Od demokracji do niewolnictwa państwowego/II. Nieco o konnej jeździe

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Kautsky
Tytuł Od demokracji do niewolnictwa państwowego
Wydawca Ludowe Spółdzielcze Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1922
Druk A. Goldman
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Salomea Perlmutter
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II. Nieco o „konnej jeździe“.

Zanim przystąpię do rozpatrzenia tych doniosłych kwestyj, pozwolę sobie na drobną dygresję, spowodowaną względami natury nieco humorystycznej. Trocki stwierdził sam w r. 1918 w broszurce swojej, zatytułowanej „Praca, dyscyplina i porządek ocalą socjalistyczną republikę sowietów“, że proletarjatowi rosyjskiemu brak organizacji, dyscypliny i wyszkolenia. Mimo to bolszewicy uznali ten proletarjat za zdolny do przemiany procesu produkcji. „Byliśmy przekonani, że wszystkiego się nauczymy i wszystko urządzimy“.
Na to odpowiadam w swojej broszurze p. t. „Terroryzm etc. na str. 117:

„Czy Trocki zdobyłby się na odwagę, by wsiąść na lokomotywę i puścić ją w ruch, w przekonaniu, że podczas jej biegu „nauczy się już wszystkiego i wszystko urządzi?“ Możeby potrafił się nauczyć, ale czy miałby na to dość czasu? Czy lokomotywa nie wyszłaby przedtem z torów, lub nie eksplodowałaby? Trzeba się naprzód nauczyć kierowania lokomotywą, zanim podejmie się ktoś jej prowadzenia. Również proletarjat musi najpierw zdobyć kwalifikacje do kierowania produkcją, aby to kierownictwo mógł objąć. Produkcja nie znosi zastoju, nie ścierpi próżni, szczególnie w położeniu, jakie wytworzyła wojna, kiedy pozbawieni jesteśmy wszelkich zapasów do tego stopnia, że żyjemy z dnia na dzień i skutkiem zatamowania produkcji wydani jesteśmy na śmierć głodową“.

Trocki z wywodów tych cytuje zdanie o lokomotywie i przeciwstawia mu następujące uwagi:

„To pouczające zestawienie, które mogłoby przynieść zaszczyt każdemu proboszczowi wiejskiemu, jest jednak naiwne... Moglibyśmy z nierównie większem prawem zapytać, czy Kautski odważyłby się dosiąść konia, zanim nauczył się mocno siedzieć w siodle i kierować każdym biegiem czworonoga. Przypuszczamy i zdaje się, że nie mylimy się pod tym względem, że Kautski nie zgodziłby się na tak „niebezpieczny, bolszewicki eksperyment“. Z drugiej jednak strony należy wyrazić obawę, że jeśli Kautski nie znajdzie odwagi, by wsiąść na konia, to nie będzie w stanie zbadać tajemnic jazdy konnej. Podstawowy przesąd bolszewików polega bowiem na tem, że zdaniem ich jazdy konnej nauczyć się można jedynie siedząc mocno na koniu.

