Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Przez szerokie okno, zdobne w ciężkie firanki, wnikało południowe słońce wiosenne i oświetlało wiejskie mieszkanie, przez które prowadziła mię matka moja, trzymając za rękę. Przebyłyśmy naprzód trzy niewielkie pokoje bawialne, przybrane ze smakiem i komfortem, salę do tańca, w któréj kilkadziesiąt par swobodnie obracać się mogło w mazurze, salę jadalną z wielkim pośrodku stołem, mogącym zmieścić kilkadziesiąt nakryć, i zatrzymałyśmy się w budoarze mojéj matki. Na widok tego pokoju, dziecinne lata moje żywo mi stanęły w pamięci.
Był on zupełnie podobnym do tego, w jakim między rodzicami memi odbywała się owa scena rozłączenia, która niestarte niczém wrażenie zostawiła w mym umyśle. Takie same nizkie i miękkie meble stały pod ścianami, takiemi samemi cackami i gracikami zastawione były stoliki i konsole, taż sama między oknami stała toaleta, i wydało mi się, że w głębi zamkniętych jéj szuflad widzę te same różnobarwne kamienie, które niegdyś stanowiły przedmiot zachwytu dla mych dziecinnych oczu. Za oknami widać było obszerny ogród o starożytnych alejach i kilku ogrodników, pracujących nad kwiatowemi klombami, wijącemi się w przeróżne gzygzaki, pod wysoko wzniesionym gankiem.
Przyzwyczajona od lat wielu do jednostajnych nagich sal pensyonarskich, monotonnemi zastawionych ławkami, poczułam się olśniona pełném smaku, barw i błyskotek otoczeniem, w jakiém się znalazłam. Powiało na mnie tchnienie ciągłego gwaru i zabaw, jakiém owiane było dzieciństwo moje; zdawało mi się, że za ścianami salonów, przez które przechodziłam, brzmi wrzawa ostatniego balu, na którym, w przeddzień odjazdu mego na pensyą, znajdowała się malutka wówczas moja osóbka. Dziwnym zwrotem wyobraźni, przy wspomnieniu o téj pamiętnéj dla mnie zabawie, zamajaczyła przed memi oczyma wysmukła postać i jasno-włosa głowa owego księcia, z którym matka moja tańczyła najwięcéj, a którego powierzchowność utkwiła w mojéj pamięci z zadziwiającą dokładnością. Uśmiechnęłam się z saméj siebie, ale jednocześnie podniosłam oczy na matkę i wzrok mój upadł na dwie zmarszczki, które między brwiami podłużną linią przerzynały aż do połowy gładkie zresztą i wyniosłe jéj czoło.
Szybka jak błyskawica myśl przemknęła mi przez głowę, że te bruzdy na czole mojéj matki, cierpieniem jakiémś zapewne wyryte, miały może związek z ową męzką postacią, która przypłynęła ku mnie ze wspomnień odległych... Stałyśmy obie na środku budoaru i patrzyłyśmy wzajem na siebie w milczeniu. W oczach matki mojéj była czułość macierzyńska, połączona z ciekawością kobiety, która innéj, a młodszéj od siebie, przypatruje się kobiecie. Jestem pewna, że w moim wzroku musiało być uwielbienie.
Jakże piękną jeszcze była matka moja! Utraciła już wprawdzie dawną szczupłość i powiewność kształtów, ale wysoka postać jéj tém więcéj jeszcze miała majestatycznéj wyniosłości i dumy. Czarne jak heban, ogromne jéj włosy, obfitemi warkoczami ciążyły z tyłu głowy i ani jednéj jeszcze nie było między niemi srebrnéj niteczki. Matowa i delikatna jéj cera nic nie straciła na swéj świeżości, usta tylko nieco bledszy miały koloryt, a dwie fałdy, które rysowały czoło, nie tylko nie szpeciły twarzy, ale dodawały jéj pewnego uroku powagi i zamyślenia. Ubrana była w ciemną suknią z grubéj materyi, takaż sama mantyla okrywała jéj kibić malowniczemi fałdami.
Matka moja musiała spostrzedz zachwycenie, z jakiém się jéj przypatrywałam, uśmiechnęła się, pogłaskała mię po twarzy i zaprowadziła do przeznaczonych dla mnie pokojów. Śliczne to były pokoiki! jeden gabinet okrągły, pełen zwierciadeł, kwiatów i świecidełek, z meblami, pokrytemi paliowym atłasem; drugi sypialny, cały zielony, z alkową w głębi w któréj stało łóżko; trzeci bieluchny, czyściuchny dla mojéj Bini, która obok mnie sypiać miała. Zachwycenie moje było niezmierne. Skakałam i klaskałam w ręce, jak dziecko, biegając od sprzętu do sprzętu, od cacka do cacka, od jednéj rośliny wazonowéj do drugiéj; dotykałam się wszystkiego, wszystko z różnych stron oglądałam, słowem, radość moja ze ślicznego, a mego wyłącznego mieszkania, nie miała granic.
Matka moja przerwała te pensyonarskie uniesienia słowami:
— Teraz zostawiam cię u siebie. Oto masz taśmę od dzwonka, przeprowadzonego do pokoju twojéj panny służącéj; zadzwoń na nią i powiedz jéj, aby ci pokazała twoję garderobę, zamkniętą w szafach i komodach, ustawionych w pokoju Balbiny. Wybierz sobie suknią, jaką zechcesz, byle tylko, naturalnie, nie z wieczorowych, których tam także jest kilka, i odmień toaletę. Każ się także uczesać. Suknia twoja zszyfonowana w podróży i koafiura także w wielkim nieładzie. Mamy dopiéro południe i dziś jeszcze przybyć może ktoś z gości. Kobieta dobrego tonu powinna zawsze tak być ubraną pomiędzy swemi czterema ścianami, aby w każdéj chwili módz się całemu światu pokazać. — Rzekłszy to, matka moja raz jeszcze pocałowała mię w czoło i opuściła pokój, a ja z pośpiechem pociągnęłam za taśmę od dzwonka.