Opowiadanie mazowieckiego lirnika/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Opowiadanie mazowieckiego lirnika
Pochodzenie Odbitka z „Braterstwa“
Data wyd. 1865
Druk Drukarnia „Ojczyzny“
Miejsce wyd. Bendlikon
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

OPOWIADANIE
MAZOWIECKIEGO LIRNIKA.


I.
MARCIN BORELOWSKI
Lelewel.

Pamiętajmy strach Moskali,
Pod wsią Tuczapami,
Jak przed nami uciekali,
Z ośmiu armatami.

(Marsz śpiewany w obozie Lelewela).
BENDLIKON.
W Drukarni Ojczyzny.“
1865.




DO
Brata Mateusza Gralewskiego.


Gdzie wy przyjaciele moi?... jednych mogiła przysypała, drugich Moskale i Niemcy do wiezień wtrącili, komuż tu śpiewać? komu się z nowonarodzoną pieśnią pochwalić? Świat mnie cudzy i ja jemu, a chociaż włos siwy ledwie gdzie niegdzie wyskakuje, chociaż drogi mojéj jeszcze nie przeszedłem, już się samotnym widzę i bez słuchaczów. Pokąd się było młodym, pokąd wiosnowe myśli napełniały głowę, można było nie baczyć na otoczenie, i martwy kamień wtedy miał serce dla człowieka, dziś mi już trudno do kamieni się obracać, dziśby mi waszéj dłoni potrzeba przyjaciele, waszego dobrego słowa, a tu umarłych nie wskrzesić, ba nawet do mogił kochanych dojść nie można, nad któremi ojczyste drzewa poszumiają, albo syberyjskie śniegi w wysokie zgarniają się kopce.
W takich myślach pogrążonego doszedł głos wasz bracie Mateuszu, chłopska rodzina otwiera mi wrota swoje, i do gościnnego zaprasza ogniska, więc mnie ochota ogarnęła całego.
Aleć zkądże wam to bracia gromadzcy taka miłość dla mnie, czyście mojego serca podsłuchali bicie, czy was skrzypka mazowiecka, czy dusza śpiewaka pociągnęła? co bądź nie ociągając się, zbieram kości i może z ostatniemi śpiewami do waszych ubogich chat zachodzę.
Niechże będzie pochwalony Jezus Chrystus, i ten naród nasz poczciwy.
O! bracia moi, nim się z pomiędzy młodych rzeźwiejszy i miłościwszy głos odezwie, ja kończę swoje, a jeśli da Bóg, zobaczę nowego ludu śpiewaka, lirenkę moją ojczystą pokłoniwszy się jako od Boga wybranemu, u nóg położę.
Śpiewacy ludu polskiego, liro kmieca, jeszcześ ty się nie rozbudziła jak potrzeba; ojczyzna będzie kiedy się ty rozbudzisz — kiedy kmieć polski wolności zażąda, i kiedy sam z własnego serca wysokie pieśni wysnuje.
Miły Boże, daj rychło je usłyszéć, choćby nie tylko lirenka moja zamarła, ale i oczy i usta moje na wieki się zamknęły.
W kalecie mojéj tułackiéj różne się znajdują różności, które nosząc ze sobą po cudzych zamorskich krajach, myślę jakby do waszych ognisk wyprawić, o przestarych królach powieści i o dzisiejszych braciach poległych, coście ich własne mi rękami po mogiłach grzebali; wszystkie bo radości i wszystkie biedy tak mi do serca przychodzą łzy wydobywać, jak one ptastwo co się przed chaty wasze zbiega w posuszę, żeby kapkę wody zachwycić; różne pieśni noszę dla was, jedne już ułożone, inne jeszcze pod sercem leżące ale już żywe, już jeno dzień przy pierwszéj radości na świat do lotu gotowe i jeśli Bóg da pożyć, toć się chyba lepiéj zapoznamy, nie dla was to ojcowie starzy ale dla waszych dzieci na długie noce, żeby sobie co przepowiadać mieli i bajki i śpiewki i nabożne i świeckie rzeczy, moc tego...
Wiem ci ja, że nie odrazu można wyrozumieć, czego jeden chce od drugiego, ale to pewno, że jak poczciwa dusza to ją zrozumie, jako dobre prosto za serce bierze, a złe musi się napracować, nakusić nim się go nieszczęsny człowiek chwyci, dla tego ja myślę: że mnie zrozumiecie moi bracia, jako ja o Bogu jeno, o naszéj matce ojczyznie i o dobrych ludziach rozpowiadam, a gdybyście mnie nie zrozumieli, to mi się stanie jak owemu pielgrzymowi, który wędrując do ziemi świętéj po górach, po pustyniach, jednéj nocy zimowéj przyciągnął już na takie miejsce, gdzie święte miasto Zbawiciela naszego o kilka kroków daléj widać było, uradował się przeto i zawołał: „tedy droga do ziemi świętéj,“ i znużony siadł sobie na kamieniu i zasnął, a że to był mróz trzaskający, tak tedy i skostniał i Bogu ducha oddał, a z nim razem zamarzły w powietrzu i jego słowa: „tędy droga do Jerozolimy.“
Otóż kiedy na drugi rok drudzy pielgrzymi przyszli, co téż drogi nie wiedzieli, i bardzo się kłopotali: którędy się do ziemi świętéj obrócić, dał tak Pan Bóg, że wiatr wiosenny powiał i że słowa one zamarzłe pierwszego pielgrzyma odtajały i poczęły wołać: „tędy droga do ziemi świętéj,“ co usłyszawszy pielgrzymi, pochwalili Boga, i poszli i zaszli prosto do grobu Zbawiciela i świętego miasta Jerozolimy.
Otóż jest ta przypowiastka na to: żeby okazać, iż chociażby dzisiaj nikt dobrego słowa zrozumiéć nie chciał, jak przyjdzie wiosna, to jest, kiedy serca będą rostajałe, jako one śniegi w maju, dobre słowo zrozumieją i pójdą prostą drogą, którą im on zmarzły pielgrzym pokazywał.
A teraz na zaczęcie opowiada się o chłopie ze Zwierzyńca Marcinie Borelowskim, a kto poczciwy niech słucha.








