O skowronku, krecie, psie i wilku
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O skowronku, krecie, psie i wilku |
Pochodzenie | Od Bałtyku do Karpat |
Wydawca | J. Czernecki |
Data wyd. | 1917 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Miał sobie skowronek gniazdko na zagonie, na którym porastało gęsto żytko, bławatki, kąkol. Ostróżka pięła się po źdźbłach żyta i rozpuszczała fioletowo pąsowe strąki kwiatów i po ziemi czołgał się biały powój, który bardzo pięknie pachniał W takim otoczeniu ogromnie było skowronkowi i skowronczynie miło siedzieć, na przemian, na gniazdku, gdzie się wykłuło z jajeczek czworo skowroncząt.
Ale cóż; jednego razu przykrośkał się czarny kret z ogromnemi rękami i malutkiemi oczkami do skowronka i powiada:
— Wynoś się z temi bachorami, z tego miejsca, bo ja tu muszę akurat, w tem miejscu wykopać dziurę!
— Bój się Boga krecie! przecież masz dosyć miejsca na polu, dlaczego koniecznie masz kopać akurat tutaj?
— Bo mi się tak podobało!
— No ale zastanów się, przecież moje skowronczęta przepadną, jak mi zburzysz gniazdko?
— A cóż mnie to obchodzi!
— A żeby ci tak kto twoje dzieci pozabijał?
— Oho! moje dzieci, głęboko w ziemi schowane, nie tak jak twoje na wierzchu.
— Co tam długo gadać, nie mam czasu — i jeśli jutro nie wyniesiesz się z tego miejsca, to ci wszystko porujnuję i dzieci wyrzucę — powiedziałem.
Zaczął potem grzebać prędko wielkiemi łapami i wkrótce schował się głęboko w ziemię i gadajże z nim teraz!
Więc skowronek ze skowronczycą zasmucili się bardzo, zaczęli radzić co począć i tak uradzili, że trzeba poszukać pomocy.
Wzbił się więc skowronek wysoko i dzwoniąc swoją piosneczkę na smutną nutę, patrzał z góry czy nie zobaczy kogo, coby pomógł.
Zobaczył leżącego wilka w krzakach, Spuścił się więc z pod niebios, na ziemię i stanął koło wilkowego ucha i powiada:
— Wilczku! możebyć mnie w nieszczęściu zratował?
Wilk był rozespany z głodu, więc trząchnął uchem i mruczy:
— Ki ta dyabeł mnie budzi?
— To ja skowronek.
Dopiero wilk się trochę obrócił — zobaczył skowronka i powiada:
— Czegoż ty pędraku się swędasz i budzisz mnie?
Dopiero skowronek opowiedział mu, co i jak z tym kretem.
Wilk na to odrzekł:
— Wszystko to bardzo pięknie, ale mi się żreć chce okropnie i na głodno ani myślę pracować dla ciebie. — Daj mi zryć co nie bądź, albo barana albo jałówkę, to jak podjem, to zobaczymy co z tym kretem zrobimy.
— Bój się Boga wilku, a skądże ja ci wezmę barana albo jałówkę?
— To już twoja rzecz, a teraz wynoś się, bo mi się spać chce — jak będziesz miał co do zjedzenia, to mnie obudź,
Przewrócił się na drugi bok i chrapnął,
Biedny skowronczyna myśli sobie, skąd tu temu wilkowi wytrzasnąć żarcia — wzbił się więc w górę i świergocząc patrzał, czy gdzie czego nie zobaczy.
Aż spostrzegł że w jednej wsi tuż blizko odbywa się wesele, słychać było basy i skrzypce i pokrzykiwanie bab grubsze, a dziewek cieńsze.
Z komina chałupy okrutnie się kurzyło — pewno co gotowali. Ano myśli sobie, trzeba zobaczyć zblizka. Podleciał blizko, aż tu zapach okropnie niemiły gotowanego spieczonego mięsa go zaleciał, (bo skowronki mięsa nie jedzą ani pieczonego ani gotowanego tylko surowe robaki) więc myśli sobie: wilk by tu podjadł rzetelnie, ale jak zrobić?
Pomyślał chwilę i rzekł do siebie:
— Już wiem co zrobię!
Pofrunął więc prędko do wilka — obudził go i powiada:
— Wilku! jest jedzenie!
— Gdzie? dawaj!
— No, tak znowu zaraz nie można. — I opowiedział wilkowi, o tym chłopskim weselu.
— Zróbmy tak: ty się schowasz w ogrodzie w krzakach przy chałupie, a ja cię zawołam jak będzie czas.
Wilk powlókł się miedzami i rowami ku chałupie, a skowronek poleciał prosto do chałupy, a że okno było otwarte, wleciał do izby, gdzie właśnie goście weselni jedli krowę pieczoną, którą na weselu zarznęli bo była stara i chora. Masę mięsa leżało na miskach ogromnych na stole — a skowronek usiadł sobie na flaszce z wódką.
Zobaczyli chłopi skowronka i chcieli go ręką złapać, a on poleciał na drugi koniec stołu i usiadł na pieczeni. Znowu go tam chcieli złapać, a on usiadł na głowie panny młodej. Zrobiła się z tego awantura i zaczęli wszyscy z hałasem skowronka gonić i tak się zacietrzewili, że jak skowronek wyleciał przez drzwi na podwórko, wszyscy chłopi, baby i dzieci zaczęli go gonić i zostawili pieczeń.
