Numerki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Numerki |
Pochodzenie | Pijane dziecko we mgle |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Nareszcie! Po ośmiotygodniowej niemal tułaczce, powrót do kraju, do siebie samego; po błyskotliwej fikcji, skromna rzeczywistość; po nużącem święcie, błogosławione „codzień“! Takby wracał do Polski pan Mikołaj Rey z Nagłowic, gdyby popełnił kiedy tę lekkomyślność aby ją opuścić.
Podróż z Paryża do Warszawy, to niemal kawał życia. Trzydzieści cztery godzin w wagonie! To też z pewnym niepokojem oczekuje się, kogo los zdarzy za towarzysza przedziału. Tym razem los był mi łaskawy: moim towarzyszem podróży był młody dyplomata, syn najwyższego dostojnika Rzplitej; towarzystwo równie miłe jak zaszczytne. Zawiązuje się gawęda, o tem, o owem, o dziwnych kolejach jakie ludziom kazały przebyć te ostatnie lata, o niespodziankach egzystencji, o koziołkach nieoczekiwanych karjer, powołań. Spotykamy się z moim towarzyszem na jednym gruncie: bakterjologji. Obaj przechodziliśmy tę szkołę, obaj robiliśmy doświadczenia nad aglutynacją zdechłych bakteryj, i gawędzimy sobie na ten temat dość przyjemnie. Zdechłe bakterje, może to była i niezła szkoła dla przyszłych władców dusz, dla dyplomaty jak dla pisarza?
Potem oczywiście rzecz schodzi na wybory. — W niedzielę będzie pan głosował, mówi mój towarzysz.
Mam chwilę zakłopotania; tyle tygodni nie byłem w kraju, nie widziałem polskiej gazety, uczułem się zupełnie nie zorjentowany. W takich razach najlepiej jest cicho siedzieć, ale człowiek nawet małomówny ma wtedy manję paplać. Coś mi mglisto zaświtało, więc zagajam:
— Nawet nie wiem, mówię, jakie są obecne listy; zdaje się że dwudziestka piątka jest dobra?...
Wytrawna twarz młodego dyplomaty nie zdradza żadnych uczuć: to pewne że nie widzę na niej szczególnego zachwytu. Możem jakie głupstwo strzelił? Kupujemy w Berlinie Kurjer Poznański, dowiaduję się z niego o istnieniu listy 24, z dalszej rozmowy słyszę coś o jedynce... Potem gawęda przechodzi na inny temat.
Ledwie mogę się doczekać Warszawy, cięży mi moja ignorancja w kwestji, która, w miarę zbliżania się do kraju, staje się palącą. Zaledwie obmywszy się z kurzu, spieszę po informacje. Powtarzam moją rozmowę.
— Ty idjoto, bałwanie, powiadają mi (epitety były nieco ostre, ale od czegóż okres przedwyborczy), a to wpadłeś! On to z pewnością ojcu opowie. Skompromitowałeś siebie, redakcję, nasz poziom intelektualny. Skąd ci się wzięła ta dwudziestka piątka?
— Przeciem zawsze słyszał, że jest dobra...
— Była dobra, ośle kwadratowy, ale w zeszłym roku i do Rady miejskiej. Teraz jest fatalna.
— A któraż teraz jest dobra?
— Jedynka, idjoto, jedynka.
Doskonale, idę z szczerego serca głosować na jedynkę. Ale zadumałem się nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, czy dobra jest dla rozwoju umysłowości ludzkiej ta szalona mechanizacja, która jest znakiem chwili? Weźmy choćby te wybory. Niema ludzi, są tylko numerki; z obrazem danego numerku wiążą się, na przeciąg paru miesięcy, wszystkie namiętności, wierzenia, nadzieje; czyni się z niego symbol, niemal świętość. I kiedy się już dokonał ten proces mechanizacji, kiedy się wbiło do głowy anielskość jednego numerku a szatańskość innego, naraz, przy najbliższej okazji, numerki się zmieniają, znaczenie staje się inne. Jeżeli ja, liczący się bądź co bądź do tak zwanej inteligencji, mogłem paść ofiarą tego bałamuctwa, cóż dopiero mówić o prostaczkach? Czy w takich okolicznościach wybory nie stają się szkołą ogłupienia, zamiast być szkołą wychowania politycznego, gdy, zamiast utrwalać nazwiska obywateli godnych aby im powierzyć losy kraju, utrwalają przeciwnie pojęcie, że człowiek jest niczem, a numerek wszystkiem? W takim razie niechby już te numerki były stałe: gdyby w miesiącu lutym można było przebić asa waletem, a w kwietniu dziewiątką, gra w bridża byłaby niemożliwa.
