O królewiczu, pastuszku i gniazdku
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O królewiczu, pastuszku i gniazdku |
Pochodzenie | Spadkobierca skarbów ojcowskich |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Kiedym był taki mały, jak wy, chłopcy, mieszkałem na wsi w Kaliskiem. Okolice były wyjątkowo ładne: zielone, gęste bory szumiały baśnie o dawnych czasach, a dosyć liczne i głębokie wąwozy nadawały krajobrazowi urok tajemniczości.
Wychowywałem się razem z młodszą o trzy lata siostrzyczką, Jadwisią. Kochaliśmy się bardzo i nie odstępowaliśmy od siebie nigdy ani na krok.
Ogromnie lubiliśmy, gdy w skwarne popołudnie dziadek kazał zaprządz Złotkę do ukochanego naszego „karykla“, i wiózł nas do sąsiednich wąwozów. Złotka była bardzo spokojna, więc przywiązywaliśmy ją do drzewa, a sami w trójkę zapuszczaliśmy się w chłodne i mroczne głębiny wąwozu. Tam zwykle spożywaliśmy podwieczorek, w który zaopatrywała nas dobra mateczka, i tam też zwykle, nabiegawszy się do syta, słuchaliśmy bardzo ciekawych opowiadań naszego dziadka.
Dziadek pamiętał dawne, dawne czasy, i chętnie o dziejach młodości swej opowiadał.
Gdyśmy tak razu jednego obsiedli dziadka i zaczęli prosić:
— Niech nam dziadzio opowie coś ciekawego!
Dziadek odrzekł:
— Wiecie co, opowiem wam dziś historyjkę o królewiczu, pastuszku i gniazdku.
— A czy prawdziwa? — zapytaliśmy oboje.
— Niezupełnie prawdziwa! Ale już posłuchajcie, a napewno powiecie ze mną:
— Ach, jakby to dobrze było na świecie, gdyby żyli tacy dobrzy królewicze! Lecz tacy królewicze mogą żyć tylko w bajkach. Zresztą słuchajcie.
Wpatrzyliśmy się w dziadka, a staruszek uśmiechnął się do nas i tak mówił:
— W pewnej wiosce mieszkał ubogi kmiotek Michał i miał synka, dobrego chłopaka Jasia. Jaś pomagał ojcu w robocie, jak mógł. To krówkę i owieczki wypędził w pole, to drew narąbał, to znów wiązał zboże w polu, to zimą krzątał się koło gospodarstwa. Ojciec ogromnie kochał chłopca i martwił się bardzo, że nie może spełnić największego marzenia Jasia, który ogromnie chciał chodzić do szkoły.
Zimą, gdy było mniej roboty, Janek chodził do szkółki wiejskiej, i nauczyciel bardzo go chwalił, że jest zdolny i chętny do nauki, zaszedł nawet kiedyś do chaty Michała, aby ten posłał go do miejskiej szkoły. Ojciec chętnieby posłuchał nauczyciela, lecz skąd wziąć na to pieniędzy, gdy nieraz głód nawet w czasie przednówka zaglądał do chaty.
Chłopak więc uczył się czego mógł w szkółce, ale wszystko to było mało dla niego.
Razu pewnego syn sąsiada, Antoś, zaprowadził Jasia do lasu i pokazał mu głęboko pod krzakiem gniazdko ptasie. W gniazdku siedziało pięć małych piskląt, a rodzice co chwila przylatywały do nich, przynosząc im to muszkę, to znów jakiegoś robaczka.
Jaś z ciekawością przyglądał się małym ptaszkom, rozdziawiającym żółte dziobki na przyjęcie pokarmu.
— Tylko słuchaj, — rzekł Antoś, znany w całej wsi z zamiłowania do ptaków, — nikomu o tem nie mów, bo gotowi mi tu wybrać jeszcze pisklęta.
— Pocóż miałbym mówić? — odrzekł Jaś szeptem, aby nie przestraszyć ptaszków.
— No pamiętaj!
Od tego czasu Jaś często przypędzał w tę okolicę lasu niewielkie swe stadko i cichutko przyglądał się gniazdku i jego mieszkańcom. Początkowo stare ptaki lękały się widoku chłopca, lecz gdy przekonały się o jego dobrych zamiarach, zachowywały się tak, jakby nikogo obok nie było.
Gdy tak pewnego razu Jaś przyglądał się gniazdku, stanął przy nim jakiś chłopiec, w ślicznem zielonem ubranku, bogato wyszywanem złotem. Był to królewicz, a mieć mógł około dziesięciu lat. Lecz Jaś nie wiedział, kto to jest i sądził, że to może jaki panicz, który z miasta przyjechał na wieś, na lato.
