Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXX.
Litość ludzi światowych. Więźniowie, skazany na śmierć.

Trzeci i ostatni dzień procesu przyniósł Glaukowi wyrok śmierci. Ze zdaniem Senatu wypadało się pogodzić. Tak sądziła światowa młodzież, złożona z przyjaciół Glauka, zgromadzona na uczcie u Lepida.
— Oczywiście jest winien, choć najpewniej popełnił zabójstwo, będąc w stanie upojenia winem! Miał słabą głowę! — rozumował głośno Klaudjusz. Dziwię się tylko, że tak był zatwardziały w zaprzeczaniu zbrodni, co do której po zeznaniu Arbacesa nie mogło być wątpliwości. Gdyby przyznał się. Senat miałby wzgląd na okoliczności łagodzące i nie wymierzyłby tak surowej kary. Sam zgotował sobie los okrutny!
Lepidus wyjaśnił:
— Senat był w trudnem położeniu wobec nastawania pospólstwa, rozjątrzonego przez kapłanów Izydy. Nie mógł odmówić pozbawienia oskarżonego praw obywatelstwa i wydania na śmierć, chociaż ustaliła winę świadomą tylko większość trzech głosów. Hola, podać tu wino Chios!
— Łaskawość Senatu jest nadzwyczajna — wtrącił ktoś z gości. Udziela Glaukusowi środka ratunku — pozwala mu walczyć z lwem tym samym stylem, którym spełnił mord.
— Nasze prawa są wogóle ludzkie! — zauważył ktoś inny. Przyrzeczono przebaczenie Olintowi, jeżeli zgodzi się rzucić garstkę kadzidła na ołtarz Cybeli. Wątpię, aby Nazarejczycy mogli być tak łaskawi, gdybyśmy wywracali ich ołtarze. Ale ten pies, zatwardziały w grzechu bluźnierstwa, odmówił i będzie musiał walczyć z tygrysem bez broni.
— Szkoda, że o podobne walki zakładać się nie można! — zauważył Klaudjusz. A może ktoś ma ochotę założyć się. Stawiam na lwa i tygrysa.
Zgromadzeni przyjęli dowcip śmiechem.
— Wynik obu procesów przejął lud radością — rzekł z powagą edyl Pansa. Nieba zesłały nam niespodzianie aż dwóch wielkich zbrodniarzy na czas igrzysk. Słuszna, aby zabawili się nieco ludzie, którzy zawsze pracują.
— Klaudjuszu! czy możemy się spodziewać, że ujrzymy cię na igrzyskach w towarzystwie narzeczonej, pięknej Julji?
— Przyjaciele! jeszcze dzień zapalenia pochodni hymenu nie został oznaczony — odparł dyskretnie. Ale jeżeli stary Djomed nie pożałuje sesterców, nie zamknę Julji w atrium... i zapraszam was zgóry na szereg uczt!
— Wychylmy czary za szczęście Julji i Klaudjusza! — zaproponował gospodarz.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O tej samej porze, kiedy dźwięczały kielichy w świetnem triclinium Lepidusa, upajając przyjaciół Ateńczyka, on sam, jako skazaniec, przyprowadzony został z domu Salustjusza do małych drzwi obok świątyni Jowisza, gdzie było więzienie z podziemną drogą na arenę cyrku. Okręcające się na zawiasach drzwi tego ciemnego i mrocznego więzienia — widocznego do dzisiaj — otwierające skazańcowi tylko raz jeden pół progu, miały wąski otwór, przez który wsuwano kęs chleba i dzban wody dla podtrzymania sił więźnia przed oczekującą go walką.
Glauk powrócił do przytomności. Ślepa Nidja — na szczęście — rozlała część płynu, mieszając go drżącemi rękoma z winem i to osłabiło skutek jadowitego napoju. Na szczęście! — ale czyż można było mówić o szczęściu odzyskania zmysłów wobec okropnej rzeczywistości, której zajrzał w oczy oprzytomniały. Co za zmiana losu dla wychowanego w zbytkach świetnego młodzieńca, mającego pewność swojej niewinności! Był skazany za ohydną zbrodnię, której nie dokonał, wymierzoną przeciw bratu istoty najukochańszej, oderwany od niej, może potępiony przez nią — gdyż nie dała mu znaku życia od chwili, gdy go uwięziono — przeznaczony na pastwę kłów i pazurów dzikiego zwierzaj znajdował się sam jeden ze swoją rozpaczą w pomroce i wilgoci klatki podziemnej.
Zgrzytnął zębami — zajęczał.
Z głębi ciemności odpowiedział na jęk ten pytaniem głos niespodziany:
— Kto w godzinie przedzgonnej jest mym towarzyszem niedoli? Ty-żeś to, Glauku Ateńczyku?
— Tąk zwano mnie w dniach szczęścia. A twoje imię?
— Olint!
— Ateusz?! — wzdrygnął się mimowoli Glauk.
Ale zaraz, dodał z goryczą: „Ach rozumiem żeś zwątpił o bogach wobec niesprawiedliwości ludzi!“
— Nie! tem mocniej uwierzyłem w Boga Prawdy. Jak można zwąpić o tym, który jest, cokolwiek złego ludzie uczynią?! Zwątpić mogą tylko czciciele bogów fałszywych.
— I gdzież jest ten twój Bóg prawdziwy i cóż ci dać może, skoro jesteś tu w mroku, skąd wyjście jest tylko na arenę śmierci? — roześmiał się gorzko Glauk.
— Jest tu zemną i krzepi mnie uśmiechem, przedzierającym się przez pomrok. I otworzy mi niebo łaski swojej u wrót skończonej męki.
— Umrzesz jednak shańbiony, jak ja, potępiony przez wszystkich, jak ja. Jesteś bluźniercą dla oczu ludzkich, jak ja dla wszystkich mordercą.
— Nie dla wszystkich. Bóg udziela czystym sercom mocy widzenia prawdy. Wiem, że jesteś niewinien. Mordercą Apaecidesa jest Arbaces, wróg nazarejczyków.
Serce Glauka zabiło mocno. Te słowa były dla niego, jak balsam. Był więc człowiek, który wierzył w czystość jego rąk, który nadto odkrywał mu zagadkę zbrodni, a mówił z pewnością jasnowidza.
— Czy twoje niebo przyrzeka nieśmiertelność i spotkanie z istotą ukochaną w innym świecie?
— Tak jest! przyrzeka z mocą niezawodną. Ja sam idę na śmierć spokojnie, bo za jej wrotami ujrzę w szczęśliwości niebieskiej zmarłą małżonkę, ukochaną moję Cyllanę. A dlatego nie lękam się śmierci...
— I ja się jej nie lękam. Ale jakże różną jest nasza odwaga! O ile szczęśliwszą jest twoja... pozwala umrzeć z uśmiechem nadziei, nie z klątwą na ustach. Naucz-że mnie wiary twojej, skoro ona słodzi męczarnie życia, rozdziera ciemności rozpaczy i podnosi z dna ziemi do nieba marzeń!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Olint jął opowiadać Glaukowi dzieje żywota i pouczeń i śmierci na krzyżu i zmartwychwstania Jezusa Pana. A w mroku więzienia lśnił tym dwóm nieszczęśliwym jasny promyk. Było to światło obietnic Ewangelji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.