Pamiętnik chłopca/Murarczuk ciężko chory
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały marzec Cały tekst |
Indeks stron |
Biedny murarczuk jest niebezpiecznie chory; nauczyciel powiedział nam, abyśmy go poszli odwiedzić, i postanowiliśmy iść do niego we trzech: Garrone, Derossi i ja. Stardi również by poszedł, ale ponieważ nauczyciel dał nam wypracowanie „Pomnik Cavoura,“ więc powiedział, że musi iść przyjrzeć się należycie pomnikowi, aby go dobrze opisać. Tak, dla próby, zaprosiliśmy również tego pyszałka Nobisa, lecz on odrzekł:
— Nie! — nic więcéj.
Wotini także się wymówił, może z obawy, aby sobie ubrania nie powalać wapnem. Poszliśmy więc we trzech, prosto po wyjściu ze szkoły, o czwartéj. Deszcz lał jak z cebra. W drodze Garrone zatrzymał się, i pobrzękując dwoma soldami w kieszeni, z gębą pełną chleba, powiedział:
— A cóż kupimy?
Złożyliśmy się każdy po dwa soldy i kupiliśmy trzy wielkie pomarańcze.
Weszliśmy na poddasze. Przede drzwiami Derossi odpiął swój medal i schował go do kieszeni; spytałem go, dlaczego to robi.
— Nie wiem sam — odpowiedział, — aby nie miéć miny... Ot tak, jakoś mi się zdaje, że lepiéj wejść bez medalu.
Zapukaliśmy do drzwi. Otworzył nam ojciec murarczuka, ten wielkolud; twarz miał zmienioną, wyglądał jakby wystraszony.
— Kto to? czego chcecie?
— Jesteśmy towarzyszami szkolnymi Antosia i przynieśliśmy mu trzy pomarańcze.
— Ach! biedny mój Antoś! — zawołał murarz, kiwając głową. — Nie będzie już może jadł waszych pomarańcz! — i obtarł sobie oczy rękawem.
Kazał nam iść za sobą; weszliśmy do pokoju pod dachem, gdzie zobaczyliśmy naszego murarczuka, który spał na małém łóżeczku żelazném; jego matka siedziała pochylona nad łóżkiem, z twarzą w dłoniach ukrytą, i zaledwie się na nas obejrzała; na ścianie po jednéj stronie wisiały pędzle, kielnia i sito do wapna; nogi chorego były przykryte kurtką murarza, białą od gipsu. Biedny chłopczyna wychudł okropnie, nos mu się wydłużył, był blady, bladziutki, oddech miał krótki. O, drogi Antoś, taki dobry, taki wesoły, mały mój towarzysz, jakże mi go żal było! Ileżbym dał za to, by go zobaczyć robiącego znowu tę swoją minkę, ów „pyszczek zajęczy!“ Biedny, biedny murarczuk! Garrone położył mu jednę pomarańczę na poduszce, tuż koło twarzy; zapach jéj zbudził go, zaraz ją wziął, ale zaraz również wypuścił ją z ręki i oczy zwrócił na Garrona.
— To ja — powiedział tenże, — ja, Garrone; czy mnie poznajesz?
On uśmiechnął się słabo, z trudnością podniósł z łóżka swoją krótką rękę i podał ją Garronowi, który wziął ją w obie dłonie i oparł na niej policzek, mówiąc:
— Odwagi, odwagi, murarczuku; niedługo ozdrowiejesz i wrócisz do szkoły, a nauczyciel posadzi ciebie koło mnie, dobrze?
Ale murarczuk nie odpowiedział. Matka wybuchła łkaniem:
— O, mój biedny Antoś, mój biedny Antoś! Taki dzielny, taki dobry, a Pan Bóg chce mi go zabrać!
— Uspokój się! — zawołał murarz zrozpaczony. — Uspokój się, kobieto, na miłość Boską, albo stracę głowę!
Potém powiedział do nas z wysiłkiem:
— Idźcie, idźcie, chłopcy. Dziękuję, idźcie. Co tu macie robić... Wracajcie do domu... Dziękuję.
Chory znowu oczy zamknął i wyglądał jak nieżywy.
— Czy nie mogę w czém być użyteczny? — zapytał Garrone.
— Nie, poczciwy chłopcze, dziękuję — odrzekł murarz; — idźcie do domu. I, mówiąc to, popchnął nas zlekka ku drzwiom, na schody. Ale byliśmy jeszcze na połowie schodów, gdyśmy usłyszeli go wołającego:
— Garrone! Garrone!
Wszyscy trzej pędem wróciliśmy na górę.
— Garrone! — zawołał murarz z twarzą zmienioną — nazwał cię po imieniu; on, co już od dwóch dni nic nie mówił, zawołał ciebie, chce ciebie widzieć, chodź prędzéj! Ach! Boże! Boże! gdybyż to był dobry znak!
— Do widzenia! — powiedział Garrone do nas — ja zostaję.
I wbiegł do mieszkania z ojcem chorego.
Derossi miał pełne oczy łez. Ja mu powiedziałem:
— Czy nad murarczukiem płaczesz? On przemówił, ozdrowieje, zobaczysz.
— Tak sądzę — odrzekł Derossi, — ale w tej chwili nie o nim myślałem... Myślałem, jaka to zacna, poczciwa dusza ten Garrone!