Wilk wtedy chlust przez okno do chałupy, porwał pieczeń, wlazł pod stół i za żął pożerać.
Oczywiście chłopi skowronka nie złapali i do chałupy powrócili. Aże chłopi opowiadali sobie o skowronku, baby śpiewały a muzyka grała, nie usłyszeli, że tam pod stołem wilk pieczeń chrupał. Dziwno im było tylko, że jedna pieczeń gdzieś się podziała ale myśleli, że może zjedli i zapomnieli, bo już mieli dobrze w czubach.
Wilk się najadł dobrze i zrobiło mu się wesoło. Myśli sobie, kiedy oni śpiewają, to i ja sobie zaśpiewam, dlaczego nie! — Jak zawył pod stołem, na cały gardziel — tak chłopi się okropnie przelękli i pouciekali, gdzie kto mógł, a wilk wtedy złapał resztę drugiej pieczeni i drapnął w swoje krzaki.
Skowronek z góry to wysoko widział i zaraz przylatuje do wilka i pyta?
— No, najadłeś się, to teraz chodź skończyć z tym kretem.
A wilk powiada:
— Aha! ani myślę — te szelmy baby tak pieczeń przesoliły, że mi się okropnie pić chce. Jak mi dasz co do picia, to może pójdę.
— A przecież tu blizko jest woda w strumyku!
— Wielki z ciebie mędrzec, chocieś taki mały, ja mam chlapać wodę, po takiej słonej pieczeni — niedoczekanie twoje, jabym się czego dobrego napił — tak… piwka albo co?
Tak skowronek się okropnie zmartwił, skąd tu dla tego hycla, wziąć piwa?
Podleciał znowu w górę — patrzy a tu jedzie żyd i wiezie beczkę piwa.
Jakby to tego piwa dla wilka dostać, myśli sobie skowronek. Stare sztuki są najlepsze… powiada i siada drzemiącemu żydowi na biczysku.
Żyd drzemał tylko na jedno oko, więc zaraz skowronka zobaczył i zaczyna pomału zesuwać biczysko coraz niżej, niżej… aż prawie do ręki i już chce chytać skowronka, a ten sobie leciutko zfrunął i usiadł mu na głowie. Ten się łap za głowę a skowronek już znowu na bacie.
Żydowi z początku ta zabawa się podobała ale w końcu złość go porwała i gdy skowronek usiadł mu na beczce — ze złości wyjął kłonicę[1] i jak kropnął w beczkę koło czopa, tak beczka się przedziurawiła i piwo zaczęło się lać ostro. Rozłoszczony żyd całą siłą pchnął beczkę — beczka spadła, a on zaciął konie, które poczuwszy, że im ubyło ciężaru, pomknęły ostro.
Wkrótce tuman kurzu zakrył pędzącego żyda, który smagał z coraz większą złością konie, jak gdyby one były winne, że stracił beczkę piwa.
Skowronek prędziutko poleciał do wilka, który niezbyt daleko w krzakach leżał, powiada:
— Chybaj pić piwo, bo wycieknie…
Wilk się zerwał, hajda na drogę. No! piwa się tam wylało kilka garncy, ale było jeszcze tego tyle, że się wilk urżnął jak bela — zaczął podrygiwać, pośpiewywać swoim słowiczym głosem, (bo powiadają „słowik, co kobyły dusi”) i nuże termedye[2] wyrabiać, wreszcie go zamroczyło i legł spać pod jałowcem.
Skowronek mówi:
— Najadłeś się, napiłeś się, to teraz chodź na tego kreta.
A wilk na to:
— Wynoś się stąd pędraku, bo ci te gnaty poprzetrącam, (jakie to gnaty we skowronku!).
Tak skowronek widząc, że z wilkiem sobie nie poradzi, podniósł się znowu w niebo wysoko — i zobaczył psa, co sobie leżał przed gankiem leśniczówki.
A możeby ten co pomógł?… — Opuścił się przy psie, który zaraz grzecznie usiadł na zadzie i zaczął ogonem wachlować.
— Cóż to pan dobrodziej sobie życzy? spytał.
Więc skowronek opowiada mu całą historyę — z tym kretem i wilkiem.
Pies aż skomlał z niecierpliwości cieniutko, że ledwo wytrzymał.
Jak skowronek skończył — zaczął pies poszczekiwać w sposób szczególny, grubo. — Leśniczy akurat wybierał się na obchód i zaraz się domyślił, że pies grubego zwierza markuje. — Wyszedł na ganek i powiada:
— No! Zagraj pokaż!
Pies kopnął się z miejsca, aż się zakurzyło — ale leśniczy krzyknął:
— Letko! Za nogą!
Więc pies dygocząc, jakby miał febrę, poszedł na parę kroków przed leśniczym — jak zwietrzył wilka, najerzył się, ogon wyprężył i stanął jak mur.
Leśniczy dopatrzył wilka pod jałowcem. Kropnął loftkami na komorę a wilk się wyciągnął parę razy i już po nim.
Pies, jak zobaczył, że wilk już kaput — poleciał pędem w pole, tam gdzie było skowronkowe gniazdo, obwąchał dobrze, zaczął kopać przedniemi nogami, a zadniemi odgartywać i dokopał się do kreta, udusił — porzucił — i poszedł sobie truchta do domu.
Nawet nie czekał, żeby tam skowronek dziękował.
No i skowronięta tym sposobem ocalały i wyrosły i dzwoniły wesoło pod obłokami, swoje śpiewanie nad polem.