O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/Rozdział XLII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O miłości |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | De l’amour |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pozwólcie mi obmawiać jeszcze Francję. Niech się czytelnik nie obawia, aby satyra miała mi ujść bezkarnie; jeśli ten zarys znajdzie czytelników, oddadzą mi zniewagi stokrotnie; honor narodowy czuwa.
Francja odgrywa dużą rolę w planie tej książki, ponieważ Paryż, dzięki swej wyższości towarzyskiej i literackiej, jest i będzie zawsze salonem Europy.
Trzy czwarte bilecików, tak w Wiedniu jak w Londynie, pisane są po francusku, lub pełne aluzyj i cytatów znowuż po francusku[1], i Bóg wie w jakiej francuzczyźnie!
Co się tyczy wielkich namiętności, Francja jest, jak mi się zdaje, pozbawiona oryginalności z dwóch przyczyn:
1. Prawdziwy honor, czyli chęć naśladowania Bayarda, aby zażywać czci ludzkiej i kosztować co dnia zadowoleń próżności;
2. Honor głupi, czyli chęć upodobnienia się ludziom dobrego tonu, wielkiego świata, Paryżanom. Sztuka wchodzenia do salonu, lekceważenia rywala, zrywania z kochanką, etc.
Honor głupi, najpierw sam przez się, jako dostępny pojęciom głupców, następnie jako praktykowany każdego dnia, a nawet każdej godziny, daje naszej próżności o wiele więcej zadowoleń niż honor prawdziwy. Widuje się ludzi z honorem głupim bez honoru prawdziwego, wybornie przyjmowanych w świecie; rzecz zaś odwrotna jest niemożliwa.
Ton wielkiego świata polega na tem, aby:
1. Traktować z ironją wszystkie wielkie sprawy. Nic naturalniejszego; niegdyś, ludzie z prawdziwie wielkiego świata nie mogli głęboko przejąć się niczem; nie mieli czasu. Pobyt na wsi odmienia to. Zresztą, dla Francuza, jest coś przeciwnego naturze, aby się miał znaleźć w roli podziwiającego[2], to znaczy niższego nietylko od tego co podziwia (toby jeszcze uszło), ale nawet od swego sąsiada, jeśli temu sąsiadowi wpadnie do głowy drwić sobie z tego co on podziwia.
W Niemczech, we Włoszech, w Hiszpanji, podziw jest, przeciwnie, szczery i szczęśliwy; tam podziwiający chlubi się swym zachwytem i lituje się nad krytykiem; nie mówię nad szydercą, ta rola niemożliwa jest w krajach, gdzie jedyną śmiesznością jest chybienie drogi do szczęścia, nie zaś naśladowanie jakiegoś sposobu bycia. Na południu, nieufność i obawa przed zmąceniem rozkoszy wszczepia wrodzony podziw dla zbytku i przepychu. Obacz dwory w Madrycie i Neapolu; obacz funzione w Kadyksie, to dochodzi do szału[3].
2. Francuz uważa to sobie za największe nieszczęście, niemal za śmieszność, gdy musi spędzać czas samotnie. A czem jest miłość bez samotności?
3. Człowiek pochłonięty namiętnością, myśli tylko o sobie: człowiek, który pragnie uważania, myśli tylko o drugich. Więcej jeszcze: przed rokiem 1789, bezpieczeństwo osobiste można było znaleźć we Francji jedynie należąc do jakiejś korporacji, sądownictwa naprzykład[4], i mając poparcie członków tej korporacji. Myśl o sąsiedzie była tedy zasadniczym i koniecznym składnikiem twego szczęścia. To było jeszcze prawdziwsze na dworze niż w Paryżu.
Łatwo pojąć, czy te zwyczaje (które, co prawda, tracą z każdym dniem na sile, ale które ciążą jeszcze nad Francją na jakie sto lat) sprzyjają wielkim namiętnościom!
Mam uczucie, że widzę człowieka, który się rzuca oknem, ale który stara się paść na bruk we wdzięcznej pozie.
Człowiek namiętny jest sobą a nie kimś drugim, — źródło wszelkich śmieszności we Francji; co więcej, obraża drugich, co daje śmieszności skrzydła.
- ↑ W Anglji, najpoważniejsi pisarze sądzą, iż dodają sobie swobody i wdzięku, cytując słowa francuskie, które, po największej części, były francuskie jedynie w angielskich gramatykach. Ob. redaktorów Edinburgh-Review; ob. Pamiętniki hrabiny de Lichtenau, kochanki przedostatniego króla Prus.
- ↑ Podziw modny, jak dla Hume’a około r. 1775, lub dla Franklina w r. 1784, nie przeczy temu.
- ↑ Patrz podróż po Hiszpanji p. Semple; wierny obraz. Znajdziecie u niego opis bitwy pod Trafalgarem, słyszanej z daleka, który zapamiętacie.
- ↑ Correspondance Grimma, Styczeń 1783.
„Hrabia de N***, kapitan gwardji, podrażniony tem, że nie znalazł miejsca na balkonie w dniu otwarcia nowej sali, próbował, bardzo niewłaściwie, wyparować pewnego godnego prokuratora; ów, niejaki pan Pernot, nie chce ustąpić. — To jest moje miejsce. — Nie, moje. — A kto pan jesteś? — Jestem pan Sześć Franków... (to była cena miejsc). Wymiana słów coraz żywsza, obelgi, kuksańce. Hrabia N*** posunął nieprzyzwoitość do tego, że potraktował biednego sądownika jak złodzieja, w końcu ośmielił się kazać sierżantowi aby go ujął i odprowadził na strażnicę. Pan Pernot udał się tam z wielką godnością, a wyszedłszy pospieszył wnieść skargę do komisarza. Potężna korporacja do której miał zaszczyt należeć, za nic nie pozwoliła aby miał cofnąć tę skargę. Wytoczono tedy rzecz przed parlament. Pana de N*** skazano na wszystkie koszta, na przeproszenie prokuratora, na zapłacenie mu dwóch tysięcy talarów odszkodowania, które, za jego zgodą, rozdano ubogim więźniom w Conciergerie; co więcej, zalecono wyraźnie rzeczonemu hrabiemu aby nie nadużywał na przyszłość rozkazów królewskich jako pozoru dla zakłócenia widowisk, etc. Przygoda ta narobiła hałasu, urosła do wielkich rozmiarów: całe sądownictwo czuło się obrażone zniewagą wyrządzoną człowiekowi noszącemu jego szaty etc. Pan de N***, chcąc zatrzeć swą przygodę, udał się po laury do obozu w Saint-Roch. Nie mógł uczynić nic lepszego, powiadano: trudno wątpić o jego talencie do zdobywania szturmem obronnych miejsc“. (Grimm, część trzecia, tom II, str. 102).
Wyobraźcie sobie nieznanego filozofa w miejsce pana Pernot. Użyteczność pojedynku.
Patrz dalej, str. 496, wcale rozsądny list Beaumarchais’go, który odmawia jednemu z przyjaciół krytej loży na Wesele Figara. Póki myślano, że ta odmowa odnosi się do pewnego księcia, wrzenie było wielkie, mówiono o surowych karach. Wszystko obróciło się w śmiech, kiedy Beaumarchais oświadczył, że list jego zwrócony był do prezydenta du Paty. Daleko jest od r. 1785 do 1822! Nie rozumiemy już tych uczuć. I chcą, aby ta sama tragedja, która wzruszała tamtych łudzi, dobra była dla nas!