A druga rzecz, nad którą się zadumałem, to obszar ignorancji ludzkiej. Człowiek, który nie wie co to dwudziestka piątka! Zawsze mi się wydawało niesprawiedliwe, kiedy się mówi o ignorancji Francuzów w rzeczach polskich; sądzę, że conajmniej równa jest nasza ignorancja w rzeczach francuskich, i innych, a nawet często i we własnych, o ile nie wchodzą w bezpośrednią sferę naszych zainteresowań. I ta ignorancja jest jednym z błogosławionych darów ludzkiego ducha; umieć niewiedzieć mnóstwa rzeczy to warunek zdrowia duchowego. Co do „ignorancji“ francuskiej, to jest ona zresztą bardzo względna. Widziałem w Paryżu Francuza, który znał sprawy naszych Marjawitów jak z pewnością mało kto w Polsce, bo go to interesowało; poznałem znowuż na południu żonę przemysłowca, która, kiedy mąż mnie zagadnął o minione konflikty między Polską a Czechami, wtrąciła najspokojniej: „Z powodu Bessarabji, prawda?“ Nie wiem ile razy zadawano mi pytanie: „Proszę pana, jaka jest różnica między językiem polskim i rosyjskim, przecież to są oba języki słowiańskie?“ I, kiedy odpowiadałem, że taka sama jak między francuskim a hiszpańskim, które są oba języki romańskie, interlokutor mój wyraźnie dziwił się w duchu, że mu to nie przyszło na myśl.
Bo narody w stosunku do siebie też myślą numerkami. Przez długi czas Polska nie miała swojego numerku, albo miała stare numerki z obrazkami Marie Lekzińska, L’ordre regne à Varsovie, soul comme un Polonais i t. p. Kiedy ćwierć wieku temu byłem pierwszy raz w Paryżu, podeszła do mnie na balu studenckim w sławnym Bullier jakaś dziewczynka i dla nawiązania rozmowy zaczęła zgadywać moją narodowość. Po wielu nieudanych próbach, mówię wreszcie: „Polak“. Chwila zakłopotania, dziewczynka widocznie stara się coś znaleźć, wreszcie przypomina sobie i z uprzejmym uśmiechem, kontenta z siebie, mówi: „A, wiem, wiem, to ten naród, który za sto lat przestanie istnieć!“ To był jej numerek, takiego ją wyuczono.
Inny numerek. Kiedy teraz świeżo byłem w Montpellier, miejscowa partja komunistyczna rozdawała wszystkim wchodzącym na mój odczyt francuskie ulotki: „Niech wszyscy ci, którzy będą słuchali p. Boya-Żeleńskiego, wiedzą, że w Polsce nie istnieje wolność polityczna ani wolność przekonań, że wszystkie dzienniki liberalne i robotnicze są zawieszone“, etc. etc. Przestraszony, depeszowałem natychmiast do mego dziennika z zapytaniem czy to prawda że jest zawieszony; otrzymałem odpowiedź, że nie; ale ten numerek ciągle ma kurs w pewnych kołach Francji i jemu to zawdzięczamy orędzia i protesty, niemiłe, bo podpisane często dobremi nazwiskami literackiemi, nazwiskami ludzi, których opinje cenimy. Humorystycznem było, że podobną karteczkę wręczono w zaadresowanej kopercie i mnie; jaki cel jest udzielać podobnych informacyj komuś kto przyjeżdża z Warszawy, trudno zrozumieć? Ale numerki mają tę właściwość, że operuje się niemi hurtem, nie wdając się w zbytnie odcienie. To ich siła.
Niechże więc będą numerki; oto hasło dnia dla naszej „propagandy“. Niszczyć numerki fałszywe lub przestarzałe, puszczać w kurs i utrwalać nowe. I z przyjemnością widzi się, jak ta pracowita ale wdzięczna robota posuwa się naprzód.