakimkolwiekbądź tonem określające wyłączność, zatrzymywać nie może teologicznej myśli, ale jest ono niesłychanie ważnem dla historyka. Owszem, wątpię zupełnie, ażali, bez wyrozumienia historycznego tych słów, można jakąkolwiek mieć pretensję do oświeconego patrjotyzmu, który, jeżeli nie jedynym jest celem historycznych prac, to pewna, iż z głównych nie ostatnim. Dla Betleemu pod panowaniem rzymskiem i dla Sanhedrynu w Jeruzalem, nie tak zaświtała gwiazda Pańska, jako dla wschodnich trzech książąt i mędrców. Inaczej okazał się Zbawiciel na Via Appia w Rzymie, kiedy już w powietrzu siarczył się pożar miasta i gotowały się początki dziesięciu prześladowań krwawych, ażeby, z tych wyszedłszy jako w purpurze, wywalczał nią nanowo chrystjanizm u genjalnych impostorów i u pełnych talentu herezjarchów.
Nowy i zupełnie starożytnemu państwu nieznany stopień posłuszeństwa trzeba było nadto doskonałemu rzymskiemu przedstawić urzędowi, a skromną męczeńską niezłomność pompatycznemu heroizmowi. Ze wszechmiar wyrobionej elokwencji przeciwstawić zdrowe i szerokie słowo Ojców Kościoła, a attykom przeciwstawić apologistów. Metaforyzm przeto wyrażenia, iż «narodził się dla nas Syn Boży...» w tymto sensie znaczenie ma i osobne, i niepoślednie.
Prawda, jako meteor Epifanji[335] nad arameńskim starożytnym światem przeszła, objawiła się we wybranem izraelskiem człowieczeństwie, ale już ona we wszystkie historyczne i cywilizacyjne potęgi od stóp do głów oblekła się była pierwej w sferze grecko-rzymskiej, nim pojrzały na nią i pokłoniły się ku ziemi ludy podpółnocne, nim północne na chwilę osłupiały, na chwilę wyzwały ją na nierówny, lecz szczery i rycerski pojedynek, lub, po rozmyśleniu głębokiem, rzekły jej «amen». Szwedzki Olof na zgromadzeniu ludu, na lingu jeneralnym, na allshärjarting, przedstawia kwestję chrystjanizmu. Rzucone są gałki losu i kwestja na porządku dziennym stawa.
Wtedy podnosi się jeden starzec, w te słowa mówiąc:
«Usłuchajcie!... Ty, narodzie, i ty, królu!... Wiemy już wszyscy, iż chrześcijański Bóg spomaga tych, którzy weń wiarę mają. My dowody tego mieliśmy i w niebezpieczeństwach na morzu, i w innych... Zacóż to odrzucać, co nam użyteczne być może lub gdzie indziej tego poszukiwać, co samo do nas przyszło? Niejeden już z naszych, ażeby o tej religji nowej powziąć języka, udawał się aż do Dorstadu — a przeto to wam radzę, ażebyście przyjęli wdzięcznie sługi tego Boga, który wielmocniejszym jest nad wszystkie inne, którego zachowanie zawsze jest mieć dobrze, skoroby się inne bogi sprzeciwnemi dla nas okazały».
Na mocy tychto słów, ogromnym oklaskiem całego tingu utwierdzonych, rozpoczęła się ewangelizacja Szwecji.
W Danji cesarz Otton I-szy, pobiwszy Harolda, kładzie możność ewangelizowania narodu za warunek istnienia jego i korony. I miecz odpiera mieczem. W Norwegji świtający jej chrystjanizm tak ze wszechmiar groźną i otwartą spotyka postać ludu, iż chrześcijański Jarl Hakan nie ośmiela się wiary i celów swoich wyznać na publicznym tingu. Owszem, wyciąga rękę ponad sakryfikatorski kubek starców i, dla sumienia swojego, krzyż zakreślając w powietrzu, daje ludowi zrozumiewać, iż czyni znak młota odynowego... Alić tamże Olof Tryggwason inaczej rzecz tę rozstrzyga: «...Chcecie (mówi do zgromadzonych), ażebym jako Hakan Jarl w ofiarowaniu idolatryjnem udział bierał? Czynić to gotów jestem i immolować będę nie już podrzędne jakie ofiary niewolników, lecz naprzykład sześć najwyżej podniesionych głów śród szlachetnych waszych przywódców. Temu zaś gwoli, myślę, że idole się uradują!...» A to rzekłszy, gdy sześciu z pierwszych w tłumie mężów skazał na gardło, pochrzcili się.
Północny człowiek nieinaczej i w Ultima Thule z krzyżem się potkał. Thormod wylądował w Islandji, z desek kościół postawił, odprawił mszę. Potem siedmiu klerków z kadzidłami wyszło na przodku w miejscu idolatryjnego zgromadzenia i obwołanem zostało chrześcijaństwo jako obowiązujące wyspę. Spółcześnie, iż wulkan cisnął był ognie, wróżyli jedni, że bogowie za Odyna czcią się ujmują, drudzy, iż nowy bóg z mocą wziął królestwo. Naówczas Thorger, mąż idolatryjnemu prawu wierny, wysłuchawszy te i owe wnioski rzeszy, cofnął się do namiotu swojego i, na głowę płaszcz arcykapłański zarzuciwszy, pozostawał tak, milcząc, jedną noc i jeden dzień. Zaś dnia następnego podał ludowi prawo, obowiązujące wszech-Islandję do przyjęcia chrztu i chrześcijaństwa z obaleniem posągów i świątyń i z uderzeniem bannicją, ktobykolwiek o ofiarowaniu bałwanom był przekonanym. Wielką wszelako nędzę ludu islandzkiego mając na względzie, przyzwolił on pożywać jeszcze mięso konia i eksponować dzieci zwyczajem dawnym.
Rzecz ta gdy przez cały ting jednomyślnie została przyklaśniętą, Thorger uchylił czoło i przyjął chrzest.
Moc ubóstwić — męstwo dla samegoż męstwa praktykować i energją dzielności upajać się — że jedynym było dogmatem walhalicznym, przeto i chrześcijaństwo tam nie weszło, jak do Aten lub Rzymu, ale raczej z sądem i z mieczem, pomiędzy twarde, siwe krocząc skały i pod niebem, ciężkiemi chmury osłupionem. Jeżeli wszelako to, co rozsądkiem nazywa się, może być przyrodzonym i etnograficznym darem, tedy zaiste że tylko północny człowiek jest z przyrodzenia rozsądny.
Arameeński mąż, Heber, Abraham, na czemś więcej, niźli na rozsądku, osadzał się, kiedy mu przychodziło wyjść z Chaldei, lub na syna własnego podnieść nóż. U Greka rozsądek jest wynikiem estetycznej symetrji, ale żaden grecki bohater przez rozsądek nie słynie pierworzędnie i raczej przez zapał tylko lub przez dowcip. Rozsądek nareszcie Rzymianina zależy na patrycjalnej ciała powadze, na panowaniu nad sobą samym i na dyplomatycznej mierze słowa, jakoby tam nie zapominać umiał szlachcic o pontyfikalnym swojego pochodzenia obowiązku. Zaiste, że te osobliwe genjusze ludów dopiero się w całej posągowej ich nagości wtedy ogląda, kiedy do nich chrześcijańskie światło zbliżyło się, ten, a nie inny, uwydatniając profil postaci. I dlategoto arcy jest godnym rozejrzenia wiersz ten «Boga-Rodzica», że «narodził się dla nas Syn Boży».
Świadomość ta, iż zewszechmiar prawomocnie — i nieledwie powiedziałbym, że właściwie i rozsądnie — do podpółnocnych ludów ewangelizowanie ich nadeszło, należałaby do prostego rozglądu samychże historycznych następstw albo do obecnej o nich wiedzy i nic w sobie nie miałaby dziwnego ni osobnego. Wszelako, jeżeli sam apostoł, na miejscu i w czasie czynności swojej świętej będąc, tak samo o przyjściu chrześcijaństwa do Polski powiada i za nieuniknione koniecznie je uważa, tedy godzi się i można to poczytywać za charakter godziny, w której słowiaństwo polskie do chrześcijańskiego ogółu przystępowało. Zaś pracy tej i po szczególe niniejszego tejże pracy paragrafu właśnie iż myśl ta celem jest. We wypowiedzeniu albowiem, iż «narodził się dla nas Syn Boży», widzieć chcemy nas samych onejże godziny ku temu zgotowanych. (Constant. porph. de adm. imp. 63). «We Wiślicy (podobno tej samej, w której o wiele potem późniejszy Łokietek miał widzenie Matki Zbawiciela) we Wiślicy, stolicy Wiślan, nad Nidą, rządził Wyszisław v. Wyszewit, Βονσεβουτξες, bałwochwalca, który, wyszydzając chrześcijaństwo, szkodził onemuż. Do niego apostoł Metodius te słowa wyraził mówiąc: «Radzę-ć, synu, ochrzcij się sam i na własnej ziemi twojej... Albowiem, gdybyś tego nie dopełnił, tedy będziesz ochrzczonym, lecz na cudzej... I naonczas mnie spomnisz». («Krestiti synu woleją swojeją na swojej zemli — da ne plenen nadmi budieszi kreszczen na zemli czużej... pomeneszi me!» (Method. — u Polewoja).
Nie było to więc ani tajne samymże wiary ś-tej krzewicielom, ani oni tego uważali za niewypowiadania godne, iż do słowiańskiego ludu Chrystus przyszedł w majestacie i w mocy.
«Północ» w sensie biblijnym oznacza stronę mężów i grzeszników; jakoż, dla człowieczeństwa przyszedł Zbawiciel i nie dla nie potrzebujących lekarza lekarz.
Łatwość przeto tę zapewne bacząc, z jaką słowiańskim dane było ludom przystąpić do chrześcijańskiej ogólności, — obwołuje dalej pieśń apostoła, aby nie zapominano, iż «przez trud Bóg swój lud odjął djabłu z straży».
I staranniej jeszcze kładzie na tem przycisk, aż w Kościele Cierpiącym tęż samą treść podnosząc po śmierci: «Jeszcze trudy cierpiał bezmierne, Jeszcze był nie przyśpiał...»
Podobno, że po wszystkie czasy u umiarkowanego naturalnie temperamentu Słowian, a zwłaszcza i dlatego Słowian geograficznie środkowych, bywało rzeczą łatwą zyskać ogólne przykłonienie się. Czy to jest dobrze albo źle, tu nie roztrząsam, ale pewną jest rzeczą, iż ostatecznie wszystko za ogólnem przyznaniem od najdawniejszych czasów u nas się rozstrzygało. Samowładztwa nawet najwyższe były z elekcją razem. Słowianin zasadę tę, która z natury swojej miała być naturalnym despotyzmu hamulcem, aż do przymusu sam posuwał — tak dalece jest ona u niego główną. Wybór «Piasta» na końcu bieżącej historji polskiej jest tenże sam, co Piasta kruszwickiego albo Czarnego Leszka... (Tratka, 1279, mówi: «Po Bolesławie przez wybór nastał Leszek».) — I dlatego «Piast» za ostatniej epoki królów, jako okrzyk zarazem i jako idea już wybrzmiewa. Podobno, iż narody w kardynalnych kryształach swojego zasadniczego principium nie odmieniają wcale — podnoszą je, rozwijają, doskonalej lub mniej doskonale aplikują, lecz nie zmieniają.
Ku północy i morzu, ku południowi i jego słońcu opór, jaki stawił Słowianin chrześcijaństwu i ewangelizacji, zapewne był więcej stanowczym i wyraźniejszym. Co do właściwego «skruszenia bałwanów» na słowiańszczyźnie środkowej, wiele jest w tem kronikarskiem wyrażeniu do istotnego odczytania. Książęta nowopochrzczeni zamach ten przejęli od braci monarchów, gdzie on twarde granity za cel miewał. Świątynie były wprawdzie niekoniecznie, jak one opisywali wędrowni kupcy w swoich bogatych opowieściach, lecz na pośrodkowej słowiańszczyźnie arcymało w świątyniach tych było do kruszenia. Co innego jest symboliczny pierwszy zarys budownictwa, a co innego właściwa architektura. Wyprowadzenie «komina» na dach dopiero za Łokietka w powszechne użycie wchodzi, lubo symboliczne budownictwo leży i w posadach mogił. Toż samo jest i co do pisma, które zawsze i wszędzie z budownictwem ma związek. Litera, w umiejętniczym i obowiązującym jej sensie, niekoniecznie swoje ugruntowanie znajdowała była w umyśle i temperamencie Słowian, lubo że przedchrześcijańscy Słowianie mieli swoje «pisania», jakkolwiek nie odnalezione dotąd, ja najmniej nie wątpię o tem. Z poszukiwań własnych, gdyby ramy tej tu rzeczy dozwalały, zdołałbym mówić w tym przedmiocie. Najstarsze «runy» pisały się wkrąg koła (patrz np. «kalendarz runiczny») i kreślone były jako wełna strzyżonego barana ofiarnego, zwijana wkrąg i rozwijana, co dlatego wybrzmiewa: «Runo wełny...» Nie uważam także za wieści «czcze» i «podstawy nie mające» (według zdania pisarzy naszych), jakoby Bolesław Chrobry kazał był jakieś z czasów pogańskich «księgi popalić», lubo «deski» te albo ich szczątki nie są znalezione. Dzisiejszem zapewne pismem Bolesław «wydawał edykty», ale jakiemi urobionemi w społeczeństwie drogami i środkami edykty te roznosiły się i na prądach jakiego sposobu publikowania onychże, to z istotną ścisłością nie jest jeszcze dotąd rozejrzane. Atoli monarcha ów doraźnie i ręką silną cały jakowyś zborny porządek rzeczy przełamał i stłumił, skoro tenże za pierwszem stanu osłabieniem zgarnął się był natychmiast w dawne koła i pod pierwosłowiańskie cechy i znaki, za Masława, z którego kosami (herb «kosy») podniosło się przeciwchrześcijańskie oddziałanie. I ogół to ten sam, cały odwrócił się przeciw kościołom, który temu kilkadziesiąt lat tylko (czyli w historji jakby zeszłego miesiąca) ze świętym Wojciechem całą wiecą narodu «Boga-Rodzica» śpiewał, a teraz zapewne pierwotny onej rękopis wraz z «fundacyjnemi dokumentalni i pierwszyeh przywilejami biskupstw» (Długosz II. 96) płomieniami pożarów zatracił. Lecz to jest zarówno i tenże sam ogół, który niemniej, skoro po dobie upamięta się, wyraz «hospodyna» (podobno, iż jedyny w polskiej poezji, a w onejże użyty pieśni wielkiej) odpomni nanowo w hozannie dla Kazimierza («A witajże nam, witaj, miły gospodynie» — Bielski).

Tak łatwy to umysłów ogół na względzie mając, zarówno wypowiada święty poeta, iż «narodził się dla nas Syn Boży», i zarówno coraz to silniej dodawa, aby pamiętano, «iż przez trud... i przez bezmierne trudy» utwierdzają się w ludzkości owoce dobrego poselstwa i dzieło zbawienia gruntuje się.
Wyrażenie «starostę piekielnego», lubo wobec rozbioru treści, który tu podjęliśmy, jest podrzędne, godzi się wszelako zważyć jako dowód zupełnie swobodnej wolności słowa i naciskiem żadnym zewnętrznie nieupodejrzliwionej. Godność albowiem starostów jest arcysłowiańska i pierwotnie od powagi wieku samego pochodząca, a którą to po szczególe przedchrześcijańska moralność do zupełnego doprowadzała despotyzmu, tak, iż starzec starszy rozkazował jeszcze młodszym starcom, i że przeto moralny sens w archeologicznym tracił się wątku. Urzędy, z tegoż wprost wyrosłe, nazbyt w kwalifikacjach swoich objęły były prawo przedawnienia. Zaś chrześcijańskie pojęcie o godności wieku na szerszej się uzasadnia prawdzie. Literalnym nadto powodem, iż użyto tego wizerunku «piekielnego starosty», stała się i ta wierność świętemu pismu, jaka obok filozoficznej i poetycznej twórczości autora w całym utworze jego ciągłe napotyka się. Starosta tu albowiem odpowiada (u Ew. Mateusza XII. 29) mocarzowi w grodzie obronnym, którego złupić nie może człowiek, «ażby pierwej związał mocarza onego», czyli, jak wyraża pieśń: «starostę skował piekielnego».
Szczegółem tym jednego wyrażenia — nie oddalając się zanadto od głównego w tej strofie i pogłównie tu rozglądanego poetyckiego sensu we wierszu, iż «narodził się dla nas...» — winniśmy domieścić, iż święto Narodzenia Pańskiego jest «jedynem świętem Północy», pod osobną ta nazwą u wszystkich chrześcijańskich znanem wyznań.
Jakoż, gdyby kto w czas wigilji, o tej właśnie mistycznej nocy, podniósł się nad glob na wysokość, z którejby mógł północny jego obejrzeć profil, zobaczyłby od odległych krańców Kanady przez ocean, grupę angielskich półwyspów, Skandynawję, Germanję, Polskę, i przez Polskę aż do niektórych osad syberyjskich wielkie jedno koło zapalonych gwiazd ognia radosnego!...
Ludy inne mają i milenja swej historji poza dniem narodzenia chrystusowego, ale historyczny człowiek północny narodził się rówieśnie.
Arcyhistoryczny, a jednak poetycki sens tych mówień ażeby pojąć, trzeba we wigilję Narodzenia Bożego stać gdzieś na kotwicy, w jakiej zatoce portu idolatryjnych jeszcze do dziś ludów i mocarstw, i od strony jednej uczuwać idące ponad falami resztki odległego tyfonu, a od drugiej słyszeć echa armat chrześcijańskich, ku uczczeniu święta przez noc całą grzmiące z okrętów, i dymy ich, biało się ciągnące ku pagodom miast, widzieć samotnie.
Historja albowiem nietylko była, lecz i jest, i dlatego z pisanych dokumentów udziela się w niektórej jeno części swojej.

TEKST.
ADAMIE! TY BOŻY KMIECIU,
TY SIEDZISZ U BOGA W WIECU.
DOMIEŚĆ NAS, SWE DZIECI, GDZIE KRÓLUJĄ ANIELI:
TAM RADOŚĆ, TAM MIŁOŚĆ, TAM WIDZENIE
TWÓRCY — ANIELSKIE, BEZ KOŃCA!...

TU — SIĘ NAM ZJAWIŁO DJABLE POTĘPIENIE...