MARCIN BORELOWSKI
Lelewel.


Oj Zwierzyniec nasz, Zwierzyniec!
Spojrzyj przyjacielu...
Za Wisłą się bieli Tyniec,
Zamek na Wawelu.
Płynie galar za galarem,
Szumnym suną pędem,
Woda bieży w polu szarém,
Za topoli rzędem.
Oj! topolo zwierzyniecka,
Oj! Wisło jedyna,
Spiewałaści ty dla dziecka,
Małego Marcina.
Ojciec nosił wapno w skopku,
Lada czém się żywił;
Szczęśliwszyś ty stary chłopku,
Niźli pan Radziwiłł,
Szczęśliwszaś ty matko miła,
Niż największa pani,

Coś dzieciątko to karmiła,
Co Polsce hetmani.
Kołysała się dziecina,
Aż wykołysała;
Od Marcina się poczyna,
Nowa Polski chwała.
Cześć dla ciebie Lelewelu,
Coś nas poił chwałą,
Lelewelów będzie wielu,
Borelowskich mało.




Hej! ty chłopie, chłopie małe,
Gdzieś się ty uczyło?...
Widziałoś-ty polską chwałę,
W polu nad mogiłą.
Naszéj Wandy grób zielony,
Na mogilskich łąkach,
A Kościuszki z drugiéj strony.
Krakus na Krzemionkach.

Na mogile kiedy stanie,
Spojrzy na niebiosy,
Coś tam szepce: „Krakowianie,
Do kosy! do kosy!“
Chłopie słucha, wzroki szerzy,
Wisła szumi brzegiem,
Od Marjackiéj spojrzy wieży,
Do Karpat pod śniegiem.
Kraj do koła malowany,
Bujne błonia, pasze,
Nasze góry, nasze łany,
A przecie nie nasze.


