Pękły okowy/Część druga/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pękły okowy |
Wydawca | Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc. |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przy piasczystej drodze lasy przecinającej, siedział na pniu Wiktor Kuna, jadł i pił, co podał mu usłużny Froncek, i rozmawiał z porucznikiem Cymsem, który maszerując z Dzierzgowic na Kędzierzyn, zarządził tu dłuższy postój. Powstańcy trzech jego baonów biwakowali opodal pod drzewami, słuchając opowiadań o zażartej walce z placówką żandarmów i o zajęciu znanej sobie Bierawy.
— W chwili wymarszu zaskoczyła mnie niespodzianka — mówił ich dowódca do Wiktora. — Niespodziewany rozkaz z Naczelnej Komendy naszej w Szopienicach, podpisany przez Nowinę Doliwę i jego szefa sztabu Lubieńca, którzy donoszą, że władze koalicyjne ustanowiły już tymczasową linję demarkacyjną na czas rokowań ugodowych, i nakazują zawieszenie wszelkiej akcji zaczepnej. Pięknie, lecz my wdrożyliśmy już akcję tak dalece, że na linji Sławęcice-Kędzierzyn toczą się już wstępne potyczki i o powstrzymaniu raptownem naszego żołnierza nie może być mowy, o ile nie chcemy zalać zimną wodą jego pięknego zapału, zabijać ducha i pozostawić wydarty nam a tak cenny Kędzierzyn w rękach wzmagających się szybko sił niemieckich i stracić w bezczynności moment, w którym uśmiecha się nam zwycięstwo.
— Na czem opieracie te nadzieje?
— Jest zapał, rozpęd i wiara w powodzenie. A pod względem szwankującego u nas uzbrojenia i ekwipunku, poradziliśmy sobie jako tako. Jednocześnie z moją grupą operuje przeciwko Kędzierzynowi od wschodu Fojkis z kilku baonami, mając przy boku Bulowskiego, Heina, Krzykałę, Gojdzika, Woźniaka i wielu dzielnych wojaków. Jest tam lotna kompanja, jest ksiądz Karol Woźniak i ów bohaterski Alzatczyk, Forestier. Mają improwizowany pociąg pancerny. Ten samorodny „Pieron“ składa się z dwóch wagonów ciężarowych. Ściany i dach wyłożone progami kolejowemi, rura z pieca parowozu umieszczona z przodu wagonu markuje lufę armatnią. Takie to inwencje powstańcze. A moja grupa południowa? No, zobaczy pan wkrótce.
To rzekłszy porucznik Cyms dobył mapę sztabową i wyjaśniał szczegółowo plan swej akcji. Niemcy otoczyli Kędzierzyn sierpem silnych placówek i forpoczt i Cyms wiedział, że już w niedalekiem Starem Koźlu poczną się zacięte walki.
Pochyleni nad mapą, rozprawiali o tem, gdy w głębi drogi leśnej ukazał się od Dzierzgowic samochód. Jak fura zbożem, otwarty, niski wóz tak był naładowany koszami i pakami, że nie było można ujrzeć siedzących w nim osób. Dopiero, gdy zatrzymał się o kilka kroków przed nimi, ukazały się, wygramoliły z pod pyramidy koszów dwie figury.
Wiktor Kuna skoczył ku nim żwawo. Bo był to Augustyn Widera i Matylda, którzy zaiste nie spodziewali się spotkać nad Odrą Wiktora.
— Czy jest u was Jadwinia? — było pierwszem pytaniem Wiktora.
— Niema! — odparła siostra. — Telefonowała nam, że otworzyła w szkole Szopienickiej kasyno z ramienia Czerwonego Krzyża i ma pełne ręce roboty, gdyż w Szopienicach mieści się Naczelna Komenda, i stacjonuje Korfanty a więc mnóstwo przewija się ludzi.
— Zdrowa?
— Zdrowa. Donosi, że przyszedł od Waltera list do ojca z prośbą o przebaczenie. Tego pisma byłabym bardzo ciekawa.
— Ja nie.
— Sumienie się w nim zbudziło.
