Pękły okowy/Część druga/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Wierzbiński
Tytuł Pękły okowy
Wydawca Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Data wyd. 1929
Druk Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.

W saloniku dyrektorskiej willi pan sędzia rozglądał się jakby zdziwiony, że danem mu było przestąpić te progi. Zapatrzył się ciekawie w nieznany sobie obraz przy biurku pani Agaty — świetny pastel, portretujący młodą, uroczą blondynkę w tennisowym kostjumie białym, tak znakomicie uchwyconą w posuwistym ruchu nóg i lekkim skłonie torsu, że ona poprostu szła, wychodziła z ram na plac tennisowy — żyła i czarowała widza.
Pan sędzia lubił i cenił obrazy, a że nie był wcale niewrażliwym na urodę kobiecą, więc nie mógł oderwać wzroku od tej porywającej panny, co z boku spozierała na niego z uprzejmym uśmiechem w chabrowych, inteligentnych oczach, z kosmykiem jasnych włosów, wychylającym się filuternie z pod słomkowego kapelusza — cała jasna jak błysk słońca.
Himmelkreuzdonnerwetter!... To była pani Wiktorowa, a zatem jego bratowa, którą miał ujrzeć i poznać za chwilę.
Ona to kazała Wiktorowi odwrócić się od pięknej panny Emmy, na piedestale świetności towarzyskiej tak malowniczo upozorowanej, ona rzuciła nań urok, ona pobudziła tą lwicę do szalonej rywalizacji, która tego szczęśliwego junaka zaprowadziła do turmy.
Dreszcz samczej zazdrości przeszył pana sędziego i w nim zrealizował ogrom swej nienawiści dla brata. Z marsem na czole Walter odwrócił się od obrazu, poprawił nerwowo binokle i przeszedł do okna. Wtem posłyszał szelest kroków.
Pani Jadwinia zbyt była kobietą, by nie miała wiedzieć, że wcale a wcale nie szkodzi nigdy, jeśli niewiasta jest ładna, miła i wytworna. Włożyła na siebie jasno-granatową sukienkę z trójbarwnym kołnierzem i mankietami, doskonale skrojoną tak, iż kostjum nabierał cech elegancji, którą podkreślały pantofelki i starannie ułożone włosy.
Przejęta trudną swą misją i skutkiem tego trochę zdenerwowana pani Jadwinia jednocześnie pałała ciekawością ujrzenia owego szwagra, o którym słyszała wiele za wiele. W pierwszym momencie zalękniona, zarumieniona wyciągnęła do niego rękę z uśmiechem zakłopotania.
— Pan sędzia wyśmieje się z mej okropnej niemczyzny...
Tego tonu pan sędzia nie spodziewał się wcale. A że z tego uśmiechu i zakłopotania trysnął cały, przedziwny jej wdzięk kobiecy, z jakim się on nie spotykał, więc jeszcze więcej od niej skonfundowany i stropiony począł bełkotać coś uprzejmym tonem, szurając przytem nogami na modłę oficerską.
— Proszę, niech pan siada. Czy pan pił już kawę?
Jak ona go przyjmie, nie miał pojęcia, ale zaiste nie oczekiwał, aby witano go, niby miłego gościa. Zbiło go to z tropu, nastrajało zrazu na nutę ugodową.
— Ubolewam bardzo, że taki rozbrat wkradł się między pana a jego ojca... — poczęła słodko a z naciskiem pani Jadwinia, gdy Walter, łamiąc się dziękczynnie, podziękował za kawę. — Ojciec pański okazuje mi tyle serdecznej przyjaźni, nawet miłości, jak córce, więc pragnęłabym zdjąć z niego tę zmorę, która go gnębi... Pan sędzia nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo ojciec jego boleje nad tem, że stosunek jego z panem ułożył się tak okropnie. Prosiłam pana o przybycie, aby mu to wyjaśnić... Należę do rodziny, więc...
Podniosła na niego uważne spojrzenie i spotkała utopiony w siebie wzrok sędziego, który jeszcze nie wyszedł ze zdumienia. Przypuszczał, że ona będzie mu mówić o Wiktorze, o swym mężu, a ona atakowała go w najsłabszym jego punkcie, nuciła mu o ojcu.
— Pan sędzia nie wie, że list jego stał się przyczyną tego ataku apoplektycznego! — podniosła żałosnym tonem pani Jadwinia i odmalowała szczegółowo jak nastąpił ten atak, jak przeraził domowników, chcąc, by poznał całą sprowadzoną przez siebie grozę i uderzył się w piersi ze skruchą.
— Organizm ojca był przedtem osłabiony, bo rozstroiła go ogromnie... ta historja opolska. Otrzymał dowody...
