Opowieść Artura Gordona Pyma/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Opowieść Artura Gordona Pyma |
Wydawca | Wyd. Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kapitan Guy miał pierwotnie zamiar — po zaspokojeniu swej ciekawości co do wysp Aurora — przepłynąć przez cieśninę Magellańską, a następnie podążyć wzdłuż zachodnich brzegów Patagonji. Ale
wiadomości, jakich zasięgnął na wyspach Tristan d’Acunha, skłoniły go do skierowania się ku południowi, gdzie spodziewał się odkryć parę małych wysepek, położonych rzekomo pod 60° południowej szerokości i 40° 20’ zachodniej długości. Gdyby zaś nie udało się odnaleźć tych wysepek, postanowił — o ile tylko pora roku na to pozwoli — posunąć się możliwie najdalej ku biegunowi.
Zgodnie z powziętą decyzją, dnia dwunastego grudnia rozpoczęliśmy żeglować w tym kierunku. Dnia osiemnastego dotarliśmy do miejsca wskazanego przez Glassa i przez trzy dni krążyliśmy w pobliżu, nie mogąc jednak odszukać ani śladu wysp, o których wspominał. Wreszcie dnia dwudziestego pierwszego, przy niezwykle sprzyjającej pogodzie, rozwinęliśmy znowu żagle w kierunku południowym, żywiąc niezłomny zamiar podążania tą drogą, dopóki tylko będzie to możliwe.
Zanim jednak rozpocznę opowiadanie o tej części naszej podróży, chciałbym przedtem przedstawić w krótkich słowach obraz wysiłków, dokonanych dawniej celem dotarcia do bieguna południowego. Nie wątpię, że zainteresuje to zwłaszcza tych czytelników, którzy niezbyt bacznie śledzili bieg odkryć w owych okolicach.
Wyprawa kapitana Cooka dała pierwsze wiarygodne dokumenty w tej dziedzinie. Kapitan Cook wyruszył w drogę ku południowi na statku „Resolution“, towarzyszył mu porucznik Furneaux, dowódca okrętu „Adventure“. W grudniu 1772 roku znalazł się Cook pod
58° południowej szerokości i 26° 57’ wschodniej długości. Tutaj już napotkał ławice lodowe grubości ośmiu do dziesięciu cali, rozciągające się na północny zachód i południowy wschód. Lód płynął w dużych odłamach, zazwyczaj tak nawzajem ścieśnionych, że statki tylko z wielkim trudem zdobywały sobie wśród nich przejście. W owym okresie przypuszczał kapitan Cook, wnioskując z wielkiej obfitości napotykanego ptactwa oraz na podstawie innych oznak, że znajduje się w bezpośredniem sąsiedztwie jakiegoś lądu. Płynął dalej ku południowi, przy niezmiernie mroźnej temperaturze, aż do 64° szerokości i 38° 14’ wschodniej długości. Tutaj pogoda ociepliła się; dzięki łagodnym wiatrom, wiejącym przez parę dni, termometr wskazywał niemal stale trzydzieści sześć stopni Farenheita.
W styczniu 1773 roku statki przekroczyły koło podbiegunowe, jednakże nie zdołały już posunąć się dalej. Było to pod 67° 15’ szerokości południowej. Olbrzymie ławice lodowe piętrzyły się na widnokręgu południowym tak daleko, jak okiem sięgnąć. Lód ten, bardzo rozmaicie ukształtowany, nieraz skawalony na przestrzeni kilku mil, tworzył zbitą i gęstą ścianę, wznoszącą się nierzadko na wysokość osiemnastu do dwudziestu stóp ponad powierzchnię wody. Wobec tego, że pora roku była już znacznie spóźniona, kapitan Cook, jakkolwiek z żalem, musiał się cofnąć ku północy, przekonawszy się, że nie potrafi zwalczyć tej przeszkody.
W listopadzie następnego roku ponowił wyprawę w okolice podbiegunowe. Pod 59° 40’ szerokosci południowej napotkał silny prąd wody, płynący w południowym kierunku. W grudniu, gdy statki dopłynęły pod 67° 31’ południowej szerokości i 142° 54’ zachodniej długości, temperatura spadła nagle bardzo nisko, powiały mroźne wiatry, niosące gęstą mgłę. I tutaj napotykano dużo ptactwa: albatrosów, pingwinów a zwłaszcza głuptaków (petreli). Pod 70° 23’ wędrowcy ujrzeli kilka dużych wysp lodowych, a nieco dalej ku południowi zjawiły się śnieżno-białe mgły, zwiastujące sąsiedztwo pól lodowych.
Pod 71° 10’ szerokości i 106° 54’ zachodniej długości znowu, jak podczas pierwszej wyprawy, stanęli przed olbrzymią lodową płaszczyzną, rozciągającą się do najdalszych krańców widnokręgu. Północny bok tej lodowej równiny był najeżony wyniosłemi cyplami, tworzącemi jakgdyby wysoki mur, poza który niepodobna było się przedostać. Poza tym murem, o ile wskazywały obserwacje, równina lodowa wygładzała się znowu i dopiero na południu zamykał ją łańcuch olbrzymich
gór lodowych, spiętrzonych bezładnie jedna na drugiej. Kapitan Cook wywnioskował, że ta szeroka płaszczyzna
lodowa przytyka bądź do samego bieguna, bądź do jakiegoś kontynentu.
