O fałszywości rodu niewieściego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Or-Ot
Tytuł O fałszywości rodu niewieściego
Podtytuł Monolog Imć Pana Zagłoby
Pochodzenie Monologi i deklamacye II
(z raptularza Zagłoby)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1902
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O fałszywości rodu niewieściego
MONOLOG IMĆ PANA ZAGŁOBY.



Każda podwika fałszuje a kręci,
Gacha po gachu puszczając z pamięci,
Dzisiaj cię kocha, jutro zapomina, —
Oddałbym wszystkie za antałek wina!
Ród niestateczny i paskudnie płochy,
Wiecznie płci męzkiej czyni srogie fochy,
Kto się wda z niemi, ten przypłaci zdrowiem,
Jakie to ptaszki — w dalszym ciągu powiem.

Ledwo mi zaczął wąs się sypać krzynę
Poznałem Kundzię, jak łania dziewczynę,
Ślépki by tarki, usta jako wiśnie,
A co za ogień! Niech ją Tatar ściśnie!
Ta Kundzia tedy, z fraucymeru panna,
Tak mi jaśniała, jak gwiazda poranna,
W sercu afekta kłuły mnie nieznośnie,
A zaś po nocach śniłem wielce sprośnie!

Raz ją zdybałem w sadzie, między drzewy,
Właśnie słowiczek zaczął swoje śpiewy,
Człowiek był młody i głupi, bo młody,
Ona tak cudna, tak wdzięcznej urody,

Że dłużej wytrwać nie mogąc w milczeniu,
Kląkłem, nie bacząc na krzywdę w odzieniu,
I głosem wielkim, iak basso profundo,
Ryknąłem z płaczem: — „Panno Kunegundo!“

Kundzia łypnęła lazurowem oczkiem,
Potem podeszła lekkiej sarny kroczkiem
I szczerząc ząbki, jako perły świeże,
Szepnęła: — „Słucham, panie Onuferze!“
Tedy ja: — „Kundziu, godna uwielbienia,
Nie bądź-że z drzewa, albo-li z kamienia!
Wyznacz mi schadzkę, bielsza nad lilije,
A jeśli niechcesz — na śmierć się zapiję!“

Na takie dictum rzecze Kundzia czuła,
Kiwając główką, jak turecki mułła:
— „Dzisiaj wieczorem w altanie w ogrodzie
Niech waszmość będzie o księżyca wschodzie.“
Myślałem w dzionek o mojej Korduli,
Jak ją całuję, jak się do mnie tuli,
A kiedy zeszedł wieczór zadumany
Do ogrodowej skradam się altany.

Patrzę: ktoś w kątku stoi w szacie długiéj;
Krwi mi do głowy uderzyły strugi:
— „O Kundziu! — krzyknę — o moje kochanie!“
I łap! ją za dłoń...

— „A tuś mi gałganie!
A tuś, nicponiu!“ — wrzaśnie postać owa,
I nuż tłuc pałką, (a pałka dębowa!)
Po łbie, po karku, po przodzie, po zadzie —
Ledwo kij odjął, znów go na mnie kładzie,
Jako bębnista bębni na mej skórze,
Z góry do dołu, a z dołu ku górze!


Wtem błysnął promień bladego księżyca:
Gwałtu! poznałem mojego rodzica...
Co się tam potem stało jeszcze w domu —
Nie chcę szeroko powiadać nikomu...
Były kilimki, hajduki, nahaje, —
Cóż ztąd wynikło? Jakże wam się zdaje?
Do dzisiaj szramy noszę... nie na twarzy...
Gdy o tem wspomnę jeszcze dziś mnie parzy...
Stąd sens moralny, pełny szczerej prawdy:
Nie wierz niewieście, bo oszuka zawdy!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.