Nadwiślańska topol szumi,
Liść liściu podawa,
Kto ma serce ten zrozumie,
Kędy polska sława.
Obsiadły nas cudzoziemcy,
A my poszli w sługi,
Po téj stronie siedzą Niemcy,
Moskale po drugiéj.
Jak wzrok sięgnie po kraj świata,
Niewola, niewola;
Tylko z Karpat orzeł lata,
Na ojczyste pola.
Tylko jeden orzeł wolny
W Karpat okolicy,
Tylko orzeł i wiatr polny
Co nie zna granicy.
Tylko wolne skrzydła ptasze,
Jak w minionym wieku;
A ty musisz nosić człeku,
Niemieckie kamasze.
A tu serce rwie się k’czynu,
Uderza jak młotem,
A świat woła: czekaj synu,
Co potém?... Co potém?
Hej, co potém... w Bożéj dłoni
Ludzkich dziejów wątek;
W Bożéj dłoni los téj broni,
A w ludzkiéj początek.
Coś tam w pieśniach pieją wieszcze:
Ze Polska być musi,
Ale długoż czekać jeszcze,
Nim się kto pokusi.

Dosyć nam już Polskę marzyć,
Trzeba się odważyć,
Na marzenia próżne słowa,
Ludzka krew się zpsowa.
Tak to myślał Marcin sobie,
W cudny letni dzionek,
Na Krakusa cichym grobie,
Patrząc z nad Krzemionek.
Jeszcze dzieckiem w cicho lato,
Ręce w górę wznaszał,
I czapeczką wiał rogatą,
Jakby braci spraszał.
Do mnie, do mnie bracia mili,
Daléj, śmiało daléj,
Do mnie bracia, będziem bili
Niemców i Moskali.
Będziemż latać za konikiem,
I gonić Tatara,
A z Moskalem siedzieć dzikim,
I słuchać się cara?
Będziemż śpiewać: Wanda leży,
A czcić ród zdradziecki,
I musztrować się w odzieży
Moskiewskiéj, niemieckiéj?
Wszakć nas liczą na miljony,
Ludu co w łzach mięknie,
Niechże raz już hukną dzwony
I kosa zabrzęknie.
Ale głosu nikt nie słuchał
Marcina dzieciny,
Wietrzyk słówka precz rozdmuchał,
Jak te puchy z trzciny.

I świat piękny, ten świat cały,
Gniótł mu piersi młode,
Od Karpackiéj śnieżnéj skały
Po wiślaną wodę.
Żywot taki to męczeństwo,
Lud się wyknął kłonić,
A on chciał na nabożeństwo,
Po swojemu dzwonić.




Nie ma rady, miły Boże,
Złe nam wiatry wieją,
Co tu jeden człek pomoże,
Gdy wszyscy nie śmieją.
Czas ucieka, życie z czasem,
Kłopot, nędza, troski,
Powędrował borem, lasem.
Rzemieślnik krakowski.




Cztery lat się z kijem włóczył,
Wędrówka się wiodła,
Ot i w końcu się nauczył,
Jak dobywać źródła.
Suchą ziemię wciąż przewierca,
Zródło z głębi bucha,
Żebyż to tak ludzkie serca,
Jak ta ziemia sucha...
Cicho, cicho, coś w nagrodę
Wciąż mu szepce w duszy,
Dobywasz ty z ziemi wodę,
Dobędziesz i z duszy.
Tylko szukaj między swymi,
Gdzie się wody kryją,
Tylko zważaj w jakiej ziemi

Czysto źródła biją.
Marcin spojrzał w świat weseléj,
Serce się podniosło,
A im daléj szedł, tém śmieléj
Wiodło się rzemiosło.
W niskich chatach, po warsztatach,
Po miejskich gospodach,
Po wędrówki długich latach,
Zwiedział się o wodach.
Poznał studniarz polską ziemię,
Wmiesił czapkę krasną,
Żyje jeszcze polskie plemię,
Niech mnie gromy trzasną...

Hej! Warszawoż, ty Warszawo,
Ty kochane gniazdo,
Stare miasto, stara sławo,
Całéj Polski gwiazdo.
Kto się smuci temu gorzéj,
Niech go piorun spuka,
Niech się święci ludek boży
I studniarska sztuka...
Naród polski Boga błaga
I czci imię Boże,
Lecz kto sobie nie pomaga,
Bóg mu nie pomoże...
Nie ma broni, lecz są dłonie,
Kto tam mędrków słucha.
Gdy są dłonie, będą bronie,
Tylko trzeba ducha.
Jedno życie matka dała,
Raz ci umrzéć trzeba,
Na toż praca nasza cała,

By się dobrać chleba?
Że ktoś zginie, ot gadanie,
To i tak trza zginąć;
Ale Polska raz powstanie,
I znów będzie słynąć.
I świat o nas kiedyś powie:
Że nie z łaski króli,
Lecz że Polskę jéj synowie,
Po kuźniach wykuli.
Wyszyli ją krawcy złotem
Na polskim obszarze,
Nie pytajmy co tam potem,
Reszta się pokaże...