— A może, — myślał Jaś, — jest to syn nadleśnego lasów królewskich.
Uchylił więc kapelusza i grzecznie pozdrowił przybyłego:
— Dzień dobry paniczowi! Czy panicz chce czego odemnie?
— A czy nie mógłbyś mi, — spytał królewicz, — pokazać jakiego gniazdka ptasiego?
Jaś zdziwił się bardzo.
— To panicz nigdy jeszcze ptasiego gniazdka nie widział. Wszak każdy ptaszek ma gniazdko!
— A, więc tyś widział takie gniazdko! — z ciekawością zawołał królewicz. — To musi być bardzo piękne.
— O, bardzo piękne! — rzekł pastuszek z miłym uśmiechem. — Najpiękniejsze ze wszystkiego, co widziałem w życiu. Jest ono zrobione z cieniutkich gałązeczek, trawek, słomek i wysłane mięciutkim mchem i piórkami. A jak to miło patrzeć na pisklęta, które zabawnie otwierają dzióbki, gdy im rodzice przynoszą jedzenie!
— No, to prędzej, — zawołał królewicz, — zaprowadź mnie w to miejsce, gdzie jest takie gniazdka z pisklętami i pokaż mi je. Tak dawno już o tem myślę, żeby je zobaczyć.
— Lecz.. lecz... — wyjąkał Jaś, — ja nie mogę paniczowi tego gniazdka pokazać.
— Musisz mi je natychmiast pokazać, — zawołał królewicz, — będziesz za to dobrze wynagrodzony.
— Lecz ja nie mogę go paniczowi w żaden sposób pokazać.
W tym właśnie czasie nadszedł nauczyciel królewicza. Był to wysoki mężczyzna o dobrych, choć poważnych oczach.
Z oddali słyszał on rozmowę obu chłopców. Skoro się zbliżył do nich, rzekł do Jasia:
— Nie bądź, chłopcze, niegrzeczny. Panicz ten nigdy jeszcze w życiu nie widział gniazdka, choć bardzo pragnął je zobaczyć. Zrób mu więc tę przyjemność i zaprowadź nas tam, gdzie moglibyśmy gniazdko zobaczyć. Bądź pewien, że żadnej krzywdy ptakom nie zrobimy.
Lecz Jaś zdjął grzecznie kapelusz z głowy i odrzekł stanowczym głosem:
— A jednak ja gniazdka temu paniczowi nie pokażę!
— To jest bardzo z twej strony niegrzecznie! — odrzekł nauczyciel. — Jeżeli możemy komu zrobić przyjemność, dlaczego nie mamy tego spełnić. A trzeba ci, chłopcze, przytem wiedzieć, że to jest nasz królewicz.
— Więc panicz jest królewiczem? — zawołał Jaś z radością. Chętniebym dla królewicza wszystko zrobił, lecz gniazdka mu pokazać nie mogę, choćby nawet był on już królem.
Królewicz trochę się już rozgniewał.
— Takiego, — rzekł, — niedobrego i upartego chłopca, jak żyję jeszcze nie widziałem. Musimy jednak znaleźć środek, aby go do spełnienia naszej prośby skłonić.
— Już niech to książę raczy mnie zostawić — odpowiedział nauczyciel — i zwrócił surowe spojrzenie na pastuszka.
— Powiedz nam wreszcie, dlaczego nie chcesz pokazać nam gniazdka? Jeżeli masz poważne przyczyny, to zostawimy cię w spokoju i pójdziemy sobie dalej.
— Dobrze, — odrzekł uradowany Jaś, — z przyjemnością panom to wytłomaczę. Mój przyjaciel Antoś pokazał mi kilka dni temu gniazdko, lecz musiałem mu przyrzec, że nikomu go nie pokażę. Muszę więc teraz przyrzeczenia swego dotrzymać.
— A, to zupełnie co innego! — powiedział nauczyciel.
Jednocześnie jednak przyszła mu myśl wyprobowania uczciwości chłopca. Z tym zamiarem wyjął z kieszeni portmonetkę i zwrócił się do Jasia:
— Widzisz tę złotą monetę? Ofiaruję ci ją z całą chęcią, jeżeli nam pokażesz gniazdko, przecież nikt z nas Antosiowi o tem nie powie, on więc nie będzie nic wiedział, a ty zyskasz sporo pieniędzy.
