Obrazki z życia wiejskiego/Nie przeklinajcie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józefa Żdżarska
Tytuł Nie przeklinajcie!
Pochodzenie Obrazki z życia wiejskiego
Wydawca nakładem ks. Franciszka Rażyńskiego
Data wyd. 1871
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NIE PRZEKLINAJCIE!

W powiecie Kalwaryjskim, w guberni Augustowskiéj, nad rzéką Szeszupą, leży śliczna wioseczka w malowniczém położeniu. W téj to wiosce, w najpiękniejszéj chatce, miészkała młoda wdowa Janowa, z óśmioletnim synkiem Tomaszkiem. Był to chłopczyk pełen życia, wesolutki, figlarny jak kotek. Czarne jego oczki błyszczały wcześnie rozwiniętym rozumem, a na ustach przelatywał uśmiéch swobodny. Matka pieściła go nadzwyczaj; ładnemu pieszczoszkowi wszystko było wolno, a choćby był chciał kafla z pieca, szybki z okna, pewno Janowa bez namysłu byłaby je dała. Oj będzie to z niego człek nie lada, mawiali ojcowie, z zazdrością spoziérając na ślicznego chłopaka. Któżby pomyślał, patrząc, jak Janowa całowała nieraz jedynaka, jak go swoim klejnotem i rybką nazywała, że nie zawsze takie milutkie nazwy dawała Tomaszkowi. Ale tak było niestety! — Te same usta, co całowały czoło chłopczyny, zwąc go skarbem, gołąbkiem, miotały na niego w chwili gniéwu najokropniejsze przekleństwa. Ile razy Tomaszek spłatał choćby najmniejszego figla, wtedy Janowa z zaognionemi oczyma, nie szczędziła słów najokropniejszych, jako to: a bodajżeś przepadł, nie doczekaj jutra, i jeszcze straszniejsze wyrazy, których nie śmiém powtórzyć. Tomaszek tak się oswoił z przekleństwami matki, że gdy jaką psotę wyrządził, a Janowa podług zwyczaju, nie szczędziła mu okropnych wyrazów, wtedy chłopczyna przewrócił na środku izby koziołka, podskoczył w górę i wyleciał z chaty niby wiatr. Janowa nie miała jednakże złego ducha serca, i owszem była miłosierną dla biédnych, wyrozumiałą niekiedy, ale tak już od lat najmłodszych oswoiła się z złorzeczeniami, że przeklinała upadającą łyżkę z ręki, łamiący się stołek, nawet wiatr świszczący na dworze. Napróżno upominał kapłan pobożny, mówiąc: że przekleństwo, to straszny grzéch w oczach Boga; Janowa dziś przyrzekła poprawę, a nazajutrz przeklinała w najlepsze.
Podobno, moi bracia, nie ma powszechniejszego grzéchu pomiędzy wami, jak zwyczaj przeklinania. Ileż to znam gospodyń wiejskich, które nigdy łagodnie nie przemówią do dzieci, ale najszkaradniejszemi lżą je słowami, a co gorsza, przeklinają, na czém świat stoi. Czy to nie miléj, matki wiejskie, dla waszego serca, zwać dziatki, które Bóg stworzył na obraz i podobieństwo swoje, aniołkami, pociechami, jak dawać im nazwy, od których włosy ze strachu powstają na głowie? Tak samo i wy ojcowie, zamiast przeklinać za najmniejszą przykrość, wasze żony i dzieci, sąsiadów i domowników, miéjcie lepiéj błogosławieństwo na ustach, a błogosławieństwo Boże spłynie na wasze głowy, i na głowy ukochanych waszych. Jak słowa błogosławieństwa, które człowiek wymawia, miłemi są w oczach Boga i jednają nam jego łaskę, tak straszne przekleństwa oddalają go od nas. Prócz tego przekleństwo, to straszny grzéch w oczach tego Pana Świętości, który jest błogosławieństwem samém.
Jakże śmiécie przeklinać człowieka, którego Bóg stworzył na swój obraz, człowieka, co ma nieśmiertelną duszę, która ma kiedyś zamiészkać w Niebie obok Ojca Niebieskiego. Jakże możecie przeklinać zwiérzęta i rzeczy nieżyjące, kiedy to wszystko jest dziełem świętych, wielmożnych rąk Jego, więc wszystko raczéj błogosławić wam trzeba, w każdym dniu, godzinie, minucie. Niechaj więc całe życie wasze będzie hymnem błogosławiącym, za tyle darów Jego niepoliczonych, za życie, za zdrowie i za wszystko co z Jego ręki macie. Niestety! tak nie myślała Janowa.
Razu jednego Tomaszek krajał sobie nożem kawałek drzewa, siedząc u nóg matki (a było to w porze zimowéj). Nagle chłopczyna zrywa się z ziemi, porywa nóż i wybiega z chaty. „Wróć zaraz chłopcze, krzyknęła za nim matka, bo ci głowę skręcę.“ „Nie wrócę, nie wrócę,“ woła chłopczyna, przeskakując z nogi na nogę. „Zaraz mi wracaj hultaju, gałganie, szatanie jakiś, krzyczy zagniewana kobieta, albo oddaj nóż.“ „Otóż pójdę, otóż pójdę, powtarza śmiejąc się Tomaszek, a noża nie oddam,“ i zaczyna biédz ku rzéce ile mu sił staje, a za chwilę znika matce z oczu.