Ducha! ducha! wiara krzyczy,
A pobijem wrogi;
Kto ofiary dla cię liczy,
Polski kraju drogi?...

Czy w czuwaniu, czy we spaniu,
W pracy, czy przy szklance,
Inni myślą o kochance,
Marcin o powstaniu.
Żadna myśl nie przeszła płocha
Po głowie prostaczéj,
Kto ojczyznę szczerze kocha
Nie może inaczéj...
Polska mu się przypomina,
Spustoszone łany,
Polska woła na Marcina:
Tyś mój syn kochany.
Miła żona, miłe dziatki,
Miły domek człeku,

Lecz on wyssał miłość matki,
W niemowlęcym wieku.

Słońce ledwie dachy bieli
Przy świętéj niedzieli,
Ledwie złoci wieże z rana
U Świętego Jana.
A nasz Marcin już w odzieży,
Po mieście się suwa,
Spieszy Marcin do młodzieży,
Co pod strychem czuwa.
Jako ptacy w domu cichym,
Otrząsnąwszy pióra,
Gdy dół drzemie, tam pod strychem
Obraduje góra...
Oj! to ptactwo rychło wzleci
Na wolności słońce,
Polskie ptactwo, polskie dzieci,
Do boju gorące.
Stary Zygmunt się zadziwi,
Nad ich lotem hyżym
Co nad miastem w dół się krzywi,
Z pałaszem i krzyżem.
Zadziwi się Swięto-Janka,
Nadwiślańskie strony,
Gdy jednego we mgłach ranka,
Hukną w miejskie dzwony.
Zadziwi się zamek stary
Co się w słońcu bieli,
Bo tak wielkiéj w Polsce wiary,
Nigdy nie widzieli.
Nagie piersi krwią się zbroczą,
Wsiąknie krew do gruntu,

I kamienie z ziemi skoczą,
I krzykną do buntu.

Spieszy Marcin drżą mu wargi
Między chłopskie fury,
Rankiem ciągnie lud na targi,
Zamiejskie Mazury.
Marcin znany wszemu światu,
Co powie to święte,
I lud wierzy mu jak bratu,
I bierze zachętę;
Parobczaki palą z biczy,
Śmieją mu się kmotry,
A ulicą chłopak krzyczy:
Hej! Moskale łotry!...

I duch jakiś w serce wpada,
Jak wiosenne wianie,
Jedna babka drugiéj gada:
Dzwonią na powstanie...
Przeszły krwawe dni lutowe,
Śpiewy, łzy i jęki,
Naród przetarł ze snu głowę,
Ręka szuka ręki.
Stanął cały z świętą wiarą,
Krwią zbroczył kamienie,
I przyklęknął przed ofiarą,
Jak na podniesienie.
Śród świętego ludu dzieła,
Brzęknął im głos dziarski:
Jeszcze Polska nie zginęła,
Na trąbce pocztarskiéj.

Głos ten wzbudził dawne czucie,
Śród świętego gminu,

Zadzwoniła mu w téj nucie,
Wielka chwila czynu.
Poglądnęli na się społem,
Zdjęci świętym buntem;
Marcin stał z pogodném czołem,
Pod królem Zygmuntem.
I czapeczką swą rogatą,
Ludowi się kłaniał,
Gdy nad polskiéj krwi utratą,
Głucho dzwon podzwaniał.
Witaj, witaj ludu dzielny,
Powtarzał z pokłonem,
Taki tylko nieśmiertelny.
Kto pogardził zgonem...
Toż się młódź weń zapatrzyła,
Jako w obraz boski,
Gdzie jest dusza jest i siła,
Wiwat Borelowski!

Już go teraz niezapomną
W ten dzień niedaleki,
Bo im duszą się niezłomną
Zapisał na wieki.
Blacharz kryje miejskie dachy,
Obija korabie;
Kto potrafi kować blachy,
Ukuje i szablę.