Sielskość ma i mieć zawsze będzie osobny urok, tak dalece, że oto i w jednym z najdonioślejszych pieśni nastrojów czuć się dawa i nie przestaje być wdzięczną. Przyczyna tego arcygłęboko leży, bo jeszcze w niejakim szczątku pierwotnej religijności ludzkiej z tak zwanego biblijnie patrjarchalnego czasu. Jest uwarunkowana naturalnie samem sielskiem życiem pewna moralność i ta ma zarazem uroczą stronę dawności swojej, czyli pierwotności, i ma niemniej swoją ograniczoność, jak wszystko, co naturalne jest. Arkadja pozostanie żywiołem poetyckim i utęsknieniem tego złotego wieku, który jeszcze pod jej formami nawet prorokującemu poniekąd Wirgiljuszowi objawił się, ale zapóźno wejdzie ona w historyczny interes Grecji, ani na czas ligi achejskiej nie pojmie. Naturalnie poniekąd moralnymi pasterze ażeby bywali, to jest im od patrjarchalnej podane tradycji, lecz Zbawiciela światłość na niebiosach poleciła i pasterzom iść do Betleem...
Naiwne zaś podanie u polskiego ludu przechowywa się, że byli to właśnie pastuszkowie słowiańscy (!).
Wyrys pierwszego człowieka jako «kmiecia bożego», zasiadającego we wiecy u Najwyższego, mniemam, iż dla każdego czytelnika, który — nieco bliżej Homera poznał, zdaje się być jego samego ręką na polskiej ziemi i polskiemi utworzonym słowy. Nic równego niema temu ustępowi pieśni «Boga-Rodzica» w całej pięknej literaturze polskiej.
Sioło też, we właściwem onego rozumieniu, oprócz niektórych szczęsnych momentów u Izraela, kiedy każdy pod własną spoczywał figą, oprócz pelazgijskich chwil Arkadji szybko w poezję przeszłych, nigdzie na świecie całym tak istotnie bytu swojego nie miało i nie ma, jak w Polsce. Germańska wieś od najdawniejszego swego początku, i zawsze, i do dziś była i jest małem miasteczkiem — burgiem. U latyńskich ludów wieś jest «willą». Tak, iż wsi właściwej nigdy i nigdzie nie było, oprócz w Polsce. Przymioty tego osobnego charakteru i ujemne onegoż strony stanowią jedną z najważniejszych tajemnic historji narodowej.
Jeżeli zaś tak jest i dotychmiast, jakaż to musiała być wiosenna i świeża młodość, cała kwiaty białemi wonna i pierwotna, za onych dni, w których do pierwszego człowieka śpiewał Słowianin: «Adamie, ty boży kmieciu».
Poeta też (wedle mojego sposobu rozdzielania «Boga-Rodzica» na części dwie) skłania się tu do tej najpierwotniejszej głębi ducha narodu i uświęca ją ostatecznemi widzeniami rzeczy niebieskich.
Kadłubek w tym zda się mówić sensie o ś-tym Wojciechu, że «...Polaków, jako młodziuchnych we wierze, wzmocnił».

«Domieść nas, swe dzieci, gdzie królują anieli»:
Co do próśb o spółkrólowanie ze światem anielskim po błogosławionym żywocie, te zapisywane bywały na grobowcach królów jeruzalemskich, a przeto później od naszej wielkiej pieśni.

«Mądre tedy jest (kreśli Skarga) w tej pieśni wszystkiej wiary wkrótce wyznanie, utwierdzenie nadziei i nauka pokuty, trzeźwa i roztropna modlitwa». — Dalej zaś wymownie dodaje tenże o przymiotach rycerskich tegoż utworu, co dało nam myśl do poszukiwań, czyli się on nie z dwóch składa części, — i na tem jest rozbiór nasz osnuty.

CZĘŚĆ WTÓRA.

TEKST.
NI SREBREM NI ZŁOTEM NAS Z PIEKŁA ODKUPIŁ,
SWĄ MOCĄ ZASTĄPIŁ.
DLA CIEBIE — CZŁOWIECZE — DAŁ BÓG PRZEKŁUĆ SOBIE
BOK, RĘCE, NODZE OBIE.
KREW ŚWIĘTA SZŁA Z BOKU NA ZBAWIENIE TOBIE.
WIERZŻE W TO, CZŁOWIECZE, IŻ JEZU CHRYST PRAWY
CIERPIAŁ ZA NAS RANY.
SWĄ ŚWIĘTĄ KREW PRZELAŁ ZA NAS CHRZEŚCIJANY.

JUŻ NAM CZAS, GODZINA, GRZECHÓW SIĘ KAJACI,
BOGU CHWAŁĘ DACI,
ZE WSZEMI SIŁAMI BOGA MIŁOWACI.
MARYJA DZIEWICA, PROŚ SYNA SWEGO.
KRÓLA NIEBIESKIEGO,
ABY NAS UCHOWAŁ ODE WSZEGO ZŁEGO.
WSZYSCY ŚWIĘCI PROŚCIE,
NAS GRZESZNYCH WSPOMÓŻCIE,
BYŚMY Z WAMI PRZEBYLI,
JEZU CHRYSTA CHWALILI.
TEGOŻ NAS DOMIEŚCI, JEZU CHRYSTE MIŁY,
BYŚMY Z TOBĄ BYLI,
GDZIE SIĘ NAM RADUJĄ JUŻ NIEBIESKIE SIŁY.

AMEN, AMEN, AMEN.

AMEN, AMEN, AMEN, AMEN.
TAKO BÓG DAJ,
BYŚMY POSZLI WSZYSCY W RAJ,
GDZIE KRÓLUJĄ ANIELI.


Dzieląc pieśń, jak ją dzielą, na części dwie, i nietylko dopuszczając, ale budząc, aby kto ode mnie lepiej to arcydzieło pojął i rozejrzał, — wypowiadam myśl swoją, iż wtóra część od słów «Ni srebrem ni złotem...» rozpoczyna się po tej jednowierszowej pauzie:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

«Tu się nam zjawiło djable potępienie!»

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Która to pauza pomiędzy dwiema całego poematu częściami stanowi przedział, jakoby pomiędzy chórami dwoma w starożytnych lirycznych utworach obrzędowych.
Zaś, o ile cała moralna strona pierwszej części opiera się na pojęciu pracy i trudów, o tyle ta druga mówi wyłącznie o ofierze.
Kolorytu sielskiego i kmiecego nietylko w części tej niema, ale założone jest jako główny wstęp nieufanie w srebro ani w złoto... Jest to po szczególe chór rycerski, chór wyłącznie dla rycerskiego skreślony stanu i towarzystwa. Tak dalece, iż mniemałbym, że naprzód całą pierwszą część lub początkową litanję śpiewało razem wszystko zebranie głosów, a wtórą część stan rycerski intonował, — że przełamywały się dwa chóry pauzą i zamykało się nareszcie odśpiewanie całego tekstu tą znowu litanją, którą spotykamy wkońcu hymnu, ale która już jest zewszechmiar widoczniejsza i w formie i w sensie. Niema tu już w części tej «Adamie ty boży kmieciu...» ale jest, z osobnym tonem, zagrożenie: «Ni srebrem, ni złotem...» dziwnie o wiele i wiele późniejszemu podbrzmiewające wyrażeniu: «ni z roli, ni z soli». Tajemnicze bo jest wzajemnictwo tych szczególnych w epopejach narodów wierszy, tonów i wygłoszeń, na których cała harfa wyłącznej jakiego narodu energji stroi się!
Podział takowy pieśni, o którym dosłownie Skarga nie mówi, zdaje się on jednakże widzieć lub mieć przed oczyma, skoro dwa przyznaje charaktery utworowi temu: katechistyczny i wojenny. Lubo dwu tych razem pod właściwym stopniem wystosowanie stanowiło jeden, albo mało, albo nieumiejętnie dziś czytelny, to jest, charakter rycerski. Szczegóły pod tym względem są tak zatarte, jak to bywa i poniekąd być musi z dawnemi arcydzieły, których delikatniejsze zarysy przez czas tępieją i, tylko grubsze gdy są widocznemi, czyni się rodzaj palimpsestu, wymagającego odczytania nanowo. Sprawa, o której już w tej naszej pracy mówiliśmy[336].
Za czasów, bliskich Arturowi albo Wielkiemu Karolowi, wystarczało rzec wyraz ten: rycerstwo — kawalerskość, ażeby nie było potrzeby dodawania, iż to stopień jest historycznego kapłaństwa i nabożności. Figurę pamięci na sakramenta miało rycerstwo każde, jako to chrztu w łaźni rycerskiej, bierzmowania w dotknięciu mieczem nagim, przyjęcia w zbór i w uczestnictwo ciała zbiorowego w uczcie okrągłej i mistycznego małżeństwa w idealnem dla damy uwielbieniu i przeto uczczeniu niewiast. Inwestyturę też swoją w pasowaniu czyli zapięciu pasem bioder na znak wzięcia się do dzieł rycerskich.
Gotował się też rycerz w duchu do spraw swoich, a tego wielki teolog Wujek nie potrzebował za czasów swoich opowiadać i do niego to wyłącznie nie należało, jednym wszakże pióra pociągiem o «Boga-Rodzica» powiedział dość, skoro ją: «katechizmem polskim» nazywa.
Dla tychto samych powodów pióra późniejszego duchowieństwa, albo, że tak powiedziałoby się, niedopasowani poniekąd pisarze znajdowali w «Boga-Rodzica» teologiczno-filozoficzne usterki i niewłaściwości. I dla tejże przyczyny śpiewanie tego arcydzielnego rapsodu zwolna wychodzi z użycia pod epoką, w której zakonność rycerska ustępuje z szeregów tak nazywanej po dziś regularnej armji państwowej. W sposób, iż z nieodczytanego słowa «rycerskość lub kawalerstwo» zatrzymanym naprzód zostawa sens rzeczy, a potem podawanym w podejrzenie i do wyziębionej doprowadzonym obojętności[337].
«Dobre poselstwo» Chrystusowe na cierpliwości, znoszeniu uraz, lubo pogłównie na nieustannej miłości oparte, nie dopiero wtedy dotknęło było sumienność wojskową, kiedy Ojcowie Kościoła osobnemi traktaty rozstrzygać musieli, czyli znak honorowy militarny godzi się chrześcijaninowi, albo nie godzi przyjmować i nosić. (Patrz «O wieńcu»). Ani też zagajenia takie, dopiero na osiem wieków przed «Boga-Rodzica», i dopiero, mówię, wtedy zastrzęsły sumieniami ludzi mieczowych, kiedy już Maksymiljan z Medjolanu do Galji z legjonami rzymskiemi wchodził i w Octodur (dziś Marigny dans le Valais) zatrzymał się, kędy mu Dioklecjan zaciężny legjon tebańczyków pod Maurycym nadesłał był. Wtedy albowiem już przeszło tysiąc żołnierzy, mieczami wyciętych co dziesiąty z szeregu, uzasadniło było znajomość rycerskiego rzemiosła, taki od reszty legjonu do imperatora pisząc list: «Twoimi jesteśmy żołnierzami, o imperatorze, ale wypowiadamy otwarcie, iż jesteśmy i Boga wojskiem. Powinność wojskowego tobie oddawamy posłuszeństwa, życia niewinność — Jemu. Od ciebie, cezar, płacę bierzemy, a istnienie od Najwyższego...»
W odpowiedzi, iż cały legjon do szczętu wyciętym został, nietylko już ślad mamy historyczny, że wątpliwości takowe teologiczno-moralne podnoszonemi były, ale że i swoją miały solucję. Atoli nie dopiero wonczas kontrowers tak wielki i historyczny począł się był i doskonałego rzymskiego legjonistę obchodził. Nad Jordanem jeszcze, gdy Jan chrzcił i kazał (patrz u Łukasza Ew. III. 14), «pytali go też i żołnierze, mówiąc: a my, co czynić mamy? I rzekł im: żadnego nie bijcie, potwarzając, ale na żołdziech waszych przestawajcie!»
Większy wszelako i do rozwikłania w pozornych sprzecznościach swych trudniejszy bezkierunek i zeń idący smętek owładnął był nie owe orły udyscyplinowanego wytwornie żołnierza rzymskiego. Całe tam albowiem społeczeństwo, organicznemi członkami ruch przyjąwszy, nie dawało przez to samo zaciemniać prawd i uczuć, lubo twardziej decydowało i walkę.
Ale ku północy i śród ludów, na poniekąd bezorganicznem pospolitem ruszeniu opierających wojenne siły narodu, czyli przeto tam, gdzie bohaterski osobisty zapał mniej się na świadomem opierał posłuszeństwie, doktryna chrześcijańska zasmuciła (wyraz jest historyczny: «zasmęciła») półbóstwo bohaterskie. W Odyna ojczyźnie poprostu i twarz w twarz na pojedynek wyzywał Odynowicz nowego boga. Znane jest to przesilenie dnia z nocą w Skandynawji, niedostępne do dziś dla historyków, iż tak zamkniętą była na czas.
U Słowian też, ku południowi, wyśpiewywał pobity wojownik smutki swoje.

Krugulce święte wypłoszył z gaju,
Sprowadził bóstwo z obcego kraju,
Jednę rai towarzyszkę
Mieć na całę ścieżkę
Od wiosny... do Marzanny!

Czas zaś nie tak prędko przemienia się tam, gdzie organicznie społeczeństwo nie rusza się, lecz pogłównie na uczucia przetworzeniu, albo na ogólnej opinji opiera postęp. Myślę, iż Bolesław Wielki organizacją rycerstwa i wielce się zajmował, i wiele jej dopełnił, skoro i łaźnię rycerską (wytłumaczoną nieco po mongolsku przez kronikarzy i pisarzy polskich), jak mógł, tak postanowił. Wszelako zakon ten rycerski, widoczna, iż nie rozweselił się był jeszcze w prawdzie nowej, i że stary smętek heroicznego zuchwalstwa niezupełnie musiał być za czasów apostolizacji św. Wojciecha odrodzonym, jeżeli za reakcji przeciwchrześcijańskiej wystąpić i zwyciężyć nie mógł, owszem, jeżeli Masławowi dozwolił podchwycić się kosami gminy. Tudzież, jeżeli jeszcze Bolesław Zuchwały towarzyszów i rycerzy znalazł w zamachu swoim — na świętego Stanisława u ołtarza, którzy «ni srebrem ni złotem» podobno nie gardzili.
Śród takichto żywiołów Ad-Abert, z rodu i ukształcenia zupełny patrycjusz, a przeto świadomy historycznego rozwoju prawdy chrześcijańskiej, lubo — jako apostoł — zupełnie prosty i pokorny sługa, stał się i pociechą wojska (woj-ciech).
We wtórej przeto części hymnu «Boga-Rodzica», która, według mojego rozglądu, zda mi się być pogłównie rycerskim instrumentem, do uważania jest to, iż nie mówi się już «człowiecze zbożny», lecz tylko «człowiecze»: «wierzże w to człowiecze» — i wyżej: «dla ciebie człowiecze» i że po pierwszy raz w całej pieśni użyte jest nazwisko «chrześcijan» w ogólności: «Swą świętą krew przelał, za nas, chrześcijany!»
Widoki też przebitych rąk, boku, stóp, krwi lejącej się i przelewanej i ran niezamknionych w zbliżeniu zupełnem pokazywane są w tej części wtórej, która za swą treść ma natchnienie ofiarą, gdy obrazów tychże w części pierwszej, która samem streszczeniem jest głównych prawdy tajemnic, wcale niema. Natomiast opiewa ona pogłównie trudy, prace dla tryumfu wiary, tudzież tryumf sam i zeń spadkobierne dary.
Jakkolwiek i tu ze stałą, w ciągu całej pieśni, wiernością pismu świętemu autor obziera się w tym ustępie także na list pierwszy św. Piotra apostoła, poniekąd do ojców tych Polaków pisany, dla których «Boga-Rodzica» skreśloną była... i jest...
Albowiem, bezpośrednio pisze Cephas też same słowa do wybranych przychodniów, rozproszonych po Poncie, etc. etc.
(I. 18). Wiedząc, iż nie rzeczami skazitelnemi, złotem, albo srebrem, jesteście wykupieni... («ni srebrem, ni złotem» w pieśni).
19. Ale drogą krwią, jako baranka nienaganionego... (w pieśni: «iż Jezu Chryst prawy», wyraźnie, że «prawy» v. «nienaganiony»).

Od zamknięcia ustępu pieśni, który właśnie rozebrać staraliśmy się, poczyna się już przyśpieszać rytm, jakoby gotującego się do wielkiej próby męża westchnienie.
Nareszcie stanowcza jakaś nadchodzi chwila — pieśń mówi:

Już nam czas!... godzina...
grzechów się kajaci,
Bogu chwałę daci,
Ze wszemi siłami Boga miłowaci...

To wybicie godziny i to wszystkich sił nawoływanie niewątpliwie stanowczą i, nie za wiele powiem, że przedwojenną określa sytuację. Co więcej, iż długo jeszeze potem trwał ten sposób prowadzenia wojny i bitwy, iż od dojrzałego, a jedynego uderzenia i ciosu, zależało całej sprawy rozstrzygnięcie. Takowy zaś leżał w wewnętrznem uczuciu chwili... doktryna, którą wyraźnie wypowiada Dziewica Orleańska, przed jedną z bitew swoich, podobnież wołając, że: «już czas!»
A skoro tu dochodzi «Boga-Rodzica» w tej wtórej części pieśni, następuje jeszcze to konieczne niedoufanie dojrzałości ofiary swojej i ta prostotliwa obawa, która bywa prawdziwego nieraz męstwa towarzyszką:

«Maryja Dziewica! proś Syna Swego,
Króla Niebieskiego,
Aby nas uchował ode wszego złego...»

A następnie, tak, jak na początku, litanijne zamknięcie hymnu:

«Wszyscy Święci proście»

I dopiero po pierwszy raz w całej tej pieśni, przez ciąg i jednej, i drugiej jej części, bezpośrednie do Chrystusa Pana zawołanie — — ostateczne i jedyne:

«Tegoż nas domieści, Jezu Chryste miły!»

Mistrzowskim zapewne jest to układem, iż na końcu dopiero znajduje się bezpośrednie słowo do Najwyższego i że, przez cały hymnu ciąg, modlitwa idzie hierarchjami i wstawieniami się, jakoby coraz we wyższe kręgi niebieskie. Ale śmiałbym uważyć, iż to zarazem okazuje, że niekreślona ona jest o tyle dla bezpośredniego kapłaństwa ołtarzowego, ile właściwiej dla chórów ludu i dla stopnia rycerskiej pobożności.

Co zaś znaczy po siedemkroć wyśpiewywane «Amen», to, wedle mojego rozpatrzenia budowy poematu tudzież symboliki pierwochrześcijańskiej zdawałoby się, iż dodane to było już po śmierci św. Wojciecha. A może zwłaszcza w onej bitwie pod Santokiem wygłaszane, gdzie (mówi Długosz) Polacy, skoro Pomorzan zwyciężyli, modlili się, śpiewając «in laudem et gloriam» S-ti Adalberti. I że siedem «Amen» oznacza siedem włóczni, któremi zapieczętował męczeńsko ten święty swoją drogę na ziemi.
Nareszcie, do uważenia jeszcze jest, iż po wyśpiewaniu onychto siedmiu «amen» mówi pieśń:

«...Tako, Bóg daj,
Byśmy wszyscy poszli w Raj,
Gdzie królują anieli».

