Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIX.
Jęk znajduje echo. Decyzja Jony. Przegrana Midji.

Jęk Kalenusa znalazł jednak odzew. Jakże ścisnęło się trwogą i nadzieją serce Nidji, gdy stała się przypadkiem uczestniczką tajemnicy. Przeczekawszy, aż oddaliły się kroki Arbacesa, omackiem znalazła drzwi, ale jej trzykrotne zawołanie nie przedarło grubej zasłony muru. Namacała wreszcie otwór od klucza i krzyknęła:
— Kalenusie!
— Kto mówi? — spytał głos drżący z wewnątrz, Jestem tu w grobie.
— Mówi ktoś, co może cię wyrwie z tego grobu, jeżeli sam zdoła się wymknąć z uwięzi tych murów. Ale zbliż usta do muru i wprzód mi odpowiedz: jest li to prawdą, że możesz oczyścić Glauka z zarzutu, grożącego śmiercią.
— Jest to taką samą prawdą, jak to, żem widział własnemi oczyma sztylet Arbacesa, pogrążający się w piersi Apaecidesa.
— Ach! tak?!... A jeżeli cię uwolnię, czy przysięgasz mi, że złożysz to zeznanie przed pretorem.
— Moja zemsta jest dostateczną rękojmią, trwalszą od wszelkich przysiąg! Pośpieszaj, abym tu nie zgnił wraz z moją zemstą.
Prześlizgnęła się cichym krokiem po korytarzu. Znalazła wreszcie wyjście z labiryntu dróg podziemnych. Owionął ją znów świeży powiew powietrza. Położyła się w trawie i nasłuchiwała czujnie ustania w domu wszelkiego zgiełku. Czekała aż dom pogrąży się we śnie. Musiała być ostrożną. Zycie Glauka zależało od przezorności jej działań.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wino rozweseliło Arbacesa. Powodzenie czyniło go dumnym i spokojnym. Glauk i Olint zginą jutro na arenie. Usta Kalenusa zamkną się rychło głodem na wieki. Kto zwróci uwagę na spóźnione paplanie ślepej dziewczyny, gdy on będzie już daleko. Jona!.. jej upór przełamać należy.
Ułożywszy powabnie fałdy tuniki, skropionej wonnościami, udał się do wychowanicy, przebywającej w zamknięciu pod strażą niewolnicy. Odesłał ją i od progu długo wpatrywał się w pobladłą, ale zawsze piękną twarz Jony. Po próżnych wybuchach gniewu popadła w stan apatji. Nie poruszyła się nawet, gdy siadł kornie naprzeciw niej w pewnej odległości.
— Jono! Kiedy milczysz, wydaje mi się, że świat zatrzymał się w biegu. Czyż nigdy i niczem nie przełamię twej nienawiści?
— Oddaj mi brata i małżonka! — odparła przez łzy.
— Ach, Jono! wierzaj mi, że tak mocno potrafię kochać ciebie, iż w tej chwili podzielam boleść twoją z powodu wyroku, oczekującego... tego szaleńca, który z niezrozumiałych dla mnie powodów zgładził twego brata. Gdybym go mógł ocalić, uczyniłbym to. Ale surowość praw Rzymu jest niezachwianą.
— Czy niewinnego skazano? — krzyknęła rozpaczliwie.
— Nie... jeszcze nie! — skłamał, przerażony jej wybuchem. Lecz jutro wyrok śmierci prawdopodobnie zapadnie, Jono! — dodał, próbując — gdybym jednak zdołał ocalić Ateńczyka, czy... zostałabyś moją małżonką?
— Ach, ocal go, Arbacesie! — łkała. A przysięgam ci, że nigdy go nie zobaczę... zrzeknę się go na zawsze... nie zaznasz nigdy z jego powodu żądła zazdrości.
— I zostaniesz moją małżonką! — zawołał radośnie. Potrząsnęła głową przecząco.
— Nie! tego nigdy nie uczynię, bo niezdołałabym przemódz wstrętu do ciebie. Posłuchaj mnie uważnie, Arbacesie. Jeżeli nie wyrwiesz śmierci Glauka, nic z tego mieć nie będziesz. Zgubisz mnie, którąś wychował w zastępstwie przyjaciela — ojca, którą... jak twierdzisz... kochasz! Na wszystkich bogów Nieba, Oceanu i Ziemi, ślubuję, że poświęcę się dobrowolnie śmierci, skoro Glauk zginie. Nie dopilnuje mnie niczyja czujność!...