Mr J. N. Reynolds, doświadczony i wytrwały badacz, organizator narodowej wyprawy morskiej, mającej na
celu, prócz innych badań, także zwiedzenie owych podbiegunowych okolic, charakteryzuje wyniki podroży statku „Resolution“ w słowach następujących:
„Nie dziwimy się bynajmniej, że kapitan Cook nie zdołał przedostać się poza 71° 10’, przeciwnie, raczej trudno pojąć, w jaki sposób zdołał aż tam dotrzeć, obrawszy drogę przez 106° 54’ zachodniej długości. Ziemia Palmera leży na południe od wysp Szetlandzkich pod 64° szerokości i rozciąga się tak daleko na południowy zachód, że nikt z żeglarzy nie potrafił dotychczas dotrzeć do jej krańców. Kapitan Cook kierował się właśnie ku Ziemi Palmera, gdy go w dalszej drodze powstrzymały góry lodowe i to pomimo względnie wczesnej jeszcze pory roku, bo dnia szóstego stycznia. Otóż nie zdziwiłoby nas bynajmniej, gdyby się okazało, że owe wspomniane góry lodowe przytykają już do Ziemi Palmera lub do innego lądu, wysuniętego dalej ku południowi i zachodowi.“
W roku 1803 kapitanowie Kreutzenstern i Lisianski wyruszyli z polecenia cesarza rosyjskiego Aleksandra w podróż dookoła świata. W kierunku południowym dopłynęli oni do 59° 58’ szerokości i 70° 15’ zachodniej długości. Napotkali tu silne prądy wodne, zdążające ku zachodowi. Widzieli tu bardzo dużo wielorybów, lecz nie zauważyli wcale pływających lodów.
Nawiązując do sprawozdania z tej podróży, Mr Reynolds zauważył bardzo słusznie, że gdyby Kreutzenstern dotarł był do tego punktu w bardziej spóźnionej porze roku, natknąłby się niewątpliwie na lody. Było to jednakże w marcu, więc panujące zazwyczaj w tym
okresie południowo-zachodnie wiatry pchnęły zapewne lodowe ławice ku mroźnej strefie, odgraniczonej od północy Georgją, od wschodu wyspami Sandwich i południową grupą Orkney, a od zachodu południowemi wyspami Szetlandzkiemi.
W roku 1822 kapitan James Weddell, należący do marynarki angielskiej, dotarł dwoma małemi statkami znacznie dalej ku południowi, aniżeli ktokolwiek z jego poprzedników. Co więcej, w podróży tej nie napotkał
bynajmniej niezwykłych przeszkód. Opowiada on, że jakkolwiek na początku, zanim przekroczył siedemdziesiąty drugi równoleżnik, bywał nieraz otoczony lodami, to jednak, gdy posunął się do 74° 15’ szerokości, nie zauważał już pól lodowych, morze było swobodne, tylko, tu i ówdzie, wysterczały drobne lodowe wysepki. Bądź co bądź jednak wydaje się dziwnem, że, chociaż kapitan Weddell dostrzegał duże gromady ptactwa i inne oznaki, świadczące o bliskości lądu, chociaż strażnik z bocianiego gniazda widział nieznane wybrzeża na południe od wysp Szetlandzkich — mimo to kapitan nie podziela przekonania, jakoby w okolicach bieguna południowego istniał ląd stały.
Dnia jedenastego stycznia 1823 roku kapitan Benjamin Morrell wypłynął na pokładzie skunera „Wasp“ z wysp Kerguelen, zamierzając posunąć się, jak można najdalej na południe. Dnia pierwszego lutego znajdował się pod 64° 52’ południowej szerokości i 118° 27’
wschodniej długości.