Inaczej albowiem cóż znaczyłoby «tako»?...
Tu, zapewne, dołączyć należy odniesienie do znanych i częstotliwie cytowanych słów naszego proroka o całości pieśni «Boga-Rodzica», a mianowicie tych, gdzie Skarga świetnie wylicza, czego dopięli Polacy przy pojęciu i rozgłosie tego hymnu. I że przeto «potomkom przykład zostawili, który jako naśladują, niech się sami sądzą».

Pisałem w Paryżu 1873 r.


MILCZENIE
I.
CZĘŚĆ WSTĘPNA.

Czy śpiącego można przebudzić grzecznie?... Podobno, że nie; gdyby albowiem budziło się go upadkiem na twarz najlżejszego listka róży, jeszcze byłoby to tylko bardzo wykwintnie albo poetycko pomyślanem, lecz nie byłoby grzecznie, bo końcem końców trzeba śpiącemu przerwać snowania myśli jego — i to przerwać doraźnie, nie powoli, lecz nagle, przenosząc go jednym ruchem w rzeczywistość i w oczywistość inną. Nie można przeto z oczywistości jednej przerzucać nikogo w drugą sposobem grzecznym i pewne brutalstwo nieodłącznem zdawa się być od roboty takowej. Stąd to głównie i pierwszorzędnie pochodzi ta odpychliwość, jaką na samym wstępie spotyka u ogółu każdy nowy pomysł lub wynalazek, o ile jest początkującym lub posiłkującym nowe koło rzeczywistości i oczywistości; — budzić albowiem grzecznie w żaden sposób nie daje się. Owszem, większość ogromna spółczesnych, ażeby stanowczo uprzedzić wydarzenia i spoczynek utrwalić, starała się i bardzo pilnie stara uzasadnić i rozpowszechnić przekonanie, iż nic nowego pomyślanem i okazanem nie może być i że wszelka umysłowa w tym kierunku podejmowana praca przez to samo jest płonnym zachodem.
A co (należy ostrzec) może się napozór udowadniać z tej przyczyny, że, skoro wszystkość rzeczy i spraw świata tego w jedną harmonię jest obejmowana, łatwo jest odwrotnie w tejże harmonijnej jedności dopatrzeć wszystkiego zaczątków, jakoby przeto już nic nowego być nie mogło! Jest w tem jednak błąd ogromny, to jest: że absurdum[338] bierze się za nowe — tylko albowiem absurdum leży poza ogólnym prądem harmonji bytu, wszystko ogarniającej. I wielokrotnie i dosyta nasłuchany w tym względzie cudzych zwątpień, byłem raz użytym w delegacji do jednego istotnie zasłużonego człowieka, któremu koledzy ofiarowali byli dobrze zasłużony medal. Rzecz tę cenną oddawałem w ręce uradowanemu i nie spodziewałem się był bynajmniej żadnych patetycznych utrudnień w tem poselstwie, osoba albowiem i prawdziwie zasłużoną była i szczerej prostoty pełną. Atoli, skoro uznawany i oceniony, przyjąwszy swój medal, począł starannie go obzierać, dostrzegłem nagle na jego licach przebłysk podobny do uśmiechu, pomieszanego z wielce głębokiem wrażeniem, — to zaś było tak dziwnie wyraziste, iż długo jeszcze potem nasuwała mi sama wyobraźnia ten psychologiczny obraz. Aż we wiele czasu po delegacji, znalazłszy się raz bardzo poufnie z mężem, o którym tu się mówi, podniosłem umyślnie okoliczność i zapytałem o przyczynę szczególnego wrażenia...
— Rzecz jest niezmiernie prosta! — odpowiedział. — Po pierwszy raz w życiu zobaczyłem czoło, usta i nos własny w profilu... I, gdyby nie wasz medal, może, jak bardzo wielka liczba ludzi, położyłbym się w grób, nigdy pierwej własnego nosa mniej jednostronnie nie widziawszy. Ja, który przecież ze wszech stron piramidy oglądałem!... Otóż myśl mi przyszła była, że zaiste muszą być jeszcze rzeczy nowe do okazania ludzkości, jeżeli, mówię, własny jej nos można zwiastować!
— Szkoda wielka — rzekłem — że tego właśnie nie raczyłeś nam był powiedzieć.
— Kiedy... jakoś... sam przyznaj, iż takich rzeczy się nie mówi...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Sąż zatem głębiny i stopnie szczerości ducha i oczywistości, które się jakoby spółmilczeniem ogółu uznawa, ale którym jawność spółczesna odmawia wygłosu, co okres, co wiek takowych to zmilknień nieuchronnie dla rozwoju swojej pełności potrzebując? Za całego okresu heroicznego greckiej filozofji, to jest, aż do Arystotelesa (lecz nie policzając tego mędrca), nikt nie pojmowałby takowej jawności względnej, zakreślone zgóry szranki mającej, ani ona komu wystarczyłaby! Nieledwie że na ulicy zapytać było przecie można, co jest dusza, jak i ile nieśmiertelna, co życie, żywot, naco i dlaczego filozofja... Zapytywany z niemniejszą odpowiedział prostotą: «Tyle a tyle wiem, lub nie wiem; co do filozofji, ta za cel ma uczynić człowieka moralnie szczęśliwym!»[339].
Starożytni nie znali wcale pewnego rodzaju uśmiechu, który dopiero myśmy wynaleźli, a który też wynalazek nam przynosi niemały zaszczyt. To jest, oni nie znali uśmiechu zatęchłego umysłu i zupełnie zwątpiałego serca, z jakim odpowiadają dziś mędrkowie na zapytania ludzi naiwnych, świeżych i coraz rzadszych. — Zacny Diogenes przeczuwał zbliżanie się tej epoki wtórej, skoro, w księgozbiorze akademji widząc zapracowanych starców, pytał, ktoby to byli. — «Ci, co prawdy szukają» — odrzeczono. — «Ach! A kiedyż oni będą mieli czas ją praktykować!?...» Te wielkie słowa jego i inne, brzmiące żywo, jakby wczora rzeczonemi były, nie spotkały były narazie naszego spółczesnego uśmiechu i ostrzeżenia, iż «takich rzeczy się nie mówi...»; że do takich głębin wielkiego zadania bytowego nie wstępuje się; że wiedza (mianowicie od arystotelejskiego podziału na umiejętności specjalne) ma zadanie inne... a jakie zadanie — tego się także nie mówi!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słowem — że mądrość oczekiwać spokojnie winna na uzupełnienie wiedzy przez pojedyncze rozwinięcia umiejętności wszystkich, i że wtedy czas przyjdzie praktykowania prawdy! To jest bardzo piękne, tylko z jednej strony nie zaspokaja wcale, i owszem, prawie potwierdza Diogenesa zarzut, z drugiej jesteśmy w stanie zrobić tę małą uwagę, że podział na specjalne umiejętności zaskoczonym bywa i może być przez pojawienie się całych nowych umiejętności, których prąd i kierunek od naszego umyślnego systematorstwa nie zależy.
Rzecz szczególna: ze wszystkich mędrców starożytnych jedynego Diogenesa powiedzenia wybrzmiewają nam do dziś jako utwory spółczesne. Moglibyśmy go nazwać Hamletem filozofji, gdyby na myśl tę samą nie wpadł był Plato, nazywając go «obłąkanym Sokratesem!» Wszelako omyliłby się bardzo, ktoby Diogenesa poczytywał jedynie za improwizatora dorywczego i za bezkierunkowy jaki humor. On nie jest dotąd jeszcze obejrzanym w całości umysłu swojego. Zwłaszcza, iż sam powiada: «Ja, przesadzając we wszystkiem i pełniąc nazbyt, czynię to ku temu, ażeby ci, co przyjdą po mnie, nie potrzebowali pełnić nazbyt, lecz w samą miarę...» Filozof, który to i z taką wyraża trzeźwością, nie jest samym tylko genjalnym humorystą. Lecz planetarna wartość wielkiej Diogenesowej gwiazdy mniej była i mniej jeszcze bywa ocenianą od jej błyskotliwych tęcz dowcipu. Na mędrcu tym zamyka się ta filozofja, którą ja heroiczną nazywam. Wedle tegoż uważania mojego filozofja ta nie zaczyna się wcale od Talesa[340], lecz od Ajschylosa[341] dramatycznych przedstawień, gdzie wykładało się posady mądrości tradycyjnej i wypowiadało idee postaciami, zaś zamyka się i kończy niemniej dramatycznie, jak ją Ajschyłos początkował, to jest, zamyka się dialogami platońskiemi, tak, iż to, co sztuka nieledwie techniczna w Sofoklesie podziwia i ceni, nie należy bynajmniej do filozoficznego pochodu i rozwoju myśli greckiej, lecz dla dziejów sztuki zostawa. Gdy tymczasem platoński dialog ludzi zwykłych, ludzi, na ulicach Aten spotykanych, a poszukujących nieznanego Boga, prawdy i cnoty śród doczesnych i arcypotocznych bytu warunków, jest w prostej linji ostateczną jakoby rzeczywistością onych dialogów olimpijskich, ajschylowskich, gdzie sprawy i myśli ludzkiej jeszcze niema, gdzie święte i mądre fata człowiekiem dla idei pogardziły. Pogląd ten, osobistym moim będąc, może nie znaleźć usłusznienia, ale usuwa on na swoje miejsce pojęcia szkół, które sprawiedliwemi być nie mogą względem czasów, w których jeszcze szkół nie było i w których to, co później jedną ze szkół zowie się, było raczej powszechną ogólnością. Szkoły świadczą więcej o miejscu niż o ciągu rzeczy, a niekiedy są tylko nominalne[342]. Także i dostąpiona z pochodem czasów doskonałość specjalna (np. tragedja sofoklejska) nie godzi się ażeby przeto wstecznie upodrzędniać miała objaw, który, lubo zaczątkowy, miał także swoją doskonałość, będąc wyznaniem publicznem wiary i wiedzy swego czasu.
Czy przez przybliżenie (à peu près), jak pierwotni czynili, czy (jak poarystotelejscy) przez system, otrzymuje się i udziela słuszniej światło i dobro?... Oto już pytanie, etycznie kardynalne i wprost podejmujące zacny ów Diogenesa utysk względem akademickich pracowników, skoro widząc ich, prawdy szukających («quaerere verum»), słusznie wołał: «Kiedyż oni czas będą mieli, ażeby znalezioną praktykować!?» Zaiste, jakniebądź i czujnie i spółpracowicie oczekuje człowiek na owe, których dostąpić mamy, doskonałości, zaręczone nam postępem, ulepszeniami potwierdzone i jaśniejące coraz nowym, coraz pełniejszym (lubo zawsze niewystarczającym) systematem, jednakowoż tenże sam człowiek i współcześnie zajmuje przecież także żywe miejsce w codziennej dramie doczesności, a na jej powołania odpowiadać i dopisywać onym jest obowiązany. Miałżeby on przeto jedną wiedzę podrzędną i zdawkową na codzienne takie wypadki, drugą zaś w zapoczątkowanych pracach ludzkości i jej spodziewaniu domniemaną? Jedną tymczasowo posługującą, drugą obiecaną... Stąd obiedwie niezupełnie trwale mu właściwe, obiedwie warunkowe. Śród takich to wiedz i tak się znajdując postawionem, uważa człowieczeństwo za dobre używać częstotliwie, zamiast odpowiedzi, niewypowiedzianych odwłok zdania, przemilczeń i niedogłębień wątpliwych. Atoli takowe właśnie że umyślnie czy przemyślnie niedopowiedziane odwłoki zdania, przemilczenia i niedogłębienia, są przecież utajoną myślą, więc są tylko koniecznie niedopowiedzianym ciągiem rzeczy!...
Czy system posiłkuje w czemśkolwiek prawdę, czy sprawdza ją albo jej świadczy — on, który zarówno rzeczom fałszywym jak niefałszywym może służyć?... Gdzie i poco wciąż nowe i zastępujące dawne systemata prowadzą, przewalając uprzedzicieli swoich?... Czy nareszcie system, sam w sobie uważany, kształci się także i postępuje?... Myślę, że nie, albowiem, skoro system się buduje na pojęciu zupełności, całości i harmonji, takowym brakować nic nie może; mógłby tylko na szerz postępować, coraz większą obejmując wszystkość następstw, pojawisk i szczegółów. I byłoby nareszcie do wnioskowania, że ostatecznem dostąpieniem doskonałości systematu musiałoby być jego porównanie z systematem świata naszego. W tem wszystkiem wszelako nic nam prostotliwie nie powiedziano dotąd i dlatego z wątpliwością wyrażam się. Wiem, że, czemuniebądź system służy, zawsze on nie większą, ani mniejszą cząstkę prawdy obejmuje, to jest, że, budując się na pojęciu całości, zupełności i harmonji, jużci że wyrażać musi ideę symetrji, miary i promienności... Oto wszystko!...
Zaś co do działania przez przybliżenie (approximative), to wydawa mi się być najwłaściwiej doniosłym atrybutem ducha ludzkiego. Nie wiem zaprawdę, czyli jest jaka forma działalności umysłowej odpowiedniejsza położeniu naszemu, jak przybliżenie! Jesteśmy w każdym zmyśle i rozmyśle naszym otoczeni kryształem przezroczystym, ale uobłędniającym poglądy nasze. Podobno, że, cokolwiek czynimy, zagaja się albo uzupełnia przez przybliżenie. Jesteśmy sami poniekąd nieinaczej istniejącymi na planecie, wirującym szybciej od uderzeń pulsu... A przeto możnaby nawet rzec, iż działanie przez przybliżenie nie jest dla nas przypadkiem, lecz podbitym sobie warunkiem[343]. Stąd to, obejmując i jednocząc dwa wielkie klejnoty umysłowe, czyli: rozwagę umiejętności i nierozwagę instynktu przyrodzonego, jest ono zupełnie człowieczem. To też my, tak rzecz pojmujący, nie odpowiadamy przemilczeniami na pytania żywotne — bynajmniej...

Po kilkunastoletnim pobycie w jednej z najświetniejszych stolic Europy kolega mój, gdy miejsce miał opuszczać i skoro już wszystko do podróży przygotowanem było, rzekł do mnie: «Oto będę miał teraz nieco swobodnego zupełnie czasu, zechciej przeto o stosownej godzinie czekać mię jutro w małym parku przed budynkiem głównej bibljoteki — a ja będę się starał nadbiegnąać z jednej czytelni (cabinet de lecture), gdzie mam jeszcze z kimś spotkać się i na papiery potrzebne okiem rzucić — poczem zajdziemy też zobaczyć bibljotekę... Inaczej przecież wyjechać nie godziłoby się!...»
W słowach tych, zupełnie naturalnych, cóż usłyszał każdy obecny i wszelki spółczesny, a co usłyszałby milczący przez lat parę pitagorejczyk?... W tychże samych, mówię, wyrazach, które wszelako wystarcza cokolwieczek odmiennym wygłosić nastrojem, ażeby, piorunującą stawszy się satyrą, cały przedstawiły obraz błędu i nieszczęścia głębokiego naszej wiedzy i za nią idącej cywilizacji?
To też prostem i logicznem następstwem stało się, że kolega mój niedopisał i spóźnił się. Oczekiwałem go spokojnie w przyjemnym cieniu bukszpanów, patrząc na maleńkie dziecko złotowłose, bawiące się kamyczkami, z piasku wygrzebywanemi ze starannością nieprzerwaną...
Skoro zaś oczekiwany nadbiegł wreszcie, już zaledwo wystarczyło nam czasu na obejście wokoło gmachu bibljoteki i na architektoniczne uznanie jego zalet. Otóż — mówiło się — skoro spojrzymy na te szerokie i rozszerzające się jeszcze bardziej masy pełnego muru, a spojrzymy ze stanowiska starożytnych literatur, czyli, że tak rzekę, kilku ksiąg sanskryckich[344] i zendyjskich[345], kilkudziesięciu greckich i rzymskich, i hebrajskiej jednej i jedynej...[346] zaiste, że sama się myśl beznakłonnie ku temu zapytuje, jeżeli nie: «Na czem skończyć ma ta nasza literacka płodność?» to: «Na czem ona zatrzyma się i w co się odrodzi?» Będzież potrzeba, ażeby być jako tako, zgruba oczytanym, tyle pierw oczu sterać, ile ich zaniepodziewa w księgach swoich mandaryn[347] chiński, do ostatecznego egzaminu przygotowujący się?!
Dziś, gdy, jeżeli gdzie, naprzykład, dziewięćset perjodycznych pism wychodzi, to oneż dziewięćset dzienników daje — tyleż romansów i powieści w feljetonach, a przeto samych już romansów dziewięćset na rok, coś jakoby trzy na dzień, spotyka się i to jeszcze w jednym tylko kraju Europy i w jednej ze stolic!
Dopowiedzieć co rychlej przynależy, że to zawsze jeden tylko romans, ów ostatni, ów interesujący romans obchodzić winien, ów, co obchodzi wszystkich, i że to zawsze jedna tylko broszura, owa ostatnia, owa, która to zainteresowała wszystkich, ta jest tylko obowiązującą. I że nawet nie czytać można innych, a jednak być człowiekiem...[348]
Tymczasem niefortunnie rzucone i wdeptane w śmiecie osobistości, moralnie zaniedbane, przy bladej świeczce, z trudem zakupionej, czytywać będą na doywczo wpadłych im w ręce drukach to, co przypadek sam im nastręczył i w oczy cisnął przy zbytkowaniu i rozpuście umysłowej szczęśliwych śmiertelników. I udarty jakiś kawałek papieru drukowanego świecić będzie tym chciwym rozwinięcia umysłowego oczom i sercem. Atoli, jak według chińskiej karygodności wybiera kat z podanego mu kosza pełnego nożów ten lub ów nóż, trafem w rękę jego wpadający, a noszący na sobie napis: «ucho», «nos», «oko», «serce»... i wedle takowego to napisu zakrwawia go na członkach skazanego, tak nieszczęśliwy ów a chętny ukształcenia umysł, tułając się za bezcelnie i bezszczerze postawioną pracą umysłową, natrafiać musi i natrafia na pojawy, więcej daleko zakrwawień i ran, niźli pojęć mu przynoszące! — W całości zatem naszej umysłowej rzeczy jest coś sfałszowanego, coś zakłamanego powierzchownie i nie znoszącego szczerych, prostych zapytań, jak to zwykło się zdarzać w fałszywych położeniach! Że albowiem wiedza, dla użytku jarowego bieżącego uprawiona, zawsze końcem końców musi ostatecznie, nawet przez otrzymane rzeczywiste swe owoce, służyć wiedzy dla wiedzy, to jest tylko doskonałej architektoniki[349] rzeczy umysłowych wypływem — lecz człowiek w tem, nic sam nie postawiwszy, bywa tylko jakoby arcyinteresującą igraszką ciekawości bezgranicznej — ciekawości, która, jeżeli wycofanemu z interesów i dostatnio postawionemu w rzeczywistości, a przyjaznemu wiedzy umysłowi może robić przyjemność umysłową (zwłaszcza, gdy innych przyjemności tenże już nie używa), to niekoniecznie dawa się (mówię) sama ona bezdenna ciekawość stawić rodzącej się, rosnącej i postępującej wciąż ludzkości jako jedyny umysłowego bytu interes.
Człowiek chce wiedzieć, gdzie i poco pracuje myślą?... Choćby tylko dlatego, że bez tej wiadomości niecała jego energja w dzieło zagaja się. Byłoby to zapewne czemś w rodzaju bardzo niegrzecznej rzeczy, gdyby kto do spółczesnego mędrca słowa te wystosował:
«Racz powiedzieć, mężu, czy człowiek może wszystko wiedzieć?
«Czy oczekiwać on ma, aż wypojedyńczone umnictwa dokwitami swojemi ostatecznemi stworzą wieniec i koronę światła? A tymczasem, czyli należy, ażeby codzienne jego życie świadczyło zastałym nałogom lub przesądom i posługiwało przyjętym hierarchicznie pychom? Mężu, rzeknij...»[350]
Parabaza[351] takowa zaiste, że byłaby rodzajem niegrzeczności, i to tem wyraźniejszej, że na samym wstępie (niniejszej części pierwszej «Milczenia» naszego) dostatecznie się udowodniło, jak dalece jest niepodobieństwem śpiącego grzecznie przebudzić.


