O takim dziadu co się w rzecy z królewną ozynił
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O takim dziadu co się w rzecy królewną ozynił |
Pochodzenie | Od Bałtyku do Karpat |
Wydawca | J. Czernecki |
Data wyd. | 1917 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Po odpustach abo po jarmarkach, to poniektóry dziad siędzie se przy drodze, ozłozy torby i śpiwo tak bez nos:
Roz się krolewna w dziadu pokochała,
Jest ci to o tem historyja cała...
Myślołby kto, ze to tak. beło, a to nie beło tak
Zwyczajnie dziady sie chwolom ze to niby dziady takie hónorne i zeby im bez to ludzie więcyk dajali.
Po prowdzie to tak beło:
Jednego razu beł taki król okropnie bogaty, co u niego parobcy dukaty ćwierciom mirzali, bo to to w śpichrzach lezało jak zboze.
Ten król miał córke jedynacke, ale una beła taka klapa, co sie ani myć, ani cesać nie kciała, ani przónść, ani pirzy drzyć, ino lezała na pierzynie i jadła kiełbase z ciastkami.
Urosła na ty pierzynie wielgo i spaśno, a jak jom roz za jakiś cas umyli, to na gębie była tako biało jak śmietana. Tak sie kawalirowie podowiadajali, ze ten król mo córke, i — zaceni przyjezdzać, bo sie chcieli z niom zynić.
Ale óna nie kciała do tych kawalirów wychodzić i padała tak:
— Eh! pado — a bo mi to źle? Któz ta wie, jak mi bedzie! —
Tak ten król okropnie sie ozgniwoł i pada:
— Kiej sie sama nie chces wydać, to jo cie wydom. Pódzies za dziada, kiej porzómnych kawalirów nie chces, pado.
Tak kozoł po tem kraju ozgłosić, zeby sie wszyćkie dziady schodziły do zomku, bo bedzie córke za dziada dajoł.
Nasło sie dziadów z całego kraju, okropna moć. Były tam różne przeróżne cudoki, przez nogów, przez ręców, przez głowów, ślepe, głuche, niemówiące, łyse, kudłate, siemieniate, ligawe, kaprawe.
Były pijoki, opuchloki, rozbijoki, siwe, kraciaste, cerwóne, zółte i corne. A zapowietrzyli cały zomek ze wszyćkie dworskie ludzie u tego króla zaceli kichać.
Dopiero jak wszyćkie dziady sie zeszły wzion ten król te swoje córke za róncke z ty pierzyny i pado:
— Choć — pado — wybier se dziada. — Óna się bała ojca, tak posła, ale z pirzamy we łbie i cało umamlano ciastkamy.
Tak chodzili miedzy temy dziadamy, a te dziady sie przechwolały, co jeden to lepi, zeby go wziena za męza.
I harmider beł okropny.
Tak jak prześli, tak ón ten król pyta się córki:
— No gadaj! pado — który ci sie nalepsi podobał?
— Kiej mi sie zoden, nie podoboł — pada ta córka.
— Abo dziod, abo — pada król — do lochu pódzies na rok i sześć niedziel o chlebie i wodzie! —
Óna się zlękła i pado:
— Jus bede wybirać. —
Wybrała se takiego maluśkiego chudziutkiego, kościanego dziadka, co ino zipoł jak kurce, bo se tak myślała, że prędko pare puści i bedzie wdowom.
Dopiro ten król, kozoł tych dziadów wszyćkich wygonić i dać jeno po grosu. A tyla tego beło, ze musieli pięć ćwierci dukatów na grose u zydów zmieniać.
Dopiro, jak te dziady odesły, tak z tym maluśkim zrobili wesele. Umyli go wiechciem lokaje, wycesali, perskim proskiem posypali, dali mu taki ślafrok jak dziedzicowi. Na tem weselu nie beło gościów, bo się ten król wstydził, że córke za dziada wydaje.
Tak po tem weselu, posła ta krolewna ze swoim kościanym dziadkiem na swoje pokoje i chciała se na pierzynie leśnąć, a ten dziadek powiado:
— Uciek — powiado — bo ja se legne! —
Lóg na ty pierzynie i pado:
— Przynieś mi jedzynio, bom sie, pado, na weselu nie najod. —
Óna nosieła mu jedzynie od rana do wiecora, mało co jadła, a spała na skrzynce.
Dziod sie tak spos, jak wieprzek na gody i cięgiem lezoł na pierzynie i mamrotał:
— Dobrze się z królewnom dziadoju ozynić, dobrze! —
Óna jus nie wiedziała co z tym dziadem robić i załowała, ze se młodego kawalira za męza nie wziena.
Jednego razu zabili u tego króla siedmiu wołów na kolacyjom, tak óna idzie do kuchni po jedzynie do tego dziada i zobocyła ze stojom w saflach, z tych siedmiu wołów flaki. Tak wziena te flaki i niesie dziadojui tak se myśli: — Jak te flaki zezres, zebyś pęk! —
Dobre beły te flaki. Dziod jak se cypił tych saflików, tak trzy safle zjod, a cworty napocoł. A tu jak cosi nie huknie, jak z harmaty, pierzyny i poduski się ozleciały, okno tyz: to ten dziod, wzion i pęk.
Tak óna sie uciesyła, idzie do tego króla, (niby swego ojca) i pado:
— Mój dziod wzion i pęk, tero jo — pado — wdowa.
— Eh! — pado król — takoś ty wdowo, jak jo kawalir. Całe to wesele — pado, to było ino w rzecy, zebyś się poprawiła.
Tak óny się wstyd zrobiło, ze downi tak lezała na ty pierzynie i zarła jak ten dziod i pada:
— Juz sie poprawie. —
Tak ten król sie uciesył i wyprawił takie granie. Naprzyizdzało róźnych kawalirów, krolewiców, dziedziców i oficyrów.
Óna umyła się, ucesała sie, ubrała sie i posła na to granie. Jak jom te kawaliry zobacyli, zaceni sie bić, który z niom bedzie tyńcował.
Pobił wszyćkich taki ładny królewic i huloł z niom do samego rana.
Tak ten król pado:
— Udał ci się ten kawalir?
— A ino! —
— To go se bierz, tero juz cie naprawdę za niego wydom. — Tak dopiro zrobieli wesele, nie takie dziadowskie, ale porzómne: jedli, pili, hulali, bez całe dwa tydnie. I jo ta beł, jod, pieł, po brodzie kapało, a w gebie nie ostało.
To beło tak.