Nocny pochód lasami
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nocny pochód lasami |
Podtytuł | Poświęcone Iz |
Pochodzenie | Krople czary. Część druga |
Wydawca | Paweł Rhode |
Data wyd. | 1865 |
Druk | A. Th. Engelhardt |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga |
Indeks stron |
Nocny pochód lasami.
(Poświęcone Iz*.)
Ochrszczony, znowu w miasto wszedł oddział z powrotem, I gnała garstka pędem ku drugiéj granicy, |
- ↑ Gorzko jest wspomnieć niesłuszność hałaśliwych krzyków, miotanych przeciw dowódzcy VII oddziału, a niespodzanie, wodzowi wyprawy zwanej wołyńsko-lubelską, pułkownikowi K***, zato, że oddział jego spotkał los wszystkich innych partyzanckich oddziałów, za jego niczém nieskażone postępowanie, — za to, że otoczony przez przeciw wszelkim oczekiwaniom na granicy przez siłę Moskiewską, wolał oddział o parę dni pierwéj rozpuścić, niż bez szansy przerznąwszy się, cofać, i stać się celem takich krzyków, jak wyprawa Miechowska: Niektórzy krzyknęli, że powinien był raczéj wojsko na jatki wydać a przedrzeć się przez Lubelską granicę otoczoną, niż po pierwszém starciu rozpuścić oddział. W parę miesięcy, wyeksasperowany dowódzca zebrawszy na nowo oddział — poszedł, przerżnął się z małą garstką — a jedynym tego owocem była śmierć kilku bohaterów i niewola tych, co pozostali na placu walki. W pierwszéj wyprawie K* miał tylko jednym oddziałem dowodzić, pod ogólném dowództwem Kruka, po gorzkiéj, a wiecznie u nas w najuroczystszych chwilach powtarzającéj się komedyi, niezgody wodzów, którzy kolejno wszyscy poskładali dowództwa tuż nad granicą, w obec tém już zgorszeniem sparaliżowanego żołnierza, (kiedy oddział Aladara marnie się rozproszył), dowództwo trudne wszystkich razem oddziałów spadło na głowę młodego dowódzcy, który w tém wszystkiém jeden takt zachował, i nieuchylił się od ciężkiego losu, kiedy go drudzy razem z swych barków przy drodze porzucali, zostawiając tak oddziały!
Zważmy daléj, że Austrya nie dała mu się zorganizować, ostrzeżona rozruchami obozu, i zmusiła do przejścia na Wołyń w tym nieładzie, bez języka, żywności, któréj prócz w Porycku nigdzie niebyło, że żołnierz przez trzy dni tak ciągłemi nocnémi pochodami znużony, po dwóch utarczkach pod Poryckiem, z którego wyszli Moskale by szarpać na zewnątrz i rozdzielić siłę oddziałów, aż nadciągną większe siły, musiał raptem znowu przerzucić się (z piechotą) w Lubelskie, o kilka mil odległe, by w koło Porycka niezostać obsaczonym. — By dojść ku granicy trzeba było przejść półmilowy przesmyk Galicyi — tam już Austryacy czekający, przywitali oddział ogniem i część jego zachwycili — reszta pod ich strzałami pomykając, doleciała na terrytoryum zaboru Moskiewskiego, z zamiarem pójścia w Lubelskie. — Tu Moskale strzałami Austryi ostrzeżeni, otoczyli przyjścia granicy wojskiem i przywitali oddział szarżujący po trzykroć, — działami. — Czyż rzeczą partyzanta było tam na jedną walną bitwę bez szansy innéj jak ofiara, wieść znużone i zdemoralizowane już oddziały? — Od Austryaków za plecami otoczony oddział popadł w ich niewolę. — Oto, za co dowódzca stał się przedmiotem krzyków, a głównie pochodzących od takich, których noga w oddziale niepostała, albo którzy z daleka lornetując, krytykowali powstanie. — Przeszłość wojskowa dowódzcy K*, kule otrzymane w nieśmiertelnéj bitwie Grochowskiéj, i następna druga wyprawa z zaparciem siebie poprowadzona, wróżą, że oddana mu będzie z lichwą sprawiedliwość poczciwéj służby około dobra kraju, dla którego dom i rodzinę odszedł, by zebrać gorycze potwarzy — ale i rany na polu bitwy. Tylu innych dowódzców było przedmiotem podobnych krzyków — bo cóż łatwiejszego — jak sądzić — a jednak często, (u nas zwłaszcza), lepiej być sądzonym, niż sądzącym!