II.
CZĘŚĆ DRUGA, WŁAŚCIWA:
GRAMATYCZNA, FILOZOFICZNA I EGZEGETYCZNA.

Niech pp. gramatycy zechcą wytłumaczyć wszystkim lingwistom Europy i Ameryki, tudzież wszystkim osobom umiejętnym, jak to się zrobiło, że cała jedna część mowy jest opuszczona we wszystkich gramatykach wszystkich języków?
Czy nie byłoby to z przyczyny, iż nienazbyt często oneż gramatyki dają definicję części mowy?...
Nic tego nie wiem... Sam zaś, o ile dane mi jest znać, głoszę, iż cała jedna mowy część jest z dotychczasowych gramatyk wypuszczoną. I to ta, na której buduje się i osklepia frazes — i nietylko nawet jeden frazes, lecz i następnego logiczne zagajenie, i trzeciego, i czwartego wątek etc... Częścią tą mowy jest: przemilczenie... Montesquieu[352] nie powiada nic nieznanego, skoro mówi, iż daleko więcej od mówienia wyrazić może i wyraża nieraz milczenie. Lecz, otóż to jedno tylko gdyby jego było atrybutem i świadectwem, jużci, że to, co od mówienia więcej wyrazić może, musiałoby być mówienia częścią. Pretensja zdaje się być dosyć usłusznioną.
Milczenie więc, a mówiąc w zastosowaniu praktycznem, przemilczenie, jest niezawodnie częścią mowy. Prawda nazbyt duża, ażeby jej nie przeczuwali pp. gramatycy, i ażeby nie podejrzewali, że jest jeszcze coś semipsychologicznego[353] do objęcia; ale poczęli sobie oni w tym względzie najniezgrabniej i prawie zabawnie, bo uczynili częścią mowy wykrzyknik. Zaś wykrzyknik nietylko policzać trudno do zasadniczych gramatyki posiadłości, z przyczyny, że jest on pozaskładniowym, bo cały się na wyrzutniach i niegramatycznościach buduje, ale i z tej, że, właściwie mówiąc, tylko tam brzmi wykrzyknik, gdzie nie jest deklamacyjnie zastrzeżonym i nakreślonym, lecz, gdzie sam z ustroju słów gwałtem się wyrywa... Są wprawdzie osoby, które dwa i trzy wykrzykniki w jeden punkt kładą, ale to wcale rzeczy nie pomaga, ani nic w niej nie wzmacnia.
Co więcej, wykrzyknik nietylko powodować nie zwykł następstw budowania wypowiedzeń, lecz właśnie, że je zatrzaskuje i urywa. Nie można więc było niewłaściwszego zrobić wyboru.
Inaczej zupełnie jest z przemilczeniem, które, (według mojego twierdzenia) będąc żywotną częścią mowy, daje się naprzód w każdem zdaniu wyczytać, a potem jest logicznym następnego zdania powodem i wątkiem. Tak, iż to, co drugie z porządku zdanie głosi i wypowiada, było tylko co pierwszego zdania niewygłoszonem przemilczeniem, a to, co trzecie mówi zdanie, leży w drugiego przemilczeniu, a co czwarte, w trzeciego... i tak, aż do dna treści, która tym dopiero sposobem jest rzeczywiście wyczerpaną na mocy logiki w takowym procesie dotykalnie objawiającej się.
Pp. gramatycy zaprzątać się zwykli jakąś abstrakcyjną mową, której niema. Mowa, dlatego, że jest mową, musi być nieodzownie dramatyczną! I jakże byłaby inaczej mową? Monolog nawet jest rozmową ze sobą albo z duchem rzeczy. Zdania tak abstrakcyjnie bladego, któreby wcale nie przynosiło ze sobą przemilczenia, prawie niepodobna jest wymyśleć! I gdyby się takowe złożyć udało, to musiałoby ono być nienależącem do ogółu żadnej żywotnej mowy.
Skoro mówisz: «Jakże mi się miewasz, przyjacielu?», przemilczane w tem jest:
— Dość dawno cię nie spotkałem lub nie widziałem, ażeby tem żywiej zapytać — «Jakże mi się miewasz przyjacielu?» — A to przemilczenie wstępne będzie zaraz wygłosem zdania następnego, i tak dalej.
«Jakże mi się miewasz, przyjacielu? Albowiem dość dawno nie widziałem ciebie, ażeby tem żywiej o to pytać».

Podobnież i w następnem zdaniu:
— Nie należy być o wiele jaśniejszym od przedmiotu — przemilczane jest:
Przedmiot każdy ma sobie odpowiedni stopień światła, pod którego wpływem najstosowniej przedstawia się — a przeto:
«Nie należy być o wiele jaśniejszym od przedmiotu» i t. p... — Czyli, toż samo wybrzmi przy następnem rozwinięciu rzeczy i przy stopniowej przemianie przemilczeń na wygłosy:
— Nie należy być o wiele jaśniejszym od przedmiotu, każdy albowiem ma sobie odpowiedni światła stopień, pod którego wpływem się najsłuszniej przedstawia, i t. p.
Z tej to pochodzi właśnie przyczyny, co Montesquieu za innymi powiada o wyrażeniu mocy, właściwej przemilczeniu. I tę to więc moc jużci że posiadać musi przemilczenie, skoro (jak okazaliśmy wyżej) radykalny ma związek tak z każdem pojedyńczo zdaniem, jak i z całością budownictwa mowy, jakżeby cośkolwiekbądź uwyraźnić było w możności?...

Gramatyczne i logiczne nasze w tym przedmiocie poglądy cokolwiek może skąpo, lecz stosownie do objętości niniejszego pisma na tych to skreślonych powyżej zamykając, przejdźmy do egzegetycznej i filozoficznej tegoż obrazu części.

Filozoficzne Pitagorasa milczenie (którego znaczenia dotąd nie wyjaśniła żadna egzegeza)[354] przychodzi nam tu opowiedzieć i sprawozdać na mocy osobistych naszych poszukiwań. Niekoniecznie dlatego ażebyśmy to milczenie mieli za Pitagorasa i jego zwolenników pomysł i wynalazek, tylko z tej przyczyny, że do nas doszła wiadomość o niem przez tę drogę, bo my przez historję pitagorejczyków o tej praktyce dowiedzieliśmy się. Rzecz zaś sama ani nawet egipską, nietylko grecką i pitagorejską nie jest, lecz z najstarszych azjackich religijno-filozoficznych teoryj i praktyk płynie, a dopiero zaczerpnął jej był Pitagoras w Babilonie za czasu swej wędrówki i niewoli.
Lecz czy nawet dziś, przy zupełnem rozbałamuceniu czytelnictwa, może znaleźć się taki lekkomyślny czytelnik, który, przed oczyma mając, że italskiej szkoły mistrz żądał był od poczynających uczniów dwa, trzy, pięć i siedm lat milczenia, nie zastanowiłby się na chwilkę, iż tenże nie mógł przecież z onymi jak oficer z żołnierzami postępować, samym rozkazem nagim rządząc się, ale, że musiał on zalecenie takowe, nienajponętniejsze, jakiemś usłusznieniem zadatkować[355]. Wypoczęta od zewnętrznych nadużyć i w normalny wprowadzona stosunek harmonja pomiędzy uchem zewnętrznem a wewnętrznem, pomiędzy patrzeniem optycznem a widzeniom — niemniej dotykaniem, niemniej smakiem ...słowem, odbudowanie całej postawy zmysłowej człowieka, długim spokojem milczącej ciszy pozyskane, nie wiem nawet, czyli byćby mogło wystarczającą zapowiedzią... Myślę, że nie!... Myślę, że egzegeza tej ciemnej treści, takie tylko dająca tłumaczenie, byłaby przestającą łatwo na nabytkach nieco podrzędnych. Tam — to jest, pomiędzy mistrza wnioskiem a przystępującego doń wolą — szło o coś pełniejszego od dyscypliny[356] rad, o coś tak bezpośrednio żywego, iż tem samem zakląć dawało się cząstkę życia człowieka rozumnego i onąż umartwić. O co zaś szło tam, podobno, iż mnie zakrytem nie jest, albowiem dość uważnie poszukiwałem tego — lecz, ażeby tak niemałą sprawę bezpiecznie wypowiedzieć, należy mi siebie poniekąd aż do swojego osobistego przekonania filozoficznego pierw urzetelnić.
To jest, iż nie myślę wcale, ażeby wystarczyło człowiekowi, gdyby wiedział wszystko! Myślę, owszem, że człowiek potrzebowałby zawsze więcej... (Jakto? Więcej niż wszystko?!...) — Człowiek potrzebowałby (mówię) wiedzieć każdej pory, doby, chwili i okoliczności wszystko to, co w tych razach i względach wiedzieć on, jako on, powinien, i jako społeczeństwa ludzkiego członek.
To zaś wydawa mi się być więcej niż wszystko, albowiem toć jest wszystko, więcej znajomością i samejże niewiedzy i jej pomiaru.
Za dostojniejszą rzecz uważając otwarty w filozofji błąd, niż trującą umysły nierzetelność, wypowiadam zdanie moje prostotliwie. Zaś to podzielone (lubo i wyjaśnione przeze mnie) pojęcie było właśnie że pojęciem onej heroicznej filozofii, o której misterjach[357] gdy się tu rozpoczęło mówić, wypadło nam przypadkiem nie utaić wyznania osobistego. Obraz albowiem takowy poszukiwanej dawno mądrości może dałby się i dziś tem usłusznić, iż, jeżeli widzimy, że przy spółcześnie panującym podziele na umiejętności ten albo ów specjalny pracownik stawa się zczasem jakoby doskonałą machiny częścią lub wytwornem narzędziem, tedy, dlaczegożby tejże samej wprawy nie nabierał i ogólną treść prawdy praktykujący umysł całego człowieka wedle machiny ogólniejszej?... Myślę, owszem, iż tam nasza podzielona na specjalności wiedza i działalność koniecznie będzie musiała dojść, gdy tak, jak cząstkowość specjaliści, uwłaszczyć sobie biegle potrafi niecząstkowość...
Dostąpienie przeto, zbliżenie się albo zbliżanie do kanonu wiedzy, określonego i uczytelnionego powyżej, było zapowiedzią obiecalną przyjacielowi-wiedzy, przedsiębiorącemu milczenia praktykę, którą zalecano i praktykowano dawno w pierwszych i nieledwie że najstarszych azjackich szkołach proroczych[358]. Ezechjel tegoż samego dotknął był, i tak samo w Babilonie jak Pitagoras. Co do swojej idei, budowała się rzecz ta na pojęciu paraboli w najgłębszem i najszerszem onej znaczeniu; zaś co do praktyki, szło o osobiste zastosowanie ustatkowanego swojego myślnego organizmu do ustroju nieustannego w harmonjach stworzenia monologu wiecznego, i to na takie zbliżenia lub oddalenia, do jakowych ta albo owa osobistość rzetelnie się mogła była doprowadzić... Wytłumaczmy się więcej szczegółowo:
Pochopnie, lubo nienajrozważniej, mówi się, że: «Parabola nie dowodzi niczego...» Jużci tak jest, bo paraboli zadaniem nie jest dowieść, ale uoczywistnić — jedna zatem parabola oczywistni, lecz wszystkie razem uważane parabole nietylko że dowodzą, ale dowodzą tak bardzo ogromnej rzeczy, iż strach święty bierze pomyśleć o tem!... Dowodzą one albowiem analogicznego stosunku pomiędzy prawami rozwoju rzeczy świata tego, a prawami rozwoju ducha... Stądto i logicznie podejrzewany monolog nieustannie się parabolizujący, jużci że, jednem ze źródlisk żywych prawdy będąc, udzielać się miał i mógł na takowe oddalenia albo zbliżenia, do jakich kto osobistym własnego milczenia monologiem rzetelnie się doprowadzić starał i potrafił. Dochodziliż tam monologiści milczenia? — Jużci że dochodzili, skoro dobrze przed Pitagorasem, i nawet dużo później, niektórzy wcale do używalności mówionego słowa nie powracali, daleko więcej (stosownego czasu) wypowiadając przez lada drobny potoczny gest — przez upuszczenie lub podjęcie kamyczka z ziemi, uszczknięcie listka, dotknięcie jednym palcem rzeczy jakiejś pobliskiej. Widoczna w tem, jak dalece życzyli byli sobie na parabolizującym się jakoby bezwzględnie duchu opierać, mimo steru pojedyńczej człowieczej myśli. To tak i tu tłumaczy się i ona pozorna ciemność wyrażeń i tajemnica rzeczy, i Pitagorasowi przyznawane atrybucje fantastyczne — czy to słyszenia harmonji światów przez rytm obrotu ich, czy to rozumienia się ze zwierzęty i pojęcia pieśni stworzenia bezmownego... Wybłyski te genjuszu i te cudowności mogli biografowie antichrystusowi przeciwstawiać i przeciwstawiali żywym jeszcze bardzo wspomnieniom na Wschodzie osoby, czynów i wędrówek Zbawiciela świata; lecz, końcem końców, trzeba przecież je było z jakowegoś możliwego dykcjonarza[359] wyciągnąć, który względne swoje istnienie musiał był mieć. Monologiści milczenia, mniej zapamiętali, późniejsi i którzy przy zadaniu ducha ogólnem uprawiali zarówno wyłączne gałęzie wiedzy (a przeto może lepiej obejmowali ogół, iż zarazem i onegoż szczegół uznawali), dochodzili byli do tejże samej furji profetyckiej[360], lecz jedynie w wielkich zdarzeniach wyjątkowych. Za czasów bardzo wszechstronnej krytyki i zapewne niemałego światła (bo za czasu Sokratesa), kiedy jednakowoż lud ateński znalazł się był pod wpływem jednego z tych gwałtownych zawichrzeń sensu publicznego, które z wielkim i chełpiącym się zapałem ojczyznę jak najprostszą drogą do zatraty prowadzą — kiedy (historyczniej mówiąc) szło o wydanie i prowadzenie zgubnej wojny na morzu i na lądzie przeciw Syrakuzie i Sycylji, a szał był tak za wojną, iż mało kto na umiarkowańsze zdania światlejszych oglądał się, człowiek umiejętny i trzeźwy myślą, astronom i matematyk Meton[361] (reformator greckiego kalendarza i który pierwszy o liczbie złotej[362] pomyślił) nie zabierał głosu śród zgromadzeń, lecz podniósł się milcząc, a ująwszy pochodnię rozgorzałą, własny dom swój podpalił!... Przemowa żadna w najwymowniej patrjotycznych ustach nie mogła była ani lepiej sytuacji politycznej Aten skreślić, ani jaśniej rezultatów zamierzanej szalenie wyprawy wojennej ludowi przedstawić!... A lubo naturalną jest rzeczą, iż natychmiast wielu uważało astronoma za warjata, tak samo, jak niemało uważało było dawniej Ezechjela za obłąkanego, niemniej przeto i jednego i drugiego prorokowanie doszło jednakże do nas. Do tejże samej należy się tradycji ów, lubo niezmiernie późniejszy, prorok, który, napotkawszy jadącego do Rzymu Pawła (świętego), zdjął ze siebie pas i spętał się sam, dając przez to widzieć, jakie w Rzymie przyjęcie na apostoła oczekuje. Szkoły tejże samej możnaby się i dziś, lubo w bardzo grubych już kształtach, dopatrzeć, skoroby się uważnie i głęboko pomiędzy spólczesnymi cyganami poszukiwało[363]; — zaś podobno, że w Persji estetyczne tradycje w tej mierze dochowały się jeszcze i są wyrażane przez poszukujących ile tylko można najmniejszej liczby słów do powiedzenia jakiej treści. Lakonizm[364] albowiem, i nawet monumentalny rzymski styl, nie skąd inąd biorą swój początek i wypromieniają się.
Egzegezy pod tym względem czynione, jakie posiadamy do dziś, są gorzej niż niegodne przedmiotu. My tu jednakże ograniczać się powinniśmy, nietylko na samą odpowiedniość proporcyj tego szczupłego fascykułu[365] pamiętając, lecz, wspominając sobie zarazem i naszego zacnego, a nawet umiejętnego przyjaciela, któremu jednakże, po wieloletnim pobycie w jednej z najgłośniejszych stolic cywilizacji, tyle zaledwo starczyło było chwil swobodnych, ile ich potrzeba, ażeby choć zewnętrznie gmach bibljoteki obejść i budownicze wartości jego ocenić lub podziwić. Pamiętny to, zaiste, acz maleńki wypadek, albowiem najniewinniej uparalbolizował mi był istotne publiczności spólczesnej obcowanie ze sferą wyrobów umysłowych i upomniał, do ila nierozwlekłym być wypada... nie-romansiście!...
Tego też dnia, a już wieczora, skoro raz w szczupłym parku zaczęło się było przechadzkę, wyprowadziła nas ona daleko poza miejsce dla bibljoteki okoliczne i znaleźliśmy się na wyniosłości, pod której piersią szeroką przepływało lub wrzało całe ogromnego miasta życie. Imponującym bywa, bo upajającym, ów gwar szeroki, który, urabiając się ze wszech wydźwięków wszystkich działalności i energij, śpiewa sam sobie nieustannie: — «Takich to, jak ja, pięć, sześć na świecie dziś... To cała cywilizacja jego, i wartość i siła!»
Jestci podobno tak, zaiste, że kilka ogromnych i nieustannych gwarów kilku stolic stanowi o żywotności historycznej i moralnej naszego świata; lecz, gdyby się na te huczące morza działalności i energij rzuciło naraz z góry onemi wielkiemi linjami, których zarysem i proporcją zwykł był Ajschylos postacie dwie urabiać z narodów i kroci, jatkieżby tu z tego naprzykład szerokiego tłumu i gwaru zgarnęły się kształty umysłowe? I tak sprawiedliwie otrzymane, jako je Ajschylos otrzymywał, to jest, ażeby postać, milionem będąc, miljon ów wypowiadała ściśle, nic poza sobą nie roniąc, lub może tyle zaledwo, ile na upostaciowanie odpowiedniego chóru jej potrzeba...
Spróbujmy!...

