Pamiętnik chłopca/Mały pajac
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały luty Cały tekst |
Indeks stron |
W całém mieście wre, jak w kotle, z powodu karnawału, który już wkrótce się skończy; na każdym placu wznoszą się szopy kuglarzy i skoczków; a i my mamy przed oknami cyrk z płótna, gdzie daje przedstawienia mała trupa wenecka, która ma pięć koni. Cyrk znajduje się w środku placu; w jednym rogu placu stoją trzy wielkie omnibusy, w których towarzystwo kuglarzy sypia, mieszka i przebiera się — trzy jakby domki na kołach. każdy z oknami i kominem, z którego zawsze się dymi; pomiędzy oknami, na zewnątrz, na przeciągniętych sznurach suszą się pieluszki dziecinne. Jest tam jedna kobieta, która piersią karmi niemowlę, gotuje jeść i tańczy na linie. Biedni ludzie! Nazwa kuglarz jest jakby zniewagą, a jednak ci kuglarze uczciwie na chleb zarabiają, wszystkich bawią, a jak ciężko pracują! Przez cały dzień biegają od cyrku do omnibusów w trykotach, w takie chłody; przegryzą cóś naprędce, stojąc, pomiędzy jedném a drugiém przedstawieniem, i daléj do roboty! Czasem, gdy już cyrk napełniony widzami, wszczyna się wicher, który zrywa płócienne zasłony i gasi lampy, i oto już po zarobku! Muszą zwracać pieniądze, za bileta pobrane, i przez cały wieczór naprawiać szkody, poczynione w szopie. Mają tam dwóch chłopaków, którzy pracują; ojciec mój poznał jednego z nich, mniejszego, kiedy przez plac przechodził; jest to syn samego właściciela cyrku, ten sam, któregośmy widzieli wyprawiającego różne sztuki na koniu, zeszłego roku, w cyrku na placu Wiktora Emanuela. Urósł od tego czasu, może mieć lat osiem; jest to ładny chłopak, śliczna, figlarna buzia, okrągła, otoczona kędziorkami czarnych włosów, które się wymykają z pod czapki wysokiej, w kształcie głowy cukru. Ubrany jest za pajaca, w rodzaj jakiegoś białego worka z rękawami, z czarném wyszyciem, i ma trzewiki płócienne. Zwinny, żywy jak ogień. Wszystkim się podoba. Cały dzień w pracy. Widzimy go raniutko, jak owinięty w chustkę niesie mleko do swojej budy; potém idzie po konie do stajni przy ulicy Bertola; niańczy i kołysze na ręku małego dzieciaka, przenosi obręcze, kozły drewniane, sztaby, powrozy; zamiata swoje omnibusy, rozpala ogień, a w chwilach odpoczynku zawsze jest przy swojéj matce. Mój ojciec ciągle nań z okna pogląda i ciągle mówi o nim i o jego rodzicach, którzy wydają się być dobrymi ludźmi i swoje dzieci widocznie kochają.
Pewnego wieczora poszliśmy do cyrku; było zimno, cyrk był niemal pusty; lecz niemniej mały pajac wszelkich starań dokładał, aby rozbawić tych nielicznych widzów: wyprawiał salto-mortale, czepiał się ogonów koni, chodził na rękach nogami do góry, sam jeden, i śpiewał, wciąż się uśmiechając swoją piękną, dziecinną buzią; a ojciec jego, który był ubrany w białe spodnie, kurtkę czerwoną i długie buty i bicz trzymał w ręku, patrzył nań, lecz się nie śmiał, był smutny. Ojcu memu żal się go zrobiło i następnego dnia opowiedział o nim malarzowi Delisowi, który przyszedł do nas w odwiedziny. Ci biedni ludzie pracują nad siły, a taki lichy mają zarobek! I ten chłopak taki dobry, taki miły. Coby dla nich dało się zrobić? Malarzowi świetna myśl przyszła do głowy:
— Napisz jaki piękny artykuł do Gazety — powiedział memu ojcu, — ty, co umiesz pisać. Opowiesz cuda o chłopaku, a ja narysuję jego portret. Gazetę czytają wszyscy i co najmniéj raz jeden tłumy się zbiorą.
I tak też zrobili. Mój ojciec napisał artykuł piękny, dowcipny, wesoły, w którym opowiadał to wszystko, na cośmy z okien patrzyli, i który w każdym musiał wzbudzić chęć zobaczenia i pogłaskania małego artysty; a malarz nakreślił portrecik podobny i ładny, który wraz z artykułem ukazał się w Gazecie w sobotę wieczorem. I otóż na przedstawienie niedzielne wielki tłum napływa do cyrku. W ogłoszeniu nadmieniono: Przedstawienie na korzyść małego pajaca; tego małego pajaca, o którym pisano w Gazecie.