Trocki nie zna mnie niestety zupełnie. Dawniej nie unikałem „niebezpiecznych, bolszewickich eksperymentów“, i dosiadałem konia, nie nauczywszy się przedtem jazdy konnej. I nie tylko z konia nie spadłem, ale robiłem długie tury na jego grzbiecie bez nieszczęśliwego wypadku. Mimo to uważam za „podstawowy bolszewicki przesąd“ to, jakoby wystarczało dosiąść konia z odwagą i wolą, by nauczyć się jazdy konnej. Potrzebne są do tego jeszcze inne warunki. Nie nauczyłem się wprawdzie jeździć konno, zanim dosiadłem konia, ale koń nauczył się przedtem nosić jeźdźca na grzbiecie. I nie sam jeździłem, lecz razem z przyjaciółmi, którzy posiedli już sztukę konnej jazdy i mogli mi dawać pouczenia i wskazówki.
Gdybym zaś był wpadł na pomysł wskoczenia na konia nieujeżdżonego, bez siodła i uzdy, nie wyćwiczywszy przedtem muskułów i nerwów, nie poradziwszy się przyjaciół rzeczoznawców, w nadzieji, że dość jest siedzieć na grzbiecie rumaka, aby posiąść tajemnicę jazdy konnej, to z pewnością po pięciu minutach leżałbym na ziemi. I doświadczyłby tego każdy lekkoduch. Jeśli pan, panie ministrze wojny, nie wierzy mi, to proszę się zapytać swoich kawalerzystów. Oczywiście niemożliwą jest rzeczą nauczyć się jazdy konnej bez odwagi posiadania czworonoga, ale odwaga sama nie wystarcza: koń i jeździec muszą być do jazdy przygotowani i spełnione być muszą pewne warunki, aby jazda mogła się odbyć.
Musi też proletarjat i produkcja kapitalistyczna osiągnąć pewien stopień dojrzałości, aby z woli i odwagi proletarjatu, zmierzającej do ujęcia wszechwładzy politycznej i społecznej, mogło wyjść coś pożytecznego. Przykład z jazdą konną potwierdza to rozumowanie, zamiast mu zaprzeczać. Jeśli mamy mówić o „naiwności“ z oburzającym się na „paszkwil“ Trockim, toć nie ma przecież nic naiwniejszego, jak wmawianie w analfabetów, że wystarczy im tylko odwaga, aby uzyskali zdolność do rozstrzygania najzawilszych problemów, że tego nie potrzebują wcale się uczyć, gdyż praktyka już nauczy ich wszystkiego. Za caratu wierzono w Rosji, że generał rozumie wszystko bez nauki; że można mu powierzyć każdy resort, a we wszystkiem się wyzna. Bolszewicy nie pozbyli się naiwnej wiary, że Pan Bóg wraz z dygnitarstwem daje też potrzebny do jego sprawowania rozum; różnica polega tylko na tem, że oni to mówią o proletarjacie, w co carowie wierzyli odnośnie do swoich generałów.
Mógłby jednak ktoś podnieść pewne wątpliwości odnośnie do przykładu z jazdą konną. Dzisiaj rozpoczyna się ją na wyszkolonych koniach, z wyrobionym już aparatem technicznym, składającym się ze strzemion, siodeł, uzd, pod kierownictwem wytrawnych jeźdźców. Ale raz przecież człowiek musi nauczyć się ujeżdżać konia bez rzędu. Pierwsi ludzie, którzy wynaleźli tę sztukę, musieli przecież zdobyć się na odwagę, aby dosiąść konia bez uprzedniego przygotowania. Ci przecież nie mogli mieć przedtem żadnego doświadczenia. Musieli mieć więc odpowiednie do jazdy warunki i tylko w ten sposób osiągnęli cel.
Wydaje się to nieodpartem, a przecież tak nie jest. We wszystkich sprawach najtrudniej zbadać najpierwsze początki. Są one osłonione grubą warstwą wieków. Szczególnie ma się tak ze sprawami, których początek sięga czasów przedhistorycznych. Tu skazani jesteśmy na pośrednie dowody i przypuszczenia.
Wszystko, co wiemy, zdaje się jednak wskazywać na to, że człowiek nauczył się jazdy wierzchem nie na koniu, lecz na ośle, o którym znacznie częstsze znajdują się wzmianki w czasach najodleglejszych jako o wierzchowcu, aniżeli o koniu. Osieł posiada mniej temperamentu, jest rozważniejszy, niższy, lżejszy i łatwiej go dosiąść. Przyzwyczaiwszy go naprzód do dźwigania martwych ciężarów, których zrzucenie z grzbietu nie mogło wyrządzić zbyt wielkiej szkody i wynalazłszy uzdę do kierowania nim, można było spróbować użycia go do przenoszenia ludzi.
Oswojony koń ułatwiał zrazu tylko, jak się zdaje, bieg szybkonogim młodzieńcom. Biegli oni obok konia, trzymając go za uzdę, podczas gdy koń unosił ich albo pociągał za sobą. Dopiero gdy koń skutkiem tego urósł na towarzysza człowieka i gdy ten mógł zastosować do niego środki techniczne i doświadczenia jazdą na ośle poczynione, zaistniały dla człowieka, który już spoufalił się był z koniem, warunki do jazdy konnej. U narodów, które jeździły konno, najściślejsza przyjaźń łączyła człowieka z koniem. Pierwsza próba jazdy wierzchem mogła się udać tylko na oswojonych koniach, a nie na dzikich, dopiero złowionych.
I z tej więc strony widziany przykład jazdy konnej wskazuje, iż potrzeba było pewnej dojrzałości warunków, zanim można było odważyć się na jazdę.
Kto zaryzykuje „bolszewicki eksperyment“ i dosiędzie konia, nie mając odpowiednich warunków, bez znajomości natury końskiej, nie nabywszy przygotowania częstemi ćwiczeniami ciała, bez siodła, strzemion i uzdy, jedynie ufając zapewnieniom Trockiego, że wystarczy wyskoczyć na grzbiet bestji, a reszty nauczy już doświadczenie, tego pierwszem doświadczeniem będzie, że znajdzie się w rowie, jeśli nie z połamanemi kośćmi, to przynajmniej pogruchotany i roztrzęsiony.
Naród rosyjski i ci proletarjusze całego świata, którzy przyznają się do komunizmu, cieszą się już dziś temi przyjemnemi następstwami owej bolszewickiej metody jak najszybszego dopinania celu.
Ale Trocki nie jest jeszcze pobity. Pyta on, w jaki sposób proletarjat może dojść do potrzebnej dojrzałości, zanim ujmie władzę.

