O krasnoludkach i o sierotce Marysi/I/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł O krasnoludkach
i o sierotce Marysi
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1909
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Z


IV.

Zatrzymał się Koszałek-Opałek i zwolna fajeczkę pykał, a dzieci, choć nic nie mówił, słuchały, wpatrzone w niego. Po małej tedy chwili rzekł:
— Długo tak było, nie wiem, bo o tem nie stoi w naszych księgach. Ale się potem czasy odmieniać zaczęły. Nie stało tych dobrych Panów z Lechowego rodu; a ci nowi precz się ze sobą darli, bo ich panowało razem cości aże dwunastu. Dopieroż lud sobie owe swary uprzykrzył, tych kłótników het precz przepędził, a jednego pana znów obrał.
Ano, uciszyła się trochę ta kraina, alić ledwo że słońce zaświeciło nad nią — znów przyszła burza.
Jako szarańcza pada na posiew zbożowy, aby go wyniszczyć do źdźbła, tak na te pole lechickie padły Niemce, a ich książę chciał gwałtem naszą panią brać i sam nad nami panować. Mówię: naszą, bo choć my byli tylko Bożęta, ale w te prastare błogie czasy, jedność była i z narodem my się, jak bracia trzymali.
Pani jednak nie chciała Niemca.
— A ja wiem! — krzyknęła nagle cienkim głoskiem Kasia Balcerówna. — To była Wanda!
— A ja też wiem! — jeszcze cieniej zapiszczała Zosia Kowalczanka.
I nuż jedna przed drugą wyciągać:

Wanda leży w naszej ziemi,
Co nie chciała Niemca...

Pokiwał na to Koszałek-Opałek głową i rzekł z uśmiechem:
— A nie chciała!... Wiem! Znam!... Toć ta cała pieśń w naszych księgach stoi. Toć my od najdawniejszych czasów uczym jej małą wiejską dziatwę! Jakże!... Ja sam już ze sto dzieci jej nauczyłem. A was któż zuczył?
— A my nie wiemy.
— No, to pewno ja! Drugi raz to się zdaje, że tak w powietrzu cości gada, albo śpiewa.
— Prawda! — przywtórzyli chłopcy z powagą.
— No, to widzicie, Krasnoludki tak gadają i śpiewają! Tylo że maluśkie, to ich nie widać, jak się tam pokryją we zboża, albo w trawy na łąkach, albo między te listeczki w gaju, albo pod te kamyczki polne.
Ano dobrze!... Jak też pani Niemca nie chciała, tak się zrobiła wojna. Zaraz zaczęły na ten kraj lecieć kruki, wrony, zaraz zaczęły wilki wyć, zaraz się niebo czarnemi chmurami oblokło.
My też zaczęli głodu przymierać, bo i chleb i sery, wszystko szło dla tych wojaków, co się z Niemcami bili. Wymizerował się kraj cały, wymizerowały się i Bożęta z nim razem. Aż jak się też naszej pani serce ścisło, że wojna o nią cały naród trapi, tak zaraz w rzekę skoczyła, we Wisłę, i zaraz się utopiła. Tak dopieroż Niemce poszły precz, a u nas pokój nastał.
Ale że się czasy tak przez tę wojnę popsuły, że to na nic! Już brat bratu na zdradzie stał, już mocny tego słabszego krzywdził, już chciwiec — sierocy zagon przyorywał do swojego pola. A jako tam, gdzie krzywda i łzy sierot, szczęścia być nie może, nastały złe pany w tym kraju, co się nazywały Popiele.
— Laboga! — zapiszczała Kasia — Popiele?
— Czegoż wrzeszczysz? — ofuknął ją Stach Szafarczyk. — Cóż to za dziwota? Przecież to te Popiele, co jednego myszy zjadły!
— Przecie — przywtórzył z wielką powagą Józik Srokacz.


Ale Koszałek-Opałek, puściwszy dymek z fajki, tak dalej prawił:
— Różnie to tam powiadają o tych myszach, tak i tak. Dawne to czasy, i dziś nikt nie dojdzie już jak było. Ale że w naszych księgach stoi, że to nie myszy były, tylko właśnie Bożęta, które się w mysie kożuszki przybrawszy, iż zima była tęga, a widząc, jako ten Popiel ze wszystkiem źle panował, hurmem się z mysich nor na niego rzuciły, i tak go poturbowały, że to na śmierć.
Tak stoi w naszych księgach. Czy to prawda, czy nie prawda, trudno wiedzieć. Ale mój prapradziad sam mi powiadał, że nim z wielkiej starości oślepł, to widział raz okrutne jezioro, a na nim srogą wieżę, gdzie się to stać miało, która to wieża do dziś się Mysią wieżą zowie! A znów jezioro — nazywa się Gopło.
Ano dobrze!
Tu, iż mu fajeczka zgasła, począł Koszałek w popiele iskierki szukać, a znalazłszy, pociągnął parę razy z cybucha, zaczem puścił kłąb dymu i tak mówił dalej:
W tych starych księgach to jest tak:
Tu parę kart brak, tu znów parę tak pożółkłych i wyblakłych, że ani przeczytać, tu znów wielka czarna rysa w poprzek, albo wzdłuż; to i nie wszystko wiedzieć można, co tam przed wieki wpisywał ktoś do nich.
Ale czy dobre były czasy, czy złe, to zaraz poznać można. Jak dobre, to z tych kart, żeby i najstarszych, taka światłość bije, właśnie jakoby słońce wzeszło; a jak złe, to się taki mrok po nich rzuca, jakby w noc ciemną, kiedy to ani gwiazd, ani miesiąca nie ujrzy nad ziemią...
Takie to są te stare księgi Krasnoludków!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.