<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały luty
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KUŹNIA.
18, sobota.

Prekossi przyszedł wczoraj wieczorem, aby mi przypomnieć obietnicę odwiedzenia jego kuźni, która jest na dole, w ulicy; otóż więc dzisiejszego rana, wyszedłszy z ojcem na miasto, uprosiłem go, aby tam ze mną wstąpił na chwilę. Podczas gdyśmy się do kuźni zbliżali, wybiegł z niej pędem Garoffi; jakieś zawiniątko miał w ręku, a płaszcz jego, fruwając z wiatrem, odsłaniał składy jego towarów. A! teraz już wiem, gdzie się zaopatruje w opiłki żelazne, które następnie wymienia na stare dzienniki ten pomysłowy handlarz! Stanąwszy we drzwiach, ujrzeliśmy zaraz Prekossiego, który, siedząc na kupce cegieł, z książką na kolanach, uczył się lekcyi. Natychmiast wstał i wprowadził nas do kuźni: była to izba pełna kurzu od węgli, na któréj ścianach, pokrywając niemal całkiem, wisiały dokoła młotki, obcęgi, zasuwy, sztaby, słowem żelaztwa przeróżne, a w jednym kącie na ognisku palił się wielki płomień, na który wciąż dmuchał miech ogromny, poruszany przez jakiegoś wyrostka. Prekossi ojciec znajdował się przy kowadle, a czeladnik trzymał sztabę żelazną, na ogniu.
— Aha, otóż jest! — rzekł kowal, zaledwie nas spostrzegł, zdejmując czapkę. Przyszedł do nas ten grzeczny kawaler, co to darowuje całe pociągi kolei żelaznéj! Przyszedł, bo chciał zobaczyć, jak się téż to w kuźni pracuje, wszak prawda? Otóż, służę paniczowi; zaraz zobaczysz.
I mówiąc to, uśmiechał się i nie miał już téj twarzy ponuréj, tych oczu zamglonych co dawniéj. Czeladnik podał mu długą sztabę żelazną, z jednego końca rozpaloną do czerwoności, i kowal oparł ją na kowadle. Robił jednę z tych sztab ozdobnych, wzorzystych, które się używają do balkonów i altanek na tarasach. Podniósł wielki młot i zaczął nim uderzać w żelazo, posuwając na kowadle jego część rozpaloną to w tę, to w ową stronę i wykręcając ją na rozmaite sposoby; i dziwnie było patrzéć, jak pod wprawnemi, szybkiemi uderzeniami młota żelazo się gięło, skręcało, przybierało stopniowo kształt piękny nawpół rozwiniętego liścia, jakby to był wosk miękki, w ręku lepiony. A tymczasem syn jego patrzył na nas z wyrazem pewnéj dumy, jakby chciał powiedzieć:
— Widzicie, jak to pracuje mój ojciec!
— No, cóż, paniczu, widziałeś, jak się to robi? — zapytał mnie kowal, gdy skończył robotę, kładąc przede mną ową sztabę, która teraz wyglądała jak pastorał biskupa.
Potém odłożył ją na stronę i inną wsunął do ognia.
— Piękna robota, naprawdę — powiedział doń mój ojciec i dodał: — Więc... pracujecie, hę? Chęć do pracy wróciła?
— A tak, wróciła — odrzekł robotnik, obcierając sobie pot z czoła i rumieniąc się zlekka. — A wiész pan, kto to sprawił, że wróciła?
Mój ojciec udał, że nie rozumie.
— Oto ten dzielny chłopak — powiedział kowal, wskazując palcem na syna, — ten poczciwy chłopiec, który się uczył pilnie i zaszczyt czynił swemu ojcu, podczas gdy ten ojciec... głupstwa robił, no i obchodził się z nim jak z bydlęciem. Kiedym zobaczył ów medal... Ach, ty mój malcze kochany, duży jak laleczka za grosz, chodź-że tu do mnie, chodź, niech na twoją buźkę popatrzę!
Chłopiec przybiegł natychmiast. Kowal go wziął, podniósł, postawił na kowadle, trzymając pod pachy, i powiedział:
— A wyszoruj-że nieco facyatę temu nicponiowi tatce.
I wówczas Prekossi pokrył pocałunkami czarną twarz ojca, a tak serdecznie całował, że się sam cały uczernił.
— Ot, tak, to lubię! — rzekł kowal i postawił go na ziemi.
— Tak, to dobrze, naprawdę, Prekossi! — zawołał ucieszony mój ojciec, i pożegnawszy uprzejmie kowala i jego syna, wyprowadził mnie z kuźni.
Podczas gdym wychodził, Prekossi powiedział mi:
— Przepraszam — i wsunął do mojéj kieszeni paczkę gwoździ.
Ja prosiłem go, aby przyszedł do nas, z naszego balkonu przyglądać się karnawałowi.
— Tyś mu podarował swój pociąg kolei żelaznéj — powiedział mój ojciec, gdyśmy szli do domu; — ale gdyby ten pociąg był nawet ze złota, pełny drogich kamieni, jeszczeby to był podarunek niedość cenny dla tego zacnego dziecka, które potrafiło serce ojca przerobić.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.