Pękły okowy/Część pierwsza/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Wierzbiński
Tytuł Pękły okowy
Wydawca Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Data wyd. 1929
Druk Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.[1]

Wkrótce zawołano ich na wieczerzę. Ojciec Augustyna nie ukazał się i podawano mu jedzenie w jego obszernym, balkonowym pokoju na piętrze, gdzie zwykle psy jego wylegiwały się na starych dywanach. Zasiedli z nimi do stołu tylko pomocnik gospodarczy Widery i praktykant, z którymi łączył Augustyna stosunek poprawny, nawet pewną życzliwością zabarwiony, lecz w gruncie rzeczy chłodny, co, być może, trzeba było przypisać instynktownej nieufności młodego, samotnego pesymisty.
Ale oficer polski, uderzywszy śmiało i szczęśliwie w najczulszą strunę jego lutni duchowej, rozbroił Augustyna odrazu i skaptował dla siebie tak, iż nie miał przed nim tajemnic. Wiktor zaś odczuwał podświadomie, że napotkał duszę, oddziałującą nań tak, tak swego czasu porucznik Kaufmann, i z natury uczuciowy, oplótł go żywą przyjaźnią. Więc, gdy dwaj młodzi rolnicy pozostawili ich samych przy piwie, w saloniku, nieupiększonym portretem Wilhelma drugiego, zagadnął Augustyna:
— Dlaczego ty się nie żenisz?
Widera wzdrygnął ramieniem.
— To bardzo łatwa i bardzo trudna sprawa. Kto szuka tylko kobiety, która odpowiadałaby mu fizycznie, znajdzie bez zachodów. Albo raczej ona sama się znajdzie jak zły szeląg... Mnie trzeba czego innego. Nie chcę być ciągle sam... Pragnąłbym przedewszystkiem Polki prawdziwej Polki tak, jak ja, czującej... Pragnąłbym, gdybym nie lękał się... przeznaczenia, nie lękał się jutra... Zdaje mi się, że na tym domu ciąży jakaś klątwa, że lęże się w nim nieszczęście, że i ja zginę... Może nie doczekam się osobliwej chwili, gdy po tylu wiekach orzeł biały zabłyśnie na naszem niebie, gdy będzie można wreszcie rozprężyć grzbiet zgarbiony od jarzma, skąpać się w słońcu wolności, myśleć i czuć głośno, być sobą, Polakiem. Co to za szczęście!... Nie raz o tem sobie myślę. Ale, Bóg wie, czy będę wtedy z wami... Nim zorza wzejdzie, rosa oczy wyje...
Wiktor począł walczyć z czarnem jego przypuszczeniem, wlewać weń strumień zdrowego optymizmu. A zapatrywania przyjaciela na małżeństwo zrobiło nań takie wrażenie, że jakąś cząstką duszy pytał się, czy panna Emma posiada warunki na takiego odpowiednika jego, jakiego rozumny Widera pragnął dla siebie. Ozwała się w nim nuta przykrej wątpliwości.
Nie miał ochoty spowiadać się przyjacielowi ze swych amorów i wstydził się czegoś, może najwięcej tego, że kochał się w Niemce i... nie zerwał całkiem ze swą niemiecką przeszłością. Jednakże musiał o tem bąknąć coś niecoś, gdy przyszło mu opowiadać szczegółowo o rozprawie z „wściekłymi psami“ w gospodzie Lisa. Skutkiem tej awantury krwawej, w którą uwikłała go żądza zmierzenia się z Gronosky‘m, miał w tej chwili zamkniętą drogę do domu. Nie było bowiem rzeczą wcale wykluczoną, że przed podjęciem pościgu za nim Gronosky, wymieniwszy w Pszczynie jego nazwisko, dowiadywał się o Kuhnów i tak pozostawił władzom, poszukującym sprawców masakry, wskaźnik, na Mysłowice zwrócony. Czyż nie czatowano tam już na oficera polskiego?
Wobec tego postanowił zaraz przedostać się przez granicę. Był wszakże bez grosza. Zwrócił się przeto do Augustyna o pożyczkę, mówiąc, że w liście swym, skreślonym do matki, prosił ją o oddanie Widerze pożyczonych mu pieniędzy. Augustyn chętnie przyszedł z pomocą chwilowemu rozbitkowi i przyrzekł doręczyć list jego matce w najbliższą niedzielę. Sądził on, że na teror, stosowany systematycznie przez wszelkich „hersingów“, jedyną skuteczną odprawą mógł być teror. A partję tych umundurowanych oprawców dotknął palec Boży.
— List twój doręczę w Mysłowicach — upewniał Wiktora i ciągnął. — Podziękuję zarazem pannie Matyldzie za to, że przyjechała na pogrzeb mego nieszczęśliwego brata. Byłem tem ogromnie zdziwiony. Bo jakżeż? Córka dyrektora kopalni i nauczycielka rządowa nie miałaby ślepo pochwalać wszystkiego, co robi władza, Grentzschutz, Reichswehra i cała ta horda?