Młódź się patrzy na blacharza,
Marcin was pokręca,
Siła jakby u mocarza,
Wesołość dziecięca.
A o sobie ani słowa,
Siła, praca, wiara,

Nocą tylko szablę kowa,
Na gruby kark cara...

W to mi graj, do takiej strony
Tanecznicy zlecą,
Pójdzież taniec, oj szalony,
Oczy się rozświecą.
Po szerokim polskim łanie
Zatańczą mazura,
Kiedy krzykną na powstanie:
Hura! bracia hura!
Hej ty panie Wielopolski
Z policzkiem wydętym;
Nie zdusisz ty sprawy polskiéj
Djabelskim wykrętem,
Oj! na swoją własną szkodę,
Narobiłeś kwasu,
Wpuściłeś ty rybę w wodę,
Marcina do lasu.
Samo imie ci gadało
Wyraźnemi głosy:
Borelowski znaczyć miało,
Że to borów losy.
Chociaż wytną bory, lasy,
Przy szczęśliwszéj wiośnie,
Z ich odrośli, w lepsze czasy
Nowy bór wyrośnie.
Nieśmiertelne są te bory,
Co je sam Bóg sadzi,
Nie wytępią ich topory,
Moskal nie wygładzi.
Stara szlachta, stara chwała,
Synowie tej ziemi,

Szlachta z wrogiem wojowała,
Ty wojujesz z swymi.
Wojuj, wojuj kiedyś hardy,
Dmiéj się w carskim dymie,
Wolna Polska ślinę wzgardy,
Na twe rzuci imie.




Borelowski poszedł w lasy
Na zioła swobody,
Co tam trudy, co niewczasy,
Co tam niewygody!
Głód i chłód, i różna dola,
Posłanie na śniegu,
Głód i chłód to nie niewola,
Nie zajdziesz tam szpiegu.




Daléj bracia, żwawo, śmiało,
Śnieg się biały ściele,
Sam nas Pan Bóg stroi biało,
Na polskie wesele.
Hej! do kosy, hej! na tany,
Borelowski skinie,
Grzmią po lesie tarabany,
Echo w boru ginie.

Borelewski wszystkich duszą,
On im serca grzeje,
Chociaż nie chcą, śmiać się muszą
Kiedy się zaśmieje.
W sprawnym szyku bracia stoją,
Szereg grzmi ochotą,
Takie serce pod kapotą,
Jak pod złotą zbroją.




Ktoś tam kiedyś piękniej spisze
Ojczyste koleje,
Ja wam śpiewam, towarzysze
Rzemieślnicze dzieje.
Marsz kowalski tryumfalny,
Na cygańskiéj strónie,
Jako dzwonnik parafialny,
Jak umię, tak dzwonię.

Różne losy leśnéj braci,
Raz górą, raz dołem,
Raz pobije, raz potraci,
A wciąż z braci kołem.
Toż i liście z drzewa lecą,
A wciąż drzewo stoi,
I znów jasne kosy świecą
W rękach braci mojéj.




Kto powiedział: że lud kmieci
Polską sprawę hydzi,
Tego niechaj biednych dzieci
Gromada zawstydzi,
Pokimże to pozostały
Te chłopcy, dziewczynki,
Pokimże to dzieci dały
Grosz na wypominki?
Ja nie po tej kmiecéj wierze,
Co nie żądna cześci,
Która kosy w ręce bierze
I ginie bez wieści.
Kto wychodzi dla rozpaczy,
Dla bolów bez miary,
Lecz u chłopstwa to inaczéj,

Ci giną dla wiary.
To téż każdy kmieć zabity
Z uśmiechem na ustach,
Jasne lica, białe świty,
Jakby na odpustach.

Co oddziałek jaki zginie
Dzielnéj polskiéj wiary,
Jużci jakby nur wypłynie,
Drugi oddział szary.
Niechno Marcin krzyknie ino,
Ludzie aż się proszą,
I jak kłosy nad doliną,
Kosy się podnoszą,
Moskal prawi, że to czary,
Że sztuka szatańska,
A to siła świętéj wiary
I dusza hetmańska.