Jużci, ten Ogromny gwar i tłum zgarnąłby się naprzód w umysłową postać jedną, która nic innego, nic wtórego, nic godnego względu nie zna, nie dopuszcza i nie poczuwa oprócz swojego własnego i swojej pasji interesu. Kryć tego ani można, ani godzi się — tak jest. Postać ta znamienita ogarnęłaby i wyraziła większość masy wznoszącej i żywiącej ów kolosalny gwar stołeczny. Postać umysłowa, która pod jakimkolwiek tonem i formą porusza swe płuca i wargi, nic oprócz interesu swojej pasji nie wygłasza, nie uwzględnia i nie dopuszcza. Czy ten głos jest przemową parlamentarną, czy filozoficzną apostrofą, czy niewinną romansu formę przybierze, wsłuchaj się weń głębiej i spokojniej, a nie napotkasz nic innego, oprócz monologu pasji swojej i swego tylko interesu. O ile tym dwom odbrzmieć może w czemkolwiek ktoś inmy, czyja inna sprawa, lub interes, albo myśl, o tyle onemi zajmie się jeszcze ów osobisty monolog, ale zajmie tylko o tyle, i przeto, we wszystkości rzecz swą jedynie ważąc, nie wychodzi on nigdy ze swego punktu wyjścia!...
A nie wychodząc nigdy ze swojego punktu wyjścia, jużci że jest zawsze na miejscu. Tak, iż złudzeniem tylko optycznem powinienby być ruch tej postaci... A nie obejmując z całej wszystkości nic, prócz tego tylko, co do niej się odnieść może, jużci że nie taka dążność umysłowa nie świadczy i nie wypowiada dla prawdy bezwzględnej — ani jednego słowa nie dodawa do wielkiego bezinteresu wiedzy i uczucia; tak, iż złudzeniem akustycznem powinienby być we większej swej połowie kolosalny ów gwar stołeczny, z którego całokształt jeden właśnie podjąwszy, rozejrzeliśmy umysłowy jego charakter.
Drugim zaś kształtem z połowy drugiej tłumu i gwaru stołecznego, ogarniętym w niemniej kolosalną postać, byłby znowu umysł, poszukujący jedynie, ażeby być upodobanym względem mody czasu swojego i ażeby podobać się... Ten, nim otwiera usta, już odczytał pierw twe mniemania i dopowiada tylko do nich zdania swoje, poczucia swe do cudzych układa, myśli swoje z dovmyślonemi w drugich myślami wiąże, a jeżeli pierwszy nigdy swojego punktu wyjścia nie opuszcza, to ten drugi nigdy go i wcale nie miał. Pierwszy jest rozwijającym się nieustannie personalizmem[366], — drugi bezświadomą albo przemysłową asymilacją[367]. I oto są dwie postawy wielkie, cały ów ogromny gwar stołeczny, gwar, nie bez przyczyn przypisujący sobie siłę cywilizacyjną, wyrażające. Zaiste, nienazbyt wysoko potrzeba się wznieść, ażeby, nie usłyszawszy tam ani jednego słowa, podniesionego i wygłoszonego dla prawdy bezwzględnej i dla bezinteresu uczucia, pomyśleć słusznie: Jakże wielkiem jest albo bywa milczeniem ten, lubo taki ogromny, gwar i zamęt!....


III.
CZĘŚĆ TRZECIA.

Gdyby literatury ludów nie były żadnemi ogółami myślnemi, intuitycznie[368] zadatkowanemi, lecz żeby się one przez stopniowany dorobek zyskiwało w miarę wzrostu i wydojrzewania człowieczeństwa, tedy dzieła pierwsze musiałyby być pokarmem dziecinnym, i dopiero o wiele późniejsze męskim. Tedy głębokie hymny, tedy moralne poważne zdania, w rym ujmowane, nie byłyby na zaczątku literatur, ani sama nawet potężna epopei istota tak wcześnie rodziłaby się. Tymczasem nawet najrozsądniejszy z mędrców starożytnych Kung-fu-tseu (Confucius)[369] właśnie że swoją, prawie już ministerjalną prozę czerpie z hymnów i pieśni początkowych, i właśnie że z epoki onej, w której człowiek winienby był zajmować się bawidłami dziecinnemi. — Rubaszniej wyrażając się (bo spółcześni chcą tej jasności stylu, która jest rubasznością), możnaby rzec, iż powinnyby być na początku literatur książki dla dzieci, gdy tymczasem jest przeciwnie: utwory albowiem, nacechowane solennością i uczuciem wielkości, są otwierającemi rzecz umysłową.
Mają one lub miewają coś naiwnego, lecz nie początkującego dziecinnie, tylko jakoby coś dziedziczącego z charakterem synostwa boskiego.
Nieobecność prozy jest pierwszym wielkim pojawem na zaczątku wszystkich literatur. Człowiek od pierwszego na świat kroku wchodzi jako zupełna postać umysłowa: jest poetą! I innego my umysłowego człowieka nie znamy udowodnie na początku dziejów, jedno poetę! Trzymając się przekonania, że wielkie, charakterystyczne zarysy i linje, gdy się ze znajomością rzeczy i sumiennością je wykreśla, daleko są i trudniejszemi, i więcej kosztującemi pracy i czasu, i korzystniejszemi dla czytelnika, niż drobiazgowa jaka egzegeza bardzo wątpliwych, nigdy niewystarczających, a ciągle zbytecznych fragmentów, zamiast próżno zaprzątać się, czy rzeczywiście Orfeja dziełami są ułamki, które może Linos, Muzajos, Eumolpos albo Amfjon[370] był utworzył, właściwiej godzi się nam światło rzucić na niejasną sprawę chronologji względem żywiołów. Mówimy np.: Hezjod[371] i Homer, ale żywioł, który przedstawia i urabia Hezjod, jest o bardzo i bardzo wiele od żywiołu, którym tchnie Homer, starszym, tak, iż, obok siebie dwóch tych poetów stawiąc, jednego po drugim trza pojmować. Jakkolwiekbądź, psalmistowski Hezjoda żywioł poetycki może jeszcze nietylko bardzo późnego (porównawczo) Pindara[372] dać, ale nawet aż wielką obrzędową pieśń Horacego. — Skoro zaś żywioł parę epok przetrwać podoła, usunąwszy się z pierwszorzędności i stosowne sobie temperamenta ras jakich objąwszy, trudno przeto pogodzić następstwa żywiołów z chronologicznemi warunkami i względami. Nie półmityczny Orfej, Amfjon etc..., nie sam teologiczny Hezjod, ale Tales gortyński (nie filozof, Tales z Miletu) powinienby oną poetycką epokę pierwszą umysłowej człowieka działalności w Europie przedstawiać. Tales z Gortynu albowiem był jeszcze zarówno muzykiem, prawodawcą i lirycznym poetą. I Amfjon, i Orfej w tychże pojednaniu atrybutów czerpali natchnienie, lecz drugiemu męczeńska śmierć przerwała była wcześnie rozwój zadania. Orfej jest rozszarpanym dlatego, iż światu północnemu przyniósł ewangelję indywidualnej miłości kobiety, czyli promień myśli i życia, bardzo późno przez ludzi poznawany, jeżeli nawet u daleko czytelniejszych Semitów dopiero «Pieśń nad pieśniami» («salomonową» zwana) ewangelję tę podejmuje. Pierwej żeni się bardzo stosownie przez zaufanego posłańca lub wiernego sługę, albowiem idzie nie o więcej, jedno, aby osoba miała tę gładkość, którą powoduje zdrowie, tudzież, aby z zacnego była rodu, z cnotą dziewiczą i z wyglądaną bardzo płodnością macierzyńską. Rzeczy te doświadczony a serdecznie życzliwy służący gdy mógł sam ocenić, nic nie pozostawało do życzenia. Takowego wszakże pojęcia o małżeństwie ostatecznością krańcową musiało być i bywało przynajmniej razdoroczne pomieszanie wszystkich małżeńskich atrybucyj[373] w czasie nocnego obrzędu rozpustnego. Póki albowiem indywidualna kobiety miłość nieznaną i nieuznawaną była, pozostawała tylko przyrodzona płciowa ogólność. Ten to prąd pojęcia i energji rozszarpał Orfeja...
Powracamy do wyżej powiedzianego określenia, iż pierwotny umysłowy człowiek jest poetą. Żal nam wielki, że ciemne i mało rozwikłane są wiadomości o trwaniu żywiołów, ich sukcesjach[374] i procesjach[375] i o warunkach chronologji względem tak różnostałych zjawisk. Życzylibyśmy sobie albowiem — to samo, co okazaliśmy i wyłożyli w części gramatycznej, przeprowadzić jednym i równym krokiem w niniejszą część historycznie literacką, okazując dowodnie, że tak samo, jak we składniowem budowaniu się zdań: pierwsze zdanie osadza się na przemilczeniu, które następnego logicznie zdania stawa się wygłosem, a przynosi ze sobą drugie przemilczenie dla nastręczenia wygłosu trzeciemu zdaniu i tak dalej — tak samo (mówię) i we wielkich, umysłowych wyrobach wieków i epok, to, co było przemilczeniem całego umysłowego ogółu jednej epoki, stawa się wygłosem literatury epoki drugiej, następnego wieku, a co ta przemilcza, wygłosi trzecia, swoje znowu dla następnej przemilczenie ze sobą wnosząc. Prawo przeto maleńkie, które odkryliśmy i podawamy, jest zasługującem na uwagę, albowiem okazuje się być całem i na rozmaitych polach zarówno żywem. Onego pierwoumysłowego człowieka-poety dziełami pierwszemi są dumania, inwokacje[376] — ten wyraz «muzo» jest tylko ostatnią kartką wielkiego psałterza, która się dochowała przez swoje ze wstępem do dzieł drugiej epoki zjednoczenie. Inwokacje takowe, boskiego wyglądające sprawowania, brały udział we wszelkiej działalności i psałterz niemały stanowiły... Niczego albowiem bezpośrednio dzialalność człowieka nie poczynała była — —

«Zeus zawsze i zewsząd najpierwszy jest,
I ostatnim i środkującym — on, z płomiennym
Piorunem, powstał i zeń jest wszystko:
Podstawą on ziemi, on nieba jasnego osią,
On monarchą zupełnym, bo niszczycielem i stwórcą!»
(Według tradycyj orfeickich)[377].

W powyższej inwokacji — i, o ile ona całą jedną epokę dumań wyraża — zapytujemy przeto (według naszego prawa) co stanowi przemilczenie? Co, tam niewypowiedzianem będąc, ma przez to samo dać epoce następnej wygłos i postawę?...
Jużci widoczna jest, że w inwokacji powyższej — i, o ile ona wyraża całą jedną epokę, przemilczanym jest człowiek, albowiem Zeus ze wszech miar i względów wyręczył wszystko. Człowiek, praca jego, walki, cierpienia, i doświadczenie, i rozwinięta w nim siła zaradczości, to wszystko jest przemilczanem i daje dla następnej epoki wyrobu umysłowego zgotowane miejsce na epopeję...
Dlatego też ostatnia inwokacja z epoki inwokacyjnych psalmów, lecz pierwsza z epoki następnej brzmieć będzie:
«Człowieka (teraz), o Muzo, wypowiedz, którego zmysł musiał się ubogacić, gdy po zburzeniu świętego miasta Troi błądząc, poznawał on ludzi, obyczaje i narody. — Człowieka, który cierpiał w sercu swojem... i narażał się na morzu, i nie dla siebie tylko, lecz ażeby i towarzystwo ocalić. A pociechy nawet i tej, ze zbawienia bliskich, nie miał, gdyż dla głupoty własnej poginęli...»

Po legendowej, po cudownej pierwszej inwokacyjnej epoce, widzimy zatem, jak się jawi i wygłasza epopeja przez samo przemilczenie — lecz ten znowu śliczny całokształt epopei cóż on dalej (zawsze według naszego małego prawa) przemilcza i co zatem przemilczenie owo, w łonie epopei niesione, dać ma jako zasadniczy wygłos trzeciej epoce? Słowem jednem: czem ta trzecia epoka będzie? — Jużci że bohaterowie epopei swemi olimpijskiemi krokami przekraczają właściwą prozę historyczną, interesa państw i narodów, tudzież warunki polityczne i finansowe etc... a przeto owa właśnie proza historyczna jest przemilczeniem, na jakiem piękna i bujna postać epopei właśnie że dlatego się wznosi, iż do onej poziomej treści historycznej nie zniża się. Epopeja zatem koniecznie przemilcza istotną historyczną prozę, a zatem (stosownie do naszego prawa) po epoce epopei, czyli, skoro ta już się zbierze w całość i utwierdzi pismem, i nieco książką zacznie być, następuje przemilczane w epopei łonie dzieło historji.
Legenda (cudowna), epopeja, historja — oto co już widzimy z rozwoju myśli człowieczej i z następstwa przepowiedzianego epok.
Historja wszelako, mimo zestępującego na szeroki poziom żywiołu swojego, czyliż także miałaby się jeszcze na przemilczeniu uzasadniać i takowe na wygłos dla następnej epoki przynosić? Jużci że tak, i to nawet dosadniej niźli gdzie indziej, bo bywały nawet umyślne zatajemnienia intryg, które we sto lat dopiero później uczytelniały się!... Historja przemilcza to, na co wystarczający wyraz jeden znaleźć trudno, ale co ze stosownemi komentarzami nazwać godzi się... anegdotą. — Tam są tajemnice psychologji dziejów, biografji, niezmiernie ważne częstotliwie, lecz za małe i za mnogie dla historji, która też je przemilcza. One wszakże na dnie anegdoty czekają fatalnej godziny swojej, albowiem po epoce tej, którą anegdotą zowiemy, jest rewolucja!... I oto, jeżeli nasza prawda milczenia nie jest błędem, tedy umysłowego tok rozwoju dawa następujące perjody: legendę — epopeję historję — anegdotę — rewolucję. Tego ostatniego wyrazu nie należy tu brać z żadną wyłącznością. Tem bardziej, iż ogromne różnice pomiarów wielkości spraw zachodzić muszą z biegiem czasów. Z administracyjną jakkolwiek wyraźnością nie można zewszechmiar linji kreślić na mocy naszego punktu wyjścia, jednakowoż oko jasne pozna, że pojawiska w literaturach wszystkich spotkane temi samemi są perjodami. Rzymian powszechnie krzywdzą, narzucając im pięć wieków literackiego niemowlęctwa, a nawet i kiedy prawo dwunastu tablic[378] jako najstarszą rzecz cytują. Tak się wcale nie godzi: tylko my niezupełnie jasno wiemy, jakie to było umysłowe życie pod bliższym wpływem tych sybilińskich ksiąg, które zbyt łatwo opuszczamy ze względu. Co więcej, że i prawo dwunastu tablic nie jest bez pośrednictwa decemwirów[379] upowszechnione. Virgilius jest niezmiernie oględny i sumienny w tem wszystkiem, co sakramentalnego z obyczajów starych podnosi; otóż, to uwyraźnienie, jakie on dla wierszy sybilińskich dodaje, że umyślnie były rzeczy niepisane, lecz przez oralne[380] staranie wybranych mężów w życiu utrzymywane, aby tem wierniej przechowywały się i udzielały, daje zaiste do myślenia, iż cała ta epoka, za literacko głuchą i jałową uważana, niekoniecznie takową mogła być. Spółcześni literaci ze zbyt wielką łatwością uważają nieobecność atramentu za nieobecność wszelkiego umysłowego rozwinięcia... Epoka uprzednia względem tryumfalnej epoki literatury rzymskiej, według zdania wielu poprostu przejętej od Greków, nie była wcale taka jałowa, pusta i głucha. Myślę, owszem, też dlatego tak szybko doszło się do stopnia arcydzielnego we większości kart «Eneidy», iż to wszystko pierw było w kronikarskich rapsodach, a dlatego wszystkość «Georgik»[381] jest tak niezrównanem arcydziełem, iż uprzedziły je niemałe o rolnictwie zapiski i dzieła!
Podobnież jest z każdym innym żywiołem, albowiem okres, jakkolwiek nierozgłośny, ale który może mieć sybilińskie rzeczy i kolegium do onych przechowania, tudzież dwanaście tablic i kolegjum je strzegące, a nadewszystko zupełnie nowy i twórczo sobie udziałany typ w tak zwanych «soturach» (późniejszych satyrach)[382], okres, mówię, taki nietyle zapewne jest bezliterackim, ile my bywamy bezrozważni, skoro lekko o nim mówimy. Nadto sotury, czyli satyry, wchodzą według zarysu naszego w epokę anegdoty, czyli w zaranie rewolucyjnego obrotu całej umysłowej karty.
Gdyby perturbacje[383] w tej naszej smętnej historji nie były tak częste i szerokie, tudzież, gdyby żywioły etnologiczne nie przeżywały nieraz epok i przeto nie nadwyrężały porządku chronologicznego (o czem się już wyżej nadmieniało), tedy z naszym zarysem żywotnych praw milczenia (w mowie ludzkiej i w dziejach) możnaby wszystkie wieki, jeden po drugim, obejrzeć, jak one myśli swoje podawały sobie w przemilczaniu głębokiem. I nietylko wieki!... Bo biegły ascetycznie umysł może tygodnie i dnie życia umiałby zobaczyć, jak zasuwają się w siebie i z siebie podawają na temże samem prawie — przemilczenia...
Na cóż zaś uchylam nieco tej zasłony?... Oto na to, iż w nasze umysłowe sprawy jeszcze z samymże drukiem weszło wiele spółdziałań i przyśpieszeń mechanicznych, chemicznych, elektrycznych... Musi przeto sztuka czytania, jeżeli nie prześcignąć, to wyrównać szybkościom i promiennościom gromu i na samem zwierciadlanem lubowaniu się drukiem nie poprzestać! Literatury także podobno będą musiały nietylko się zajmować ślicznością i obfitością jakiego bujnego swego kwiatu, lecz i uważaniem całych siebie, jako żywotną funkcję pełniących i obowiązanych. Oto dlatego uchyla się nieco zasłony tej...

(1882).