— Dowody? — wtrącił z cicha Walter.
— Dowody niewątpliwe. To otworzyło mu oczy na ogrom nienawiści w rodzinie, zresztą tak zgodnej i przykładnej... Czyż pan sędzia nie pragnie pojednania ze swym ojcem?
— Naturalnie. Z tą nadzieją przybyłem tutaj.
— To mnie cieszy. Niełatwa to sprawa, niemniej myślę, że ojciec wykreśli wszystko z pamięci, jeśli uzyska pewność, że pan zaniecha dalszej wojny rodzinnej.
— Nie ja to zapoczątkowałem! — bąknął mrukliwie sędzia.
Ona trzymała się taktyki ugodowej i nie wypadała z pobłażliwego tonu, lecz rzekła:
— O ile wiem, pan wypowiedział tę wojnę... Bądź jak bądź, zaprzestanie pan tego z pewnością w tej chwili, gdy ojciec jego, ofiara tej wojny, stanął nad grobem...
— Wszystkiemu winna zdrada sprawy niemieckiej! — odparł sędzia.
Wyzwolony już z pod uroku kobiecego zjawiska poczynał być sobą.
— Nie mówmy o tem.
— Pragnę jednak, aby mnie pani zrozumiała. W czasie walk o G. Śląsk nie może być litości dla odszczepieńca.
— Nie mówmy o tem! — powtórzyła pani Jadwinia i zarumieniła się dotknięta.
Nie chciała wciągać w rozmowę osoby Wiktora, lecz zaznaczyła:
— Między panem a Wiktorem jest rozłam bezdenny. Nie zamierzam przeto godzić z sobą dwóch rozbieżnych żywiołów. Pragnę jedynie położyć kres tej okropnej wojnie rodzinnej przez wzgląd na ojca pańskiego. A da się to uskutecznić tylko za cenę wyrzeczenia się prześladowania brata. To pan sędzia rozumie?
Walter potrząsł głową, jak koń przez nahalne muchy oblężony, poprawił binokle i po namyśle odrzekł:
— Zgodzę się na tę cenę, jeśli pani może mi zaręczyć, że ojciec mój pozostał sobie wierny, pozostał Niemcem i głosował za Niemcami.
Zaskoczona tem Jadwinia opadła w fotel. W tym momencie dopiero poczynała rozumieć uwagi Wiktora o psychice i charakterze Niemca.
Powstała, przeszła niby we śnie do biurka pani Agaty, nie wiedząc po co, podjęła machinalnie nóż rogowy do papieru, odłożyła go, wróciła do stołu, siadła na swem miejscu i ozwała się:
— Jeżeli dobrze rozumiem, pan sędzia uzależnia swą zgodę z ojcem od tego, jakie on zajął stanowisko w plebiscycie.
— Tak jest.
— Pan ojcu stawia warunki, zamiast... Pan? Syn? Po tem co pan uczynił!... — wylało się nietajone oburzenie.
— Napisałem to wyraźnie w swym liście.
— Jakto?! Ja sądziłam, że pan żałuje serdecznie tego listu i przyznaje, iż pisząc go, nie wiedział pan, co czyni...
— Może uniosłem się trochę, może użyłem zbyt mocnych wyrażeń, jednakże nie pragnę pojednania z ojcem, jeśli ojciec przeobraził się w Polaka...
— Pan nietylko nie pragnie pojednania, ale pragnie zapędzić ojca do grobu za to, że przeobraził się w duszy w Polaka... To niesłychane!
— Więc on głosował za Polską?!
— Ojciec pański był przez całe życie Górnoślązakiem, niczem innem. Z tego nie robił nigdy tajemnicy. A Górnoślązak mógł równie dobrze głosować za Polską, jak za Niemcami. Pan zaanektował sobie tego Górnoślązaka na rzecz Niemiec i stawił mu wymagania takie, jakby rodowitemu Niemcowi, i to z bezwzględnością do granic pomsty i okrucieństwa sięgającą... To nie do wiary!
— Więc ojciec głosował za Polską?
— Za Polską!
— To nie do wiary! — syknął z goryczą sędzia.
— Poniekąd pan sam przyczynił się do tego.
— Czyż pani może to wiedzieć z całą pewnością?
— Ojciec pański nie ma wobec mnie sekretów.
Walter wzburzony odsapnął ciężko.
— Straciłem ojca...
— A on nie miał w panu syna.
— Nie przestąpię tych progów już nigdy!
— Napróżno by się pan do nich dobijał!
Sędzia powstał i ona podniosła się szybko na nogi, jakby do walki.
— Czy pan zamierza prowadzić nadal tę walkę podstępną przeciw bratu?