Nie rozpoznać go po stroju,
Ze świecideł, znaków,
Lecz go łatwo poznać w boju,
Że to wódz Polaków.
Bo jak gołąb stado wiedzie
Krążąc nad poddaszem,
Borelowski wciąż na przedzie
Z dobytym pałaszem.
Bo jak w ptastwie równość wszelka,
Lecz posłuszne loty,
Tak w obozie jedność wielka,
A posłuch dla cnoty.

Niech się pany w sztaby bawią,
W rachunki, w pisanie,

Jemu stoła nie zastawią,
Stół ma na kolanie.
Po wstążce go poznać może,
Po ojczystym godle,
Odpoczywa w ciemnym borze,
Na zrzuconym siodle.
Przy nim tłumno, że aż czarno,
Jak ul na wyroju.
Z wszystkich stron się k’niemu garną
Ochotnicy boju.
Sandomierzak idzie srogi,
Rusin od Zamościa,
Idzie Mazur boso-nogi,
A wódz wita gościa.
Z każdym uścisk rad podzieli,
I pogada krótko,
I z każdym się poweseli,
Poczęstuje wódką.
Jak przy ojcu, dom, rodzina,
Różne barwy, stroje,
Nie ma miodu, nie ma wina,
Lecz są dzieci moje...
Między braćmi Marcin stawa:
Trunek w usta płynie,
Byle żyła polska sprawa,
Niech Lelewel zginie...

W złą godzinę wyrzekł słowo,
Nasz hetman ochoczy,
Toż mogiłą sławną, nową,
Kraków się otoczy;
Dosyćby już na trzech było,
Dość Wandy i Kraka;

Oj mogiło, tyś mogiło!
Wieżą dla Polaka...
Na trzy strony kopce stoją,
Odprawują warty,
Rychło będą sypać twoją,
Marcinie od czwartéj...

Już domierza Marcin końca,
Swiecąc nad narodem,
Jak największe lice słońca,
Nad samym zachodem.
Zanim zgaśnie twarz słoneczna,
Pierwej świat oświeci;
Nim go skryje ciemność wieczna,
Podziwcie się dzieci.

Oj! wy pola Terespola,
Oj! ty rolo święta,
Co to męztwo, co niewola,
Moskal popamięta,
Marcin gromił wrogów tłuszczę
Od świtu do zorzy,
Niedobitki wpędził w puszczę,
Jako wicher boży...

Jak z Kościuszką, kosyniery
Szły na wrogów działa,
I na polu dziatwy szczeréj
Wolna pieśń zabrzmiała,
Widziéć było, jak się rusza
Polska wiara nowa,
Olkuszanin od Olkusza,
Lwowianin od Lwowa.
Zgrzyt bagnetów, świst kartaczy,

Nie powstrzymał w dziele,
Pokazali co to znaczy
Wolna dusza w ciele.
Zarzucony obszar głuchy,
Przez moskiewskie cielska,
Natoczyła z Moskwy juchy,
Ostra kosa sielska.
Kto nie weźmie wiary żywéj,
Nie do będzie szabli,
Kiedy spojrzy na te niwy,
Niech go porwą djabli.

Spojrzał Mazur po niebiosach,
Po gwieździstéj drodze,
Kiedy krzyknął lud przy kosach:
Wiwat! wódz nad wodze.
Wichry szumią, gwiazdy cieką,
Pagórki się chmurzą,
Gęste mgły się w dali wleką,
I cisza przed burzą.
Na równinie wrogów ciała,
Kruk leci na kości;
W oczach wodza łza zadrżała,
Pierwsza łza radości.
Dalej, dalej, w pochód rączy,
Krzyknął do swéj rzeszy,
Kiedy słońce drogę kończy,
Na zachód się spieszy.

Poszli, znikli; z nimi zorza
Zagasła na niebie,
Spiesz się, spiesz się do Batorza,
Ktoś tam czeka ciebie,
W białéj szacie, z skrzydłem złotém,

Z opuszczeném czołem,
Odlecisz ty szybkim lotem
Za twoim aniołem.
Owionie cię skrzydły swemi
To przejrzyste ptasze,
I odlecisz od téj ziemi
Jasne słonko nasze.