— O, jakże piękną jesteś, Jono, kiedy to mówisz! — zawołał zachwycony uroczystym wyrazem jej twarzy i gestu. Nie uwierzę w to, abyś naprzekór woli bogów zabiła wzniosłą duszę, której sojusz z inną stworzy królestwo i szczęście za oceanem. Przepłyniemy morza i w dalekiej ziemi założymy mocarstwo, którego poddani przez długie wieki podlegać będą władzy potomków Arbacesa i Jony.
— Obłąkały cię marzenia! Nie widzisz, że Orkus przyjął moją przysięgę, a Pluton zapisał ją w księdze przeznaczeń.
— Jono! uczynię wszystko dla ocalenia Glauka, ale nie wiń mnie, jeżeli los nie będzie przyjazny moim wysiłkom. Noc nadchodzi. Zostawiam ciebie i będę modlił się do bogów, aby zesłali na ciebie sny przychylniejsze dla miłości Arbacesa.
Wyszedł. Nie zamierzał ocalić Glauka. Zresztą po wyroku nie mógł już tego uczynić. Liczył na to, że bogobojność Jony zniewoli ją do posłuszeństwa woli przeznaczeń i że z czasem ból jej po stracie Glauka się ukoi, a śród nowych wrażeń zdobędzie ją swoją miłością.
Gdy go na noc rozbierali niewolnicy, przypomniał sobie Nidję. Uznał za rzecz ważną, aby nie zobaczyła się ona przypadkiem, dzięki usłużności niewolnic, z Joną i nie powiadomiła jej o zamąceniu umysłu Glauka płynem czarownicy, co usprawiedliwiałoby czyn brata, zaprzeczany przez nią instynktem, ale w który — jak sądził — będzie musiała uwierzyć wobec skazującego wyroku senatu. Opowieść niewidomej o jego udziale przy zaopatrzeniu Julji w jadowity trunek dla Glauka zdradziłaby jego rękę w zaszłem nieszczęściu.
— Kaljaszu! — rzekł do wyzwoleńca — idź i powiedz Sozji, aby nie wypuszczał uwięzionej na krok z celi i nie dopuszczał do niej nikogo. Odpowiada mi za to głową!
Kaljasz zdziwiony nie znalazł Sozji na posterunku. Zawołał; usłyszał z celi krzyk wartownika: „Otwórz!“ Odsunął zasuwkę.
— Co się stało?
— Ach, Kaljaszu! Tesaljanka zbiegła.
— W takim razie powieś się. Pan przysyła mnie z rozkazem, ażebyś jej strzegł czujnie. Ale jak uciec mogła?
— Oszukała mnie przebiegła dziewka. Zostawiłem furtkę ogrodu dla niej otworem.
— Mylisz się. Przechodziłem tamtędy kilkakroć. Była zamknięta.
— Ach, Kaljaszu! Ocalasz mnie! W takim razie ślepa musi być gdzieś w ogrodzie.
— Nie traćmy chwili! Odszukamy ją!
Obaj krążyli długo po ogrodzie. Przebiegali nisze peristylu, zwiedzali wszystkie kryjówki. Nie było śladu zbiegłej. Już utracili nadzieję, gdy nagle z trawy podniósł się jakiś cień. Niewidoma śród panującej ciszy uznała, że przyszła pora wyjść z ukrycia. Tłumiąc oddech szli za nią, pewni, że ją zatrzymają, i złośliwie dając jej możność czynienia niefortunnych prób. Była to mała zemsta.
Ręka niewidomej obmacywała mur ogrodu, wskazujący jej kierunek. Westchnęła, natrafiwszy na drugą furtkę — zamkniętą, jak poprzednia. Ale jeszcze nie traciła nadziei wyjścia. Potknęła się o kamień pod murem. Była tu kupka podobnych. Gorączkowo dźwigała je i układała w stos. Zaczajeni, niewidzialni dla niej, pozwalali jej na tę pracę, mimowoli przepełnieni podziwem dla mądrości i energji ślepej. Weszła na tę podporę i sięgnęła szczytu muru. Serce zabiło jej radośnie. Zwinna, jak kot, zamierzyła się do skoku.
W tej chwili uczuła czworo rąk, które szarpnęły ją gwałtownie objęły, jak obręcz żelazna. Krzyknęła. Ostatnia nadzieje ocalenia Glauka prysnęła. Śmierć zwyciężyła życie.
— Zawiąż jej usta, Sozjo, bo krzykiem poruszy dom cały.
— O, już jest niemą!
Zrozpaczoną zanieśli do jej celi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.