— Zobaczymy... — syknął jak wąż sędzia.
— Chociaż pan pojmuje, że przez to zabija pan ojca?
— To przesada, to frazes z dramatu.
Jadwinia pobladła w świętem oburzeniu. Policzkując go spojrzeniem pogardy, ciskała granitowe słowa:
— Panie sędzio, jeśli Wiktor zastrzeli go, ja nie znajdę w sobie słowa potępienia...
Walter spojrzał w jej marmurowa twarz i zaniemówił.
— Wiktor zapowiedział to panu... A pan nie wątpi, że on dotrzyma słowa.
On szybko, nerwowo poprawił binokle i nagle zmienił ton.
— Pani przedstawia to niecałkiem ściśle! — zauważył niemal uprzejmie. — On groził mi, to prawda, lecz tylko w razie, gdybym narzucał się swoją osobą ojcu. A po tem, co słyszałem od pani, jest to wykluczone.
Ona nic z tego nie słyszała, bo zenitowe oburzenie zakuło ją w zimną jak lód skałę.
— Chce pan wojny z nami jeszcze teraz, więc będzie ją pan miał! — kapały jak ołów dumne słowa. — Teraz ja zapowiadam panu... Jeśli pan nie napisze do ojca pokornego listu z przeproszeniem za to brutalne, haniebne swe pismo, nie uspokoi go na przyszłość, nie odrzeknie się w nim dalszego ścigania Wiktora, to każemy pana zastrzelić przez zbirów, takich samych, jakimi pan posługiwał się przeciwko bratu. Czy pan mnie rozumie?!
Sędzia poruszył się niespokojnie pod temi pociskami słów monarchini, co zdała się deptać go i kamienować.
— Oczywiście, — wybełkotał — jeśli pani uważa, że wymaga tego wzgląd na stan ojca. Nie można mnie posądzać, abym pragnął mścić się na ojcu... Przeciwnie. Dotychczas przez wzgląd na ojca nie stała się Wiktorowi poważna krzywda, nie stracił życia. A teraz, gdy ojciec tak słaby, jestem gotów do poświęcenia...
— Poświęcenia? To pan nazywa „poświęceniem“?!
— Jedno słowo z mych ust, a Wiktor byłby zginął w wieży.
— To jest szlachetność? Pan ma pojęcia oprawcy... Zapomina pan, że Wiktor mógł był pana już przedtem wydać na śmierć, że postąpił z panem jak brat. A pan odpłacił mu jak kat.
— Nie z mej winy wybuchła ta wojna. Wiktor zabrał mi Matyldę i...
— Czy ona była pana własnością? — wtrąciła Jadwinia.
— On opanował ojca...
— Którego myśli i uczucia podlegały pańskiej kontroli...?
— On spolszczył dom.
— To zbrodnia?
— Mimo to dla spokoju ojca zrobię, co pani sobie życzy.
— Ja tego kategorycznie wymagam!... Co pana trzyma dotąd na G. Śląsku? Co znaczy to szpiegowanie Wiktora? Ów Bauch?... Dosyć mamy tego! Jeśli Wiktor za to uwięzienie, za to, co przecierpiał przez pana, nie odpłacił mu stosownie, jeśli pan nie ślęczy w lochach, mnie ma pan to do zawdzięczenia. Ale to się skończyło. Teraz ja pierwsza każę do pana strzelać, jeśli pan nie ukorzy się przed ojcem, nie wyjedzie i nie zapomni o nas wszystkich...
Wzburzona odetchnęła głęboko i zakończyła spokojnym, chłodnym tonem:.
— A zatem raz jeszcze: oczekuję listu do ojca. Na moje ręce. Żegnam pana.
Wyszła.
Walter, pobity na głowę. nie miał myśli pod czaszką. Stał przez chwilę jak słup. Zalewały go mąty niezadowolenia z tego, co się stało. Mimochodem musnął spojrzeniem portret Jadwini i odwrócił głowę z grymasem. Nie czuł się banitą, lecz opuścił willę jako banita i nie przestąpił jej progu już nigdy.
Zatrzymał się w mieście, wypił piwa, przejrzał gazetę i wsiadł w tramwaj do Katowic.
Przesuwał mu się przed oczyma obraz pani Jadwigi, raz tej, którą pokazał mu portret pastelowy, raz tej, co miażdżyła go pociskami moralnego oburzenia. Począł teraz rozpatrywać tę scenę z „niemiecką objektywnością“ i rozmyślał.
Ładna była to kobieta, ani słowa. Ładna, ponętna, wytworna i nadzwyczajna. Przepyszna... W istocie rzeczy miała słuszność. Wzgląd na ojca...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Wierzbiński.