Pójdziem we dwoje... W ognistym zespole
Pomiędzy ciche dąbrowy i role.
Błonia i chaty, uliczki, zagumna...
Przy mem ramieniu kroczyć będziesz dumna,
Bo cię ubiorę w ugorów mych kwiaty.
Wietrzyk do ramion przypnę ci skrzydlaty,
Barwą mych sadów lica ci okraszę,
Na aureolę dam ci śnień powoje —
Tak pójdziem razem w ciche gniazdko nasze — Pójdziem we dwoje...
II.
Pójdziem we dwoje... Spojeni w uścisku,
Siady odnaleźć me drobne i bose,
Pozostawione na zblakłem ściernisku.
Łez mych pastuszych brylantową rosę
Pozbierać w drogą pamiątek skarbnicę,
Żyjące jeszcze dotąd bladolice
Echa mych piosnek wyczuć z boru głuszy —
Pójdziemy szukać tam dawnej mej duszy,
Co, jak pył kwietny, gubiła powoli
Cząsteczki drobne, co, jak pajęczyna,
Wysnuła kłębek swój na zielska roli,
Tkając materyę obłoczną mięciuchną,
Ciepłą, jak troska dla dziecka matczyna!
Pójdziem tam z sobą, jasna moja druchno,
Odnaleźć skarby i pamiątki moje — Pójdziem we dwoje —
III.
Pójdziem we dwoje... Patrz, ponad parowem
Chatka, jak gniazdko uczepione ptasie...
Wokół się wije lśnieniem szmaragdowym
Bór, niedaleko chłopię trzodę pasie
I tęskną dumkę na fujarce kwili —
I ja tak ongiś... Ach jak owej chwili
Żal! Szkoda wspomnień!... Potok w dzikim jarze
Mruczy jak żebrak modlitwę przed drzwiami...
Pójdziem we dwoje, nie śledzeni, sami
Na skalnych szczytach budować ołtarze
I palić ognie bóstwom cisz i czaru...
Czasem wypełznie ku nam z głębi jaru
Całun z mgieł rannych i tchnień niw uwity
I przed chatczyną naszą się rozścieli
Skrzydłami orła, by nas wznieść w błękity
I w chmur pierzastych kąpać nas topieli
I w drżących świateł obodziaćobdziać nas zwoje — Pójdziem we dwoje!...
Pójdziem we dwoje... Na brzegu urwiska
Wiatr brzóz płaczących rozwiane warkocze
Pieszczącą dłonią prostuje i czesze...
Wokół się piętrzą zarośla urocze.
A w nich się ptasząt rozśpiewały rzesze...
Tam ongiś dziewczę, dzisiaj mi z nazwiska
Nawet nieznane, w ramionach mych drżało...
Dziewiczą duszę jego śnieżno-białą
Jak kwiat wiśniowy, wonną, rozkochaną
Ssałem przez usta drżące, koralowe,
Rozkosz w swą duszę wdychałem różaną
Az do omdlenia... Wchodziliśmy w nowe,
Nieznane sercom dziewiczym świątynie...
Pójdziem tam wyczuć z leśnego zakątka
Woń tych całunków – droga to pamiątka...
A ty przebaczysz i mnie i dziewczynie
I wspomnień moich w pierś swą wciągniesz zdroje... Pójdziem we dwoje!...
V.
Pojdziem we dwoje — w blask... U szczytu stoga,
Usypanego królowi w sukmanie,
Ognistą kulę snów moich wywieszę
I rzucę refleks między mnogie rzesze
Refleks tak jarki, jak ongiś w zaranie
Wstające słońce z twórczej ręki Boga.
Taki szlak jasny wzdłuż wiosek wyścielę
Że, zda się, chaty w jeden płomień stopi
I mrokom groźnym zadławi gardziele...
I będziesz patrzeć, jak stubarwną wstęgą
Pomaszerują wzdłuż wąwozów chłopi,
Kędyś z brutalną zetrzeć się potęgą...
Tyle ich, tyle!... Zda się, że z bezdeni
Otchłani nić się w nieskończoność przędzie...
Pochód otwarli barczyści Górale...
Gunie ich białe, jak skrzydła łabędzie,
Spływają z ramion... Dziarscy, niezmęczeni
Idą... Odważnie, dumnie wznoszą głowy,
W wyżynach kędyś wzrok ich tkwi zuchwale —
Wiatr halny grywa im marsz narodowy,
A miast sztandaru ponad nimi górą
Orłów gromada ciągnie z wyżyn turni... .................
Słyszysz?... gromami lęk w obłokach dzwoni!... .................
Za Góralami groźni i pochmurni,
W szarej odzieży, jak ziemia ponurą
Ciągną się linią... Poznaję!... To oni,
To nasi blizcy... z nad Dniestru i Buga...
Z kresów... ci, którzy tak niedawno spali,
Noc ich niemocy trzymała za długa...
Hejże, siermiężna braci, dalej, dalej!
Z trwogą na twoje zbudzenie czekano... .................
Idą... patrz!... Idą... ciągną się bez końca
W dal jasnych świtów — w dal wiosen jutrznianą...
Do zórz płomiennych... do blasków... do słońca!
Więc teraz... Z nimi na tryumf i boje — Pójdziem we dwoje!...