O krasnoludkach i o sierotce Marysi/X/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O krasnoludkach i o sierotce Marysi |
Wydawca | M. Arct |
Data wyd. | 1909 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Brzask już szedł i w lesie ptactwo budzić się zaczęło, kiedy Pietrzyk chatynkę babuleńki znalazł i w drzwiach nizkich stanął.
Ubogo tam było, jeden stołek, komin, tapczan lichy, a zresztą zioła i zioła!
U pułapu, po ścianach, na ubitej ziemi, w koszykach, w płachtach, w wiązkach, w snopach całych — nic, tylko zioła!
Duszny, zmieszany zapach mięty, macierzanki, lawendy, rumianku, melisy i innych tysiąca, napełniał izdebkę jedyną, w którejby się udusić było można od tych silnych woni, gdyby nie to, że strzechę miała na wylot na lazury nieba otwartą, i tylko w szczytach skrzydłami sowy krytą.
W izbie siedzi babuleńka u komina, złote nici na kołowrotku przędzie, cichym głosem stare pieśni śpiewa, z cichym furkotem wrzeciono złote puszcza.
— Witajcie, babuleńko! — przemówi w progu izby Pietrzyk.
Podniosła babuleńka głowę, rękę przyłożyła do oczu, patrzy pilnie, aż poznała Pietrzyka, który już raz po igłę dla Półpanka do jej chatki latał.
— Witaj, przewitaj! — zawoła. — A wejdźże w dobrą chwilę! Czegóż ci potrzeba?
Wszedł Pietrzyk, pokłonił się nizko, babuleńkę w zmarszczoną rękę pocałował i rzecze:
— Rady mi potrzeba! Złodziej nam dobro bierze, a chwycić go nie możemy! Taka bieda!
Słucha babuleńka, słucha, przestała nogą trącać kołowrotek, złote wrzeciono puściła na ziemię, złotą nitkę w palcach trzyma, chwieje głową siwą i głęboko myśli.
Aż spyta:
— A co złodziej bierze?
— Ziarno bierze — odpowie Pietrzyk z wielkiem oburzeniem. — Siewne ziarno bierze, niecnota!
A babuleńka:
— Dosypcież mu jeszcze i pereł do ziarna tego!
— Co! — krzyknie Pietrzyk. — Jeszcze i pereł? Złodziejowi, co nas okrada z ziarna, mamy jeszcze pereł dosypywać? Babuleńko!... Chyba ci się od starości w głowie pomieszało!
Ale babuleńka już podjęła złote wrzeciono i puściwszy w ruch kołowrotek, złotą nitkę ciągnie...
— Dosypcie mu pereł — raz jeszcze rzecze, i jakby Pietrzyka nie było, piosnkę starą śpiewać zaczyna cichym, drżącym głosem.
— Babuleńko! — zawoła Pietrzyk na to. — Szedłem do ciebie, jak do matki własnej, jak do matki rodzonej szedłem do ciebie po radę. Nie szedłem do Dnia, ani do Nocy, ani do Słońca, ani do Księżyca, tylko do ciebie, babuleńko, bo wiem, żeś mądra i że mądrość twoja z wielu dni i z wielu nocy, i z wielu wschodów i zachodów słońca i księżyca jest. A ty mnie tak przyjmujesz? Taką radę dajesz?
Zostańże więc z Bogiem, bo widzę, żem się oszukał.
Mówił to z żalem wielkim w głosie i z urazą w sercu, a zabrawszy się, ku drzwiom szedł.
Już w progu był, kiedy babuleńka piosnkę swą przerwała, wołając za nim:
— Pereł... pereł mu dajcie! pereł mu dosypcie!...
— Aha!... akurat!... — mruknął Pietrzyk i w drogę ruszył, żałując straconego czasu.
Ale głos babuleńki tak urósł, tak się wzmógł, tak wielkie kręgi powietrzne jedne po drugich trącał i napełniał, że choć Pietrzyk daleko już był, jeszcze głos ów leciał za nim, nad nim, przy nim, a precz wołał:
— Pereł... pereł dosypcie mu!... pereł!...
