Ostatnie dni Pompei/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XX.
Pan o płomienistym pasie i jego powiernica.

Arbaces, doczekawszy się końca burzy, pod osłoną cieniów nocy udawał się do czarownicy. Niewolnicy szli spiesznym krokiem, niosąc jego lektykę, po znajomej kapłanowi, ukrytej w zaroślach, ścieżynie, prowadzącej wprost do pieczary służki Hekate. W pewnem miejscu nieznającym celu jego podróży niewolnikom polecił się zatrzymać i sam pieszo udał się przez wąwóz do groty, u której wnijścia obserwował nieraz z wieży znikającą czarownicę. Namiętność wywlokła go z łoża boleści i dodała mu sił w pochodzie.
— Gdy miłość i zemsta zbliżają się do celu, mogą Tartar przemienić w Elizejskie ogrody! — rzekł sam do siebie.
Czerwone światło wskazało mu kierunek. Lis pomrukiem dał znać swojej pani o zjawieniu się w grocie nowego gościa. Starucha zajęta była opatrywaniem ran gadu, leżącego na kupie zeschłych ziół. Zwróciła ku gościowi złe oczy.
— Przełożony w twej sztuce wita ciebie! Powstań, aby go przyjąć, sługo Nocy i Erebu! — rzekł z godnością.
— Któż mieni się bieglejszym od Sagi, ostatniej z plemienia Etrusków?
— Słynny od wschodu do zachodu, od Gangesu do Nilu, od dolin Tessalji do brzegów złotego Tybru, mag Arbaces z Egiptu, który niegdyś panował twoim przodkom Etruskom, zanim wyszli do Italji, Sago!
— Jeśli mówisz prawdę, to winienęś wiedzieć, że dla wtajemniczonych posiada on inne jeszcze imię — Hermesa o płomienistym pasie.
— Patrz! — uchylił sukni i ukazał jej pas barwy ognistej z klamrą, na której wyryty był znak tajemniczy.
Padła mu natychmiast do kolan.
— Powstań; siądź i posłuchaj. Jesteś mi potrzebną! — mówił do niej, mieszając ton poufny z rozkazodawczym głosem. Aczkolwiek znam wyższe od twoich tajemnice daktylomancji i nekromancji — i wzniosłe tajemnice odmian Luny, muszę czasem chwytać się ludzkich sposobów dla ludzkich celów. A w danym wypadku zwracam się do twojej wyłącznej biegłości w badaniu traw, które palą wnętrzności i zniewalają duszę, aby opuściła cielesne więzienie. Czy nie przeceniłem twojej umiejętności, odpowiedz szczerze?
— Przemożny Hermesie! Moje trupie lica świadczą, że odbiegła je barwa przy warzeniu w tym kotle ziół jadowitych.
— Dobrze! Zauważ więc sobie. Jutro, gdy gwiazdy zajaśnieją na niebie, przyprowadzę ci tu młodą i próżną dziewicę, która poprosi cię o napój miłosny, mogący odwrócić oczy kochanka od jej współzalotnicy. Dasz jej miast tego napoju inny, który sprawi, że kochanek przejdzie do kraju cieniów — rozumiesz mnie?
Czarownica zatrzęsła się:
— O, nie każ mi tego czynić, straszliwy panie! Surowe prawa tego miasta skażą mnie na śmierć, wyśledziwszy mord z mojej ręki, gdy zawiedziona w żalu po kochanku oskarży siebie i mnie o skutki miłosnego napoju. Zresztą to nie jest zadanie, które wynika z mojej miłości.
Spojrzał na jej twarz ohydną, nie rozumiejąc, skąd wyraz „miłość” zabrzmiał w jej ustach.
— Był czas — rzekła głosem smętnym, odmiennym od zwykłego brzmienia — że byłam młodą, piękną i zakochaną. Kochanek zdradził mnie. Matka, która posiadała tajemnice ziół, dzieląc mój żal i gniew, wręczyła mi jad dla współzalotniczki i lubczyk dla kochanka. Pomyliłam się przy podaniu napojów i... zabiłam ukochanego Odtąd poświęciłam się warzeniu ziół miłosnych, bo przy tej robocie sycę się wspomnieniem zamordowanego przezemnie Aulusa i przeżywam rozkoszne drgania nienawiści dla mej współzalotniczki.
Arbaces przyglądał się z ciekawością i wzgardą istocie, która w poniżeniu i starości doznawała jeszcze żaru, który tlił się także w popiołach jego serca.
— Mam-że odejść z niczem? — wykrzyknął naraz wściekle — gdy sztuka twoja jest mi potrzebną, bowiem przysięgłem sobie na Orkusa i Nemezis, że ta lalka grecka, ten robak, który mnie znieważył, ten... Glaudus umrze!
— Glaukus? — spytała. Słyszałam to imię niedawno. Tak nazwała piękna dziewczyna młodzieńca, który zranił mojego węża.
I zadygotała całem ciałem.
— Hermesie! A jeżeli zamiast trucizny użyję napoju, który, nie zabijając, wysusza myśl, przyprawia o szał, upośledza istotę ludzką — czy zemsta twoja nasyconą będzie?
— To mi wystarczy, bo od poniżonego odtrąci miłość.
— A dla nas obojga — zaśmiała się z triumfem, będzie bezpiecznem. Powodów szaleństwa Pompejanie nie wyczytują w tajemnicy ziół. Przypisują je wyrokom swoich bogów.
— Usługa, którą wyświadczysz Arbacesowi — przyniesie ci więcej, niż służby, który czynisz wieśniakom i mieszczuchom. Przedłużę twój kontrakt z piekłem na 20 lat, a tymczasem... weź to!
Rzucił jej na kolana sakiewkę pełną złota.
Pochyliła mu się do nóg, gdy powstał, aby odejść. Odprowadziła go za próg swojej jaskini. Potem zdjąwszy lampkę, udała się z ciężkim woreczkiem monet do najciemniejszego węgła swego mieszkania, gdzie znajdowało się skryte spadziste zejście między ostremi ścianami skał. I chodziła czas jakiś mroczną drogą, jakoby wiodącą do wnętrza ziemi. Przystanęła. Podniosła kamień. W blasku lampy zaświeciła w wydrążeniu kupa pieniążków różnej wartości — ofiara łatwowierności i wdzięczności odwiedzających czarownicę klientów. Do tego skarbca złożyła złoto i syciła długo wzrok jego blaskiem.
— Jeszcze dwadzieścia lat będę mnożyła zbiory moje! — zawołała w zachwycie. Dzięki ci, wielki Hermesie!
Naraz usłyszała w poblizkiej rozpadlinie głuchy huk — potem podniósł się z niej czarny i gęsty dym, który kłęby roztoczył aż do jaskini.
Zakasłała się. Nachyliła nad rozpadliną swoją siwą głowę.
— Duchy są dziś burzliwsze, niż zazwyczaj! — mruknęła do siebie. Ale to rzecz dziwna!... Czemu w tej szczelinie od dwóch dni ukazuje się to posępne i głębokie światełko?
W istocie przez szparę z głębin ziemi wyglądała jaskrawa bruzda czerwonawego światła.
Wyrzekła słowa, odczyniające według jej zabobonej wyobraźni złe uroki, któremi duch Wezuwjusza gagroził jaskini, mieszczącej jej skarby.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.