Pamiętnik chłopca/Mała lokomotywa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały luty
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MAŁA LOKOMOTYWA.
10, piątek.

Prekossi przyszedł do nas wczoraj z Garronem. Zdaje mi się, że gdyby nawet byli synami książąt, nie przyjmowanoby ich z większemi honorami, z większą radością. Garrone po raz pierwszy przybywał, — najprzód dlatego, że jest dzikus, powtóre, iż się wstydzi pokazywać między ludźmi, że taki duży, a jest dopiero w trzeciéj klasie. No, ale to nie jego wina przecież, skoro dwa lata chorował. Poszliśmy wszyscy drzwi otwierać, kiedy zadzwonili. Krossi nie przyszedł, bo nareszcie jego ojciec z Ameryki powrócił po sześciu latach niebytności. Moja matka zaraz ucałowała Prekossiego, mój ojciec przedstawił jéj Garrona, mówiąc:
— Oto, ten tu, nietylko dobry chłopiec, ale szlachetny, zacny człowiek.
A on spuścił swoją dużą, krótko ostrzyżoną głowę, uśmiechając się ukradkiem do mnie. Prekossi miał swój medal przypięty do ramienia i był bardzo zadowolony, bo ojciec jego zabrał się do pracy, i już od dni pięciu nie pije, i zawsze chce syna mieć przy sobie w kuźni, aby mu towarzystwa dotrzymywał, i całkiem innym zdaje się być człowiekiem. Zaczęliśmy się bawić — ja wydostałem wszystkie moje cacka; Prekossi osłupiał z zachwytu na widok pociągu kolei żelaznéj z maszyną, która sama się porusza, kiedy się ją nakręci; nigdy takiéj zabawki nie widział; pożerał oczami czerwone i żółte wagoniki. Dałem mu klucz, aby się bawił, aby sam lokomotywę nakręcił; on ukląkł przy pociągu i już głowy nie podniósł. Nie widziałem go jeszcze tak uradowanym. Co chwila mówił: „Przepraszam, przepraszam” — odsuwając nas rękami, abyśmy nie zatrzymali pociągu, a potem brał i ustawiał wagoniki na nowo, tak uważnie, tak ostrożnie, jakby były szklane, bał się zaćmić, zachuchać je oddechem, i wycierał je oglądając i z góry, i z boku, i z dołu, i uśmiechając się do siebie. My wszyscy, stojąc dokoła, patrzyliśmy na niego; patrzyliśmy na tę szyjkę cienką, na te biedne uszki, które kiedyś skrwawionemi widziałem, na ten kaftan wielki z pozawijanemi rękawami, z których wysuwały się dwie wątłe, wychudłe rączyny, co się podnosiły tyle razy, aby twarz przed biciem osłonić... Ach! w téj chwili rzuciłbym mu do nóg wszystkie moje zabawki i wszystkie moje książki; odjąłbym sobie od ust ostatni kawał chleba, aby jemu go dać; zwlókłbym z siebie ubranie, aby jego ubrać; padłbym na kolana, aby ucałować mu ręce.
„Ten pociąg przynajmniéj oddam mu koniecznie“ — pomyślałem sobie; ale trzeba było uzyskać na to pozwolenie ojca.
Gdym sobie tak myślał, uczułem, że mi ktoś z tyłu do ręki włożył kartkę papieru: ojciec mój napisał na niéj ołówkiem:
Prekossiemu podoba się twój pociąg kolei. On nie ma zabawek. Czy tobie serce nic nie doradza?
Natychmiast obu rękami uchwyciłem lokomotywę i wagony, i wszystko mu położyłem na ręce, mówiąc:
— Weź, to twoje.
On spojrzał na mnie — nie rozumiał.
— To twoje — powtórzyłem, — ja ci to daruję.
Wówczas on popatrzył na mego ojca i na moją matkę jeszcze bardziéj zdziwiony i zapytał mnie:
— Ależ za co?
Mój ojciec rzekł:
— Darowuje ci to Henryk, bo jest twoim przyjacielem, bo ciebie kocha... na uczczenie twego medalu.
Prekossi spytał nieśmiało:
— Mamże to zabrać... do domu?
— A jakże! — odpowiedzieliśmy wszyscy.
Stał już na progu, a jeszcze nie odważał się odejść. Był szczęśliwy! Przepraszał drżącemi ustami i śmiał się. Garrone dopomógł mu do zawinięcia pociągu w chustkę i, schylając się, wysypał kilka obwarzanków, któremi miał wypchane kieszenie.
— Którego dnia — powiedział do mnie Prekossi — przyjdziesz, wszak prawda, do nas, do kuźni, zobaczyć, jak mój ojciec pracuje. Dam tobie gwoździ, ot co!
Moja matka wetknęła kilka kwiatów w dziurkę od guzika kurteczki Garrona, aby je od niéj zaniósł swojéj matce.
Garrone powiedział swoim grubym głosem: „dziękuję,“ nie podnosząc brody od piersi.
Ale w jego oczach odbijała się cała jego szlachetna, poczciwa dusza.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.