<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostap Bondarczuk
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1875
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Lat dziesięć upłynęło.
Eustachy wyjechawszy do Skały, po długiej rozmowie z Alfredem, która całą noc trwała, nie pokazał się więcej.
Tymczasem wiele się rzeczy zmieniło.
Stary hrabia dowiedział się, kto go uratował, ale pomimo to, nigdy nie wspomniał Eustachego, nigdy o niego nie spytał.
Alfred pozostał w Skale, często bardzo odwiedzając stryja, poufały z Michaliną, ale nie zdając się starać ani o jej serce, ani o rękę. Inni pretendenci, których zwabiał rosnący majątek, przesuwali się jedni po drugich, śladu po sobie nie zostawując. Wielu z nich życzył sobie hrabia, ale Misia stanowczo powiedziała, że nie wyjdzie za nikogo przymuszona i w najważniejszym kroku życia, chce być swobodną.
Gdy rok za rokiem płynął, a wyboru nie czyniła, ojciec począł się dręczyć. Jednego poranku ośmielił się wreszcie przypomnieć córce, że czas byłoby uczynić wybór.
— Zostawcie to mnie — odpowiedziała.
Nie śmiał nalegać.
Najznakomitsi współubiegacze, po niejakim czasie usunęli się i znikli, nowi się pokazywali chyba z rzadka. Dziwne wieści poczęły krążyć o hrabiance. Ojciec chciałby był już, chociażby Alfreda, zwłaszcza, że Alfred od powrotu z zagranicy, na dobrym stopniu postawił swoje interesa i jak mówią, robił majątek.
Nie probując już przynaglać córki, hrabia wybrał się do Skały, i namienił Alfredowi, że dane jego ojcu na łożu śmiertelnem słowo, dotrzymanem być musi — że czas coś postanowić. Ja — rzekł Alfred — z wdzięcznością przyjmę spełnienie jego — ale nie inaczej; aż Michalina na to dobrowolnie zezwoli.
— Staraj się o nią!
— Starałem — odpowiedział synowiec — ale zdaje mi się napróżno.
— Mogę jej powiedzieć, żeś mi się o nią oświadczył?
— Z tem, że miałbym sobie za szczęście ten związek, gdyby nań chciała z dobrej woli pozwolić. Ale nic jej wiązać nie powinno, ani ciebie kochany stryju, ani słowo dane, ani żaden inny wzgląd.
Hrabia odjechał, nie mogąc pojąć, dla czego mu było tak trudno, wydać piękną, młodą, miłą, bogatą córkę; dla czego Alfred tak zimno przyjął jego propozycję.
Nazajutrz oświadczył córce.
— Pomówię o tem z Alfredem — odpowiedziała — niech przyjedzie.
Dano mu znać, pospieszył, hrabia niecierpliwie wyglądał końca.
Wieczorem Misia została sam na sam z bratem.
— Prawda to? — spytała go — że oświadczyłeś się ojcu o moją rękę?
— Oświadczyłem, że byłbym szczęśliwym z tego związku, ale z tem, jeślibyś go także żądała i zezwoliła dobrowolnie, na nic a na nic się nie oglądając. Jeślim zasłużył na trochę przywiązania, litości.
— Ty wiesz Alfredzie, co się w mojem sercu dzieje — przerwała — kilka lat ubiegłych nie zmieniły mnie, odebrały tylko jeśli kiedy jaka być mogła, nadzieję, obrały z marzeń łudzących — dziś jak dawniej kocham go. Jeśli z tą chorobą serca, z tym wiecznym smutkiem i tęsknotą, chcesz mnie wziąść jako przyjaciółkę, jako towarzyszkę; jeśli chcesz moim urzędowym zostać obrońcą — będę twoją. Dla ciebie więcej szacunku, więcej mam przywiązania, niż dla innych. Gdyby nie on — czuję to, byłabym cię kochała. Chcesz-że mnie wziąść tak?
Alfred zamilkł.
— Jest to czas na wyznania — moja droga siostrzyczko. Ja cię kocham dawno.
— Wiedziałam o tem.
— Spodziewałem się, że czas, może oddalenie.
— Nic! nic! nigdy! — żywo przerwała Michalina. — Kto kocha jak ja, ten kocha na wieki.
Alfred smutnie opuścił głowę.
— Każesz mi przestać na ręce, kiedym chciał serca. Powinienbym cofnąć się — nie mam siły.
Michalina z litością spojrzała na szlachetną twarz brata, którą ciężki ale utajony okrywał smutek.
— Pójdziem więc dalej, razem — odpowiedziała.
— Pójdziemy!
To przyrzeczenie przedślubne wyrzeczone było smutnie, tęskno; a po niem długie nastąpiło milczenie.
— Widzisz jak jestem otwartą — dodała ona — ty jeden z moich ust własnych dowiedziałeś się tajemnicy; powtarzam ci dziś jeszcze, że go kocham. Nie miej mi za złe ani tęsknoty, ani przywiązania, ani smutku mego. Kto wie — będę walczyć z sobą. Teraz przyjaźń masz moją i przywiązanie siostry.
— I to mi drogiem — gdy nic więcej mieć nie mogę.
— Ślub nasz odbędzie się cicho, skromnie i przy familji tylko — pojedziemy potem do Skały. Nie róbmy ani wielkich przygotowań, ani szumnego wesela! nie prawdaż?
— Rób jak ci się podoba, ja zezwalam na wszystko.
Na tem się skończyły przedślubne układy. Ale hrabia pojąć nie mógł, dla czego Misia i Alfred upierali się przy cichem i tajemnem prawie weselu. Największa walka była o to; Misia przecież postawiła na swojem. Kilka osób pokrewnych, pani Krystyna, jej córka, zjechali się tylko. Ślub odbył się rano w kaplicy, a po obiedzie państwo młodzi, wedle życzenia odjechali do Skały.
To było trochę à l’anglaise; hrabia więc nic nie miał przeciwko temu, obczyzna zawsze mu smakowała, miał ją za dobry ton.
Pożycie nowych małżonków było ciche, spokojne, powiedziałbym szczęśliwe, gdybyśmy do wyrazu szczęścia nie przywiązywali znaczenia ogromnego, znaczenia co swym ciężarem kruszy noszące je słówko. Nie było to więc szczęście, ale spokój. Oboje nie zmienili trybu życia, ani humoru, ani myśli. Stary hrabia poglądając na nich, zwykł był mawiać, że nie widział w życiu tak dystyngwowanego małżeństwa, tak przyzwoicie szczęśliwych ludzi. Tyle się też cieszył i tak głęboko poruszył, że nie mogąc strawić swojego szczęścia i pasztetu strasburskiego z bolońskiemi salcesonami, obficie na śniadaniu zjedzonego; zachorował, pobłogosławił, umarł.
Nie czujemy się w obowiązku opisywać ani łez wylanych, ani wspaniałego pogrzebu i kazania pochwalnego, ani sutej żałoby sprawionej. Michalina wkrótce potem, osadziła na kawałku nadanego gruntu krewnych Eustachego, uwalniając ich zupełnie. W ten sposób objawiła, że jeszcze pamięta o nim. Alfred przyłożył się do tego dobrego uczynku, dając sowitą zapomogę. Państwo młodzi przenieśli się ze Skały, znajomej nam z tej powieści wioski.
Michalina pozostała spokojnie smutną — Alfred pracował. Tajemnie starał się on dostać wieści o przyjacielu, ale napróżno. Kończył się lat dziesiątek, jakeśmy wyżej powiedzieli, a wiedzieć nie było można, co się z nim stało.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.