Kto ma wolę, niech opowie
Twoją śmierć rycerzu,
A dziad ulży smutnéj głowie,
W ciszy, w łzie, w pacierzu.
A dziad pójdzie na mszę dzwonić,
Wołać lud z poddaszy,
Bo kto teraz będzie bronić
Jak on Polski naszéj.

Zginął rycerz w wieku kwiecie,
Wtórząc święte słowa,
Zwierzynieckie nasze dziecie,
Chłopek z pod Krakowa.
Idźcież bracia na modlitwy,
A módlcie się szczerze,
Bo raniony w ogniu bitwy,
Prosił o pacierze.

Niechby starzy, dziatki z sioła
Do świątyń powiodli;
Ale młódź niech w pośród koła,
Na polu się modli.
Przy połysku dzielnéj broni
Co łby wrogów ścina,
Na moskiewskich łbach nice dzwoni
Za duszę Marcina.








Przypisy.


Marcin Lelewel Borelowski urodził się na Zwierzyńcu za Krakowem, z ojca mularza kmiecia, nazwisko Lelewel nadali mu towarzysze boju z powodu cześci jego dla wielkiego historyka polskiego Joachima Lelewela, którego popiersie ze sobą wszędzie nosił. Marcin Borelowski w r. 1846, za przenoszenie broni i ułatwienie odbioru takowéj powstańcom, wówczas 17-letni chłopiec, wyrokiem wojennego sądu pruskiego na 50 plag skazany, pierwszy raz ucierpiał za ojczyznę. Jako terminator blacharski odbywał podróż po Węgrzech, Czechach, Austrji i Niemczech, a wróciwszy z wędrówki trudnił się to blacharstwem, to znowu go widzimy jak teatr w Tarnowie urządza, to przy kolei żelaznéj posługuje, wreszcie wziął się do studniarstwa i studnie jego roboty znajdują się w Galicji, Rzeszowie, Przeworsku, Przemyślu i innych miastach.
W r. 1859 przeniósł się do Warszawy, gdzie został majstrem studniarskim; w owym czasie tworzyć się poczęła organizacja narodowa, któréj Borelowski był najczynniejszym członkiem. On to urządzał propagandę pomiędzy wieśniakami za pomocą czeladzi rzemieślniczéj, on rozsyłał książki i pisma tajemne; w Warszawie Borelowski znajdował się aż do 8 lutego 1863 r., w którym to dniu wysłany został jako naczelnik do formowania oddziału w Podlaskiém, stanąwszy na miejscu, zebrał około 400 ludzi i dnia 5 marca pod Lubartowem i Brzeźnicą w spotkaniu z moskiewskim pułkownikiem Ciszewskim, pobił go i zabrał dwa działa; pod Adamkami przypuścił Moskali na groblę i tu udało mu się odeprzeć nieprzyjaciela własną jego bronią, to jest z pomocą owych zabranych dwóch armat; daléj zajął Zwierzyniec, Chełm w Lubelskiem i Dubienkę nad granicą Wołynia, ścigany przez Rzewuskiego, spalił magazyny moskiewskie w Hrubieszowie 22 marca i odparł Moskali ścigających go pod Krasnobrodem.
Między Łukowem i Zamchem dnia 17 kwietnia 1863 roku, atakowany przez 600 piechoty i 200 koni, przyjął bitwę i potłukł Moskali na głowę; w dniu 24 kwietnia, w lasach Józefowskich, poniósł stratę kilkunastu zabitych, między którymi nieodżałowanéj pamięci zginął Mieczysław Romanowski, ku którego pamięci w kalecie mojéj znajdują się następujące wiersze:

Na Moskala z Lelewelem,
Chodzili i wieszcze,
Grób jednego świeżém zielem
Nie porosły jeszcze.
Leży śpiewak pod sosenką,
Jak dziecię w kolebce,
A lirenka mu pod ręką
Złote dumy szepce.

Śpiewak leży w ziemi świeżéj,
Marząc dni swobody,
Bo tak wierzył jak lud wierzy.
Romanowski młody.
Szumi puszcza okoliczna,
Szumi gaj paproci,
Na grób spada łza żywiczna
I ślicznie się złoci.
Z jednéj strony krążą kruki,
Gdzie krwi wsiąkły strugi,
A jaskółka swoje sztuki
Dokazuje z drugiéj.
Płakał po nim wódz poczciwy,
Gdy nieśli do grobu,
Zapłakały polskie niwy,
Dziś ich płaczą obu...

