Pamiętnik dr Cz. Gawareckiego/Gorzkie żale

<<< Dane tekstu >>>
Autor Czesław Gawarecki
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Gorzkie żale.

Do bardzo wątpliwej przyjemności należy wysłuchiwanie z udawanym zaciekawieniem opowiadań i wynurzeń niektórych osób, a zwłaszcza dam, których gwiazdy błyszczały na firmamencie salonów w czasach dzieciństwa słuchacza. Do uczestniczenia w takim towarzystwie zmuszony bywa chyba każdy człowiek.
Ludzie starzejący się duchowo nie umieją żyć ani teraźniejszością ani przyszłością. Przeżuwają minione. Niemoc zrozumienia dnia dzisiejszego, jego oblicza, treści i trudów powoduje ukrywane uczucie własnej niższości, którą usiłuje się wyrównać wychwalaniem przeszłości i swej roli w owych czasach. Dawniej było wszystko doskonalsze i ładniejsze. Znam już od dawna na pamięć podobne zachwyty i biadolenia.
Parę osób rozwodzi się nad tym, jak to dawniej było lepiej. Co za nuda! Wolę już stare masło niż zjełczałe umysły. Z trudem maskuję ziewanie. Pełne wyrzutu i rozpaczliwej wymówki spojrzenie żony przywraca mnie do formy. Włączenie uwagi do ogólnej rozmowy wypadło akurat w porę. Właśnie jedna z dowcipnych pań ripostuje z ironiczną powagą:
W obecnych czasach wszystko schodzi na psy, a nawet same psy zmarniały. Przed wojną mój pies był wspaniałym bernardem. A teraz?... Co z niego zostało?... Zamienił się w ratlerka. Toć to parodia prawdziwego przedwojennego psa.
Trudno było powstrzymać wesołość. Z kłopotliwej sytuacji wybawiło wejście ciotki i rzucone do niej pytanie.
Jak się miewa Witek? (wnuk ciotki).
Ach ta Kasa Chorych! (zjadliwe spojrzenie pod moim adresem jako zwolennika ubezpieczeń społecznych). Zabrali dziecko do szpitala. Diabli wymyślili tę całą Kasę dla utrapienia ludzi. Składki to umieją brać, ale dziecka to nie potrafią leczyć w domu, tylko tak od razu do szpitala, do hołoty, aby leczyć hurtem. Bolszewicy! Taki lekarz kasowy to nawet nie umie mówić po ludzku. Jakaś płonica czy błonica. Dziecko zapłacze się. Nic nie będzie z takiego leczenia, gdy dziecko nie czuje koło siebie matczynego serca, Zmarnują dziecko. Szkoda mówić. Do czegośmy dożyli?...
Chusteczka poszła w ruch.
Zaczęło się pocieszanie, współczuwanie i wieszanie psów na Kasie Chorych.
Domyśliłem się, ze Witka umieszczono w szpitalu Karola i Marii. Nie wtrącałem się do biadoleń starszych pań w obawie, by mnie nie zakrakano. Z ojcem Witka wymieniliśmy spojrzenia porozumiewawcze.
W parę dni później przyszła ciotka do nas.
Cóż tam z Witkiem?
Wiesz co?... (Rozpogodzenie twarzy). Byłam u niego. Co prawda nie wpuścili mnie na salę i rozmawiałam z nim przez specjalnie urządzoną szybę. Czuje się tam świetnie. Ma zabawki i towarzystwo i widać dobrą opiekę. Mają piękną choinkę, siostry uczą dzieci śpiewać, umie już parę kolęd. Zachwycona jestem tym szpitalem! Ale... przyznam ci się, że jest mi przykro, że Witek nie płacze za domem i więcej interesowało go towarzystwo na salce niż moja osoba.
Podkpiliśmy z logiki kobiecego serca. Zagabnąłem ciotkę, czemu jako gorliwa patriotka woli terminy szkarlatyna i dyfteria zamiast nazw płonica i błonica. Czy dlatego, że tamte są cudzoziemskie, czy dlatego, że przedwojenne.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Czesław Gawarecki.