— O, bardzo dziękuję! — odrzekł pastuszek. — Nie, nie, to byłoby kłamstwo, a ja nie kłamię nigdy. Nie o to mi chodzi, czy Antoś będzie wiedział, czy nie? Cóż bowiem mi to pomoże, choćby cały świat nie wiedział, jeśli postąpię źle. Nie, nie, bardzo dziękuję za pańską monetę.
— Ale może ty, chłopcze, nie wiesz, ile warta jest ta moneta. Gdybyś zmienił ją na miedziaki, to mógłbyś zapełnić niemi cały kapelusz. A co rzeczy mógłbyś za tyle pieniędzy kupić! Zastanów się dobrze nad tem, co robisz?
— To prawda! westchnął chłopiec, jest to bardzo duża moneta! A mój ojciec jakby się ucieszył, gdybym mu naraz tyle przyniósł pieniędzy!
Lecz natychmiast zawołał z siłą:
— Nie, nie! nic mnie nie skusi! To, co przyrzekłem Antosiowi, spełnię, i za nic w świecie przyrzeczenia nie złamię!
Po tych słowach zdjął kapelusz i chciał pożegnać się z panami:
— Muszę już moje owieczki zapędzić do domu.
Wtedy jednak podbiegł do Jasia strzelec, który przyszedł razem z nauczycielem i słuchał z boku całej rozmowy. Zrozumiał on doskonale, że nauczyciel chce wypróbować uczciwość chłopca; podbiegł więc do pastuszka, schwycił go za rękę i zawołał podniesionym głosem:
— Ty, zły dzieciaku! to tak słuchasz rozkazów królewicza? Już ja cię nauczę posłuszeństwa! Albo natychmiast pokażesz gniazdo, albo powieszę cię na tej oto gałęzi!
I z temi słowami wyjął z kieszeni gruby sznurek.
Chłopiec zbladł, zatrząsł się, jak w febrze i płacząc zaczął prosić:
— Przebaczenia, przebaczenia!...
— To pokaż natychmiast gniazdo!
Pastuszek złożył ręce, jak do modlitwy i błagalnym głosem zawodził:
— Tego w żaden sposób zrobić nie mogę! naprawdę nie mogę!
— No, dosyć! zawołał nauczyciel i rozkazał strzelcowi puścić chłopca.
— Słuchaj, chłopcze! postąpiłeś bardzo dobrze, żeś nie chciał złamać przyrzeczenia.
Teraz idź sobie do domu i zapytaj Antosia, czy pozwoli, abyś królewiczowi pokazał gniazdko. Jeżeli pozwoli, to monetą możecie się podzielić.
— Dobrze, bardzo dobrze! jeszcze dzisiaj wieczorem przyniosę panom odpowiedź!
Nauczyciel wraz z królewiczem poszli z powrotem do pałacu królewskiego, który znajdował się śród lasów.
Po drodze rozmawiali o Jasiu.
— Uczciwość tego chłopca rzeczywiście wzbudza we mnie podziw. Jest to niezwykle silny charakter. Mógłby z niego wyrosnąć wielki człowiek, gdyby tylko odpowiednio nim pokierować i dać mu wykształcenie. Trzeba będzie zebrać o pastuszku bliższe wiadomości.
Zwrócił się więc z zapytaniem do leśnika, który opowiedział, że chłopiec ma na imię Jaś i że jest synem bardzo ubogiego chłopka, znanego w całej okolicy ze swej uczciwości. A i chłopiec jest bardzo dzielny i pomaga ojcu w pracy, jak może.
Wieczorem, gdy królewicz skończył lekcje, stanął w oknie i przyglądał się rozległemu widokowi. W tej samej właśnie chwili na drodze, wiodącej ku wsi, ukazał się Jaś, który szedł ku pałacowi, aby zwiastować królewiczowi pomyślną nowinę.
— Aha, zawołał królewicz, Jaś zdąża już ku nam. Chodźmy, panie nauczycielu, na jego spotkanie!
I po chwili obaj wyszli na szeroki gościniec.
Jaś, zobaczywszy ich z oddali, podbiegł ku nim szybko, a oczy śmiały mu się radośnie:
— Wszystko jest jaknajlepiej — Antoś zgodził się, ale powiedział mi, że jestem niezbyt mądry, bo mogłem jemu nic nie mówić, tylko panom pokazać gniazdo, a sam wziąć sobie pieniądze. Ale już ja tak wolę. Czy królewicz teraz chciałby zobaczyć gniazdko?
— Dobrze, chodźmy! odezwał się nauczyciel.
Jaś pobiegł prędko naprzód, a królewicz i nauczyciel podążali za nim.