„Burżuazja nie urządza dla proletarjatu uniwersyteckich kursów państwowej administracji i nie pozwala mu czynić prób rządzenia“.

Trocki widocznie nie zna innych środków kształcenia się i rozwijania proletarjatu: Zapomniał całkiem, że najznakomitszym takim uniwersytetem jest walka z burżuazją i dziesiątki lat trwająca walka klasowa. W walce tej proletarjat tworzy sobie olbrzymie organizacje z doniosłemi zadaniami administracyjnemi. Walka tą zmusza go do stworzenia sobie prasy; skierowuje jego uwagę na badanie ustroju społecznego i daje mu mnożące się wciąż doświadczenia i wciąż rosnący wpływ na państwo i gminy.
Oto są metody, które proletarjat uczą siedzenia w siodle. Już w r. 1850, gdy Marks hołdował jeszcze ideom blankistowskim, a walkę klasową widział przedewszystkiem w formie wojny domowej, mówił on do swych przeciwników w Związku komunistów.

„Podczas gdy my mówimy robotnikom: musicie jeszcze przejść 15, 20, 50 lat wojny domowej i walk domowych, nie tylko celem zmiany stosunków, lecz by zmienić się samym i dojrzeć do władzy politycznej, to wy powiadacie: Nie, bezwłocznie musimy objąć władzę, inaczej wypada nam spać się położyć“. Komuniści chętnie cytują młodego Marksa z czasu około 1848 r., ale jakoś nie zainteresowali się wyżej przytoczonemi słowami.

Ale Trocki ma jeden jeszcze argument w pogotowiu, który wydaje się mu najważniejszym.

„Nikt nie pozostawia proletariatowi do wyboru, czy chce dosiąść konia, czy nie: czy chce władzę wziąć natychmiast w swe ręce; czy też odłożyć to na później“.