— Pruskie... Pod grozą rewolweru.
Nie było czasu na rozmowę. Augustyn rozdawał odezwę Korfantego, który odwołany ze stanowiska Komisarza plebiscytowego, stanął na czele powstania i w manifeście tym wołał:
„Musimy zrzucić z siebie wszelkie ślady jarzma! Niema takiego mocarza, któryby nas mógł okuć ponownie w kajdany germańskie!“
Przywiózł też Augustyn z sobą różne gazety polskie i opowiadał o olbrzymiej manifestacji Warszawy w dniu 3 maja na rzecz G. Śląska oraz o polityce Niemiec, które kurczowo trzymając szponami odwieczny, złupiony swój skarbiec, obiecywały koalicji wszystko, godziły się na wszystko, lizały łapy zwycięzców za cenę Górnego Śląska.
— Na to trzeba odpowiedzieć pieśnią: Do boju, do boju, idźmy wszyscy wraz! — zawołał pewien Hallerczyk i klątwy posypały się pod adresem Germanów.
Tymczasem z samochodu zdejmowano i otwierano kosze z żywnością i bielizną, z jakimi Widerowie ścigali powstańców, nie zastawszy ich już w Dzierzgowicach.
Dary te przyjęto z uznaniem i jeszcze większym apetytem. Pożerali chłopcy kiełbasy i sery, zakrapiali wódeczką i gęby im się śmiały. Niefrasobliwa młodość i wojacki animusz otaczały szafującą te przysmaki Matyldę. Rozpoznała dwóch karlusów z Rybnickiego i wetknęła im zawsze piechurom potrzebne skarpetki.
A wśród młodych tych i wesołych twarzy, zawadjacko nasadzonych czapek i kapturów, wśród dymu papierosów, butelek i kieliszków żal ściskał jej serce na myśl, że niejeden z tych bujnem życiem niesionych młodzieńców nie dożyje może wieczoru, zamknie oczy na to majowe słonko, tak pięknie wyzłacające żółtą taśmę drogi, napełniające szeregi drzew poświatą i rozsiewające hojną ręką dzieciom ziemi radość życia. Odwróciła się do Wiktora, rozmawiającego z Augustynem i, ze łzami w oczach, objęła za szyję ukochanego brata, jakby nie miała ujrzeć go już nigdy. Byłaby rozpłakała się rzewnie, lecz Wiktor, uścisnąwszy ją gorąco, zwiewał smętek z jej duszy, rzuciwszy z zacięciem rycerskiem:
— Nie becz! Idziemy po zwycięstwo!...
— Mój drogi, jedyny bracie!
— Moja złota... Raz kozie śmierć! A dalibóg lepsza od niewoli...
— Niech Bóg ma cię w opiece!
— I was, kochani moi... Pamiętaj o Jadwini! Pamiętaj!...
Jeszcze jeden gorący uścisk, jeszcze jedno z serca wyjęte słowo, potem rozłączyli się, bo zagrała trąbka i raźna pobudka poleciała w las, jakby zwiastować mu miała radosną nowinę — zwycięstwo synów tej ziemi.
Ruszyły żwawo drużyny i zaśpiewały z całem przekonaniem i przejęciem:
„Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani,
Że za tobą idą chłopcy malowani...“
Szli za tą niesamowitą a czarującą królową, co wyrwała ich z pieleszy, od żon, matek i dzieci, szli żwawo, jakby nieświadomi grozy, w zawieruchę krwawą a serca ich drżały piosenką męskiego zapału.
Zerwał się z lasu gołąb dziki i, trzepocąc się wesoło, fruwał nad karabinami, leciał za nimi daleko.
Za tym potężnym, rozdrganym wężem z tysiąca powstańców toczyły się furgony i ambulans a niewielki tabor ten poprzedzał żelastwem dzwoniący, duży automobil pancerny, ze swojskiej pochodzący fabryki. Zmajstrował go marynarz Oszek z kilku ludźmi według wskazówek inżyniera Woźniaka.