— Czy królewicz widzi tę małą ptaszynę, co siedzi na tej oto gałązce? zapytał Jaś, gdy zbliżyli się już do miejsca, gdzie było gniazdko. Właśnie jej gniazdko pokażę panom. Musimy tylko zbliżać się ostrożnie!
Mówiąc to, podszedł do krzaka tarniny i powoli rozsuwał kolczaste jej gałązki. Krzak o ciemno zielonych listkach pokryty był białemi kwiatkami i wyglądał uroczo.
Rozgarnąwszy gałązki, pastuszek ruchem głowy zawezwał królewicza, aby się zbliżył i palcem wskazał mu gniazdko.
— Samiczka siedzi właśnie w gniazdku. Czy królewicz ją widzi?
Lecz w tej samej chwili ptaszek przestraszony widokiem ludzi, sfrunął z gniazdka, i oczom obu chłopców przedstawił się widok ładnego gniazdka z pięcioma malutkiemi pisklętami.
Gdy już królewicz dobrze przyjrzał się wszystkiemu, nauczyciel rzekł do Jasia:
— A teraz przyjmij odemnie należną ci zapłatę. Ponieważ jednak musisz się podzielić z Antosiem, więc wypłacę ci ją srebrem.
Mówiąc to, wyjął z portmonetki dziesięć srebrnych monet i wręczył je oszołomionemu z radości chłopcu.
— Tylko podziel się uczciwie ze swym przyjacielem, rzekł nauczyciel na pożegnanie.
— Co do tego, może pan być zupełnie spokojny, odpowiedział Jaś i grzecznie skłonił się kapeluszem.
Nauczyciel kazał strzelcowi wywiedzieć się, co się stało[1] z danemi mu pieniędzmi. Okazało się, że połowę uczciwie oddał przyjacielowi, a resztę ojcu. Dla siebie zaś nie zostawił ani grosza.
Królewicz od tego czasu bywał częstym gościem znajomych nam ptaszków, które wkrótce tak przyzwyczaiły się do jego widoku, że najspokojniej w jego obecności siedziały w gniazdku. Małe zaczęły już podrastać a nawet po trochu wysuwały się już z gniazdka.
Nauczyciel i królewicz od czasu do czasu spotykali w lesie pastuszka, pasącego swe stadko, i ze zdziwieniem zauważyli, że Jaś nigdzie nie ruszał się bez książeczki, którą w chwilach wolnych sumiennie czytał.
— Czy ty, Jasiu, dobrze umiesz już czytać? zapytał pewnego razu królewicz.
— Trochę się poduczyłem, odrzekł skromnie chłopiec.
— To mi cokolwiek przeczytaj głośno, poprosił królewicz.
Pastuszek otworzył książeczkę i zaczął czytać, od czasu jednak do czasu przerywał płynne czytanie i sylabizował
— Powiedz mi też, zapytał królewicz, w jakiej szkole się uczyłeś?
— Ach, westchnął chłopiec, ja uczyłem się bardzo niewiele, bo tylko zimą chodzę do szkoły, która jest w sąsiadniej wiosce o trzy wiorsty od naszej. A przytym nie mamy pieniędzy na książki. Tę, co tutaj mam, dostałem od Antosia i przeczytałem ją kilka już razy. Jest ona bardzo zniszczona, i w niektórych miejscach jest tak zamazana, że ledwo mogę odsylabizować, co tam jest napisane.
Gdy nazajutrz królewicz spotkał w lesie Jasia, pokazał mu nową, ładnie oprawioną książeczkę.
— Chciałem ci tę książeczkę pożyczyć, rzekł do pastuszka. Jeżeli jednak przeczytasz mi bez omyłki całą stronę, to postanowiłem ci ją podarować.
Chłopiec niezwykle się ucieszył, gdyż postanowił zdobyć książkę. To też cały dzień pilnie odczytywał pierwsze sześć stronic, aby mógł je przeczytać jaknajprędzej królewiczowi.
Następnego dnia, gdy spostrzegł w oddali królewicza, podbiegł do niego i zawołał:
— Umiem już dobrze czytać pierwsze sześć stron.
I rzeczywiście bez błędu przeczytał całą powiastkę.
Królewicz wysłuchał uważnie i ofiarował chłopcu książeczkę.
Pewnego dnia do pałacu przyjechał ze stolicy król, pragnąc zobaczyć syna i przekonać się, jakie postępy robi w naukach.