Naturalnie, istnieją takie sytuacje. Wytworzyła się taka sytuacja w Rosji po pogromie militarnym w r. 1917.
Coprawda, kurczowe usiłowania rozpalenia rewolucji światowej, bez względu na realne stosunki w rozmaitych krajach, nie bardzo zgadzają się z powyższem zdaniem Trockiego.
Ale tu nie pytamy się, czy objęcie przez proletarjat władzy politycznej w Rosji było wskazane, czy nie. Rosyjska rewolucja w roku 1917 była żywiołowa, jak każda wielka rewolucja, której dowolnie spowodować ani powstrzymać nie można. Ale to nie daje jeszcze odpowiedzi na pytanie, co wówczas mieli czynić socjaliści. Odpowiedź jednak dla marksisty jest jasna: należało wziąć pod uwagę stopień dojrzałości stosunków gospodarczych, jak i proletariatu i na tej podstawie określić zadanie, jakie miało się włożyć na zwycięski proletarjat.
Zanim pojawił się marksowski pogląd na dzieje, w myśl którego rozwój historyczny zależy od ekonomicznego i dokonywa się stopniowo, tak, że żadnej fazy przeskoczyć nie może, rewolucjoniści nie znali żadnych granic dla swych dążeń.
Jednym skokiem chcieli oni osiągnąć najwyższe cele, co się nie udawało. Dlatego każda rewolucja mimo rzeczywistego postępu, jaki przynosiła, kończyła się porażką rewolucjonistów. Marks uczy metod, które nakazują dla uniknięcia klęski stawiać w czasach rewolucyjnych tylko takie praktyczne zadania, które dadzą się rozwiązać rozporządzalnemi środkami i siłami.
Metodę tę zalecali mieńszewicy w Rosji i stosowali w Gruzji z najlepszym skutkiem. Bolszewicy natomiast postawili proletarjatowi rosyjskiemu zadania, których on przy niedojrzałości stosunków absolutnie rozwiązać nie był w stanie. Nic dziwnego, że komunizm ich nie miał powodzenia, jak zrozumiałem też jest, że bolszewicy są tak nieprzejednani w nienawiści do mieńszewików, których egzystencja i powodzenie w Gruzji było nieustannem oskarżeniem bolszewizmu, że rujnuje swemi metodami rewolucję, którą przy innych metodach mógłby ukształtować pomyślnie.
Dlatego też trzeba było zniszczyć mieńszewików w Rosji i w Gruzji w sposób najbrutalniejszy i najokrutniejszy i spotwarzać ich przed proletarjatem międzynarodowym jako kontrrewolucjonistów.
Naturalnie, że kłamstwo jako środek walki, politycznej wprawia czasami kłamców w przykry kłopot. Tak opowiadano mi o Briańsku, że tam za czasów denikinowskich pojawili się bolszewicy dla werbowania ludzi do czerwonej armji. Tak jak to czynią wszędzie, i tam opowiadali robotnikom, że mieńszewicy łączą się z denikińcami. W ten sposób starano się zabić dwie muchy za jednem uderzeniem: Denikina i mieńszewików. Jednakże robotnicy stali na stanowisku mieńszewickiem i oświadczyli, że jeśli mieńszewicy stoją po stronie Denikina, to ten ostatni zapewne jest nielada chwatem. Wobec tego przeciwstawili się bolszewickiej rekrutacji.
Dopiero gdy mieńszewicy wystąpili i jęli dowodzić, że bolszewicy kłamali i że walka z Denikinem jest obowiązkiem każdego mieńszewika, rekrutacja się udała. Żołnierze mieńszewiccy w armji czerwonej należeli do najlepszych w antydenikinowskiej kampanji. Wie o tem najlepiej sam Trocki.
Nie przestaje jednak denuncjować mieńszewików jako sojuszników Kołczaka i Denikina. Czyni to na str. 46 swojej broszury, która roi się od podobnych pogwałceń prawdy.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Kautsky i tłumacza: Salomea Perlmutter.