  1. Mowa o carze Mikołaju I-ym.
  2. smycz, rzemień, do prowadzenia psów, tu: kilka. — ogar (węg.), rodzaj psa gończego.
  3. kabalista (nowołac.) — znawca ksiąg kabalistycznych treści filozoficzno-mistycznej; wróżbiarz.
  4. gilotyna (franc.), machina do ścinania głów.
  5. truna (niem.) — trumna.
  6. tiara (gr.), potrójna korona papieska.
  7. Prawdopodobnie mowa o «Chorale» Kornela Ujejskiego, napisanym w r. 1846.
  8. «tworzący duch» — creator spiritus, pierwsze słowa znanego hymnu kościelnego.
  9. = (łac.) w czem możnaby zrozumieć, jak wiele duszy pozostaje... Plinjusz.
  10. Włodzimierz Łubieński, przyjaciel poety, zmarły w r. 1849.
  11. «rozpacza» w sferze ciał znaczy także: rozstępuje, rozdziela, rozciela. (P. P.).
  12. Mający umrzeć pozdrawiają cię, Prawdo.
  13. Parki — w mitologji rzymskiej trzy boginie przeznaczenia, przędące nić żywota ludzkiego.
  14. Co do wiersza, który potocznością swoją powinienby niewiele nawet uwagi zwracać, to już jest osobistość autora. Mniema on, że w drażliwie mogących dotykać (gdzieniegdzie) przeprowadzeniach myśli w życia rytm, miarą swoją i muzyką uspokaja, miarkuje i złagadza. Niepochopny do uczynienia koncesyj w toku prawdy, czuł się zobowiązanym (w tym pierwszym poszycie) koncesji tej w formie znaleźć miejsce. Literatura nasza pod tym względem, mianowicie w liryce, wiele liczy przykładów.(P. P.).
  15. Forum (łac.) = rynek w Rzymie; tu w znaczeniu: miejsce publiczne.
  16. hieroglif (gr.) = egipskie pismo obrazkowe; tu w znaczeniu czegoś bardzo trudnego do zrozumienia.
  17. kompozycja (łac.) — układanie, tworzenie.
  18. kalkul (łac.) — rachowanie, obliczanie («kalkulowanie»).
  19. Nie rzeczy swej, ale krzyża swego, to jest, rzeczy pospolitej, tak z chrystjanizmem obrońcy chrystjanizmu nauczaliby hrabię (który tu jest mistycznym hrabią (!) w dialogu) ojcowie z pod Wiednia. (P. P.).
  20. generał-bas — nauka harmonji i kompozycji (także: podstawowy, główny ton jakiegoś utworu muzycznego).
  21. ark (łac.) — łuk.
  22. prym (łac.) — pierwszy, główny głos w chórze.
  23. profil (franc.) — zarys twarzy, widzianej zboku.
  24. perjod (gr.) tu: powtarzające się w stałych odstępach czasu ilości; profeta (gr.), prorok.
  25. kanopa (grec.) — wyobrażenie bożka (pierwotnie egipskiego) w kształcie brzuchatego dzbana (lub beczki) z głową i nogami.
  26. Autor «Machabeuszów na popiołach swych domów» i «Matki Boskiej Śnieżnej» pierwszy poczuł powagę sztuki narodowej i kierunek jej odgaduje. Orłowski był krajowym, ale nie narodowym — przedstawiał rzeczy naturalne, nie naturę rzeczy, przedstawiał, co widział, a nie co przewidział! (P. P.).
    Autor «Machabeuszów» — Wojciech Stattler (1800—1882), profesor krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.
    Aleksander Orłowski (1777—1834), malarz rodzajowy i portrecista.
  27. ogiw (franc.) — łuk śpiczasty (w architekturze).
  28. arkada (późnołac.) — sklepienie łukowe, wsparte na filarach.
  29. kaskada (franc.) — mały wodospad.
  30. Charitas (grec.) — personifikowana miłość bliźniego, miłość chrześcijańska.
    Nie radbym przechodzić granic, laikowi naznaczonych, wszakże, jeżeli to herezją, to zapytuję, co jest «akt pragnienia», stygmata etc. (P. P.).
  31. akant (grec.) — roślina, zwana po polsku «niedźwiedzia łapa» lub «barszcz»; tu: stylizowany liść tej rośliny jako ozdoba architektoniczna.
  32. filos = filozofja.
  33. Bohaterstwo jest na szczycie sztuki; jest półogniwem księżycowem na chorągwi prac ludzkich, to jest, sztuce — ale jest jeszcze półogniwem do ziemi obróconem — półogniwem drugiem w niebo zawróconem jest męczeństwo. (P. P.).
  34. Mowa o początkowym ustępie tak zwanej «wielkiej improwizacji» w III części «Dziadów.».
  35. «Odpoczął» znaczy: począł nanowo, począł w drugiej potędze.
  36. trefl (franc.) — liść koniczyny.
  37. Mowa o opowiadaniach Makryny Mieczysławskiej, rzekomej przeoryszy klasztoru bazyljanek w Mińsku (por. J. Słowackiego «Rozmowę z Matką Makryną M.»).
  38. arabeski (włos.) — fantastyczne ozdoby, naśladujące kształtem sploty gałązek, kwiatów, liści i linij.
  39. Wszystkie organizacje pracy oficjalne są dzieciństwem logicznem — nic z nich nie może być — nie mają siły ograniczania skłonności rzemieślniczych. Jak można oznaczyć prawem liczbę ślusarzy, kamieniarzy, rzeźbiarzy i t. d.? — Egipska i babilońska to stara historja, z której już nic wycisnąć dla społeczeństwa chrześcijańskiego nie można. Po wystawie dla wszechprzemysłu, w Londynie wymyślonej, która jest tem samem w panowaniu komersu, czem był Panteon za czasów Agrypy dla wszechbogów świata, bałwochwalstwo przemysłowe dojdzie do zenitu swego, tak, jak tamto, za czasów, kiedy Panteon wszech bogów świata objął. A potem — przez postawienie sztuki tak, aby była najniższą modlitwą i najwyższem rzemiosłem (o czem tu śpiewamy), i przez postawienie estetyzmu tak, ażeby żywotnym i dodatnim ascetyzmem stał się — miara ta (materialnie i po babilońsku dzisiaj szukana) się otrzyma. Tę myśl polską w zarysie dostępnym naprzód rzucam, a później, da Bóg i dobra wola rodaków, że rozwinę. (P. P.).
  40. ekscentryczny (nowołac.) — dziwaczny.
  41. wkanie — «wkapnie», wsączy, wrzuci.
  42. Fryderyk Wilhelm Schelling (1775—1854), jeden z głównych przedstawicieli idealistycznej filozofji niemieckiej.
  43. ostracyzm (gr.), «sąd skorupkowy», ateńska instytucja polityczna, mająca za cel chronienie państwa od nagłych wstrząśnień przez skazywanie niebezpiecznych jednostek na dziesięcioletnie wygnanie.
  44. marota (franc.) = mrzonka, urojenie.
  45. Są ludzie, którzy wszystko, co jest nad rozum, za przeciwrozumne biorą. Tym sposobem, nazwawszy mistycyzmem wszystko, czego się zgłębić nie chce (bo to praca), ani przyjąć (bo to pokora), są już na szczycie doskonałości. Przepraszam generałów, że ich stopień taki mi tu piękny rym nastręczył, bo rymów nie szukam, bo rymy to ruchawka, jak przychodzą, tak się je bierze. Że to jest bez złej myśli, da mi może Pan Bóg przekonać generała, pod którym służyć będę na polu bitwy, bo na polu sztuki już tak sobie zostanę! (P. P.).
  46. Ugolino, bohater tragicznej opowieści w «Piekle» Dantego; tu w znaczeniu; męczennik.
  47. Pojęcie proroków z prawa obowiązującego w Izraelu wzięte — sądzę, że z właściwego źródła. Prorocy, fałszem dla prawdy walczący, powoływani byli przed sąd. I duchowie proroków są poddani prorokom. Patrz u ś. Pawła w Liściech. (P. P.).
  48. jury, po polsku: sąd przysięgłych. (P. P.).
  49. plejada (grec.) — grupa małych gwiazd w konstelacji Byka.
  50. To pojęcie środka autor wykładał już rodakom na posiedzeniu dnia 29 listopada w roku 1847 w ratuszu brukselskim. (P. P.).
  51. astr (łac.) — gwiazda.
  52. le prestige (franc.) — urok, czar, wpływ i poważanie.
  53. konspirator (łac.) — spiskowiec.
  54. Nie idzie tu, i w całem zewnętrzności pojęciu, o zdarcie drogości, świetności, błyskotności, ale o proporcję ich z powagą wewnętrzną, rzeczywista — ale o strawienie ich na sobie powagą życia — bo i tak duch ma dosyć ciężaru w szacie ciała... nacóż go jeszcze obciążać ciałem szaty?... (P. P.).
  55. koterja (franc.) — grupa osób, związana wspólnemi interesami, zazwyczaj niezgodnemi z dobrem ogółu; klika.
  56. aluzja do jednego z cudów Chrystusa: na weselu w Kanie na prośbę Matki Boskiej przemienił wodę w wino.
  57. stygmatyzować (grec.) — piętnować.
  58. biret (późnołac.) — lekka czapka (okrągła lub kanciasta, bez daszka), noszona przez duchownych i uczonych.
  59. stygmat (grec.) — znamię, piętno; stygmata (lub: stygmaty) — rany, występujące na ciele niektórych ludzi pod wpływem gorliwego rozpamiętywania męki Chrystusa.
  60. gladiator (łac.) — w dawnym Rzymie niewolnik (lub skazany na śmierć zbrodniarz), występujący w cyrku jako zapaśnik lub szermierz dla zabawienia ludu.
  61. Stator (łac.) — przydomek Jowisza, jako zatrzymującego uciekających czy zbiegów.
  62. kantyk (łac.) — śpiew, pieśń, szczególnie pobożna.
  63. testować (łac.) — zaświadczać, poświadczać.
  64. Wyśmiewane, ludowe Kantyczki częstochowskie ważną rolę w sztuce narodowej odegrają — zwracam na nie uwagę. (P. P.).
  65. Długo, długo myśliłem i szukałem, gdzie jest przystań dla sztuki polskiej, tego dziecka natchnień, a matki prac, tego momentu wytchnień. — Przekonałem się, że uczucie harmonji między treścią a formą życia będzie u nas posadą sztuki. Przekonałem się, że sztuka wyłącznie harmonją treści i formy zatrudniona inaczej rozwijać się nie może... i że gdzie tego niema, tam, z badań nad klasycyzmem (to jest, formą) i nad romantyzmem (to jest, treścią), przychodzi do oczyszczenia wpierw bagnetem formy całospołecznej — bo najwyższa sztuka jest heroizm!... (P. P.).
  66. geodetyczny (grec.) — tyczący się geodezji czyli nauki o pomiarze i podziale gruntu.
  67. klimaktery (grec.) — okresy, po których upływie mają zachodzić stanowcze jakieś zmiany (np. u człowieka podobno co 7 lat).
  68. satelita (łac.) — ciało niebieskie, krążące dokoła swej planety, księżyc; przenośnie (jak tu): nieodstępny towarzysz.
  69. Od r. 1843, o ile sobie przypominam. (P. P.).
  70. ekspozycja (łac.) — wystawa.
  71. gobelin (franc.) — drogi kobierzec, ręcznie tkany, naśladujący do złudzenia malowidło, nazwany tak od nazwiska wynalazcy (w. XV).
  72. Że tu wspomnę Tadeusza Brodowskiego — jaka olbrzymia szkoda! (P. P.).
    Tadeusz Brodowski, malarz, kolega Norwida z warszawskiej szkoły malarskiej; po studjach zagranicą osiadł w Paryżu i tam umarł wcześnie na suchoty.
  73. (łac.) — wybredne podniebienie.
  74. Tragedia, o której mowa, ma w tytule tylko dwa słowa: «Juljusz Cezar».
  75. Grupka gwiazd, nazwana «Tarczą Sobieskiego», znajduje się na niebie południowem.
  76. postura (włos.) — postawa; tu: postać.
  77. ideolog (gr.), marzyciel.
  78. cynik (gr.) — zwolennik poglądu filozoficznego, utrzymującego, że szczęśliwym może być tylko ten, kto nie ma żadnych potrzeb i nie liczy się z niczem; przenośnie: człowiek bezwstydny.
  79. wizjonarz (zwykle wizjoner) — człowiek, mający przywidzenia.
  80. baza (gr.) — podstawa.
  81. maskarada (franc.) = bal maskowy.
  82. ark (łac.) = łuk, brama tryumfalna.
  83. mistyczny (gr.) = tajemniczy.
  84. plastyczny (gr.), uwydatniający swą bryłowatość.
  85. metempsychoza (gr.) — wiara w pośmiertną wędrówkę dusz (t. j. przechodzenie duszy z jednego ciała w drugie).
  86. limby (łac.) — przedsionek niebios, otchłań, miejsce pobytu dusz przed przybyciem Chrystusa.
  87. kontradykcja (łac.) — sprzeczność.
  88. restrykcja (łac.) — ograniczenie, zastrzeżenie.
  89. wirydarz (łac.) — gaik lub ogródek przy domu.
  90. batyst (fr.) — tkanina lniana bardzo cienka a gęsta.
  91. Aluzja do przypowieści biblijnej o siedmiu pannach mądrych i siedmiu głupich.
  92. Jerozolima, zburzona w r. 70 po Chr. przez późniejszego cesarza Tytusa; pamiątką odbytego przez niego tryumfu jest «łuk Tytusa».
  93. t. j. w dziele Corneliusa Tacyta (55—117) «Annales».
  94. kodeks (łac.) — księga praw, zbiór ustaw.
  95. kazamaty (włos.), piwnice w podziemiach twierdzy, służące często za więzienia.
  96. adamaszek — gruba, wzorzysta, kosztowna tkanina jedwabna, tak nazwana od miasta Damaszku.
  97. Kabardyniec, szczep czerkieski z Kaukazu, słynny z hodowli bydła, zwłaszcza koni.
  98. kirkut lub kierchów (z niem. Kirchhof) — cmentarz innowierców (nietylko Żydów).
  99. fraszka (włos.) — drobnostka, bagatela; tu: drobna troska.
  100. mowa tu o (bardzo przesadnie i stronniczo ocenionej) broszurze J. Klaczki «Sztuka polska». (Paryż, 1858 — przedtem w «Wiadomościach Polskich» w r. 1857).
  101. «Promethidion», epilog XIX. (P. P).
  102. J. K. Lavater (1741—1801), teolog, autor głośnego, dziś zapomnianego już dzieła o fizjognomice («Phisiognomische Fragmente» 4 t., 1775—8).
  103. profetyzm (łac., zwykle: profecja), proroctwo wieszczenie.
  104. ekwacja (łac.) = wyrównanie.
  105. Eliza Rachel, właściwie: Eliza Rachel Felix (1821—1858), francuska artystka dramatyczna.
  106. Polymnja (właściwie: Polyhymnia, tj. bogata w śpiewy, gr.), jedna z dziewięciu muz.
  107. Zob. «Pieśń społeczna». (P. P.).
  108. arkebuz lub arkabuz (franc.) hakownica, rodzaj strzelby, zapalanej lontem.
  109. Giotto di Bondone (1266—1337), malarz i architekt włoski, jeden z twórców Odrodzenia włoskiego.
  110. Przysięgi, którą złożyłem ojcu, aż do dziś tak dochowałem, że nikt nie powinien wątpić, iż się w przyszłości nie zmienię.
  111. (włos.) A jednak się porusza! — Słowa wyrzeczone przez Galileusza (1564—1642) gdy go władza kościelna zmusiła do wyparcia się wiary w system Kopernika.
  112. obskurantyzm (nowołac.) — troskliwe podtrzymywanie ciemnoty i nieuctwa.
  113. konskrypcja (łac.) — pobór do wojska, spis.
  114. proskrypcja (łac.) — wydalenie z kraju, wygnanie.
  115. Życie narodu tak jest nierozdzielnem od życia społeczeństwa, iż zaślepione nawet rządy przekonają się same najwidoczniej, dlaczego zatamowanie tego życia i czterech pokoleń nie wytrzyma. Zamknięcie albowiem wszelkiego pola dla rodzących się ciągle i ciągle wzrastających grozić musi nareszcie takiem politycznem przeludnieniem, jak gdzie indziej z tychże prawie przyczyn przeludnienie socjalne spotykamy. Są to prawa, mocniejsze od wszelkich represyj, i tu miejsce powtórzyć: Galilaee, vicisti! (P. P.)
  116. Cały nowy kodeks moskiewski dla Królestwa Polskiego jest tem brutalskiem przeprowadzeniem idei państwa, które — bez uszanowania żadnego życia, nawet życia człowieka — stawa się organicznem prawem śmierci. Punktem wyjścia kodeksu tego jest wola osoby (stróża praw), skąd pochodzi, że różnicy przestępstwa i zbrodni niema tam wcale, że więc człowiek, palący cygaro na ulicy, równa popełnia zbrodnię, jak ów, który w temże samem miejscu najświętsze prawo życia bliźniego stanowczo obraził. Obydwa bowiem karę odnoszą za to tylko, iż minęli się z zasadą prawa, przestępując wolę stróża praw. Tym sposobem, zaiste, że zbrodni wcale niema — monopol jej na górze, niżej są tylko przestępstwa. Tak jest z życiem człowieka, a cóż dopiero z życiem narodu! Idea polska w Słowiańszczyźnie pracuje właśnie że przeciwnie, bo nad człowieka zmartwychwstaniem, nad uznaniem punktu wyjścia w prawie od najświętszego prawa życia narodu, jako nierozdzielnie z człowieka życiem złączonego i wzajemnie je warującego, kodeks karny stanowiąc tym sposobem jako względny do tego, co wolno jest, jako strzegący życia praw, a to, co nic wolno, jako konieczny wyjątek, jako warunek jedynie poczytując. (P. P.).
  117. Nie trzeba sobie wyobrażać, iż to jest wolne dogmatu tłumaczenie. Nie idzie tu albowiem o usprawiedliwienie tego zła społecznego (które dzisiejszy papież tyle razy Polsce już wyrzucał, skoro mu się rodacy przedstawili), nie idzie, mówię, o uniewinnienie rozwodzeń, ale o zatamowanie zwodzeń, a przeto źródła tamtych. Nie idzie, mówię, o to, aby, wykląwszy miłość, zamienić społeczeństwo na algebraiczne równania, z którychby acz najświątobliwszy rezultat wyniknął — w takim razie albowiem nacóż już małżeństwa i familje? — Lepiej zaiste w zakon jaki ascetyczny, albo w amerykańską sektę Miss Anny całą ludzkość zamienić i ulecieć stąd chórami duchów. Ale idzie tu o to, że małżeństwo jest wyjątkiem dla osób, duchowo z sobą połączonych, że jest jakoby przyzwoleniem, ażeby żyli społem w ciele ci, którzy pierwej duchem żyją społem: jest to zatem środek, nie zaś cel. Mniej szerokie pojęcia małżeństwa doprowadzają do zamienienia tego węzła na kompanję kupiecką, a w następstwie do zlekceważenia familji (to jest rodu), do uczynienia jej zależną od administracyjnych ewolucyj i do uważania tych to duchownych organizmów za czczy wymysł, jak to gdzie indziej spotykamy. Zstępując w organizm narodu uciśnionego, który na wewnętrznych tylko węzłach dobrej woli (a więc na wolności poczuciu, nie na niewoli rękojmiach opiera się), musiałemci od zawiązku familji rozpoczynać. — Nieprawością prawa nazywa się tu opuszczenie rodziców dla męża albo żony, które usprawiedliwia tylko miłość, a które też, nie wiem, czy bez onej okupićby mogło tę niewdzięczność. (P. P.).
