Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXIII.
W amfiteatrze.

Nidja z przerażeniem usłyszała przez okno swojej celi wesołą trąbkę, oznajmiającą, że Arbaces wyruszył otoczony orszakiem niewolników na igrzyska. Dlaczego Salustjusz nie pośpieszył uwolnić jej i Kalenusa, skoro Sozja spełnił zlecenie? Czemu się spóźnia? Tonęła w trwodze i łzach...
Arbaces, odesławszy niewolników na górne miejsca, wszedł do amfiteatru przez wnijście, przeznaczone dla osób znakomitych, przybywających w lektykach i powozach. Ogarnął wzrokiem olbrzymi teatr, zalany powodzią głów. Ławy najwyższe, przeznaczone dla kobiet, sprawiały barwnością szat wrażenie kwietnika i ściągały spojrzenia mężczyzn. Senatorowie, urzędnicy, rycerze zajmowali niższe siedzenia, bezpośrednio otaczające szranki. Palisada chroniła publiczność od napadu dzikich zwierząt. Z ukrytych kanałów tryskała wonna woda, rzeźwiąca widzów znużonych upałem. Nad amfiteatrem rozciągnięte były zdobne karmazynowemi szlakami olbrzymie opony velaria. Dziś końce ich, mima braku wiatru, nie były dociągnięte szczelnie przez niezręcznych posługaczy, których przełożonemu edyl z tego powodu zagroził surową karą.
Trąby zapowiedziały poprzedzającą walki procesję gladjatorów. I zaraz gwar rozmów na temat ich zalet, sporów o przewadze piękności i siły tych, lub owych, okrzyków zachwytu kobiecego i propozycyj zakładów męskich napełnił trybuny. Urwała się muzyka wojskowa i rozpoczęły się pierwsze zapasy straszliwych igrzysk, których końcem miała być najkrwawsza apoteoza, najmocniej pobudzające nerwy — walka Glauka z lwem i Nazarejczyka z tygrysem.
Wstępne potyczki z okresem bezkrwawym, trwające godzinę, zajęły tylko miłośników sztuki szermierstwa, podziwiających równość sił i zręczności w walce nieroztrzygniętej na czas oznaczony. Walkę na ostre, zagrzewającą tłumy, rozpoczęli dwaj gladjatorzy z Galji. Nobilior, natarłszy z konia na drugiego jeźdźca, Berbiksa, zwalił go włócznią. Zapasy te podobne były do turniejów naszego średniowiecza.
— Habet! — zawołał zimno Pausa, co było znakiem dobicia zwyciężonego. Ale publiczność, jeszcze nie podniecona zapachem krwi, skorzystała ze swego przywileju, podając znak miłosierdzia. Litość była niewczesna. Oczy Galla zagasły. Wywleczono hakiem trupa i zasypano czarną krew świeżym piaskiem.
Entuzjazm obudziła druga walka „na rękawice”, opatrzone rzemieniami i blachami zwiększającemi siłę pięści — rodzaj starożytnego boksu. Powabny Lidon, powaliwszy ciężkiego atletę Tetraidesa, uchodzącego dotąd za niezwyciężonego, pozyskał serca widzów. Wściekali się tylko ci, co przegrali wielkie sumy zakładu, a śród nich najbardziej klął Klaudjusz. Pobity został wyniesiony dla ocucenia, ale niebawem powrócili posługacze z oznajmieniem, iż nie daje znaków życia.
Triumfator Lidon winien był jeszcze raz wystąpić do walki — tym razem na miecze — z jednym ze zwycięzców w następnych walkach, do których stawało po kilka par naraz. Walczący siecią i włócznią Niger pokonał olbrzyma Sporusa, zbrojnego mieczem i puklerzem, budząc wściekłe oklaski tłumu. Zwyciężony, zaplątany w sieć, daremnie wyglądał znaku miłosierdzia z ław widzów. Lud nie lubił Sporusa. Do klęczącego gladjatora przystąpił wykonawca wyroków cyrku w spuszczonej przyłbicy z krótkim mieczem. Klęczący gladjator bez szemrania, przyjął cios ostatni. Trupa wyniesiono do spoliarium. Ale Niger uległ niebawem w walce ze znakomitością, przybyłym z Rzymu Eumolpusem. Kontuzjonowany zyskał miłosierdzie ludu, którego był ulubieńcem.
Lidonowi los przeznaczył na przeciwnika Eumolpusa. Wobec uderzającej różnicy sił, edytor według praw amfiteatru ogłosił, że Lidon ma prawo zrzec się walki. Śród tłumu widzów biło naprzód, na widok zwycięstwa Lidona, rytmem radosnym, teraz trwogą okrutną, jedno serce — Medona. Błagało z ław niewolników syna spojrzeniem, znaczącem: „Ustąp”! Ale Lidon nie zarobił tamtą walką tyle, ile trzeba było na wykup ojca, a za walkę z Eumolpusem wyznaczoną była nagroda podwójna. Przytem wstyd było mu cofać się.
— Walczę! — rzekł.
Eumolpus z politowaniem spojrzał na pięknego młodzieńca: był silny, ale wobec niego był dzieckiem! Zmierzyli się. Podczas walki Lidon, ugodzony w kaszkiet, przypadł na jedno kolano.
— Habet! — zawołał głos młodej kobiety, która okazywała taką dbałość o to, aby zwierzętom nie zbywało na zbrodniarzach.
— Milcz! — rzekła dumnie żona Pansy. Nawet nie jest raniony.
Lidon porwał się i potężnie natarł na Eumolpesa, który jął się cofać ku zdziwieniu widzów.
— Stawiam za Lidonem 10 wielkich sesterców! — zawołał Lepidus.
— Czy nie widzisz, że mi żal ciebie! — szepnął Eumolpus do Lidona? Pozwól, że cię lekko ranię. Lud da znak miłosierdzia i będziesz ocalony.\
— Nie chcę. Walcz ze mną na serjo!
Ale Eumolpus, pewny swojej przewagi, ciągle tylko się bronił. Aż pewnej chwili znużony młodzieniec, któremu oczy zachodziły już mgłą, sam naskoczył na ostrze przeciwnika i przebił się na wylot. Rozległy się oklaski i krzyki pochwalne pod adresem obu zapaśników. Lud dał znak miłosierdzia. Ale przebity zatoczył gasnącemi oczyma po widzach, odnalazł tam w górze jednę parę oczu, wniesionych w niebo, jedne usta, drżące szeptem modlitwy, jęknął — i zamilkł na wieki. Krzyk boleści wzbił się z ławy niewolników — brzmiał: „Synu mój!”
Edyl rzekł głośno:
— Lidon wypełnił swoją powinność. Mieć o nim staranie!
To znaczyło: wywleczcie trupa.
Kiedy arenę usypywano piaskiem dla zatarcia krwi, ktoś podał Edylowi list.
— Przeczytaj, panie. Dobijam się dawno, aby oddać go. Ale służba zmusiła mnie czekać aż do przerwy. Lękam się, że pan mój Salustjusz przypisze mi winę opóźnienia.
Edyl rzucił okiem na tabliczki.
— Oszalał! Chyba pijany był. Czy podobna teraz przerywać igrzyska?!
I rozkazał wypuścić lwa i wyprowadzić na arenę Glauka Ateńczyka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.