Następujący ustęp jest wyjęty z jego dziennika, w którym został zapisany pod tą właśnie datą:
„Coraz chłodniejszy wiatr popychał nas z szybkością jedenastu węzłów; skorzystaliśmy z tego i skierowaliśmy bieg statku ku wschodowi, najmocniej przekonani, że im dalej posuniemy się na południe poza sześćdziesiąty czwarty stopień, tem mniej napotkamy lodów. Zbaczając nieco ku południowi i przekroczywszy wreszcie Koło podbiegunowe, dotarliśmy aż do 69° 15’ południowej szerokości. W tej szerokości nie było wcale pól lodowych, a jedynie tu i ówdzie ukazywały się drobne wysepki lodowe.“
Pod datą czternastego marca znajdujemy znowu w dzienniku okrętowym następującą wzmiankę:
„Morze było najzupełniej wolne od lodów, naliczyliśmy jedynie nie więcej niż dwanaście lodowych wysepek na widnokręgu. W tym samym czasie temperatura powietrza i wody podniosła się conajmniej o trzynaście stopni i była nieporównanie łagodniejsza, aniżeli gdziekolwiek pomiędzy sześćdziesiątym a sześćdziesiątym drugim równoleżnikiem południowym. Znajdowaliśmy się wówczas pod 70° 14’ południowej szerokości; temperatura powietrza wynosiła czterdzieści siedem
stopni, zaś temperatura wody czterdzieści cztery stopnie. W tej sytuacji obliczyłem przypuszczalne zboczenie busoli na 14° 27’ ku wschodowi... Kilkakrotnie już przepływałem poza Koło podbiegunowe i to pod rozmaitemi południkami. Zawsze konstatowałem, że temperatura powietrza i wody podnosi się stale i łagodnieje od chwili przekroczenia sześćdziesiątego piątego stopnia południowej szerokości, a w tej samej proporcji zmniejsza się także odchylenie igły magnetycznej. Dopóki płynęliśmy w okolicach, położonych na północ od wymienionej powyżej szerokości, to znaczy między sześćdziesiątym i sześćdziesiątym piątym stopniem, statek z trudnością torował sobie przejście wśród olbrzymich niezliczonych ławic lodowych; niektóre z nich miały od
jednej do dwóch mil obwodu i nieraz piętrzyły się na przeszło pięćset stóp ponad powierzchnię wody.“
Nie posiadając potrzebnego zapasu słodkiej wody i paliwa, nie rozporządzając narzędziami, koniecznemi
do badań i zaskoczony spóźnioną porą roku, kapitan Morrell musiał zawrócić z drogi i poniechać dalszej wędrówki ku południowi, aczkolwiek rozpościerało się przed nim morze, zupełnie wolne od lodów.
Twierdzi on kategorycznie, że, gdyby ten zbieg okoliczności nie przymusił go do powrotu, to niezawodnie
dopłynąłby przynajmniej do osiemdziesiątego piątego równoleżnika, jeśli nie do samego bieguna.
Rozpisałem się nieco obszerniej o jego poglądach na wody podbiegunowe, a to dlatego, aby następnie wykazać czytelnikowi, do jakiego stopnia stwierdziłem te obserwacje własnem doświadczeniem.
W roku 1831 kapitan Briscoe, odbywający podróże morskie w służbie panów Enderby, handlujących tranem wielorybim, popłynął na morza południowe na brygu „Lively“, w towarzystwie małego statku wojennego „Tula“. Dnia dwudziestego ósmego lutego, znajdując się pod 66° 30’ południowej szerokości i 47° 31’ wschodniej długości, dostrzegł ląd i „rozróżnił nawet bardzo wyraźnie poprzez śniegi długi czarny łańcuch gór, rozciągający się ku południo-wschodowi“. Pozostał w tych stronach oceanu przez cały następujący miesiąc, nie mógł jednak skutkiem bardzo burzliwej pogody przybić do lądu, chociaż przybliżył się ku brzegom na odległość niespełna dwóch mil zaledwie. Uświadomiwszy sobie wreszcie, że w tym roku nie zdoła już odkryć nic nowego, wyruszył w powrotną drogę i przezimował na Ziemi Van Diemena.
Z początkiem roku 1832 popłynął znowu ku południowi i dnia czwartego lutego dostrzegł ląd na południo-wschodzie pod 67° 15’ południowej szerokości i 69° 29’ zachodniej długości. Okazało się, że była to wyspa, położona w pobliżu odkrytego przezeń poprzednio lądu.
Dnia dwudziestego pierwszego wylądował na owej wyspie, objął ją w posiadanie w imieniu Wilhelma IV-go i nazwał ją wyspą Adelajdy, na cześć królowej Anglji.
Gdy szczegółowe dane, odnoszące się do tego odkrycia zostały przedstawione Towarzystwu Geograficznemu w Londynie, wyciągnęło ono z nich wniosek, że „między 47° 30’ wschodniej długości i 69° 29’ zachodniej długości znajduje się równolegle do sześćdziesiątego szóstego i siódmego stopnia południowej szerokości obszerna połać lądu stałego“.
Przeciwko tej opinji oświadczył się Mr Reynolds w słowach następujących:
„Nie uważamy za słuszne twierdzenia o istnieniu tego lądu, ani też rzekome odkrycia pana kapitana Briscoe bynajmniej nie przemawiają nam do rozumu, ponieważ właśnie tą przestrzenią, gdzie miałby się ów ląd
znajdować, płynął kapitan Weddell, trzymając się południka, położonego na wschód od Georgji, wysp Sandwich, grupy południowych wysp Orkney i wysp Szetlandzkich.“
Moje własne obserwacje dowiodły jeszcze bardziej jaskrawo — co się okaże poniżej — jak mylne były wnioski Towarzystwa Geograficznego.
Takie więc były główne wyniki wypraw do bieguna południowego. Poza Kołem podbiegunowem pozostawały jeszcze ogromne przestrzenie, których oko ludzkie nigdy dotąd nie oglądało. To też otwierało się przed nami rozległe pole nowych odkryć i łatwo pojąć, że zamiar kapitana Guy wyruszenia w te nieznane okolice, rozbudzał w najwyższym stopniu moją ciekawość.