  118. Ludzie tak zwani praktyczni, bojąc się wszelkiego ideału, utrzymują, że łatwiej realizować prawdę, koślawiąc ją cokolwiek. Jest to krzywe pojęcie różnicy między słowem a uczynkiem, między ideą a praktyką — przecież niedoskonałość sama się od praktykowania idei wszczyna. Względem czegóż albowiem niedoskonałość byćby mogła, gdyby nie miała doskonałości właśnie za cel?... Niedoskonałość, któraby była uważaną nie jako fatalny natury ludzkiej moment, nie jako walki trudności i jej licencja, lecz jako osobny cel, przestałaby niedoskonałością być — byłaby złością doskonałą. (P. P.).
  119. frygijska czapka — czerwona śpiczasta czapka z opadającym ku przodowi górnym końcem; symbol wolności.
  120. bigot (franc.) — nabożniś.
  121. druid (celt.) — kapłan celtycki.
  122. W tem słowiańskiem wolności pojęciu wolność pojedyncza i społeczna (a więc postęp pojedynczy i społeczny) tak się wzajem warują, iż nie można stanowczo rzeczy tych dzielić, nie rozdzieliwszy ciała z duszą, czyli pierwej śmierci nie zadawszy. (P. P.).
  123. driada (gr.) — nimfa leśna.
  124. Prawa i lewa strona musi koniecznie być względem czegoś trzeciego prawą albo lewą; stronnictwo postępowe i zaprzeczne, jeśli nie stanowi skrzydeł dwóch miłości ojczyzny, jeśli zatem w pewnem oddaleniu nie krzyżuje się z sobą w węzeł bezstronniczy, przestaje się różnić przez to samo i nie jest już prawem ani lewem, jest rozpadłem. (P. P.).
  125. fawor (łac.) — łaska.
  126. W wewnętrznym polskim organizmie rody jak poważne spełniały posłannictwa, to (wedle mego uważania) dziś jeszcze daje się ocenić. Każdy albowiem liczniejszy nieco ród pewnej natury umysłowej, pewnej siły moralnej, pewnych skłonności cechę nosi: kapłańskie, wojenne, scientyficzne, filantropiczne, polityczne, fantastyczne, polubowne i t. p. Tę tedy różność (a która tylko jest przymiotem ducha) za główną różnicę z gminą demokratycznie jednaką uważając, policzą się rody jako w obowiązującym całokształcie narodu stanowisko żywotne zajmujące. Trzeba być bardzo niesprawiedliwie zaślepionym lub w ciasnej siedzącym teoryjce, żeby nie postrzec, jak dalece od pewnego zwłaszcza czasu rody starają się powrócić do swych historycznych powinności. (P. P.).
  127. Pisane na 10 lat przed objawieniem się osoby Andrzeja Zamojskiego. (P. P.).
  128. Literatura nasza, wykwitnąwszy w poezji nad wyżyny prawie europejskiego horyzontu, zaniedbała nagannie najważniejsze kierunki, tak, iż na jawie nic nie wiemy z tego, co najserdeczniej i najpoważniej nos obchodzi. W poufnych pogadankach marnują się prawdy i pewniki, które nieraz w owoce przerośćby powinny rzeczywistsze, gdyby chlebem powszednim się pierw stały. Kardynalne pytanie: «Na jakim stopniu pod tę porę jest cierpiący organizm narodowy?», pytanie, któreby powinno w każdej czcionce polskiego druku jaśnieć, rzecby można, że jest unikatem. Wielkie kwestje społeczne i wielkie indywidualne strzelistości znarowiły smak nasz, i jesteśmy jako z wiezienia wychodzący, a wiezienia latami marzeń złocistego — z więzienia, gdzie już brylantowe opony pajęczyn rosą szklistych i patyków samych gwiazdy pokochawszy, krokiem bardzo powolnym na powierzchnię się przyjdzie wyczołgiwać, przez coraz to bliższe istotności, przez coraz rzeczywistsze określenia. Tak — ażeby nie stracić, co w wewnętrznej zdobyło się zadumie, lecz, owszem, do życia to powołać, na chleb przemleć powszedni. Prace takie — dlatego właśnie, że takie, że upowszechniające — nie mogą być przez to samo indywidualnego rzeczą pióra. Bo tu już, i owszem, co indywidualnego jest, to przed areopag stanąć winno po obywatelstwu prawowitość. Wyjście z lochu na słońce bez jawności słońca być nie może... «Mamyż ucztować jak zbójce i mnichy?» (P. P.).
  129. solucja (łac.) — rozwiązanie.
  130. Jest tu (dosyć częste) pomieszanie walki Tytanów z walką Gigantów; powinno być raczej: kamienie tak ciężkie, jak te, których Giganci używali jako pocisków w walce z Zeusem.
  131. por. wśród «Drobnych utworów poetycznych» nr. 61 na str. 61.
  132. Architas — filozof-pitagorejczyk z Tarentu.
  133. sferyczność (gr.) — kulistość.
  134. obrys lub abrys (niem.) — zarys, kontur(y).
  135. Idealność Platona była przeciwną rodzącej się właśnie mechanice, uważając ją (w pierwotnym jej ekstremie) jako zdegradowanie kontemplacji. (P. P.).
  136. arkana (łac.) — tajemnice, tajniki.
  137. Sykul — Sycylijczyk.
  138. To się odnosi do przyszłości już wyraźniejszej mechaniki, której Archimed na rzecz ojczyzny zażył. (P. P.).
  139. Żołnierz staje się lepszy i nabiera więcej pewności siebie, jeżeli pozna wroga i jego sposób walki; panika pochodzi najczęściej z nieświadomości. (Garść wspomnień z kampanji włoskiej — przez oficera francuskiego).
  140. portfel (franc.) — tu: teka.
  141. Wandale — szczep germański, słynny z niebywałego zniszczenia krajów południowych w w. V po Chr.
  142. Minerwa (łac.) — rzymska bogini mądrości, przedstawiana z hełmem na głowie i tarczą.
  143. Ten Juljusza Cezara poemat zaginął dlatego, iż następne rządy uznały go za niebezpieczny. — Platonowi wygranie bitwy, Sokratesowi ważny udział, a Pytagorowi plan należał. (P. P.).
  144. Kongres pokoju był wielką myślą, ale się jej przerażono, nic nie zrobiwszy — wprowadzono natomiast principium nieinterwencji, principium połowczne, bo jedynie zaprzeczne — szczególniejsze principium, które tylko zaprzeczał (P. P.).
  145. Druzowie, niewielki naród syryjski, zamieszkujący od wieków Libanon i jego najbliższą okolicę. Tu mowa o rozruchach w r. 1860. Por. nr. 148, str. 117.
  146. Scytowie, u pisarzy greckich lud koczowniczy w południowo-wschodniej Europie; tu prawdopodobnie: Słowianie.
  147. Duch, o którym patrz w ewangelji, «Legios» przeciwny Logos, odporny. (P. P.).
  148. Mowa jest o jw. baronie Korff, pułkowniku wojsk nieprzyjacielskich i najezdnych w Polsce, mężu, który niedawno życie sobie ukrócił. (P. P.).
  149. (łac.) = ...jesteśmy bezużytecznymi niewolnikami... co należało uczynić, uczyniliśmy.
  150. Mowa o wspaniałym kościele Marji Magdaleny (St. Madeleine) w Paryżu, mającym postać świątyni greckiej.
  151. sagum (łac.) — krótki płaszcz wełniany.
  152. orficzny (gr.) = religijno-mistyczny.
  153. C. Cilnius Maecenas, protektor Wergilego i Horacego i innych poetów oraz uczonych — stąd: każdy protektor sztuki.
  154. = (łac.) dziewicy, mającej rodzić.
  155. perifraza (gr.) — opisanie.
  156. polarnie (gr.) — biegunowo.
  157. aplikacja (łac.) — zastosowanie.
  158. immolować (łac.) — poświęcić, zabić.
  159. truwerzy (franc), minesingerzy (niem.), bojanowie (rus.), skaldowie (skand.) — poeci ludowi w najobszerniejszem tego słowa znaczeniu.
  160. Cangrande della Scala (1291-1329), z łacińska zwany «Scaligerem›, władca Werony, protektor sztuk i nauk.
  161. fenomen (gr.) — zjawisko; w filozofji: świat zmysłowy.
  162. oryflama (z łac. auriflamma), dawna chorągiew wojenna królów francuskich.
  163. cykliczny (gr.), należący do grona poetów, których utwory stanowiły jedną całość.
  164. zajmujący się stroną zjawiskową.
  165. (gr.) naczelny wódz.
  166. Jan Jakób Rousseau (1712-1778) głośny autor «Nowej Heloizy»,
  167. Ecce (łac.) — oto.
  168. indulgencja (łac.) — pobłażliwość.
  169. paragonizować (gr.) — współzawodniczyć, iść w zawody.
  170. (fr.) Podręcznik dobrego tonu w XV wieku.
  171. (łac.) droga krzyża.
  172. antropofagi (gr.) — ludożercy.
  173. — pozbawioną tradycji.
  174. (fr.) encyklopedia chrześcijańska dla ludzi świeckich.
  175. maltańczycy (przedtem johanici) i templarjusze, członkowie średniowiecznych zakonów rycerskich, założonych dla obrony chrześcijaństwa.
  176. — hrabstwo Nottingham w południowej Anglii, bardzo uprzemysłowione, słynne z tkanin, koronek itd.
  177. konsyderacja (łac.) — rozważania, uwagi.
  178. Fidiasz (V-ty w. przed Chr.), jeden z największych rzeźbiarzy greckich.
  179. Ultima Thule, najbardziej na północ wysunięta ze znanych starożytnym wysp, prawdopodobnie Islandia.
  180. kosmopolityzm (gr.), uznawanie całego świata za swą ojczyznę.
  181. poetą wśród «belwederczyków» był Seweryn Goszczyński.
  182. Daniel O’Connell (1775-1817), słynny polityk i agitator irlandzki.
  183. Alfons de Lamartine (1790-1869), poeta i polityk francuski.
  184. Ludwik Kossuth (1802-1891), naczelnik powstania węgierskiego w r. 1848-49.
  185. Mesolongion (po włosku: Misolunghi), miasto w środkowej Grecji, sławne z bohaterskiej obrony w r 1825 i 1826 przeciw wojskom tureckim i egipskim.
  186. (łac.) przybyłem, zaśpiewałem, zwyciężyłem, trawestacja znanych słów Cezara.
  187. bardziej proroczy.
  188. (niem.) Co możesz mi dać ty, biedny diable (ty chudopachołku)?
  189. Kolumna Vendôme na placu tejże nazwy w Paryżu; na szczycie postać Napoleona z założonemi na piersiach rękami.
  190. jasyr (tat.) — niewola tatarska.
  191. wolumen (łac.) — tom; strategia (gr.) — sztuka prowadzenia wojny.
  192. Cytat z ustępu do «Nie-Boskiej Komedji» Z. Krasińskiego.
  193. (gr.) charakter proroczy.
  194. (łac.) duch kierowniczy.
  195. (gr.) wykład, wyjaśnienie.
  196. Omar — kalif arabski (634-644) słynny z tego, że spalił olbrzymią bibliotekę w Aleksandrji; stąd przenośnie wogóle wróg i niszczyciel książek.
  197. dystrybucja (łac.) — rozdział, rozdzielenie.
  198. obskurantyzm (łac.) — zwalczanie oświaty, podtrzymywanie ciemnoty.
  199. onkcja (franc.; także — z łac. — unkcja) — namaszczenie.
  200. (gr.) rządy kapłańskie.
  201. (łac.) sztucznie.
  202. Apokalipsa (gr.) — księga «objawienia» napisana przez św. Jana Ewangelistę na wyspie Patmos; jest to księga unistyczna, napisana stylem niejasnym.
  203. Słynny arabski zbiór opowieści, którego najstarsze części pochodzą prawdopodobnie z końca pierwszego tysiąclecia po Chr.
  204. Spartakus — przywódca zbuntowanych niewolników rzymskich, zabity (w r. 71) po dwuletniej walce z legionami.
  205. «Niestały (dosłownie: falujący) i zmienny». — «Człowiek jest n. i z.» — powiedział Montaigne, sławny filozof i moralista francuski (1533-1592).
  206. Homunkulus (łac.) — człowiek wytworzony w sposób chemiczny (w «Fauśce» Goethego), dosłownie «człowieczek».
  207. eksterminacja (łac.) — wytępienie.
  208. jelce (lub jelca, jelec; z niem.) — rękojeść.
  209. Wykładane na rok blisko przed warszawskiemi wypadkami. (P. P.).
  210. parabola (gr.) — przypowieść, kryjąca w sobie głębszą prawdę życiową lub naukę moralną.
  211. jury (ang.) — sędziowie przysięgli.
  212. fawor (łac.) — szczególne względy, łaska.
  213. Tartuffe (franc.) — świętoszek; postać z komedji Moliera (1622-1673) o takimże tytule.
  214. Psie Pole — miasteczko niedaleko Wrocławia. Nazwa tego miejsca tłumaczy się tradycją, według której w wojnie Bolesława Krzywoustego z cesarzem Henrykiem V polec tam miało (w r. 1109) tylu Niemców, że nie można było ich pogrzebać, a psy pożerały trupy.
  215. W bitwie pod Wiedniem (1683) uratował Sobieski chrześcijaństwo przed nawałą turecką.
  216. (fr.) racja bytu.
  217. Syjon — wzgórze w Jerozolimie, na którem stał gród Dawida.
  218. Botany Bay (ang.) — zatoka na wschodniem wybrzeżu Australii; w okolicy, nad nią położonej, osiedlał rząd angielski zbrodniarzy.
  219. Jerzy Waszyngton (Washington) — jeden z założycieli Stanów Zjednoczonych i pierwszy ich prezydent (1789-1797; ur. w r. 1732, um. w r. 1799).
  220. bursa (franc.) — giełda.
  221. Kiedy to było publicznie mówione, nikt w Europie nie przewidywał najścia Druzów na Syrję chrześcijańską i rzezi, które z Libanu zawołały na Europę, aby całością solidarną poczuła się. W kilka dni po tej lekcji wiadomości o tem przyszły, i trzeba było upowszechniać wiedzę o Druzach, co oni są, bo publiczność nie wiedziała wcale. (P. P.).
  222. Marco Polo — podróżnik włoski (1254-1323), który zwiedził całą Azję i pozostawił cenną relację podróżniczą.
  223. Mowa o humorystycznej postaci, rzekomym wydawcy «Trzech myśli, pozostałych po ś. p. Henryku Ligenzie», dziele Z. Krasińskiego.
  224. Poematem, o którym mowa, jest «Legenda», trzecia z «Trzech myśli H. Ligenzy». Akcja jej odgrywa się w Wigilię Bożego Narodzenia. Stąd zapewne pomyłka autora.
  225. embrion (gr.), zarodek.
  226. Amfion — mityczny muzyk, który miał zbudować mury miasta Teb w ten sposób, że cudowną grą na lirze przyciągał kamienie, a te same się układały.
  227. po siemu (ros.) — tak ma być; jest to urzędowy zwrot, używany w rozporządzeniach.
  228. Na wiele lat przed przyjęciem «welonu żałoby narodowej» w roku 1861. (P. P.).
  229. «Żolnierz», nie rycerz!... (P. P.).
  230. transfigurować (łac.) — przeobrażać, przemieniać.
  231. dominować — (łac.) panować.
  232. Buletyn (dziś już: biuletyn; franc.) — sprawozdanie.
  233. Wyraz «kord» pochodzi w rzeczywistości od węgierskiego kard i oznacza miecz.
  234. dewiuje (łac.) — zbacza.
  235. (franc.) nieścisłe.
  236. Tytani (gr.) — zbuntowani olbrzymi, a pokonani przez Dzeusa i wtrąceni do podziemia Tartaru; stąd przenośnie tytan — olbrzym, siłacz.
  237. fantastyczna (przejęta od Mickiewicza) etymologja («Nie-bóg-jeno-car») imienia Nabuchodonozora, potężnego władcy Chaldei (605-562). — Nemrod — bajeczny król Chaldei. — Semiramida — legendarna królowa Babilonji i Assyrji.
  238. Józef Mezzofanti (1774-1849), słynny poliglotta; pod koniec życia mówił podobno 58-u językami.
  239. Godfryd (właśc. Goffred), bohater poematu Torquata Tassa p. t. «Jerozolima Wyzwolona».
  240. ekspjator (łac.) — ten, który dokonuje ekspiacji czyli przebłagania, odpokutowania.
  241. Luzjady — poemat epiczny poety portug. Camoensa (1525-1580), opiewający odkrycie Indyj wsch. przez Portugalczyków.
  242. Chojecki Edmund (1822-1899), powieściopisarz i publicysta emigracyjny.
  243. A. C. — Adama Czartoryskiego.
  244. Wiersze te są zniekształcone — brzmią one:
    Lub na koronę potrójną papieża
    Piorunem myśli podniesione śmiecie
    Gnacie. — Znam wasze porty i wybrzeża,
    Nie pójdę z wami itd.
  245. merkurjusz (łac.), w języku alchemii — rtęć.
  246. Jest to cytat z «Beniowskiego» — Słowacki mówi w tym ustępie o artykule Krasińskiego p. t. «Kilka słów o J. Słowackim».
  247. Sybilla (gr.) — imię wróżbiarki starożytnej; przenośnie: wogóle wróżbiarka, prorokini.
  248. korybant (gr.) — kapłan bogini Cybeli w dawnej Grecji.
  249. poetessa (franc.) — poetka.
  250. cytat z «Nie-Boskiej Komedji».
  251. właściwie tragos (gr.), kozioł, którego ofiarowywano Dionyzosowi (Bachusowi) jako największego szkodnika winnej latorośli; tu: złączony z tem obchód.
  252. Bohdanowi Zaleskiemu.
  253. Mowa o dolinie Prądnika z Ojcowem i Pieskową Skałą.
  254. apokryfy (gr.), te pisma greckie Starego Zakonu, które nie są objęte biblią.
  255. (łac.) surowe prawo, ale jest prawem.
  256. (gr.) kolumna lub pilaster w kształcie postaci kobiecej.
  257. (łac.) bardzo szczęśliwa wina.
  258. spirytualny (łac.) — duchowy.
  259. (łac.) czysta karta, niezapisana, a więc treści — nic.
  260. (franc.) siła rzeczy... racja stanu... zlanie (się)... pomieszanie (fuzja.. konfuzja).
  261. Zofiówka, wspaniały ogród, założony przez Szczęsnego Potockiego na Ukrainie — tu, ogółem możliwie najwspanialszy park.
  262. Wygłoszona przez autora na jednym z odczytów publicznych, urządzonych przez Komitet Stowarzyszenia Pomocy Naukowej w Paryżu dnia 13 maja 1869 roku.
  263. apolog (gr.) — bajka.