Podczas obiadu królewicz opowiedział ojcu o Jasiu, o jego uczciwości, o chęci do nauki. Król słuchał uważnie, jakby w głowie jego dojrzewała jakaś poważna myśl. Po kilku dniach rozkazał zawezwać do siebie chłopca, który przyszedł i z nieśmiałością spoglądał na poważnego pana.
Nauczyciel powiedział Jasiowi, kim jest ten pan, co chłopca jeszcze bardziej onieśmieliło. Nie wiedział, co ma mówić i co robić.
Król odezwał się łagodnie do pastuszka: —
— Słyszałem o tem, że masz chęć się uczyć.
— Tak, odpowiedział chłopiec, lecz jesteśmy bardzo ubodzy, a naukę mogą otrzymywać tylko ci, co mają dużo pieniędzy. Biedacy, choć ciężko pracują, nie mogą uczyć swych dzieci.
— No, tak, odrzekł król, lecz ja pragnę na swój koszt oddać cię do szkoły i dawać na wszystkie twoje potrzeby. Jakżeż, podoba ci się ta myśl?
Chłopcu w pierwszej chwili zaśmiały się oczy z radości, następnie jednak twarz jego powlokła się smutkiem, że król ze zdziwieniem zapytał:
— Co to znaczy? zamiast śmiać się i radować, ty omal że nie płaczesz! Wytłomacz mi, co to znaczy?
— Ach, odrzekł Jaś, mój ojciec jest bardzo biedny i ciągle potrzebuje mojej pomocy. Latem pasam bydło kilku sąsiadom i otrzymuję za to wynagrodzenie, a oprócz tego pomagam ojcu w pracy. Gdyby mnie zabrakło, musiałby nająć sobie kogoś do pomocy. Muszę więc zostać w domu.
— Jesteś bardzo dobrym synem, kiedy chcesz dla ojca zrobić taką z siebie ofiarę. Postanawiam jednak i na to poradzić. Przez cały czas twojej nauki, o ile będziesz się dobrze uczył, będę dawał twemu ojcu tyle co rok pieniędzy, ile warta była twoja praca.
Chłopiec nie wiedział, co robić z radości. Upadł przed królem na kolana i w zachwycie wypowiadał najwyższą wdzięczność. Wkrótce też pobiegł do ojca, aby opowiedzieć mu o szczęściu, jakie go spotkało. Biedny włościanin, dowiedziawszy się o tem wszystkiem, zabrał syna i poszedł z nim do króla aby podziękować mu za jego dobroć.
Jaś uczył się bardzo dobrze, skończył szkołę, później wstąpił do uniwersytetu, został sławnym adwokatem, i zdobył niezwykłą sławę, nigdy tylko nie mógł zrobić majątku, choć zarabiał bardzo wiele.
Tutaj dziadek przerwał opowiadanie, lecz myśmy nie dali mu jeszcze odpocząć po tak długiem opowiadaniu.
— A dlaczego, — zapytałem dziadka, ów adwokat nie zrobił majątku, kiedy zarabiał tak dużo pieniędzy.
— Bo widzicie, dzieci, — odrzekł po chwili dziadzio, ów człowiek zawsze pamiętał, ile dobrego zrobił dlań król, gdy dał na jego wykształcenie. To też wszystkie pieniądze, jakie zarabiał, przeznaczał na wspieranie ubogiej młodzieży szkolnej. Lecz choć nie miał majątku, czuł się bardzo szczęśliwym i często mawiał:
— Ach takbym chciał, aby dzień był jeszcze dłuższy, abym więcej zarabiał. Tyle dzieci potrzebuje nauki, a tu ciągle brak na to pieniędzy.
Wieczorem, gdy wróciliśmy już do domu i leżeliśmy w łóżeczku, marzyłem o tem, aby zostać sławnym adwokatem i mieć dużo pieniędzy na kształcenie ubogiej młodzieży.
Uniwersytet skończyłem, lecz adwokatem nie zostałem. Zostałem nauczycielem.
I obecnie, gdy nieraz bieda mi trochę dokuczy, przypominam sobie opowiadanie dziadka i z pogodną już twarzą idę na lekcje, aby choć w ten sposób spełnić swe szlachetne marzenie dziecięce.
Jeżeli jestem porządnym człowiekiem, to dlatego, że nie sprzedaję się za pieniądze, pamiętając na słowa owego pastuszka-adwokata, o którym wam poprzednio opowiedziałem:
— Pieniądze wówczas mają wartość, jeżeli można za nie zrobić coś dobrego.
- ↑ Błąd w druku; nie odciśnięta matryca. Tekst (oznaczony kolorem szarym) uzupełniono na podstawie kontekstu.