— Ona ogromnie boleje nad tem, co cię spotkało, i nie było to bez wpływu na nią. Nie przypuszczasz, że ona przeszła już niemal całkiem na naszą wiarę?
— Ta—ak? — zawołał Augustyn, wielkiemi oczyma patrząc w Wiktora, który zauważył:
— Jeżeli ona na progu nowej ery Śląska przeobraziła się wewnętrznie, nie inaczej będzie z wielu naszymi ziomkami.
Widera zastanowił się.
— Nie zabraknie nowych Polaków. To rzecz pewna! Lecz Polaków... z interesu. Urzędy, urzędziki, zaszczyty, honory... Czy jednak znajdziemy wielu takich jak ks. Skowroński? A są to perły, filary, na jakich ostatecznie wspiera się cała polskość na tej ziemi. Medytowałem nad tem nieraz... Gdyby panna Matylda spolszczyła się, należałaby z pewnością do tych niezbędnych gwiazd. To wyjątkowa istota...
— Tak, istotnie, wyjątkowa. Dlatego też nie mogła już oddychać i żyć wśród hakatystycznych nauczycielek. Lada dzień rzuci tę szkołę.
— Ta—ak? — zdziwił się znów Widera i uśmiech zadowolenia opromienił jego twarz. Chciał coś zauważyć, gdy raptem zaszło coś przerażającego.
Huk i szczęk zagłuszył, oszołomił ich na moment. Szyba okna, kulą przeszyta, rozprysła się i mnogie jej szczątki rozsypały się po podłodze z rozbrzękiem. A kula, świsnąwszy nad głowami rozmawiających, utkwiła w ścianie.
Instynktem pchnięci Wiktor i Augustyn zerwali się na nogi i odskoczyli w bok, na próg innego pokoju.
— O, pierona! — zaklął z cicha Widera i zachmurzony zawołał. — Widzisz co jest!?
Przez chwilę stali obydwaj bezradni przy drzwiach, zaczem porucznik sięgnął do kieszeni po browning. Lecz Augustyn pochwycił go za rękę i milczał w skupieniu, jakby oczekując dalszego ciągu strzelaniny. Lecz pokój panował zupełny. W krzewach bzu, opodal okien zgrupowanych, nie było można dostrzec nikogo. A z tej gęstwiny padł strzał.
Po chwili przeszedłszy do pokoju z drugiej strony dworu, przysunęli się z boku do okien i starali się przebić wzrokiem ciemności. Zastał ich tam pomocnik gospodarczy Widery, Sikora, oraz wielce zaalarmowana gospodyni, która zakomunikowała, że o zmierzchu zauważyła trzech dużych wyrostków pod płotem przydrożnym, zaglądających w ogród. W jednym z nich rozpoznała Niemczaka, syna gospodarza z sąsiedztwa.
— Myślałem, że to Freiwilligenverband z Gliwic? — mruknął Widera w zamyśleniu.
— Nie wiedzieć czemu one Germany tak na nich nastajom... — zauważyła gospodyni, a Wiktor Kuna odrzekł jej:
— Za to, że zamordowali mu brata...
Nic już nie zakłóciło wieczornej ciszy. Jednakże ów strzał mógł się wydawać zapowiedzią nadciągającej burzy. Widocznie Augustyn był wystawiony na sztych. Pod wrażeniem tego incydentu mężczyźni postanowili czuwać przez noc, lękając się, by nie podpalono dworu albo stodoły, aczkolwiek i tak już stróżowało nad tem nocą dwóch ludzi.
— Doprawdy ziemia tutaj jakby podminowana! — rzekł Wiktor do przyjaciela, gdy w pokoju na piętrze poczęli gotować sobie kawę.
— Chcieliby mnie stąd wypłoszyć. Ale nie doczekanie ich, bo ja nie rzucę ziemi!
— Jesteś jak żołnierz na wysuniętym posterunku...
Widera potrząsł głową.
— I to żołnierz, któremu nie wolno strzelać. Bo strzał z naszej strony, byłby hasłem do zagłady. Znaczyłoby to bowiem, że posiadam broń, że gromadzę broń na powstanie, że strzelam do Niemców. Niechybnie zwalił by się Freiwilligenverband lub Grenzschutz, zniszczyliby mój dom, wykradli z niego wszystko a mnie zabrali, może w drodze do więzienia zamęczyli, zakatowali, jak brata...
Strapiony człowiek zwiesił głowę na piersi i po chwili wykrztusił przez zęby:
— Łajdackie, przeklęte plemię...
Nie mógł ani bronić się, ani nawet wnieść skargi i żądać obrony. Postanowił pokryć milczeniem ten wybryk młodocianych hakatystów, którym wielkie czyny Grenzschutzu nie dały spać. Zadumany nad okropnem swem położeniem Augustyn mówił jeszcze, jakby do siebie:

— Podobno nauczyciel Janas, konając po dwugodzinnych torturach, wyrzekł do swej siostry, niejako w testamencie pozostawiając te słowa: „Bądź wytrwałą, Ojczyzna nasza potrzebuje ofiar“... To trzeba sobie zapisać w duszy i cierpieć w pokorze...
Uchyliły się drzwi cicho i na chwilę ukazała się w progu blada, zmięta, wylękniona maska starego Widery. Gdy posłyszał strzał, nie doznał wstrząsu, gdyż był znieczulony na wypadki, nawet hukiem i łoskotem, alarmujące ludzi. Strupieszały mózg nie przyjmował wrażeń. Wszelako psy jego poczęły skomleć, pomrukiwać i kręcić się niespokojnie. To wreszcie roznieciło w nim jakiś mglisty strach. Strach o syna. Nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, włóczył się długo po ciemnych pokojach, zatrzymywał się w nich, słuchał. Błąkał się tak niby mara, aż trafił na drzwi, przez których szpary dolne przezierało światło. Skoro zobaczył syna i przekonał się, że żyje, cofnął się i polazł do swego pokoju, gdzie usiadł na otomanie i począł czyścić mozolnie, jakąś starą, bezużyteczną fajkę. A psy legły opodal jego drzwi na odwiecznym tapczanie.

Noc upłynęła w niezakłóconej głuszy.
Rozmawiając do późna, przyjaciele zastanawiali się nad tem, co przyniesie jutro dla Górnego Śląska, rozumiejąc, że potrzeba będzie wytężonej pracy wszystkich jak oni czujących Ślązaków. Skoro Wiktor zanurzył się w nurt życia górnośląskiego, pojął, że jest stokroć potrzebniejszy na swej rodzinnej ziemi aniżeli w skazanem na bezczynność wojsku. Postanowił przeto wziąć dłuższy urlop w końcu roku, powrócić do Mysłowic, skoro wojska koalicyjne opanują G. Śląsk, i zająć się tartakiem ojca, by zapewnić sobie kawałek chleba i fundusze na pracę agitacyjną, jakiej zamierzał się poświęcić całą duszą.
Odjeżdżając nazajutrz, zatroskał się o samotnego a zagrożonego przyjaciela.
— Gdybyś miał być w opałach — ozwał się do niego — siostra moja przyjdzie ci z pomocą i nie opuści cię.
— Tak sądzisz?
— Nie wątpię. Ja opiszę jej twoje położenie i przygotuję ją na wszystko tak, iż w tarapatach znalazłbyś w niej oparcie. A ona już teraz wie, iż poza portretem kaizera i pod Damoklesowym mieczem tych hersingów mieszka w twym domu... Polska.
Uścisnęli sobie ręce mocno.
Wiktor odjechał w południowym kierunku, by przedostać się przez granicę tam, gdzie wydawało mu się najbezpieczniej. A odjeżdżał z błogiem uczuciem, gdyż zrósł się duchowo ze ziomkiem, co był solą tej ziemi — jednym z tych, bez których cały śląski żywioł polski byłby tylko śmiecią ludzką.








  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak wydrukowanego numeru rozdziału





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Wierzbiński.