Zastanowiła Pietrzyka ta wielka moc głosu, która nie z czego, tylko z wielkiej prawdy musiała iść, więc nagle się zatrzymał i rzekł:
— Ha, może to tak trzeba! Może tak i trzeba!
I pilnie rozważać począł, jak i co czynić mu należy.
— Co będzie, to będzie — rzekł wreszcie — szubienicy przecież nie będzie!
A jako zawsze był śmiały, a przygód różnych łakomy, zaraz się z dobrą otuchą do domu wracał i przed króla szedł.
— Miłościwy Królu! — rzecze. — Ile pereł zawierzyłbyś mi na tę noc dzisiejszą?
A król:
— Kto zawierzy jedną, zawierzy i wszystkie. Ale ja wierność twoją więcej sobie, niźli perły, cenię.
Więc Pietrzyk na to:
— Niechże ci będą dzięki za to słowo, Miłościwy Królu! Garść pereł mi zawierz, a mam-li złodzieja owego dostać, to go dziś dostanę.
— Idź, a weź! — król na to.
I zaraz wołał skarbnika, żeby garść pereł, nie licząc ich, Pietrzykowi dał.
Ścisnął Pietrzyk kolano pańskie, dziękując, a że serce miękkie miał, więc jedną i drugą łzę otarł ukradkiem, poczem rozśmiawszy się wesoło, szedł perły brać.
A już zmierzch padał na świat.
Zebrały się Krasnoludki, patrzą ciekawie, co będzie, a Pietrzyk z ową garścią pereł prosto do owego śpichrza w ziemi idzie i między ziarno je ciska.
— W imię twoje, babuleńko! — rzecze — i starej mądrości twojej!
Poczem się ku towarzyszom obróciwszy, dodał:
— Nie trzeba dziś straży, ni pieczęci!
Mikuła i Pakuła! Ruszajcie spać, druhy! Ja sam tu zostanę.
I zaraz na wzgórku siadł, głowę o kamień wsparł, i za odchodzącymi sennem okiem patrzał.
Ale od wschodu ruszył się wiatr mały i trawą szeleścił, właśnie jakby szmery i szepty powietrzem szły.
Pietrzyk wszakże, mało na owo to szeptanie zważając, iż znużony był drogą; jak chrapnął, tak się dopiero o świcie przebudził. Przebudził się, patrzy, a tu, prawie u nóg jego widnieje jakby dróżka od wzgórza ku uroczysku perłami owemi usypana, co je między ziarno rzucił.
Zakrzyknął tedy i porwał się za tym znakiem biedz, a tuż i drużyna Krasnoludków za nim.
Bieży Pietrzyk, staje, i znów bieży: co sto, co dwieście kroków da, to perła leży, ot, jakby ktoś z prędkości, wszystko razem chwyciwszy i ziarno, i perły, potem to, co mu na nic, ciskał, a tylko ziarno z sobą brał.
— Oj, mądra ty, mądra babuleńko! — myśli Pietrzyk, i już uroczyska za śladem owym dopada. Spojrzy, perła ostatnia w bruździe głębokiej leży, a tuż grudka ziemi ruszona... a pod nią jamka.
Schyli się Pietrzyk, rozgrzebuje ów wzgóreczek ziemny, a tam dwie, trzy perły toczą mu się przed oczyma w głębie.
Zakrzyknął na drużynę: kopią, aż się dokopali dużego lochu, w którym owo chwycone ziarno leżało wszystko prawie.
Przy niem skulony siedział szczur polny i jego rodzina.
— A tuś mi! — krzyknie Pietrzyk i za kark chwyci szkodnika.
— Mikuła! Pakuła! Bywaj jeden z drugim!
Pisnął szczur przerażony, próbując wymknąć się i uciekać, ale milicya nadworna tak go nasiadła, że się poddać musiał.
Tryumf był niezmierny!
Z okrzykami, ze śpiewem wracały Krasnoludki z wyprawy, wiodąc jeńca i niosąc worki z odzyskanem ziarnem, napowrót do swego podziemia.