  264. uzurpacja (łac.), bezprawne przywłaszczenie sobie władzy.
  265. inicjacja (łac.), wprowadzenie w początek czegoś.
  266. orfejski (gr.), mistyczno-religijny, taki, jak utwory orlików.
  267. Na Ekspozycji Uniwersalnej, na Polu Marsowem w Paryżu w sekcji, nazwanej «Histoire du travail», oglądać było można ten rysunek przedpotopowy. (P P.).
  268. Sabeowie lub Sabjowie, właściwie Mandejowie, sekta religijna gnostyczna, której resztki żyją do dziś w bagnistych okolicach Babilonji.
  269. Szamani, kapłani-czarodzieje pewnej części ludów uralsko-ałtajskich, wyznających t. zw. szamanizm.
  270. fetyszyzm (portug.), religia niektórych ludów pierwotnych, polegająca na czczeniu przedmiotów zmysłowych (fetyszów), którym przypisują moc nadprzyrodzoną.
  271. konpunkcja (łac.), przekłucie.
  272. amulet (arab.?), przedmiot okryty tajemniczemi znakami, posiadający rzekomo siłę chronienia od chorób i wypadków.
  273. replika (łac.), odpowiedź na zarzuty, na zaczepkę.
  274. inwokacja (łac.), wezwanie, przywołanie.
  275. kirys (niem.), pancerz.
  276. Genezis, IV, 24, 26. «Natenczas (gdy Setowi urodził się syn Enos) poczęto wzywać imienia Pańskiego»
  277. XII. 13. Ecclesiast. Dopóki nie mieliśmy pisma cludci-form, można było nie zwracać uwagi na to wyrażenie, iż słowa mądrych ludzi są «jako gwoździe wbite w ścianę». Ale teraz starannie uważyłem, że to przymowisko za Salomona było już arcystarem. (P. P.).
  278. credo (łac.) = wierzę.
  279. Parabola (gr.), obrazek, zaczerpnięty z życia dla uzmysłowienia jakiejś prawdy moralnej.
  280. Solon lęka się słowa teatralnego, scenicznego: prawodawca bez dramy! (P. P.).
  281. Gramatyk starożytny pięknie mówi, że «ile razy jest wyraz «jako», tyle razy następuje po nim obraz». Wyraz «jako» tym sposobem przejęty jest od wyrazu «ikon», z greckiego źródła. (P. P.).
    Greckie słowo «eikon» (obraz, przen. podobieństwo) niema z polskiem «jako» nic wspólnego.
  282. haranga (franc.), uroczyste przemówienie.
  283. pamflet (gr.), obelżywe pismo ulotne. — Panegiryk (gr.), pochwalne pismo, zwłaszcza wierszowane.
  284. Była to pierwsza milcząca manifestacja, kiedy słowo masy wyraziło się sama postacią. Senat odrazu pojął, jak się ma znaleść, i użył ludowego języka do porozumienia się z rzeszą zapomocą stosownej przypowieści: o żołądku i członkach ciała, zależnych od niego. Po pierwszy raz milczenie masy zyskało takt historyczny, bo epokę trybunów. (P. P.).
  285. Spiritus et vita (łac.) = duch i życie.
  286. mecenat, przymioty mecenasów, opieka nad sztuką i literaturą.
  287. usymbolić się (gr.), zamienić się w symbol, w widomy znak jakiejś idei.
  288. słowo «parlament» pochodzi od średniołac. wyrazu «parliamentum».
  289. aster (łac.) = gwiazda.
  290. wulgaryzator, słowo utworzone z łac. vulgus = pospólstwo, tłum, a zatem ten, który coś czyni dostępnem dla pospólstwa, dla motłochu.
  291. abrewjator (łac.) = ten, który używa skróconych słów lub znaków zamiast całych wyrazów.
  292. Norwid uważał to słowo za trzyzgłoskowe: a-u-tor, i tak trzeba je tu ze względu na rytm czytać.
  293. Marsjasz, w legendzie greckiej nazwisko sylena, który, wyuczywszy się gry na flecie, wyzwał Apollina do zawodów; Apollo, zwyciężywszy na podstawie orzeczenia muz, odarł go ze skóry.
  294. «Ponieważ nie mamy boju etc... ale przeciwko duchownym złościom, na niebiosach». Do Efezów VI, 12. (P. P.).
  295. parochód = lokomotywa.
  296. vox dei (łac.) — głos boży.
  297. Według podania greckiego, bogini mądrości. Minerwa, wyskoczyła już w zbroję przyodziana z głowy Zeusa.
  298. Panteon (gr.), świątynia, przeznaczona dla wszystkich bogów.
  299. Neptuno, dziś: Nettuno, miasteczko nadmorskie w pobliżu Rzymu.
  300. asocjacja (łac.) = złączenie, zespolenie.
  301. geneza (gr.), pochodzenie, powstanie, rozwój.
  302. U nas tylko ciągle korzonki płukają, a do wysokości słowa zbiorowego nie dochodzą, i takowa czystość jest umarłem zwłok umywaniem. (P. P.).
  303. por. powyżej objaśnienie do opowiadania «Menego».
  304. = (łac.) ubodzy duchem, cisi, ci, którzy się smucą (są błogosławieni). Cytat z kazania Chrystusa na górze.
  305. robron (franc.), starodawna szeroka, sztywna suknia kobieca.
  306. por. obj. na str. 309.
  307. Tudmor, we wschodnich językach nazwa Palmyry, starożytnego miasta, zbudowanego wśród oazy na pustyni Syryjskiej, a kilkakrotnie burzonego i odbudowywanego; dziś są to tylko trudno dostępne ruiny.
  308. principium (łac.) — początek.
  309. dystrybucja (łac.), rozdział czegoś pomiędzy jakieś osoby.
  310. tj. przed r. 1860, w którym Garibaldi (1807-82) wypędził Burbonów z Neapolu i Sycylji i złączył te kraje z królestwem Piemontu.
  311. Komuna paryska trwała od 18 marca do 28 maja 1871 roku.
  312. aklimatacja (franc.), właściwie: aklimatyzacja, przystosowanie się do innego, nowego klimatu.
  313. parlament francuski, który w czasie oblężenia Paryża obradował w Bordeaux, przeniósł się 20 marca 1871 do Wersalu.
  314. «Charivari» (franc., tyle, co: kocia muzyka), tytuł ilustrowanego pisma satyrycznego, które wychodziło w Paryżu od r. 1832.
  315. Publikujący niniejsze pismo gdyby przeciwnego był zdania — toć określić lub zaprotestować może w dopisku, jak ja tu nadmieniam ten dopisek. (P. P.).
  316. Jest to przekład z oryginału francuskiego. Tekst francuski ogłosił z autografu Miriam w VIII tomie «Chimery».
  317. prawo indywidualne — prawo jednostki wobec związku społecznego, do którego należy.
  318. uniwersalność (łac.) — powszechność.
  319. strategicznie (gr.) — tu: ze stanowiska wojskowego, po wojskowemu.
  320. heroizm (gr.) — bohaterstwo.
  321. sankcja (łac.), uświęcenie, uprawnienie.
  322. manifestacja (łac.), zbiorowe ujawnienie czegoś.
  323. t. j. polegająca na mechanicznej wprawie.
  324. dualizm (łac.), przyjmowanie jako zasady naukowej istnienia dwu niemożliwych do zjednoczenia pierwiastków (np. dobra i zła).
  325. oponent (łac), przedstawiciel poglądów, niezgodnych z naszemi, przeciwnik w sporze naukowym.
  326. paljatywy (łac.) — półśrodki.
  327. Pausanias, grecki podróżnik i historyk z II wieku po Chr.
  328. Natura publikacji rękopisów polskich pociąga za sobą przypiski, w miarę zalegań wciąż rosnące i powoli wyrównać mogące samejże tekstu obszerności. Kiedy się pisało o godzinie otworzenia archiwów ziemi kopalnej, nie było jeszcze odkryć, które nareszcie zaczyna się uznawać. Pięć cmentarzysk przedchrześcijańskich w Polsce zachodnio-południowej poruszono. Ze zdania sprawy atoli wiele jeszcze doczytać się nie można, z tej przyczyny, z jakiej na innem miejscu publicznie mówiłem był:
    Cóż Grek w Tartarji znajdzie, jeśli, jak Grek szuka?...
    I dalej w tejże rzeczy:
    Swoja własna metoda jest piętnem własności,
    Nic bez niej mieć nie można, nawet dziadów kości.
    Hrabia Zawisza utrzymuje, iż znalezione starożytności (które są wszystkie z żelaza) oznaczają epokę bronzową z tej przyczyny, iż archeologowie innych narodów, gdzie bronz był w używaniu pierwotnem, utworzyli epokę bronzu. Podobnież jest wystosowane i całe sprawozdanie odkryć, które jednakże zasługują na uznanie pracy i starań tak Zawiszy, jak wszystkich innych członków ekspedycji. Tylko mówi się, iż tym sposobem tłumaczenia wszystkiego z obcej Minerwy na swoją i bez żadnej własnej twórczości niepodobna będzie nigdy nic znaleźć.
    Tak samo wątpię bardzo czy «palafit» znaleziony jest palafitem, lubo nie wątpię, że to jest mieszkanie i zamek nadwodny. Rzecz, o której w przypisku za długo pisać. Więc powiedziałbym, gdybym ufał, że to się może na co przydać. Nietylko całe karty historji, ale kapitały w złocie, srebrze i w skarbach leżą w Polsce i można ołówkiem na karcie narysować nie miejsca same, ale regjon, w którym spoczywają. Lecz w Polsce tylko jedna arcycieniutka warstewka ziemi bywa poruszana pługiem i niejako oblizana zwierzchu. A to nie na samem polu agrykultury, lecz i na innych niwach nieinaczej jest. (P. A. 1874).
  329. = (franc.) okrzyk, który wydawano przy chwytaniu kogoś.
  330. Bóg tego chce.
  331. = (franc.) Strach szedł przed nimi i ujarzmiał jeszcze przed ich przybyciem.
  332. Zgóry.
  333. Pozostawić coś «na zjedzenie myszom», to jest porzucić na ustroni i opuścić. (P. A.).
  334. Umiejętność mowy jest najmłodszą z nauk, albowiem dopiero kilkadziesiąt lat licząca, ale w postępach swych może najszybszą. Wynika z tego, że należy się jej albo równie szybka poręka wydawnictwa i ruchu umysłowego, albo spóźniane lecz przytomne rektyfikacje. Co do glossolalji, żaden filolog (oprócz C. N.) nie podnosił jeszcze tej kwestji w Europie. Co do formy litanji, którą tenże za jeden z perjodów glossolalji okazuje, nie jest dotąd jasne, czyli to forma, za czasu pierwszego najścia Tatarów, gdzieś śród chroniących się i zmodlonych utworzoną i wyłkaną poczęła się, a dobrze później w obleganym Wiedniu austriackim wybrzmiewała, czyli, jak mniemają inni, niemniej pod ogólnym ciosem i pod przewodnictwem świętego Mamerta we Wiedniu Delfińskim (Vienne en Dauphiné) wygłaszana poczęła być. Archeologiczna ta wątpliwość nie odmienia natury źródła, w każdym razie albowiem litanja ze zbiorowej glossolalji poczęła się. (P. A.).
  335. epifajna (grec.) — dosłownie: jawienie się; pojawienie się Pana trzem królom (stąd i świeto «Trzech Króli» nazywano epifanją.
  336. «Postęp twórstwa warunkuje się postępem czytelnictwa». Patrz wyżej, we Wstępie. (P. A.).
  337. «Jest to, zaiste, że zupełnie nowy wynalazek, za cel mający... wyniszczać poczucie istotnych potrzeb umysłowych...» (Patrz wyżej we Wstępie). (P. A.)
  338. absurdum (łac.), głupstwo, niedorzeczność.
  339. I uczony Arystoteles podziela to dogmatyczne filozofów uznanie, że filozofji celem jest uszczęśliwienie moralne człowieka, — dodaje wszelako dwa jeszcze warunki, to jest, ażeby człowiek był urodziwym i posiadał majątek (sic). — Jest to jeden z powodów, dla których mędrca tego policzamy do nowszego okresu. (P. P.).
  340. Tales z Miletu, współczesny Solona (VI w. przed Chr.) jeden z siedmiu mędrców, pierwszy filozof grecki.
  341. Ajschylos (525—456 przed Chr.), tragedjopisarz grecki.
  342. Dla tak różnowzględnych przyczyn szkoły filozoficzne brały nazwy swoje, iż nie można wiele się na tem opierać. Np. szkoła efeacka (Veliacka) dlatego, iż w mieście Verlia trzech się filozofów narodziło było; — szkoła eliocka (Phedona), która, przeniósłszy mieszkanie do Eretry, zowie się i eretrjacką... Pojmujemy nazwę szkoły jońskiej dla wielkiej doniosłości żywiołu jośniego — ale czy naonczas cała umysłowa Grecja nie była jońską?... Szkoła italska jest tak dalece szkołą samej wielkiej osobistości Pitagora, iż po śmierci jego wyprzedaje się z rękopisów za pieniądze... i to platońska akademja zyskuje na owej pozgonnej likwidacji. (P. P.).
  343. Godziłoby się zapytać czynnego generała, doświadczonego kapitana okrętu, biegłoego człowieka stanu, do ila oni w głównych i stanowczych działaniach swoich opierali się na bystrem à peu près, a o ile na systematycznem działaniu? (P. P.).
  344. sanskrycka literatura — literatura Indyj starożytnych; tu prawdopodobnie autor ma na myśli t. zw. literaturę wedyjską, której czas powstania przypada (najprawdopodobniej) na okres od początków II do połowy I tysiąclecia przed Chr.
  345. księgi zendyjskie — t. zw. Zendawesta czyli święta księga dawnych Persów, zawierąjaca doktrynę Zoroastra. Zendami nazywano potomków dawnych Persów, mian. Parsów i Gwebrów.
  346. mowa o biblji.
  347. mandaryn (staroindyjs.) — wysoki urzędnik i zarazem uczony chiński.
  348. Czytelnictwo opieszałe bywa naglonem napisami wykrzyknikowemi na rogach ulic: «Czytajcie to a to!!», przyczem rodzaj ręki z palcem, wskazującym ów nakaz w rysunku kolosalnym... rodzaj pięści ściśniętej... «Czytajcież!! Ten albo ów nowy romans!» (P. P.).
  349. architektonika (grec.) — sztuka i umiejętność łączenia poszczególnych części budowli w harmonijną całość; tu przenośnie.
  350. Na pytania te z zupełną prostotą gotowi jesteśmy odpowiedzieć i poniekąd, dla umiejętnie czytających, odpowiadamy na nie w ciągu niniejszego tekstu. (P. P.).
  351. parabaza (grec.) w komedji starogreckiej przemowa przywódcy chóru w imieniu autora do publiczności, nie wiążąca się z treścią sztuki, a stanowiąca zwykle satyrę polityczną; tu przenośnie: ustęp wtrącony.
  352. Karol Montesquieu (1689—1755), francuski pisarz filozoficzno-połityczny.
  353. semipsychologja — półpsychologja.
  354. egzegeza (gr.), wyjaśnianie tekstu.
  355. Głosi się wprawdzie, iż Pitagoras względem uczniów swoich używał słowa-władzy mistrzowskiego, co śród kilkuset osób razem żyjących mogło miewać swoje administracyjne zastosowanie. — Lecz tego inaczej u «przyjaciela mądrości» brać nie można. Mowa zaś jest o przystępujących do pitagorejskiej inicjacji, nie o spółzamieszkałych. (P. P.).
  356. dyscyplina (łac.), rygor, surowość, nauka.
  357. misterjum (gr.), tajemnica.
  358. Podobno dopiero za panowania Ozjasa stanowi się epoka istotnej jawności proroctw przez odezwy zupełnie publiczne i przez pismo. Uprzednia zatem epoka nie taką samą musiała być. (P. P.).
  359. dykcjonarz (nowołac.), słownik.
  360. furja (łac.) profetycka (gr.), szał proroczy.
  361. Meton Ateńczyk (żył około 430 r. przed Chr.), twórca rachuby czasu.
  362. Złota liczba (łac. numerus aureus), cyfra, wskazująca, którym z rzędu jest jakiś rok w dziewiętnastoletnim cyklu księżycowym, po którym rozmaite fazy księżyca przypadają znowu na te same, co przedtem, dni roku słonecznego.
  363. Cyganie bardzo się kryją ze swemi rzeczywiście starożytnemi tradycjami, a te w zrubasznionych wielce formach i szczupło u nich znajdują się; lecz, gdy z jednej wsi byli gwałtownie wyganiani i gdy ogniska zalano im, stara, drżąca cyganka powróciła, wzięła zimny jeden węgielek i schowała go w swoje napierśne odzienie. Kmieć sędziwy, to widząc, rzekł: «Trzeba niezbyt twardo ludzi tych wydalać, bo mogą być pożary w okolicy...» (P. P.).
  364. lakonizm (grec.), styl zwięzły a jędrny, «lakoniczny», tj. taki, jakim odznaczali się mieszkańcy dawnej Lakonji w Grecji.
  365. fascykuł (łac.) — zeszyt, część dzieła, wydawanego częściami; tu: artykuł, rozprawa, broszura.
  366. personalizm (nowołac.), wysuwanie pierwszy swojej osoby, miłość własna.
  367. asymilacja (łac.) — upodobnienie się.
  368. intuityczny — pochodzący z intuicji, tj. z przeczucia lub odgadnięcia, bez drugiego badania.
  369. Konfucjusz — chiński myśliciel i twórca systemu religijnego (551-478 przed Chr.).
  370. legendowi muzycy i poeci greccy.
  371. Hezjod (żył w VIII w. przed Chr.), najdawniejszy z wielkich poetów greckich.
  372. Pindar (522-448 przed Chr.), liryk grecki.
  373. atrybucja (łac.) — przynależne komuś lub czemuś prawo.
  374. sukcesja (łac.) — następstwo.
  375. procesja (łac.) — postępowanie naprzód.
  376. inwokacja (łac.) — wzywanie (na pomoc, szczególnie bóstwa).
  377. «orfeikami» nazywano w dawnej Grecji poetów mistyczno-religijnych.
  378. prawo dwunastu tablic — prawo, wyryte (w r. 450 przed (Chr.) na 12 bronzowych tablicach; pierwsze ustawy pisane rzymskie.
  379. decemwirowie (łac.) — «dziesięciu mężów», mianowanych w połowie w. V przed Chr. dla stworzenia ustawodawstwa; ich dziełem było owych 12 tablic.
  380. oralny (łac.) — ustny.
  381. georgiki (łac.) — poematy treści opisowo-dydaktycznej, opiewające rolnictwo i zajęcia gospodarskie.
  382. nazwa satyry pochodzi od łac. lanx satura «misa z tem i owem (jedzeniem mieszanem)»; pierwotnie bowiem były to poematy treści mieszanej, dopiero później nabrały charakteru wyraźnie wyśmiewającego czy ośmieszającego.
  383. perturbacja (łac.) — zaburzenie, zamieszanie, zamieszka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.