A bodajżeś przepadł, a bodajżeś więcéj nie wrócił, krzyknęła Janowa, zatrzaskując z gniéwem za sobą drzwi chaty.
Kto wié, gdyby Janowa zamiast przeklinać, była przemówiła do syna, „wróć mój aniołku, nie martw matki,“ możeby chłopczyk był nietylko nóż oddał, ale i pozostał w chacie. A gdyby do tego Janowa, zamiast psuć chłopca pieszczotami, pobłażaniem zbyteczném, wcześnie przyzwyczaiła go była do posłuszeństwa i uszanowania dla starszych, chłopczyk pewno byłby uległy jéj rozkazom.
Janowa wróciwszy do chaty, nie może spokojnie usiedziéć na miejscu, w końcu ochłonąwszy z gniéwu, idzie szukać jedynaka. Ale zaledwo uszła kilkanaście kroków, spostrzega gromadę ludzi, śpiesznie ku jéj chacie zdążających. Włosy jéj na głowie powstają, serce zaczyna bić niespokojnie, a przekleństwo owo straszne, które przed godziną wyszło z jéj ust na własne dziécię, staje jéj w myśli. Cóż się z nią dzieje, gdy rozepchnąwszy gromadę, spostrzega swojego ukochanego Tomaszka, z obwisłemi rękami, w sukni krwią zbroczonéj, na rękach sąsiadów.
Dziécię ślizgając się na rzéce, upadło na bok lewy, gdzie właśnie za sukmanką miało ów nóż ostry i zabiło się na miejscu.
Któż opisze rozpacz matki, straszne jéj jęki. „O! skarał mnie Bóg, skarał srodze“, woła dzikim głosem, padając na zimne ciałko chłopczyny, gdy go już wniesiono do chaty. Rozpacz Janowéj straszliwszą była nazajutrz, gdy chłopczyna leżał w trumience, blady, ze zbolałym wyrazem na martwéj twarzyczce, zdawał się użalać na straszną śmierć swoję, co go zabrała w pączku życia, niby roślinkę podciętą kosą.
Próżne były pociechy sąsiadów. Straszny, głęboki smutek kilka tygodni nie opuszczał nieszczęśliwéj matki; dopiéro gdy uklękła przy konfesyonale, u stóp pobożnego kapłana, gdy po serdecznym żalu i szczéréj pokucie i poprawie pokrzepiła zbolałą duszę Ciałem i Krwią Pana Jezusa, znikła czarna rozpacz z jéj serca.
Odtąd cichemi łzami zlewała mogiłę ukochanego dziécięcia i w gorącéj modlitwie szukała jedynéj ulgi dla siebie.
Niemniéj straszny wypadek zdarzył się w téjże saméj okolicy. Katarzyna, żona Bartłomieja, matka kilkorga dzieci, miała również okropny zwyczaj przeklinania. Bartłomiéj nie lepszym był od żony. Nic im się téż nie wiodło, bo rzadko w chacie pomyśleli o Bogu, ale okropnemi przekleństwami obrażali Stwórcę. Z pięciorga dzieci, jakiemi ich Bóg obdarzył, najmilszém, najpiękniejszém, było najmłodsze, zaledwo roczek mające. Pieścili je téż oboje rodzice, uważając za najmilszą pociechę swoję. Dzieciątko chowało się czerstwo i zdrowo, już wymawiało: tata i mama, wyciągając do matki i ojca drobne rączęta, skacząc wesoło na ich kolanach, gdy nagle zachorowało mocno. Katarzyna całe dnie i noce przepędzała przy kołysce dziécięcia, które rzewnym płaczem napełniało chatę. Znudzona w końcu ciągłym krzykiem, zawołała opryskliwie na dziécię, które zaniosło się od wielkiego płaczu: „A bodajżeś przepadł, nieznośny dzieciaku,“ i odeszła od kołyski. Dziécię po chwili umilkło, zdawało się, że usnęło.
Wieczorem Bartłomiéj zbliżył się do kołyski, ale zaledwo dotknął się ustami czoła dziécięcia, krzyknął przeraźliwie i cały zalał się łzami. Co to jest? zawołała Katarzyna, porywając na rękę, ale niestety! martwe już zwłoki dziécięcia. Padła jak nieżywa na ziemię, ale ani jéj łzy, ani okropne krzyki, nie zbudziły dziécięcia do życia. Być może, że Bóg naznaczył już wczesną śmierć jego, ale Katarzyna całe swoje życie pocieszyć się nie mogła, powtarzając ze łzami pokuty i skruchy, że sama własne dziécię zabiła. Ile razy potém ogarnęły ją niecierpliwość, lub gniéw, przychodziło jéj na usta przekleństwo, wtedy żegnała się pobożnie, bo przed jéj oczyma, stawała trumienka najmilszego jéj dziecka. Bartłomiéj, nie mogąc się pocieszyć po stracie swojego aniołka, zaprzestał zupełnie przekleństw i surowo strofował i karał dzieci, jeżeli które uniosło się gniéwem i przeklinało. Bóg téż pozwolił mu się doczekać szanownéj starości i pociechy z dziatek. Piastując właśnie wnuczęta, mawiał pobożnie: Oj dziatki, nie obrażajcie przekleństwem Boga, bo tym sposobem wyrzucacie go z serca własnego i oddalacie od siebie łaskę Ducha Świętego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józefa Żdżarska.