Mój ojciec zaprowadził mnie do pierwszych rzędów. Obok wejścia przybito ów numer Gazety. Cyrk był przepełniony widzami, wielu z nich miało w ręku Gazetę, i pokazywało ją małemu pajacowi, który się śmiał i biegał od jednego do drugiego uszczęśliwiony. I jego ojciec również był zadowolony. Ja sądzę! Żaden dziennik nigdy mu jeszcze nie uczynił tyle zaszczytu, i skrzynka do soldów była pełna. Mój ojciec usiadł obok mnie. Pomiędzy widzami spostrzegliśmy wielu znajomych. Nieopodal wejścia dla koni stał nauczyciel gimnastyki, ten, co to służył pod Garibaldim, a naprzeciwko nas, w drugim rzędzie, murarczuk ze swoją okrągłą twarzą, siedzący obok tego swego wielkoluda ojca, i zaledwie mnie spostrzegł, zaraz mi zrobił swoją zwykłą minę. Nieco daléj dostrzegłem Garoffiego, który liczył widzów, rachując na palcach, ile też mogło wpłynąć do kasy pieniędzy. Był również, w krzesłach pierwszego rzędu, nieopodal od nas, biedny Robetti, ten, co wydostał dziecko z pod kół omnibusu, ze swemi kulami, które leżały obok na krześle, tulący się do boku ojca swego, kapitana artyleryi, który dłoń opierał na jego ramieniu. Przedstawienie się rozpoczęło. Mały pajac cudów zręczności dokazywał na koniu, na trapezie i na sznurze, i za każdym razem, gdy zeskakiwał na ziemię, wszyscy bili w dłonie, a niejeden głaskał go po lśniących kędziorkach. Potém popisywało się kilku innych skoczków na linie, kuglarzy i jeźdzców, ubranych w jaskrawe łachmany, połyskujących od srebrnych frenzelek i blaszek. Ale, kiedy nie było chłopaka, zdawało się, iż widzowie się nudzą.
W pewnéj chwili spostrzegłem, że nauczyciel gimnastyki, stojący zawsze na tem samem miejscu, koło wejścia dla koni, powiedział cóś na ucho właścicielowi cyrku, a ten powiódł zaraz oczami po widzach, jakby kogo szukał. Wzrok jego zatrzymał się na nas. Ojciec mój to dostrzegł; zrozumiał, iż nauczyciel gimnastyki musiał powiedzieć, Że to on napisał artykuł do gazety, i, aby uniknąć podziękowań, wymknął się z cyrku, powiedziawszy mi:
— Zostań, Henryku; ja na placu zaczekam na ciebie.
Mały pajac, zamieniwszy kilka słów ze swoim ojcem, jeszcze jednę sztukę wykonał: stojąc na koniu, który pędził w cwał, przebrał się cztery razy: za pielgrzyma, za majtka, za żołnierza, za akrobatę — i za każdym razem, gdy mnie mijał, patrzył na mnie. Potem, kiedy zeskoczył z konia, zaczął obchodzić cyrk dokoła, ze swoim kapeluszem pajaca w ręku, a wszyscy rzucali weń soldy i cukierki. Ja miałem już przygotowane w ręku dwa soldy; ale kiedy pajac znalazł się przede mną, zamiast podać mi swój kapelusz, cofnął go, popatrzył na mnie i poszedł dalej.
Przykro mi się zrobiło. Dlaczegóż wyrządził mi tę niegrzeczność? Przedstawienie skończyło się, właściciel cyrku podziękował widzom i wszyscy powstawali, cisnąc się do wyjścia. Ja, w tłum wmięszany, miałem już wyjść wraz z innymi, kiedy poczułem, że któś się dotknął mojéj ręki. Obejrzałem się: był to mały pajac, z tą swoją piękną twarzyczką i czarnemi kędziorkami; uśmiechał się do mnie i miał ręce pełne cukierków. Wówczas zrozumiałem wszystko.
— Zechcesz-że — powiedział mi — przyjąć te cukierki od pajaca?
Kiwnąłem głową na znak, że przystaję i wziąłem trzy czy cztery cukierki
— A więc — dodał — może i całusa ode mnie przyjmiesz?
— Daj mi ich dwa — odpowiedziałem i nastawiłem mu twarz.
On otarł sobie rękawem twarz ubieloną, objął mi szyję ramieniem i mocno dwa razy pocałował mnie w oba policzki, mówiąc:
— Jeden całus to dla twego tatki.