Wkońcu puścił się i wkrótce prześcignął piechurów samochód Widerów, uwożący pod domostwa Starego Koźla starszych w dowództwie powstańców. Matylda i Augustyn zaś pozostali wśród ciszy leśnej. Czekając na powrót swego samochodu, siedli na pniach i Augustyn westchnął:
— Zanosi się na walne boje, krwawe... Bo Kędzierzyn to ważny punkt węzłowy i strategiczny, ważny jako strażnik nad Odrą i Koźlem i jako łącznik grupy Haukego z północną grupą Neugebauera a konieczny, jeśli mamy wtargnąć w Opolskie.
Długo czekali na samochód. Wreszcie las przyniósł im echa kanonady i wkrótce potem przypędził samochód. Szofer opowiadał, że u wstępu do Starego Koźla Niemcy, w grupie domostw osadzeni, powitali szpicę i całą kolumnę gorącym ogniem. Rozwinęła się ona zaraz, skrzydła jej wysunęły się naprzód i poczęły zachodzić od prawej i lewej strony, oskrzydlać miasteczko.
Tak było w istocie. Wysunięte posterunki niemieckie ostrzeliwały kulomiotami nacierające szeregi środkowego baonu, aż wreszcie ruszyły do odwrotu w głąb miasteczka, aby wraz z całą załogą wycofać się z pozycji, zagrożonej zatrzaskiem, na dworzec pod Brzezcami.
Na czele prawego skrzydła szybko posuwał się między domkami i ogrodami przymiejskiemi Wiktor Kuna ze swymi towarzyszami oraz drużyna przyłączonych doń Hallerczyków niekiedy strzelając z włoskiego karabinu. Parł naprzód równolegle z arterją do dworca wiodącą, pewny, że lada chwila skierują się tam cofające się ze Starego Koźla zastępy niemieckie. A w ślad za nim śpieszył pierwszy baon Ziarnki.
Zbliżywszy się do niego, porucznik zawołał:
— Uprzedzić ich przy dworcu! Nogi za pas i jazda naprzód!
Bez strzału wpadła cała secina powstańców do dwóch czerwonawych, jakby ze skóry odartych budynków mieszkalnych. Stało się to niemal pod okiem zgromadzonych na dworcu Orgeszowców. Nie mogli oni ostrzeliwać okien w tych bokiem do dworca zwróconych gmachach, które zamieniły się niebawem w nieoczekiwaną redutę, groźną dla rejterującej fali niemieckiej, na której karku jechał Cyms z drugim baonem Muelera-Oleksiny.
Trzymając swych ludzi mocno na uwięzi, porucznik odczekał aż z poza domów Starego Koźla wynurzyły się na szosę liczniejsze grupy ochotników wrocławskich i wtedy dopiero rzygnęły z okien kulomioty. Zaraz w pierwszym momencie padło plackiem na bruk kilkunastu ludzi, a, że z tyłu zbliżał się ku nim ogień pościgu, rozbiegli się na wsze strony. Nie zdołali dobiedz do opiekuńczych murów dworca. Powstańcy wyskoczyli na dwór i nuże ścigać ich w opłotki zagród. Pukanina rozlegała się raz tu, raz tam. Za ich przykładem poszedł baon drugi; rozbił się w gonitwie i stracił z uwagi dworzec, gdzie dzięki temu udało się placówce dworcowej uratować przygotowany pociąg i uciec do Pogorzelca.
Pozostawili wszakże we krwi na bruku lwią część swych kamratów, tudzież niemało broni. Wśród nich jęczało kilku studentów wrocławskich.
Długo, długo rozlegała się trąbka, nim przy dworcu zebrała się rozpierzchła brać powstańcza ze zdobyczą. W mrowisku tem panoszył się z pancernych bloków i płyt spojony samochód, na którego tylnych drzwiczkach bieliła się trupia czaszka i piszczele, a na którego bokach widniał napis: „Korfanty“.
Czas naglił, więc potwór zadudnił gwałtownie po krągłych niby kocie łebki kamieniach i ruszył w trop za wrogiem, za którym wkrótce podążyć miały powodzeniem uskrzydlone drużyny śląskich wojaków.