Po rozdzieleniu oddziału Lelewel połączył się z jenerałem Jeziorańskim, i w okolicach Janowa stoczył szczęśliwą bitwę pod Opolem dnia 1 czerwca, w któréj pobił i rozpędził dwie kompanje piechoty moskiewskiéj, za co mianowany został naczelnikiem siły zbrojnéj województwa podlaskiego.
Pod Biłgorajem z Ćwiekiem i Ejtminowiczem wspołu pobił Moskali nie straciwszy ani jednego ze swoich; 3 września, poniżéj Zwierzyńca, bił się z Moskalami od godz. 4—9 po południu i około 250 trupem położył, Moskale uciekali krzycząc: „municji, municji.“ Lelewel zaś pędził ich, bijąc, a broń porzuconą i armaty zabierając, i tak przeszedł kraj aż do Terespola, gdzie ostatnią szczęśliwą stoczywszy batalję, na drugi dzień 6 września nagle ze wszystkich stron przez wielkie siły moskiewskie otoczony, zginął jak dobry syn ojczyzny i prawy rycerz, ostatnie jego słowa były: „chłopcy, bijcie Moskala, a za moją duszę dajcie na mszę świętą.“ Pochowali go nasi na smętarzu Batorskim z wielkim płaczem, bo tak szczęśliwego i dobrego nie mieliśmy od czasów Kościuszki. (Żywot Marcina Borelowskiego Lelewela, przez Piotra Krakowianina. Kraków 1863 r.).




Będziesz latać za konikiem,
I gonić Tatara.

Za dawnych czasów, kiedy jeszcze Polacy bili się z Tatarami, zdarzyło się, że w sam dzień Bożego Ciała Tatarzy napadli na Kraków, kiedy cały lud za procesją chodził, i byliby okrutną rzeź uczynili, gdyby nie chłopek ze Zwierzyńca nazwiskiem Zbroja, który zebrawszy coś ludu naprędce, uderzył na pogańską czernię, a zwyciężywszy, onę niewinną ludność krakowską od śmierci uratował. Na pamiątkę tego zdarzenia, co rok na Boże Ciało w Krakowie, ze Zwierzyńca wypada przebrany za Tatara chłopek na koniku, i przebiegając ulice miasta, przypomina one sławne czasy pobicia nieprzyjaciół, chłopcy pędzają się za nim, aż pokąd ów przebrany Tatar sutego gościńca od panów krakowskich nie dostanie. Poczém Tatar na Zwierzyniec, a chłopcy się po domach rozchodzą.




Marcin stał z pogodném czołem,
Pod królem Zygmuntem.

Naprzeciw zamku w Warszawie, stoi wielki słup na którym znajduje się figura króla Zygmunta III, co bił Moskali i nienawidził ich wiary, za co mu syn jego Władysław IV taki słup na pamiątkę wystawił; o tym królu Zygmuncie gadają mieszczanie warszawscy, że kiedy ma być wojna, to swój dobyty pałasz opuszcza ku ziemi, a jak na pokój to podnosi.




Jeszcze Polska nie zginęła,
Na trąbce pocztarskiéj.

Kiedy nasi przyszli w kwietniu 1861 r. przed zamek, wołając na moskiewskiego księcia: żeby sobie Moskale poszli precz i niemordowali niewinnego ludu, i kiedy Moskwa już stała gotowa do rzezi, naraz pocztyljon wracający na pocztę widząc wielką moc ludu, zagrał: „Jeszcze Polska nie zginęła,“ na trąbce pocztarskiéj, głos ten przypomniał ludziom dawną swobodę i dawne szczęście, i już wtedy pomyśleli sobie, nie ma tu rady, tylko trzeba bić Moskala i powstali i byliby zwyciężyli, ale u nas to tak zawsze, jeden do Moskala i do Sasa, a drugi do lasa, i takeśmy upadli, ale nadzieja w Bogu że nie na długo.




Odbicie z „Braterstwa.“ W drukarni „Ojczyzny“ w Bendlikonie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.